Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Osiem: Diamentowa krew

Mało rzeczy ją przerażało — przynajmniej na tyle, by faktycznie spędzała swój wolny czas, aktywnie martwiąc się o to, co będzie. Tymczasem dzisiejsze wyjście do Hogsmeade napawało ją strachem w najczystszej formie, chociaż za wszelką cenę próbowała udawać, że perspektywa randki z Mulciberem i tego, co się z nią wiązało, nie robiła na niej wrażenia.

Lucjusz Malfoy był przerażający. Nie dlatego, że faktycznie zamierzał wyrządzić jej krzywdę; wśród wszystkich znanych jej popleczników Czarnego Pana, akurat on wydawał się polegać raczej na inteligencji niż na brutalności i nadzwyczajnym okrucieństwie. Zależało mu na potędze, na władzy i na realizacji pewnej idei, będącej zresztą głównym mottem większości czystokrwistych rodów. Dzięki pokaźnemu majątkowi od początku stanowił idealnego sprzymierzeńca dla czarnoksiężnika — podobnie jak jego ojciec, Abraxas.

Dokładał zresztą wszelkich starań, żeby dorównać pierwszemu Malfoyowi w szeregach Czarnego Pana. Od razu został pośrednikiem między narybkiem — uczniami, którzy wciąż pozostawali zamknięci za murami Hogwartu — a całą resztą czarodziejskiej społeczności, wyznających purystyczne poglądy. Wywiązywał się ze swojego zadania doskonale, przekazując wszelkie informacje i manipulując młodymi adeptami tak, jak chciał tego jego pan. Robił wszystko, żeby tylko dowieść swojej wierności i przydatności.

A Leanne — najwyraźniej — miała stać się jego następną ofiarą.

Różnica między nią a pozostałymi poplecznikami Lorda Voldemorta była jednak zauważalna gołym okiem; wcale nie garnęła się do opowiedzenia się po którejkolwiek ze stron, a jej własna rodzina zdawała się nie dostrzegać w niej żadnego potencjału. Avery nie szukała czyjegoś poklasku, unikała sytuacji zapalnych i zdecydowanie nie widziała nic ekscytującego w spotkaniu z Malfoyem. Wprost przeciwnie — czuła wobec niego niechęć tak ogromną, że całe jej ciało spinało się pod wpływem negatywnych emocji, na które nie mogła nic poradzić.

Stanięcie twarzą w twarz z Lucjuszem było przerażające, bo Leanne naprawdę nie umiała powiedzieć, czy zdoła w jakiś sposób powstrzymać swoje nerwy przed wypłynięciem na powierzchnię. Być może gdyby chodziło o kogokolwiek innego — kogoś o znacznie mniejszej inteligencji — obawy także byłyby mniejsze, natomiast...

Malfoy, podobnie jak Mulciber i ona sama, nie należał do głupich, a jego wzrok dostrzegał znacznie więcej niż ten przeciętnego, młodego czarodzieja owładniętego czarną magią i jej potęgą.

Co jednak mogła poradzić? Nie było wyjścia, a jakakolwiek próba wyplątania się z czegoś, o czym większość osób w jej otoczeniu wprost marzyła, zostałaby odczytana niezwykle jednoznacznie — jako jawne wypowiedzenie posłuszeństwa Czarnemu Panu.

— Lea, skarbie... — Mulciber zatrzymał się tuż przed Avery, która opierała się z nonszalancją o ścianę tuż obok Wielkiej Sali, czekając na przybycie swojego towarzysza.

Zmierzył ją krytycznym wzrokiem i skrzywił się nieco na widok jej mugolskiego ubioru, wybranego — rzecz jasna — z czystą premedytacją. Nawet strach nie mógł jej powstrzymać od zrobienia czegoś, aby pokazać mu, że — mimo sprytnej manipulacji, jaką się wykazał Ślizgon — wciąż nie była zabawką, podporządkowaną jego woli.

— Co ty masz na sobie? — spytał Fabien ze zniesmaczeniem, a ona uniosła brwi.

— Ubrania. Sądzisz, że Lucjusz wolałby, abym pojawiła się nago?

Mulciber momentalnie syknął, uciszając ją ze zdenerwowaniem. Rozejrzał się niespokojnie wokół, ale uczniowie, oczekujący na wyjście do Hosgmeade, zdawali się kompletnie ignorować rozmowę dwójki Ślizgonów.

— Ciszej — warknął chłopak, na co Avery uśmiechnęła się słodko, czując, jak satysfakcja na moment zagłusza paraliżujący stres. — Powinnaś być wdzięczna za daną ci szansę. Spodziewałem się, że okażesz Lucjuszowi szacunek i...

— Naprawdę, Mulciber? Malfoy jest aż tak pusty, że mogą go urazić ubrania? Nie rozśmieszaj mnie — prychnęła, wywracając oczami. — Miejmy to już za sobą.

Niemalże wzdrygnęła się, gdy Ślizgon objął ją w talii, zupełnie jakby rzeczywiście wybierali się na randkę, ale nie zrobiła nic, by zaprotestować. Nie wykonała także żadnego ruchu, żeby odwzajemnić ten jakże czuły gest. I tak wystarczająco dużo kosztowało ją zachowanie kamiennej twarzy — szczególnie, gdy na horyzoncie pojawili się Huncwoci w pełnym składzie.

Leanne nie musiała przyglądać się Lupinowi długo, by dostrzec rozczarowanie w jego oczach. Na moment się zatrzymał, zupełnie jakby jego kończyny wrosły w ziemię, po czym spuścił głowę i dołączył do swoich przyjaciół, którzy beztrosko zmierzali w stronę wyjścia z zamku.

— Och, nie powiedziałaś swojemu Gryfonowi, że wybierasz się do Hogsmeade ze mną? — zakpił Mulciber, który także zwrócił uwagę na nietypowe zachowanie Remusa.

— Nie jest mój, to po pierwsze. A po drugie nie widzę powodu, abym miała się zwierzać. Komukolwiek, Mulciber.

— Niezależna jak zawsze — parsknął Fabien i przyciągnął ją bliżej, akurat w momencie, gdy Lupin odwrócił się ponownie w ich stronę. — Może on też to w tobie lubi... Może potrzebuje silnej ręki.

Leanne nadepnęła na stopę Mulcibera z pełną premedytacją, a on syknął i odsunął się nieco.

— Ciekawe, czy też lubi ból? — spytała z obojętnością, pozornie do siebie samej. — Muszę go spytać podczas naszego kolejnego tête-à-tête.

— Nie bądź niedorzeczna.

— To ty jesteś niedorzeczny, Mulciber. Nic nas nie łączy. Ani mnie i Lupina, ani mnie i ciebie. Zostaw już ten temat i zamknij się, z łaski swojej. Coraz ciężej mi powstrzymywać odruch wymiotny — odwarknęła wściekle, zaciskając pięści.

Jej spojrzenie skrzyżowało się z tym Lupina, a złość zelżała, zastąpiona nagłą ochotą, by posłać mu uśmiech — przepraszający, pełny goryczy — ale zdusiła ją w zarodku. Zamiast tego odwróciła wzrok; Mulciber na pewno zauważyłby wszelkie oznaki sympatii wobec Gryfona, a ona nie zamierzała skazywać Remusa na wysłuchiwanie niewybrednych komentarzy. Nie chciała także narażać siebie na jeszcze większą podejrzliwość — szczególnie dzisiaj, gdy czekało ją spotkanie z Malfoyem, od którego mogło zależeć tak wiele.

— Chodźmy już — burknęła Leanne i ruszyła w stronę wyjścia, nie czekając na Ślizgona.

***

Avery nie mogła powiedzieć, że nie była zaskoczona miejscem spotkania; spodziewała się raczej wycieczki do Świńskiego Łba, zamiast przytulnych Trzech Mioteł, ale — z drugiej strony — tłum i gwar w najbardziej popularnej gospodzie w Hogsmeade działał na korzyść każdego, kto pragnął, aby jego rozmowa utonęła pośród dziesiątek innych. Wszystkie spotkania, odbywające się w tym miejscu, automatycznie były uznawane za zwykłe i niebudzące podejrzeń.

Wiedziała, że na pewno ktoś zauważy obecność Lucjusza. Arystokrata nie był zresztą osobą, którą dało się zignorować — a już na pewno nie wtedy, gdy spędza czas w towarzystwie uczennicy. Ona sama, kiedy tylko przekroczyła próg pubu, od razu zwróciła uwagę na długie, platynowe włosy i piękne, zdobione szaty, wyróżniające się na tle pospolitych ubrań.

— No, dalej. Na co czekasz? — ponaglił ją Mulciber i ponownie objął w talii, prowadząc w stronę stolika, zajętego przez Lucjusza.

Na cud, pomyślała z niechęcią, ale nie odpowiedziała, zamiast tego skupiając swoją uwagę na Malfoyu. Nie był to pierwszy raz, gdy go widziała; przez krótki czas chodzili razem do szkoły, a ich pochodzenie sprawiało, że widywali się także poza Hogwartem, chociaż zwykle te interakcje polegały na wymianie uprzejmości albo chłodnych powitaniach.

Musiała przyznać, że dorosłość mu służyła. Jego rysy znacznie się wyostrzyły, a twarz nabrała pewnej szlachetności, której brakowało mu w czasach nastoletnich; Leanne musiałaby być ślepa, żeby uznać go za nieatrakcyjnego. Szczególnie, gdy uśmiechnął się z pozorną sympatią na jej widok, co zapewne mogłoby uśpić czujność wielu osób. Avery wiedziała jednak lepiej — jego przenikliwe, szare tęczówki były spowite chłodem, tak sprzecznym z ciepłym uśmiechem.

Oceniał ją tak samo, jak ona oceniała jego. Już w pierwszej sekundzie ich spotkania próbował zdobyć nad nią przewagę, wymusić jej posłuszeństwo — a Leanne nie miała zamiaru dać się zastraszyć.

Gdy tylko zatrzymali się przy stoliku, Lucjusz podniósł się z krzesła, a jego uśmiech stał się jeszcze większy.

— Ach, Leanne! Niezmiernie się cieszę, że zgodziłaś się na spotkanie — powitał ją promiennie.

Ślizgonka wyciągnęła dłoń w jego stronę, a on schylił się nisko, po czym musnął ustami jej wierzch. Avery dołożyła wszelkich starań, by nie wzdrygnąć się, gdy jego chłodne wargi dotknęły jej skóry. Ani gdy spojrzał w jej oczy, będąc wciąż pochylonym; jego wzrok zdawał się całkowicie zaprzeczać słowom, a zawarte w nim ostrzeżenie wzbudziło u niej gęsią skórkę.

Nie miałam wyjścia, pomyślała z niechęcią, ale zmusiła się do nikłego uśmiechu.

— Jak mogłabym odmówić, Lucjuszu — odparła, z premedytacją używając jego imienia.

Jeśli go to ubodło, nie dał po sobie poznać. Mimo to Leanne poczuła satysfakcję, gdy palce Fabiena zacisnęły się mocniej na jej biodrze, co zapewne stanowiło oznakę niezadowolenia z zachowania dziewczyny.

— Mulciber... Nie będziesz nam już potrzebny — powiedział, jak na zawołanie, Malfoy i spojrzał na Ślizgona bez cienia uśmiechu.

— Ale...

— Doskonale poradzimy sobie bez ciebie. Czyż nie, Leanne?

— Oczywiście.

Fabien zacisnął zęby, ale skinął głową i odwrócił się na pięcie, niemalże przewracając przy tym swoją towarzyszkę. Wyglądał na absolutnie wściekłego, a Leanne zdała sobie sprawę, że — paradoksalnie — denerwuje się teraz znacznie mniej. Lucjusz stanowił godnego przeciwnika, ale świadomość, że nikt, poza nią samą, nie będzie miał pojęcia, jak przebiegła rozmowa, napawała ją dziwnym spokojem.

— Usiądźmy — poprosił Lucjusz, a gdy Avery usadowiła się na krześle, Malfoy skinął palcem na kręcącą się w pobliżu Madame Rosmertę.

Kobieta skrzywiła się niemalże niezauważalnie, ale posłusznie podeszła do stolika z fałszywym uśmiechem przyklejonym do ust.

— Słucham, paniczu Malfoy? — spytała słodko.

— Dwa razy Ognista Whiskey. Najlepiej z 1946 roku, wyjątkowo dobra partia. O ile nie są to zbyt duże wymagania, jak na ten... przybytek.

— Skądże znowu — wycedziła gospodyni i odeszła, klnąc pod nosem.

Leanne nie zamierzała interweniować, chociaż zachowanie Malfoya wzbudziło w niej odruch wymiotny; wcale nie zależało mu na konkretnym roczniku, a jedynie na podkreśleniu swojej szlachetności i pozycji społecznej, poprzez umniejszenie czyjejś wartości — w tym przypadku Rosmerty.

Nie było to zresztą nietypowe; w środowisku arystokratów podobne przejawy snobizmu — a może nawet hedonizmu — spotykało się nadzwyczaj często, ale Avery i tak zawsze zapominała, że istnieją ludzie, dla których jest to normalne. Zapominała z ogromną łatwością, co czyniło powroty do domu jeszcze gorszymi.

— Z jakiego powodu poprosiłeś o spotkanie? — spytała Leanne, decydując, że miała dosyć ciszy i prowadzenia bitwy na spojrzenia.

Nie zamierzała owijać w bawełnę i tańczyć wokół tematu, aż w końcu Lucjusz sam uznałby, że może zakończyć grę i przejść do sedna. Nie chciała, aby cała rozmowa toczyła się na warunkach młodzieńca, a najlepszym sposobem na uniknięcie takiego scenariusza było wzięcie spraw we własne ręce.

— Mulciber niezwykle cię chwali — powiedział Malfoy, unosząc brwi. — Uważa twoją bezpośredniość i niezależność za fascynujące. Śmiem twierdzić, niespotykane w środowisku arystokracji, gdzie obowiązują pewne niepisane zasady.

— A jak, zdaniem Mulcibera, przejawia się ta moja niezależność, hm? — mruknęła Avery.

— Twierdzi, że nieustannie podążasz pod prąd, chodząc własnymi ścieżkami. Jak kot. A jednocześnie nikt nie odmówiłby ci ślizgońskości, z całą pewnością.

— Uznam to za komplement.

— Powinnaś. Nie sądzę, aby istniał większy powód do dumy niż bycie Ślizgonem i wszystko, co się z tym wiąże.

Leanne wiedziała, co kryło się za tym tajemniczym stwierdzeniem; powinna być dumna ze swojej szlacheckiej, czystej krwi i z przynależności do elitarnej grupy, której tradycje sięgały początków całej społeczności czarodziejskiej. Powinna z ogromną chęcią głosić pewną doktrynę, właściwą szlachcie.

Tymczasem ona stała na uboczu, nie zdradzając własnych poglądów. A Lucjusz wyraźnie zdawał sobie z tego sprawę, sądząc po jego przenikliwym, ostrym spojrzeniu. Być może uważał ją za tchórza? Za osobę, która potrafiła mówić wiele, ale nie podejmowała żadnych kroków, by realizować swoje ambicje?

W gruncie rzeczy nie obraziłaby się za taki rozwój sytuacji. Mogłaby mu zmydlić oczy, pozornie podporządkować się jego woli, co kupiłoby jej więcej czasu na zastanowienie się, czy aby na pewno zamierzała opowiedzieć się po stronie Czarnego Pana. Jeśli Lucjusz uznałby ją za słabą, nie zawracałby sobie nią więcej głowy.

Plan ten miał jednak ogromną wadę — Mulciber nigdy nie pozwoliłby Malfoyowi uwierzyć, że faktycznie była bezużyteczna. Od razu przejrzałby grę Leanne, a ona musiałaby dołożyć wszelkich starań, żeby oszukiwać i jednego, i drugiego, bez jednoczesnego zdradzania swoich prawdziwych zamiarów.

— W takim razie dziękuję — odpowiedziała i uśmiechnęła się, odsuwając na bok przemyślenia.

Ich spotkanie dopiero się rozpoczęło. Ślizgonka szczerze wątpiła, żeby trzymanie się jednego postanowienia okazało się dobrą taktyką w starciu z Lucjuszem. Był zbyt inteligentny i na pewno zamierzał zrobić wszystko, żeby ją w jakiś sposób podejść. Musiała pozostać czujna i dopasowywać swój ton adekwatnie do tego, co się działo.

— Mulciber mówił też, że brakuje ci poczucia pewnej... braterskości. Podobno nie przepadasz za towarzystwem innych Ślizgonów.

Avery uniosła brwi, po czym parsknęła śmiechem — zupełnie niewymuszonym. Po minie Lucjusza widziała, że on sam uważał słowa Fabiena za niedorzeczne i dość... infantylne.

— Ze wszystkich rzeczy, na jakie mógł narzekać, zdecydował się wspomnieć o mojej niechęci do przebywania w jednym pomieszczeniu z idiotami? — spytała rozbawiona, a Malfoy uniósł brwi.

— Najwyraźniej. Osobiście uważam, że Fabienowi zależy na twojej uwadze znacznie bardziej, niż powinno.

— Ach, tak. — Leanne wywróciła oczami. — Niestety ciężko zapomnieć o jego zainteresowaniu. Nie sądzę jednak, żeby relacje moje i Mulcibera stanowiły istotny punkt tej rozmowy.

Lucjusz uśmiechnął się — ku zaskoczeniu dziewczyny — całkowicie szczerze. Przyglądał się jej z dozą sympatii, a Leanne zaczęła się zastanawiać, czy nie próbował w ten sposób uśpić jej czujności.

— Co o nim sądzisz? — spytał po chwili milczenia i położył palec wskazujący na ustach.

— Sądzę, że jego narcystyczne skłonności często zaślepiają mu umysł — odparła bez owijania w bawełnę. — Jest znacznie inteligentniejszy niż cała ta banda kretynów z mojego roku, co nie znaczy wcale, że wykorzystuje swój potencjał. Wręcz przeciwnie... Brakuje mu zrozumienia bardzo podstawowych spraw.

— Jak na przykład...?

— Jak na przykład zrozumienia, że bycie Ślizgonem i arystokratą nie czyni nikogo magicznym geniuszem, a szkolna hierarchia nie ma żadnego znaczenia w prawdziwym życiu. Łatwo jest pławić się we własnej chwale i liczyć, że pieniądze oraz czysta krew kupią wszystko. Trudniej jest mieć własne ambicje — skończyła, a Lucjusz pochylił się nieco.

Zanim jednak zdążył odpowiedzieć, Rosmerta postawiła przed nimi dwie kryształowe szklanki w niezwykle niedelikatny sposób, a kilka kropli bursztynowego alkoholu spłynęło na stół. Leanne spojrzała na kobietę z rozbawieniem, podczas gdy Malfoy skrzywił się na widok poplamionego blatu.

— W takim razie... Jakie są twoje ambicje? — spytał Lucjusz, gdy tylko Rosmerta oddaliła się na bezpieczną odległość.

Ślizgonka zamilkła, a jej serce zabiło mocniej. Spodziewała się, że — prędzej czy później — padnie podobne pytanie. Właściwie obawiała się go najbardziej ze wszystkich, jakie Lucjusz mógł jej zadać. Nie chodziło o to, że nie miała ambicji; chodziło o to, że miała ich zbyt wiele, a niektóre zdawały się stać ze sobą w sprzeczności — jak chociażby dziwne pragnienie spędzania czasu z Lupinem, podczas gdy doskonale zdawała sobie sprawę, że Gryfon był zupełnie zbędny w jej życiu. A już na pewno ona była zbędna w jego.

Problem polegał także na tym, że jej ambicje nie miały nic wspólnego z tymi, których oczekiwali od niej wszyscy wokół — na czele z Malfoyem. Chciała osiągnąć wiele — skończyć szkołę z dobrymi notami, znaleźć pracę, która by ją satysfakcjonowała, zwiedzić świat... Nie planowała marnować czasu na walkę o cudze idee. Nie planowała także umrzeć z myślą, że nie zdążyła odhaczyć chociaż kilku rzeczy na swojej liście marzeń.

— Moje ambicje? — powtórzyła niechętnie i odwróciła wzrok, marszcząc brwi. — Chciałabym osiągnąć wiele. Ale nie dlatego, że mam na nazwisko Avery. Nie dlatego, że jestem arystokratką. Chciałabym...

— Chciałabyś być panią własnego losu, czyż nie? — mruknął Lucjusz i pochylił się jeszcze bardziej, niejako zapominając o plamach na stole.

Oparł łokcie o blat i zmrużył nieco oczy, co — paradoksalnie — nadało jego spojrzeniu jeszcze większej mocy. Leanne poczuła przyjemny dreszcz, przebiegający wzdłuż kręgosłupa, ale nie dała po sobie poznać, że zauważyła subtelną zmianę w atmosferze.

— Można to tak ująć — stwierdziła ostrożnie, po czym wzruszyła ramionami.

— Czy to dlatego wykazujesz taką niechęć do zajęcia należącego ci się miejsca u boku Czarnego Pana? — spytał Malfoy, ściszając nieco głos.

Dla każdego obserwatora musieli wyglądać jak zwykła para na randce; dłoń młodzieńca przykryła jej własną, zaskakując Leanne ciepłem i delikatnością. Miał smukłe, długie palce, które wyglądały nieco karykaturalnie na tle jej ciemniejszej skóry oraz znacznie mniejszej ręki.

— Nie wykazuję niechęci — prychnęła i zacisnęła na moment zęby. — Zwyczajnie nie widzę korzyści w służeniu komuś innemu. Nawet tak potężnemu.

— To nie jest służba, Avery. Jesteś czarownicą o czystej, nieskazitelnej krwi. Diamentem czarodziejskiej społeczności. Czarny Pan zamierza sprawić, że wszyscy będziemy błyszczeć, że staniemy na piedestale. Tam, gdzie nasze miejsce. To nasze dziedzictwo, należące się nam z racji urodzenia.

— Urodzenie to nie wszystko, Malfoy. Wystarczy spojrzeć na tych kretynów, którzy sądzą, że cały świat należy do nich, podczas gdy przypominają raczej niezwykle utalentowanych charłaków. Nic mi po staniu na piedestale, jeśli będę musiała zniżyć się do ich poziomu. Nic mi po diamentowym blasku, skoro jego ceną jest zaprzedanie własnej duszy i wszystkiego, w co wierzę.

Lucjusz nie odpowiedział. Leanne wiedziała, że jej słowa mogą jednoznacznie przypieczętować los, skreślając ją z listy potencjalnych wyznawców ideologii Czarnego Pana, ale nie potrafiła zmusić się do żałowania. Stało się, pomyślała, a jej ciało zalała ulga i dziwny spokój; niezależnie od dalszego przebiegu rozmowy, najtrudniejszą część miała już za sobą.

— A w co wierzysz? — spytał Malfoy z powagą, na co Avery uśmiechnęła się gorzko.

— W siebie. W to, że jestem zdolna do wielkich rzeczy. W to, że nie potrzebuję niczyjej pomocy, aby do nich dojść.

— A co, jeśli to my potrzebujemy ciebie? Jeśli wcale nie musiałabyś się zniżać do czyjegokolwiek poziomu, a zamiast tego stanęłabyś ramię w ramię z Czarnym Panem, jak równy z równym?

— Gdyby tak było... Może wtedy sprawy wyglądałyby inaczej.

— Ale tak jest, Leanne — powiedział gorliwie Lucjusz. — Być może nie w przypadku Mulcibera, Wilkesa czy Rosiera, ale w twoim... Czarny Pan nie potrzebuje jedynie pionków. Potrzebuje ludzi, którzy pragną więcej, którzy są zdeterminowani, aby osiągnąć cel. A ty... Wydajesz się dokładnie taką osobą.

Avery roześmiała się w głos i pokręciła głową.

— Lucjuszu, doprawdy... Czy ty naprawdę wierzysz, że Czarny Pan zamierza dzielić się władzą? Że faktycznie uważa kogokolwiek za równego?

— Tak — odparł Malfoy. — Jest potężniejszy, niż mogłabyś sobie wyobrazić. Niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić, włącznie z Dumbledorem. Zna jednak wartość każdej kropli czarodziejskiej krwi i wie, że nie zbuduje nowego świata w pojedynkę. Może być naszym przywódcą, możemy podążać za jego rozkazami, ale nasza krew jest dla niego zbyt cenna, aby sprowadził nas do miana służących.

Leanne uśmiechnęła się z politowaniem. Słyszała w jego głosie pasję i przekonanie; Lucjusz naprawdę uważał, że znaczy w oczach Voldemorta więcej niż marionetka. Podczas gdy ona wolała zaufać sobie i swoim umiejętnościom, on pokładał wiarę w czarnoksiężniku, głoszącym kuszące idee i obiecującym rzeczy, o jakich większość czarodziejskiej arystokracji marzyła od dawnych — a może nawet zamierzchłych — czasów.

Poniekąd rozumiała, skąd brała się w nim tak silna wiara. Rozumiała jego potrzebę, by świat się zmienił, by ktoś spełnił jego marzenie. Różnica między Lucjuszem a nią samą polegała jednak na tym, że ona nie chciała zostawiać swoich marzeń w cudzych rękach — nawet rękach kogoś tak potężnego i budzącego respekt.

— A co, jeśli wasza idea nie jest moją? — spytała odważnie, a Malfoy skrzywił się nieco.

— Tak długo, jak będziesz robiła to, co do ciebie należy... Możemy pomóc sobie nawzajem. A z czasem zobaczysz, że wcale nie różnimy się poglądami. Jesteś arystokratką, Leanne. Nie ma sensu negować swojej wyższości, kiedy jest ona tak oczywista. Wystarczy, że dasz nam szansę, aby cię przekonać.

Ślizgonka zamilkła, zastanawiając się nad słowami Malfoya. Z jednej strony podejrzewała, że nie miały za wiele wspólnego z prawdą, ale z drugiej... Wciąż dostrzegała w nich niezwykle kuszącą perspektywę; gdyby rzeczywiście mogła pozostać sobą, bez konieczności wyznawania czegoś, co wydawało jej się absurdalnie głupie... Być może osiągnięcie własnych celów stałoby się znacznie łatwiejsze.

Byłoby też zwykłym tchórzostwem, uświadomiła sobie z niechęcią i z cudem zwalczyła chęć skrzywienia się. Lucjusz przyglądał się jej z uwagą, zapewne szukając oznak słabości. Coś w jego spojrzeniu kazało jej zacisnąć zęby i unieść dumnie głowę, zupełnie jakby nie czuła żadnej presji, żadnego strachu i zwątpienia.

Uśmiechnęła się kpiąco, co momentalnie sprawiło, że na twarzy Lucjusza także pojawił się uśmiech — zadowolony i w żadnym stopniu niezdradzający podejrzliwości, co Avery uznała za swój sukces. Nie zmieniało to jednak faktu, że czuła się rozdarta — jeszcze bardziej niż wcześniej. Nagle zaczęła rozumieć, dlaczego Snape z taką łatwością podjął decyzję o wstąpieniu w szeregi Czarnego Pana. Dla kogoś takiego jak on — osoby, która nie miała nic do stracenia — perspektywa zdobycia potęgi i potwierdzenia swojego talentu oraz umiejętności musiała być niemalże zbawienna.

Leanne wiedziała, że sama przysłuchiwała się słowom Lucjusza z uwagą ze względu na te same pobudki. Mulciber miał co do niej rację, nawet jeśli jedynie po części. Problem polegał na tym, że Lupin także ją miał; Avery wcale nie była pozbawiona moralności, a za obietnicami Voldemorta kryła się konieczność zadawania bólu i cierpienia. Być może Ślizgonka potrafiła wykorzystywać i krzywdzić innych w imię osiągnięcia własnego celu, ale...

Wbrew słowom Lucjusza nie mogła poprzeć zabijania w imię idei, w którą nie wierzyła — i to z wielu powodów, z których najważniejszy nosił w sobie ogromną dozę ironii, bo dotyczył jej własnego pochodzenia.

Leanne wiedziała, że rozmowa wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby Lucjusz znał prawdę — gdyby znał ją ktokolwiek.

Gdyby tylko wszyscy wiedzieli, że jej czysta krew wcale nie była czysta.

***

Nom. Także tego. 

Nie jestem w stu procentach zadowolona, ale trudno się mówi. Przyjdzie kiedyś czas na poprawki xD

Ale z tego ostatniego zdania jestem zadowolona huehue :D

A teraz czekajcie na ciąg dalszy, loffki <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro