Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Jeden: Cena lojalności

Pokój wspólny Slytherinu był niemalże opustoszały. Większość uczniów zdążyła już pójść spać; pierwsze tygodnie szkoły okazały się dość ciężkie, a nauczyciele od początku nie mieli zamiaru im odpuszczać. W pomieszczeniu zostało zaledwie kilka osób — głównie siódmoklasistów, którzy mieli na głowie znacznie ważniejsze sprawy niż nauka.

Leanne wywróciła oczami, gdy Rosier po raz kolejny zaśmiał się głośno w odpowiedzi na żart Wilkesa, dotyczący szlam i Mugoli. Nie przeszkadzało mu to, że słyszał go już któryś raz; nawet dziewczyna, zwykle nieprzesiadująca z chłopcami z siódmego roku, zdążyła się z nim świetnie zapoznać. Nie wydał jej się śmieszny, ale, z drugiej strony, Avery miała dość wymagające poczucie humoru — wymagające inteligencji.

Mimo to uśmiechała się z ironią, co dla Ślizgonów stanowiło wystarczający dowód tego, że wcale nie gardziła ich towarzystwem i jakże światłymi poglądami. Byłaby skłonna nawet do szczerego uśmiechu, gdyby oznaczał on, że dadzą jej spokój i nie będą wymagali udziału w konwersacji.

— Macie jakieś wieści od Malfoya? — spytał Rosier, gdy przestał rechotać.

Nagle całe towarzystwo spoważniało, a Leanne uniosła wzrok znad podręcznika, aby spojrzeć na pozostałych chłopców i wybadać ich reakcję. Twarz Snape'a nie wyrażała żadnych emocji — jak zwykle zresztą. Za to Wilkes i Mulciber wyglądali na nieco zawiedzionych.

— Nie. Ostatni raz rozmawiałem z nim podczas wakacji. Kazał mi uzbroić się w cierpliwość — rzekł ten drugi i spojrzał z wahaniem na dziewczynę, jakby zastanawiał się, ile może powiedzieć w jej obecności. — Czarny Pan wie, że jesteśmy zainteresowani wstąpieniem w jego szeregi. Szuka jednak odpowiedniego momentu, aby sprawdzić, czy bylibyśmy dla niego użyteczni.

Ach, a więc stąd wzięły się jego wątpliwości. Leanne wcale nie dziwiła się, że poważnie rozważał zachowanie milczenia; jej nazwisko nie pozostawiało złudzeń, co do rodzinnych poglądów, ale o pewnych sprawach nie należało mówić głośno. Zwłaszcza wtedy, gdy rodzinne poglądy nie musiały wcale pokrywać się z tymi osobistymi, jak niewątpliwie było w przypadku Avery.

Niezależnie od tego jak duży wpływ wywierali na nią rodzice i całe środowisko, była daleka od angażowania się w nadchodzącą wojnę. Zdawała sobie sprawę, że dopóki sam Czarny Pan nie wykaże nią zainteresowania, nie musiała wcale deklarować się po którejkolwiek ze stron, co niezwykle jej pasowało. Nie popierała poglądów dotyczących czystości krwi i konieczności eksterminacji wszystkich mugolaków. Nie cierpiała jednak hipokryzji, która zdawała się podążać wszędzie tam, gdzie obrońcy światła. Wystarczyło spojrzeć choćby na Blacka i Pottera, żeby dostrzec, jak ślepi potrafili być, gdy chodziło o ich własne grzeszki.

Leanne spojrzała na Snape'a, który przyglądał się dogasającym płomieniom w kominku. Jego skóra wyglądała na niemalże papierową, a słabe, żółte światło sprawiało, że oczy chłopaka wydawały się jeszcze bardziej zapadnięte i podkrążone. Bił się z myślami, nawet jeśli wszyscy inni widzieli w nim obraz niezachwianego spokoju oraz obojętności. Dziewczyna znała go zbyt długo, aby uwierzyć, że jego fasada odzwierciedlała to, co działo się w środku.

Każda wzmianka o Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać doprowadzała go do stanu głębokiego zamyślenia. Bił się z myślami, bo nie był jeszcze pewny, co właściwie zamierzał zrobić. Wykazywał się jednak na tyle dużą inteligencją, by wszyscy inni szczerze wierzyli w jego niezachwianą lojalność.

— Wątpię, żebyśmy dostali szansę, zanim ukończymy szkołę — stwierdził smętnie Wilkes. — Co niby moglibyśmy dla niego zrobić, dopóki siedzimy w tym zamczysku?

— Na pewno coś by się znalazło — żachnął się Rosier i uśmiechnął paskudnie. — Moglibyśmy szpiegować.

— Niby kogo? I po co? — zakpił Mulciber.

— Chociażby Dumbledore'a. Założę się, że Czarny Pan ucieszyłby się z informacji o jego poczynaniach.

Tym razem Avery nie zdołała powstrzymać reakcji; parsknęła śmiechem, natychmiast zwracając na siebie ich uwagę. Zamknęła książkę z niechęcią i odłożyła ją na stolik, zmieniając pozycję na bardziej wygodną; teraz obie jej nogi znalazły się na kanapie, ku niezadowoleniu Snape'a, który musiał się przesunąć, by zrobić miejsce.

— Jesteś kretynem, jeśli sądzisz, że Dumbledore pozwoliłby ci się szpiegować — stwierdziła z rozbawieniem, a Rosier zmrużył oczy. — Nie tylko jesteś miernym czarodziejem w porównaniu do niego, ale także nie masz do dyspozycji magii zamku, która zawsze staje po stronie urzędującego dyrektora. Mógłbyś się, co najwyżej, ośmieszyć. Chociaż, jeśli chcesz znać moje zdanie, samo gadanie takich bzdur jest wystarczająco upokarzające — dodała i posłała mu pełne politowania spojrzenie.

— Założę się, że staruch wcale nie jest aż tak potężny — warknął chłopak, a ona wywróciła oczami.

— Założę się, że nawet moja sowa wykazuje się większą inteligencją niż ty — odparła. — Tylko kompletny idiota uznałby Dumbledore'a za zniedołężniałego starucha. Myślisz, że dlaczego Czarny Pan wciąż działa z ukrycia, zamiast zwyczajnie wejść do zamku i go przejąć, co?

Na moment zapadło ciężkie milczenie, a Leanne doszła do wniosku, że powinna trzymać gębę na kłódkę. Obrażanie Evana Rosiera zawsze stanowiło niezłą rozrywkę, ale wcale nie miała ochoty odpowiadać na pytania, które wyraźnie zaczęły formować się już w umysłach pozostałych Ślizgonów. Przeszywające spojrzenie Mulcibera nie należało do tych z gatunku przyjemnych, a na twarzy Wilkesa pojawił się kpiący uśmieszek, chociaż jego oczy błyszczały z ekscytacją. Nic tak nie poprawiało mu humoru, jak obserwowanie emocjonujących dyskusji.

— Na pewno nie ze strachu — burknął w końcu Rosier, chociaż postanowił skapitulować. — Wciąż sądzę, że moglibyśmy coś zrobić.

— Jeśli faktycznie tak bardzo chciałbyś się przysłużyć swojemu panu, zacznij lepiej przykładać się do nauki. Nie sądzę, aby miał pożytek z gówniarza, który nie potrafi nawet rzucić zaklęcia tarczy — stwierdziła Leanne, a Mulciber nachylił się w jej stronę.

Jego ciemne oczy zawsze wzbudzały w niej niepokój, chociaż nie były nawet w połowie tak bezdenne jak te należące do Severusa. W pewnym sensie wydawały się bardziej ludzkie, co stanowiło jeden z powodów, dla których dziewczyna unikała spojrzenia Fabiena. Snape często przypominał kamień, podczas gdy Mulciber był jak otwarta księga — księga, której treść przyprawiała o koszmary.

Swojemu panu? — spytał chłopak i przekrzywił głowę. — Chcesz przez to powiedzieć, że nie zamierzasz wstąpić w jego szeregi?

Leanne przestała się uśmiechać, zastanawiając się, jakim cudem zdołała popełnić aż taką głupotę. Przecież nie tylko oni powinni uważać na słowa w jej towarzystwie; działało to w dwie strony.

Mogła skłamać — tak po prostu przyznać, że popierała ideologię Czarnego Pana i nie potrafiła powstrzymać ekscytacji na myśl o staniu się jego narzędziem. Fabien Mulciber nie był jednak tak naiwny jak chociażby Wilkes. Nie był też nawet w połowie tak butny jak Rosier — znał swoje miejsce, ale też doskonale wiedział, jak poruszać się w środowisku arystokratów. Sama znajomość z Malfoyem czyniła go niebezpiecznym; wystarczyło bowiem zaledwie jedno słowo, szepnięte Lucjuszowi, aby ten uznał Leanne za sprzymierzeńca.

— Nie jestem na tyle odważna, aby deklarować gotowość oddania swojego życia w czyjeś ręce, jeśli nie mam pewności, że faktycznie tego chcę — odparła więc ostrożnie i zmrużyła oczy.

— Oddanie życia w imię sprawy byłoby... — zaczął Wilkes, ale ona przerwała mu parsknięciem.

— Marzeniem? Zaszczytem? — zakpiła. — Śmierć to śmierć. Nie ma w niej nic chwalebnego, a już na pewno nie wtedy, gdy jest kompletnie bezsensowna. Zaskoczę cię, ale to żywi decydują o tym, jak wygląda świat. Nikogo nie będzie obchodziło twoje poświęcenie, jeśli nic z niego nie wyniknie. Osobiście wolę jednak zrobić wszystko, żeby nie gnić pod ziemią, podczas gdy wszyscy inni mają się doskonale.

— Czyli wolisz być tchórzem. Tchórzem bez żadnych ambicji — zauważył Rosier z niemałą satysfakcją, a ona wzruszyła ramionami.

— Wolę nie mieć ambicji, niż aspirować do stania się mięsem armatnim. Poza tym, Rosier... Co jest większym tchórzostwem: życie na własnych zasadach, jakiekolwiek by one nie były, czy bycie jak chorągiew na wietrze, podatna na każdy podmuch? — dodała i uniosła brwi. — Zrobię to, co uznam za korzystne. Dla mojej sprawy.

— Twoja sprawa powinna być...

— Tak, tak... — westchnęła dziewczyna, przerywając Wilkesowi. — Zachowaj swoje zdanie dla kogoś, kogo ono obchodzi. Wszyscy dobrze wiemy, że jeśli Czarny Pan czegoś chce, to zapewne to dostanie. Dobrowolnie czy też siłą. Jesteście jednak głupi, jeśli sądzicie, że będziecie dla niego nieocenionym wzmocnieniem. Póki co jesteście bandą gówniarzy, którzy bez swoich rodziców byliby niczym. Zamiast siedzieć tu i dywagować o rzeczach znajdujących poza waszą kontrolą, zajmijcie się czymś pożytecznym.

Przez moment panowała cisza, którą przerwał w końcu Mulciber.

— Czasami naprawdę zastanawiam się, po czyjej jesteś stronie, Avery — rzucił i powrócił do poprzedniej pozycji, rozluźniając się nieco, wbrew napiętej atmosferze. — Igrasz z ogniem. Uważaj, żeby się nie poparzyć.

Obdarzyła go przelotnym spojrzeniem i podniosła książkę ze stołu. Otworzyła ją na losowej stronie, wbijając wzrok w tekst, chociaż równie dobrze mogła wpatrywać się w okładkę; myślami znajdowała się bowiem daleko od treści podręcznika.

Nie chciała wdawać się w podobną dyskusję. Nie chciała zdradzać swojej pozycji, gdy chodziło o nadchodzącą wojnę. Wiedziała, że kłamstwo nie miało żadnego sensu, nawet jeśli prawda mogła ją wpędzić w kłopoty. Z drugiej strony jej postawę należało określić mianem pasywnej i szczerze wątpiła, aby ktokolwiek zarzucił jej zdradę.

Istniała bowiem różnica między kierowaniem się własnym interesem, a jawnym przeciwstawieniem się czyimś rozkazom. Póki co była względnie wolna; Czarny Pan nie wyrażał nią zainteresowania, a rodzina nie mogła jej kontrolować. Jeśli nauczyła się czegoś od Corneliusa Avery'ego, była to sztuka manipulacji i szantażu. A tak się składało, że ani mężczyzna, ani jego małżonka nie należeli do ludzi czystych jak łzy.

Nie, dopóki trzymała karty w rękach, nikt nie mógł jej do niczego zmusić. Nikt, poza Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Miała jednak nadzieję, że uda jej się pozostać w cieniu tak długo jak to możliwe. Nie łudziła się za to, że stan ten będzie utrzymywać się w nieskończoność. Należała przecież do świata, z którego nie było ucieczki.

Uniosła głowę, gdy ktoś szturchnął ją w nogę. Ogień w kominku zdążył już zgasnąć, pogrążając pomieszczenie w półmroku, rozrzedzanym jedynie poprzez zielonkawe światło lamp. Wszyscy, poza nią i Snapem, rozeszli się do swoich dormitoriów.

— Powinnaś trzymać język za zębami — stwierdził chłodno Ślizgon, a ona westchnęła ciężko.

— Ta... — przyznała i skrzywiła się mocno, po czym spojrzała na niego. — Ty za to powinieneś uciekać, gdzie pieprz rośnie.

— Niby czemu?

— Bo zamierzasz popełnić błąd, Snape. Dobrze wiem, że wcale nie interesuje cię to całe biadolenie o szlamach i wyższości czystej krwi.

— Skąd takie...

— Nie obrażaj mojej inteligencji, Snape — prychnęła Leanne. — Wilkes i Rosier mogą wierzyć w te bajki o nienawiści do Mugoli, ale mnie nie nabierzesz.

— Pominęłaś Mulcibera — zauważył Severus, a ona zacisnęła dłonie w pięści.

— Celowo. Jego też nie nabierzesz, ale on, w przeciwieństwie do mnie, planuje wykorzystać twoją... słabość, kiedy tylko mu podpadniesz.

Snape skrzywił się nieznacznie i spojrzał w sufit. Natychmiast zaczął wyglądać bardziej ludzko, a Avery uznała to za znak ogromnego zaufania.

— Być może nie nienawidzę Mugoli, ale nie darzę ich też sympatią. Tymczasem Czarny Pan dałby mi potęgę, dałby mi...

— Co? Szacunek? Sprawiłby, że poczułbyś się kochany? — zakpiła dziewczyna, czym zasłużyła sobie na wściekłe spojrzenie. — Nie rozśmieszaj mnie, Snape. Uważałam cię za mądrego, ale jeśli naprawdę wierzysz, że warto oddać swoją wolność dla pozornej pozycji społecznej... Jesteś równie żałosny, co reszta twojego kółka mrocznej adoracji.

— Jak widać każdy ma swoją cenę — wycedził Snape. — Dołączenie do Czarnego Pana otworzy przede mną drogę do osiągnięcia wszystkiego, czego pragnę. Pozwoli mi zgłębiać tajniki potężnej, zapomnianej magii, której Dumbledore i cała reszta się boją. Będę...

— Będziesz sługusem, tak jak wszyscy inni — przerwała ponownie Leanne i posłała mu ostre spojrzenie.

— Czarny Pan nagradza tych, którzy są lojalni. Ceni inteligencję i ambicje.

— Och, doprawdy? W takim razie powinien być tobą zachwycony. O ile nikt nie powie mu o twoim statusie krwi — stwierdziła Avery, po czym uśmiechnęła się chłodno.

Severus zacisnął na moment usta, a dziewczyna wiedziała, że trafiła w sedno sprawy. Ślizgon wstydził się swojego ojca, co do tego nie miała wątpliwości. Uważał go za najgorsze ścierwo i w zasadzie nikt nie mógłby go za to winić. Był wrakiem człowieka, znęcającym się nad swoją żoną, nienawidzącym jej za to, że posiadała magiczne zdolności — podobnie zresztą, jak ich syn. Dzień bez alkoholu uważał za dzień stracony, a dna kolejnych butelek stanowiły dla niego widok bardziej znajomy niż twarze bliskich — o ile w ogóle można było określić jego rodzinę tym mianem.

Nie zmieniało to faktu, że wciąż pozostawał ojcem Severusa, a jego krew płynęła w żyłach chłopaka, co zawsze stanowiło przyczynę, dla której pozostali Ślizgoni traktowali go z chłodem i dystansem. Był gorszy, niezależnie od swojej mocy, inteligencji czy ambicji, które rzekomo Czarny Pan niezwykle cenił.

Był gorszy, bo nie był nimi. Braterstwo jak jasna cholera, pomyślała Leanne i westchnęła.

— Są inne drogi, Snape. Każda lepsza niż ta, którą planujesz wybrać.

Chłopak zamilkł na moment, chociaż Avery nie łudziła się, że ich rozmowa dobiegła końca. Postanowiła dać mu chwilę, aby zebrał myśli i powiedział to, co zapewne chodziło mu po głowie, a czego zdecydowanie nie pragnęła słyszeć.

— Skoro uważasz to za tak okropne rozwiązanie... — zaczął w końcu kpiącym tonem. — Dlaczego nie próbujesz się przeciwstawić? Ty też nie wierzysz w to całe biadolenie o czystości krwi, a jednak prędzej czy później zapewne dołączysz do kółka mrocznej adoracji.

— Nie wiem, co zrobię — odparła dziewczyna, a on uniósł brwi.

— Powiedziałaś, że...

— Że Czarny Pan zwykle dostaje to, czego chce. Nie skłamałam. Nie sądzę jednak, aby faktycznie mu na mnie zależało.

— Dlaczego tak myślisz?

Leanne nie odpowiedziała. Zwierzanie się Snape'owi nie wchodziło w grę, nawet jeśli darzyła go sympatią. Ściany miały uszy, a ona i tak powiedziała już zbyt wiele.

— Mam ku temu podstawy — stwierdziła więc wymijająco i posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, które natychmiast zrozumiał, chociaż ciekawość błysnęła w jego własnych, stanowiąc niezwykle rzadki widok.

— A co na te podstawy twoi rodzice? — spytał z ironią, na co dziewczyna postanowiła nie odpowiadać.

Doskonale wiedziała, że akurat Cornelius i Elysse Avery oddaliby wiele, aby ich córka zniknęła z powierzchni ziemi albo lepiej — stała się kimś zupełnie innym. Nie mogli jej kontrolować, chociaż ułatwiłoby im to życie. Nie mogli także dyktować żadnych warunków, jeśli nie chcieli narażać się Leanne.

Dopóki pragnęli trzymać swoje grzechy z dala od przenikliwych oczu Czarnego Pana, była bezpieczna. A przynajmniej tak bezpieczna, jak to możliwe w niezwykle skomplikowanej, groźnej sytuacji.

— Skoro nie zamierzasz do niego dołączyć... Zamierzasz walczyć przeciwko niemu? — kontynuował Snape, wyraźnie niezrażony jej milczeniem.

Avery parsknęła śmiechem i spojrzała na chłopaka z rozbawieniem.

— Być może nie popieram ideologii Czarnego Pana. Nie znaczy to, że popieram hipokryzję i wybiórczą ślepotę — stwierdziła szczerze, marszcząc brwi. — Nie spieszy mi się do oddawania życia za którąkolwiek ze stron. Na pewno nie bezinteresownie. 

— Czyli naprawdę zamierzasz kierować się własną korzyścią? — parsknął Severus. — A czym to się różni od tego, co ja zamierzam zrobić?

— W przeciwieństwie do mnie, naprawdę możesz zrobić, co ci się żywnie podoba. Możesz zdecydować sam, bo stoisz obecnie pośrodku. Nie jesteś częścią tego świata, nieważne, jak bardzo próbujesz to zmienić. I wierz mi... Lepiej, by tak zostało. Lepiej dla ciebie — powiedziała Leanne i wstała z kanapy. — Przemyśl to.

Nie obracając się za siebie, ruszyła do dormitorium, decydując, że kilka godzin snu było lepsze niż nic. 

***

Dobra, wiem, że nie było tutaj Remusa. Ani żadnych śmieszków.

No ale co poradzę, to taki właśnie fanfic będzie. Dużo mroku, ciężkich decyzji i wątpliwych moralnie poglądów. 

Ale Remus też będzie, obiecuję. 

Jak wrażenia? :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro