Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dziewięć: Ostrzeżenie

Leanne doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak intensywne było spojrzenie Mulcibera, wbite prosto w jej twarz. Nie miała wątpliwości, że gdyby tylko posiadał umiejętność Legilimencji, z chęcią by ją wykorzystał. Nie zamierzała spowiadać się ze spotkania z Lucjuszem; nie wiedziała zresztą, co właściwie miałaby powiedzieć. Malfoy opuścił gospodę, dając jej wyraźnie do zrozumienia, że oczekuje od niej przemyślenia spraw, rozważenia ich w spokoju. Avery uznała to za wyraz szacunku i zrozumienia, jak bardzo różniła się od swoich rówieśników, w ciemno zgadzających się na wszystkie warunki.

Wiedział, że nie przekona jej kilkoma pięknymi frazesami. Leanne potrzebowała solidnych dowodów oraz czasu, by rozważyć za i przeciw. A on uważał ją za na tyle wartościową, żeby zagwarantować jej specjalne traktowanie. Nie znaczyło to, że odpowiadało mu czekanie. Była boleśnie świadoma, jak potoczy się kolejne spotkanie; od jej decyzji miało zależeć wszystko, a ona wciąż nie potrafiła wybrać.

Lucjusz przemówił do jej próżnej strony — tej, która wolałaby żyć w wygodzie, zdobywać wiedzę i niczym nieograniczoną potęgę. Oczywiście wiązałoby się to z wyrzeczeniem się resztek człowieczeństwa, jakichkolwiek ciepłych uczuć, które w ostatnim czasie stały się dziwnie... zauważalne. Potrafiła jednak dostrzec korzyści, płynące z dołączenia do grona Śmierciożerców. Mimo to...

Podniosła głowę znad pustego pergaminu, na którym powinny znajdować się notatki. W końcu przyszła do biblioteki z zamiarem zajęcia umysłu czymś innym niż wiszącym nad nią ciężkim wyborem. Nie potrafiła się skupić — nie, gdy Mulciber siedział zaledwie kilka stolików dalej i nawet nie ukrywał powodu swojej wizyty w świątyni ksiąg. Paradoksalnie jego obecność zmuszała ją do powracania myślami w stronę innego z jej rówieśników.

Podczas gdy słowa Lucjusza kusiły ją potęgą, wspomnienie ciepłego, zatroskanego spojrzenia Remusa Lupina — tak różniącego się od intensywnego, lodowatego wzroku Fabiena — nie dawało jej spokoju w jeszcze większym stopniu.

Leanne westchnęła i zerknęła na Mulcibera ze szczerą niechęcią. Spodziewała się, że chłopak jedynie uśmiechnie się arogancko, pozostając w miejscu, tymczasem on podniósł się z krzesła i ruszył w kierunku Ślizgonki. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zebrać swoich rzeczy i nie opuścić biblioteki, ale wiedziała, że Fabien pójdzie za nią. Z dwojga złego wolała zmierzyć się z nim tutaj, gdzie Madame Pince czuwała nad zachowaniem względnej ciszy. Na korytarzach nie obowiązywały żadne zasady — żadne, które mogłyby go powstrzymać.

— Czego chcesz? — mruknęła, gdy Mulciber usiadł naprzeciwko i uśmiechnął się kpiąco.

— Zamierzasz mi w końcu powiedzieć, jak poszło spotkanie z Lucjuszem? — spytał stanowczym tonem, a ona jedynie wywróciła oczami.

— Nie. Mogłeś się zorientować po moim wymownym milczeniu — odparła sucho, wbijając wzrok w notatki.

Oczywiście nie spodziewała się, że chłopak odpuści. Byłoby to dość naiwne myślenie, szczególnie zważywszy na determinację, która nie opuszczała jego twarzy.

— Prędzej czy później i tak się dowiem — zauważył, co skwitowała pobłażliwym spojrzeniem.

— Później brzmi dobrze.

Przez moment milczał, aż w końcu pochylił się w jej stronę, mrużąc oczy. Leanne mimowolnie uniosła wzrok i zmusiła się do zachowania spokoju, chociaż zignorowanie dreszczu przyszło jej znacznie ciężej niż ignorowanie natarczywości Ślizgona.

— Kiedy w końcu zrozumiesz, że tak naprawdę nie masz żadnego wyboru? Lucjusz może i faktycznie jest zafascynowany twoją osobą, ale to wcale nie znaczy, że pozwoli ci po prostu odejść. To nasze przeznaczenie, Lea. Dlaczego tak usilnie próbujesz się przed nim bronić?

— Może dlatego, że to moje życie? W przeciwieństwie do ciebie nie podoba mi się perspektywa zawierzenia wszystkiego przeznaczeniu — prychnęła i pokręciła głową. — Nie sądzę zresztą, by coś takiego rzeczywiście istniało. Nie, dopóki ja mam coś do powiedzenia.

— Jesteś nikim, podobnie jak ja — stwierdził Mulciber. — Nie znaczy to, że nie zostaniemy okryci chwałą, gdy...

— Gdy co? Ile razy będziesz jeszcze próbował mi wmówić, że służenie komukolwiek może być chwalebne? Nie mówiąc już o umieraniu w imię idei, jakby ktokolwiek miał to docenić. — Leanne pokręciła głową. — Powtarzasz te samy frazesy co Lucjusz, ale, w przeciwieństwie do niego, nie posiadasz kompletnie żadnych podstaw, by rzeczywiście móc się wypowiadać. Gówno wiesz o prawdziwym życiu. I o faktycznej roli, jaką przyjdzie wam wszystkim odegrać.

Widziała wściekłość na jego twarzy, jeszcze zanim skończyła mówić. Nie był to wyraz, który dodawał mu uroku; wprost przeciwnie, zdawał się jedynie podkreślać dziwność urody Fabiena, na co dzień będącej dość przyciągającym elementem. Tymczasem Avery nie mogła się oprzeć wrażeniu, że złość wyciągnęła na wierzch brzydotę, skrytą zwykle pod szarmanckim, stonowanym uśmiechem i nienagannymi manierami.

Zmrużyła oczy, patrząc na trzęsące się pięści chłopaka, a gdy on zorientował się, że dał się ponieść emocjom, pospiesznie zabrał łokcie ze stołu i ukrył dłonie w połach szaty.

— Za to ty, w przeciwieństwie do Lucjusza, nie powinnaś wypowiadać się z taką butą. Przynajmniej jeśli nie chcesz, by stało się coś niezwykle przykrego.

Jak nie groźbą, to prośbą — odparła złośliwie Leanne i raz jeszcze pokręciła głową. — Oszczędź sobie wstydu, Mulciber. Moje spotkanie z Lucjuszem pozostanie moje, chyba że sam Lucjusz postanowi dopuścić cię do tajemnej wiedzy. Śmiem jednak w to wątpić. Najwyraźniej moja buta bardzo mu zaimponowała. Znacznie bardziej niż twoje lizodupstwo.

Zanim Fabien zdążył cokolwiek odpowiedzieć, tuż za nimi rozległ się huk, a regał zadrżał nieznacznie. W mgnieniu oka doskoczyła do niego Madame Pince, machając różdżką, by ustabilizować księgi i znaleźć winowajcę całego zajścia. Leanne niemalże wywróciła oczami, kiedy dobiegł ją zduszony jęk, brzmiący zdecydowanie zbyt znajomo — przynajmniej jak na jej gust.

Nie miała zielonego pojęcia, co Remus Lupin robił w bibliotece, ale nie ulegało wątpliwości, że wybrał miejsce dość nieprzypadkowo — żeby nie rzec celowo. Po minie Mulcibera widziała, jak zbieżne były ich myśli; on także nie sądził, by obecność Gryfona stanowiła jedynie dzieło przypadku, i wcale mu się ten fakt nie podobał.

Co żeś wymyślił?, miała ochotę powiedzieć, ale milczała, jedynie obserwując podenerwowaną Madame Pince, która ominęła regał i ruszyła w stronę winowajcy zamaszystym krokiem.

— Panie Lupin! — oburzyła się podniesionym głosem kobieta, gdy stanęła przed zmieszanym uczniem. — Spodziewałam się, że akurat pan doskonale wie, jak korzystać z biblioteki!

— Pani wybaczy... Zamyśliłem się i wpadłem na regał. Przepraszam — dodał skruszony chłopak, chociaż napięcie w jego głosie zdradzało kłamstwo.

Leanne mogła się jedynie domyślać, że Madame Pince przyglądała mu się podejrzliwie, próbując ustalić, czy rzeczywiście mogła wierzyć w słowa Lupina.

— Mam nadzieję, że nie będzie się to panu zdarzać częściej — fuknęła w końcu, po czym odmaszerowała do swojego biurka. — Dzisiejsza młodzież... — mruknęła jeszcze z niechęcią.

Leanne była jednak zbyt zdenerwowana, by rozbawiła ją konserwatywność bibliotekarki. Obserwowała Fabiena, który nie spuszczał wzroku z regału, skrywającego wścibskiego Gryfona. Kiedy Mulciber zerwał się z miejsca i ruszył w tamtą stronę, Avery postanowiła zrobić to samo. Pospiesznie zgarnęła książki z blatu, nie chcąc zostawiać Lupina nawet na sekundę z rozwścieczonym Ślizgonem.

Gdy tylko dołączyła do chłopców, natychmiast stanęła na tyle blisko, żeby Fabien nie mógł pozwolić sobie na jakiekolwiek akty przemocy.

— Lupin — warknął nieprzyjemnie, a Remus jedynie uniósł brwi, zgrywając niewinnego, co wypadło dość blado, zważywszy na rumieniec pokrywający jego poliki. — Nie powiedział ci nikt, że nieładnie podsłuchiwać?

— Ja wcale nie podsłuchiwałem — zaprzeczył Lupin. — Szukałem jednej książki, to nie moja wina, że postanowiliście akurat uciąć sobie pogawędkę.

Leanne wywróciła oczami. Oczywiście, że to nie była jego wina. Niemniej ani ona, ani Mulciber nie byli wystarczająco głupi, by uwierzyć, że Lupin mógłby wykazać zainteresowanie którąkolwiek z ksiąg na regale — dotyczyły one głównie wróżbiarstwa, którego co najmniej nie lubił.

— Czyżby? — zakpił Ślizgon. — Postanowiłeś zostać następną wyrocznią?

— Nie, ja tylko... — zająknął się Remus i spojrzał desperackim wzrokiem na Leanne.

Kusiło ją, by milczeć, ale wolała nie wiedzieć, co zrobiłby Gryfonowi Fabien, gdyby pozwoliła mu na dalsze nadawanie tonu rozmowie.

— Daj mu spokój — rzuciła do Mulcibera i wzruszyła ramionami. — Nawet jeśli Lupin chciał się zabawić w tajnego szpiega, wybrał do tego najgorsze miejsce. A do tej pory nie uchodził w moich oczach za kompletnego idiotę, w przeciwieństwie do jego kumpli. Szczerze wątpię, aby znalazł się tutaj celowo.

— Co nie zmienia faktu, że ewidentnie nadstawiał uszu — warknął ponownie Ślizgon.

— Tak, to prawda. Trudno mu się jednak dziwić, zważywszy na temat rozmowy. Chciałeś rozmawiać w miejscu publicznym, w którym zwykle panuje cisza, więc powinieneś się liczyć z konsekwencjami własnej głupoty.

— Avery, czy mi się wydaje, czy ty znowu stajesz w obronie Gryfona, zamiast dbać o swoje interesy?

Leanne zamilkła na moment, mrużąc oczy. Oczywiście, że stanęła w obronie tego kretyna, który najwyraźniej nie miał pojęcia, jak trzymać się z dala od kłopotów. Być może zareagowała impulsywnie; powinna ugryźć się w język i pozwolić Lupinowi na samodzielną obronę. Widziała jednak jego nerwowy, błagalny wzrok, a złość Fabiena była na tyle intensywna, by wzbudzić niepokój.

Znalazła się między młotem a kowadłem, bo nie zamierzała ani aktywnie wesprzeć Mulcibera w gnębieniu Remusa, ani bronić czyjegoś idiotyzmu własnym kosztem. Jeśli jednak musiała wybrać, wolała postawić się kipiącemu wściekłością chłopakowi, choćby tylko w celu udowodnienia swojej wyższości.

— Moje interesy? — prychnęła więc i wywróciła oczami. — Tak się składa, że moje interesy zostały zlekceważone głównie przez ciebie, bo to ty zacząłeś rozmowę, w której definitywnie nie chciałam brać udziału. Wcale nie jesteś lepszy od Lupina. Też wściubiasz nos w nieswoje sprawy, także jesteście siebie warci. Jeden głupszy od drugiego.

Zanim którykolwiek zdążył odpowiedzieć, zza regału wychyliła się Madame Pince i zmierzyła ich gniewnym spojrzeniem.

— W bibliotece ma panować CISZA! — wycedziła stanowczo, a Leanne uśmiechnęła się przepraszająco.

— Proszę wybaczyć — powiedziała. — Mulciber poczuł się bardzo urażony nieodpowiedzialnością naszego kolegi z Gryffindoru — dodała słodkim tonem.

Pince pokręciła głową, wyraźnie nie wierząc w ani jedno słowo dziewczyny, ale zniknęła ponownie i zostawiła ich w spokoju.

— Macie coś jeszcze do powiedzenia, czy możemy się rozejść i udawać, że ta sytuacja nigdy się nie wydarzyła? Dla wspólnego dobra?

Mulciber jedynie zacisnął pięści, po czym odwrócił się na pięcie. Ruszył w stronę wyjścia, chociaż Leanne wątpiła, by zamierzał tak zostawić sprawę. Zmarszczyła brwi, a w jej głowie pojawiła się wizja zakrwawionego Lupina oraz grupy Ślizgonów, stojącej nad nim z wyraźną satysfakcją. Spojrzała na Gryfona, który przestępował z nogi na nogę, zamiast po prostu odejść.

— Co ci strzeliło do głowy, idioto? — warknęła cicho, a on wzruszył ramionami, wyraźnie zawstydzony.

— Przechodziłem obok, naprawdę. Usłyszałem twój głos, no i...

— ...postanowiłeś zrobić najdurniejszą rzecz, jaka przyszła ci do głowy?

— Ee... Tak?

Leanne westchnęła ciężko, przymykając powieki. Czasami nie mogła uwierzyć w to, że ktoś tak inteligentny potrafił być jednocześnie na potęgę głupi. Zupełnie jakby nie wiedział, że igra z ogniem, pomyślała z dozą irytacji, po czym raz jeszcze na niego spojrzała.

— Lupin, to nie jest zabawa. Mówiłam ci już wielokrotnie, żebyś nie wtykał nosa w nieswoje sprawy, ale ty uparcie nie słuchasz. Czas, abyś zaczął, jeśli nie chcesz wyrządzić komuś krzywdy. Głównie sobie.

— Dokładnie, to nie zabawa — wymamrotał nagle zmartwiony Gryfon. — Dlaczego więc ciągle udajesz, że jest inaczej? Dlaczego po prostu nie skończysz z prowadzeniem niezrozumiałych gier?

— Są niezrozumiałe dla ciebie. Co jedynie potwierdza moją tezę, że powinieneś trzymać się z daleka. Jak sądzisz, Black uciekł z domu przez przypadek? Jako wyraz nastoletniego buntu, bo mama kazała mu sprzątać chatę? — spytała Leanne, obserwując go uważnie.

— Oczywiście, że nie. Ale nie możesz oczekiwać ode mnie biernej postawy, podczas gdy ewidentnie dzieje się coś złego! Mulciber na pewno coś knuje, a na dodatek wplątał w to ciebie...

Leanne spojrzała w sufit z niedowierzaniem. Nie chciało jej się wierzyć, że Lupin faktycznie okazałby się aż tak naiwny. Poza tym ewidentnie nie mógł mieć o Ślizgonie na tyle wysokiego mniemania, które pozwoliłoby mu sądzić, że uczeń potrafiłby spiskować tuż pod nosem Dumbledore'a i nie zostać wykrytym. Z jakiegoś powodu upierał się jednak przy swoim idiotycznym pomyśle, jakoby Leanne była w tym wszystkim ofiarą — i niczym więcej.

— Mulciber to pionek, podobnie zresztą jak ja — powiedziała w końcu. — Cokolwiek ma miejsce, nie możesz zrobić nic, by to powstrzymać. To przerasta twoje możliwości. Przerasta również moje, chociaż, jak również zdążyłam już napomknąć, kompletnie nie zależy mi na powstrzymywaniu czegokolwiek, włącznie z twoją krzywdą, Lupin. To ostatnie ostrzeżenie, jakie ode mnie otrzymasz. Następnym razem nie stanę w twojej obronie, gdy zrobisz coś głupiego.

Odwróciła się na pięcie z zamiarem odejścia i zostawienia go samego sobie, ale zaledwie kilka kroków dalej zatrzymał ją jego głos.

— Nie wierzę w to, Leanne — powiedział Remus, a ona zmrużyła oczy, nie odwracając się w jego stronę. — Nie sądzę, byś naprawdę potrafiła zostawić mnie na pastwę losu.

— I jesteś skłonny zaryzykować, żeby sprawdzić tę tezę? — spytała cicho, po czym parsknęła z niedowierzaniem.

Nie byłaby wcale zdziwiona, gdyby otrzymała twierdzącą odpowiedź, choć sama myśl wydawała jej się niezwykle niedorzeczna; tak naprawdę nic o niej nie wiedział. Właściwie większość informacji, jakie posiadał, musiała pochodzić z obserwacji, z opowieści innych, bo na pewno nie od niej samej.

Popełniła błąd, pozwalając mu zobaczyć kilka momentów słabości. Najwyraźniej zostawiły go one z głębokim przekonaniem, że mógł spodziewać się po niej ludzkiego zachowania w każdej sytuacji — zupełnie jakby przywdziewała jedynie maskę nieczułej, zimnej Ślizgonki.

Czasem tak było. Czasem rzeczywiście nie czuła się wcale ani twarda, ani tym bardziej odporna na stres i jakiekolwiek czynniki zewnętrzne. Przeważnie jednak przyświecał jej jeden nadrzędny cel. Własne dobro. A w tamtej chwili doskonale wiedziała, że sprawy stały się na tyle skomplikowane, by obecność Lupina w jej życiu jedynie je utrudniała.

Nie powinien się nią przejmować, podobnie jak ona nie powinna przejmować się nim. I chociaż część Leanne nie potrafiła sobie wyobrazić, że miałaby całkowicie odwrócić się od troskliwego Gryfona, zdawała sobie sprawę, jak ograniczone były jej możliwości. Mulciber nie zamierzał w końcu odpuścić — ani jej, ani komukolwiek, kto, według jego osądu, stał na drodze do przeciągnięcia dziewczyny na tę właściwą stronę.

— Jesteś głupcem, Lupin. Im szybciej to do ciebie dotrze, tym szybciej zrozumiesz swój błąd.

Tym szybciej pożałujesz, że w ogóle zacząłeś o mnie myśleć, dodała do siebie i ruszyła w stronę wyjścia z biblioteki. Zacisnęła zęby, chcąc zdusić w zalążku porażające uczucie wściekłości, które zalało jej ciało; z jednej strony pragnęła potrząsnąć mocno chłopakiem, dopóki nie przyrzekłby, że zacznie trzymać się z daleka. Z drugiej...

Nie chciała wcale myśleć o tym, co zrobiłaby, gdyby faktycznie posłuchał jej rad. Gdyby zostawił ją w spokoju. W jakiś dziwny sposób świadomość, że był ktoś, kto całkowicie bezinteresownie przejmował się losem Leanne, dawała jej nadzieję. Nie wiedziała na co, ale łatwiej było zastanawiać się nad swoim dalszym losem, gdy wspomnienie ciepłego spojrzenia Remusa podnosiło ją na duchu.

Nie tylko on był głupcem. Problem polegał jednak na tym, że on mógł sobie na to pozwolić, przynajmniej w jakimś stopniu — ona nie. Na szali leżało zbyt wiele, a ciężar nadchodzących wyborów wydał jej się jeszcze większy niż do tej pory. Nie miała wystarczająco dużo siły, by przejmować się także losem Lupina, chociaż w jednym się z nim zgadzała — chyba nie potrafiłaby zostawić go bez żadnej pomocy. Musiała więc zrobić wszystko, by wybić mu z głowy głupoty — mrzonki o wyciągnięciu jej z bagna, którym stało się życie.

Nawet jeśli oznaczało to posunięcie się do rzeczy, o których nie chciała nawet myśleć.

***

— Luniaczku, a co ty taki nerwowy? — spytał szeptem James, gdy stali na korytarzu obok klasy do transmutacji. — Pies zeżarł ci esej?

— Nic takiego nie zrobiłem! — oburzył się nieco głośniej Syriusz, po czym skrzyżował ręce na klatce piersiowej w niezwykle teatralny sposób.

Remus zwykle doceniłby komizm sytuacyjny, ale Potter wcale się nie mylił; rzeczywiście był podenerwowany. Nie musiał wcale rozglądać się wokół, aby wiedzieć, skąd wzięło się przytłaczające poczucie bycia obserwowanym. Fabien Mulciber nie spuszczał go z oczu, choć nikt, poza Lupinem, zdawał się tego nie zauważać. Chłopak był na tyle sprytny i inteligentny, że nieustannie prowadził rozmowy ze swoją zgrają albo przynajmniej zasłaniał się obecnością kumpli. W gruncie rzeczy robił dokładnie to, co zwykle, a ludzie nauczyli się na przestrzeni lat, że nie należało rzucać wyzwania żadnemu ze Ślizgonów.

A jednak dokładnie to zrobiłeś, pomyślał z niedowierzaniem Remus i przełknął ślinę. Wtedy wydawało mu się to dobrym pomysłem; chodziło w końcu o Leanne, o jej przyszłość. Rozmowa, którą udało mu się podsłuchać, jedynie dowodziła tego, co już wcześniej nawiedzało jego myśli; dziewczyna wcale nie darzyła Ślizgona sympatią ani zaufaniem. Być może Lupin nie rozumiał, o czym dokładnie dyskutowali w bibliotece, ale nie ulegało wątpliwości, że nie była to przyjemna konwersacja — dla żadnej ze stron.

Popełnił błąd, dając się złapać, ale reakcja dziewczyny także stanowiła niejakie potwierdzenie tezy Gryfona; stanęła w jego obronie, a złość w jej oczach nie wiązała się wcale z byciem podsłuchiwaną. Wściekała się, bo Remus zwrócił na siebie uwagę Mulcibera — po raz kolejny zresztą. I chociaż ona mierzyła się z nim na co dzień, nie sądziła, by Lupin mógł funkcjonować w ten sam sposób. Ostrzegała go, by trzymał się z daleka. Ostrzegała, że Fabien nie odpuści, nawet jeśli od tej pory Gryfon będzie robił wszystko, aby tylko pozostać w cieniu i nie rzucać się w oczy.

Zapewne jedynie czekał na odpowiedni moment, aż Remus zostanie sam, zdany jedynie na łaskę potencjalnego przeciwnika.

— Nikt nie zeżarł mojego eseju — odpowiedział w końcu smętnym tonem i przełknął ślinę. — Nie macie wrażenia, że Mulciber się tu gapi?

— Nie — odparł James, wzruszając ramionami. — Chociaż nie byłbym zdziwiony. Słyszałem, że on i Avery ze sobą kręcą. Pewnie nie do końca podoba mu się twoje... zainteresowanie, Remiś.

— Ile razy mam wam mówić, że...

— Milion. Chyba, że zaczniesz faktycznie zachowywać się zgodnie ze swoimi słowami — parsknął Syriusz i ziewnął ostentacyjnie. — Sam fakt, że teraz gapisz się na Mulcibera, obawiając się o swoje życie, dużo mówi o tym, jak bardzo się nie interesujesz.

— Dokładnie — potwierdził James, a Remus uznał, że nie było sensu dyskutować z przyjaciółmi.

Nie powiedział im w końcu o celu swojej wycieczki do biblioteki, podyktowanej jedynie chęcią sprawdzenia, czy Leanne była bezpieczna. A może raczej — co knuł Mulciber? Tym bardziej nie zamierzał napomykać im o wpadce, jaką zaliczył; nie chciał narażać się na śmiechy i chichy. Poza tym istniała ewentualność, że Huncwoci zaczną szukać konfrontacji ze Ślizgonem, choćby tylko po to, by nie dać mu szansy na zaskoczenie Remusa, gdy ten faktycznie zostanie sam. Żadna opcja nie wydawała się chłopakowi dobra, w związku z czym milczał.

Nie mógł jednak otrząsnąć się z niepokoju, towarzyszącego mu nawet w nocy. Być może zadziałały tutaj słowa Avery, która zapewniała go o niebezpieczeństwie związanym z wściubianiem nosa w nieswoje sprawy — i to więcej niż raz. Być może chodziło zaś o lodowatą nienawiść bijącą ze spojrzenia Fabiena, skierowaną prosto w niego. Nigdy nie pałali do siebie sympatią, ale istniała spora różnica między ogólną niechęcią a czymś tak personalnym. Zimnym, a jednocześnie ognistym.

— Luniek, dobrze zrobisz, jeśli nas posłuchasz i faktycznie wybijesz sobie Leanne z głowy. Rozumiem, że ona może być trochę... no, narkotyczna — powiedział Syriusz, krzywiąc się nieznacznie na swój dobór słów. — Sam czasami się zastanawiam, jakby to było... — dodał i odchrząknął. — Ale mam wrażenie, że jednak ostatnio coś się w niej zmieniło. Niekoniecznie na lepsze. A zachowanie Mulcibera tylko to potwierdza.

Jest bardziej zdesperowana, pomyślał Remus i przygryzł wewnętrzną stronę policzka. Przyparta do muru.

Jak na zawołanie zza rogu wyszła Leanne, a na jej twarzy — tradycyjnie — malował się stoicki, chłodny spokój. Unikała spojrzeń innych uczniów, idąc do przodu bez zawahania. Minęła kolegów z domu bez słowa, po czym zatrzymała się kawałek dalej i oparła o ścianę. Kątem oka zerknęła w stronę Remusa, pozwalając, żeby na ułamek sekundy w jej oczach błysnęło coś więcej niż obojętność. Miał jednak nieodparte wrażenie, że wcale nie widział zwyczajowej zadziorności czy wyzwania. Wzrok dziewczyny był niemalże wrogi, zupełnie jakby próbowała dać mu do zrozumienia, jak bardzo przekroczył granicę swoim zachowaniem.

Lupin, to nie jest zabawa, przypomniał sobie jej słowa i przełknął ponownie ślinę. Gdy tylko podszedł do niej Mulciber, a ciało Leanne zesztywniało pod wpływem zanadto przyjacielskiego dotyku chłopaka, zdał sobie sprawę, jak bardzo nieśmieszna była cała sytuacja. Skoro on obawiał się o swoje zdrowie, teraz, gdy Fabien aktywnie śledził każdy jego ruch, Avery musiała odczuwać znacznie silniejsze emocje. Nie sądził, by rzeczywiście się bała. Sądził za to, że czuła ogromną presję; ważyły się jej losy, a jakikolwiek zły ruch mógł zaważyć na to, czy wyjdzie z sytuacji cała, czy raczej...

Martwa.

***

Aloha

Wiem, że dawno nic nie wrzucałam, a sam rozdział pewnie nie powala tempem akcji, ale jednak staram się wrócić do historii, więc musiał się takowy pojawić. 

Miałam w planach póki co zostawić to opowiadanie, skupić się na Moralności panny Johnson, ale doszłam do wniosku, że moje nastroje ostatnio sprzyjają pisaniu o Remusie i Leanne, więc... Może akurat uda mi się szrajbnąć coś jeszcze w niedługim czasie :D

Co tam u Was, robaczki? :D


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro