Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dwa: Dobroć serca

Zajęcia z Obrony przed Czarną Magią zaliczały się do jej ulubionych — głównie ze względu na fakt, że radziła sobie na nich nadzwyczaj dobrze. Leanne wychodziła z założenia, że korzystanie z Czarnej Magii nie było wcale rzeczą tak okropną, jak wszyscy sądzili. Istniała jednak niezwykle cienka granica między korzystaniem z mrocznych zaklęć a pozwoleniem, aby ich potęga całkowicie pochłonęła czyjś umysł.

Potrafiła zrozumieć, dlaczego kładziono tak olbrzymi nacisk na niebezpieczeństwo, jakie wiązało się z tą dziedziną magii. Niewielu uczniów byłoby w stanie poradzić sobie z pokusą, aby zatracać się w niej coraz mocniej i mocniej, aż w końcu zupełnie utraciliby kontakt z rzeczywistością. Lepiej, by trzymali się od niej z daleka, zaoszczędzając tym samym problemów zarówno sobie, jak i wszystkim pozostałym.

Leanne nie była jednak głupia; wiedziała doskonale, że u podstaw zyskania jakiejkolwiek kontroli nad mroczną, nieokiełznaną siłą, leżało jej zrozumienie. Nie chodziło jedynie o to, jak funkcjonowała, ale także o wszelkie możliwe sposoby, by się jej przeciwstawić — a Obrona przed Czarną Magią oferowała tę wiedzę w niezwykle uporządkowanej formie.

Dlatego też chodziła na zajęcia z niemałą satysfakcją, starając się wyciągnąć z nich jak najwięcej — nawet, jeśli oznaczało to współpracowanie z Syriuszem Blackiem.

— Ostatnio często się spotykamy — zaśmiał się Gryfon, a ona spojrzała na niego znudzona, co nieco przygasiło jego entuzjazm.

— Zaiste niezwykły zbieg okoliczności. Zupełnie jakbyśmy chodzili do tej samej szkoły — odparła i sięgnęła po różdżkę. — Miejmy to z głowy.

Dziewczyna rozejrzała się po klasie i niemalże uśmiechnęła się z politowaniem na widok Rosiera, męczącego się z zaklęciem tarczy. Tak, jak sądziłam, pomyślała z zadowoleniem, po czym przeniosła spojrzenie na Blacka. W przeciwieństwie do jej kolegi z domu, chłopak wyglądał na pewnego siebie i całkowicie rozluźnionego. Nie wątpiła, że akurat on wiedział, jak rzucić zwykłe Protego. Mogła narzekać na jego niezwykle irytującą osobowość, ale musiałaby być ślepa, by zignorować dość znaczący talent magiczny Gryfona.

Oddaliła się od niego na kilka kroków, stając po drugiej stronie klasy, po czym uniosła różdżkę.

— Zaczynaj — rzuciła stanowczo, co Black skwitował jedynie skinieniem głowy.

Expelliarmus ­­— zawołał, a Leanne wypowiedziała inkantację w myślach, z zadowoleniem obserwując, jak zaklęcie Syriusza odbija się od niewidzialnej ściany.

Uśmiechnęła się nieznacznie, gdy profesor Higgins podszedł do nich i klasnął w dłonie z uciechą.

— Świetnie, doprawdy doskonale, panno Avery! Dziesięć punktów dla Slyhterinu!

Black spojrzał na nią z determinacją i gestem dłoni nakazał jej atak. Leanne nie wahała się nawet przez moment i rzuciła zaklęcie — po raz kolejny niewerbalnie. Chłopak był jednak przygotowany, a jego tarcza odbiła czerwony promień równie silnie, co ta wyczarowana przez Ślizgonkę.

— Wspaniale! Dziesięć punktów dla Gryffindoru! — ucieszył się jeszcze raz profesor, kiwając głową. — Nie spodziewałem się po was niczego innego. Każda lekcja utwierdza mnie w przekonaniu, że jesteście niezwykle utalentowani! Poćwiczcie jeszcze kilka razy, a później, w nagrodę, możecie sobie zrobić wolne do końca zajęć i pomóc tym, którzy sobie nie radzą!

Zgodnie z poleceniem następnych kilka minut spędzili na rzucaniu w siebie zaklęć, które bez trudu odpierali. W końcu jednak wrócili do ławek, upewniwszy się, że nikt nie potrzebuje ich pomocy. Leanne spodziewała się, że Syriusz usiądzie na swoim miejscu, ale on zdecydował się zająć zwyczajowe miejsce Snape'a, który utknął w parze z Pettigrew.

Zerknęła na Blacka kątem oka, po czym westchnęła na widok jego zadowolenia. Zapewne nie miał zamiaru dać jej spokoju, a wprost przeciwnie; znając go, zdążył ułożyć już miliony irytujących pytań, na które kompletnie nie zamierzała odpowiadać. Dopiero po kilku minutach zdała sobie sprawę, że Gryfon wciąż milczał.

Przyglądał się jej z troską, chociaż nie sądziła, aby martwił się o nią. Nie było jednak wątpliwości; coś go trapiło, ścierając z twarzy uśmiech, z którym zdawał się nigdy nie rozstawać.

— Och, po prostu mów — mruknęła po upływie kolejnej minuty, starając się zignorować kiełkujące w jej umyśle uczucie zainteresowania nietypowym zachowaniem chłopaka.

— Rozmawiałaś może... — zaczął, po czym urwał, a na jego czole pojawiła się jeszcze głębsza zmarszczka. — Z Regulusem?

Ślizgonka nie zdołała ukryć zaskoczenia; ze wszystkich pytań, jakie spodziewała się usłyszeć, pytanie dotyczące brata Syriusza byłoby ostatnim na jej liście, o ile w ogóle by się na niej znalazło. Z tego, co zdążyła zauważyć, rodzeństwo nie darzyło się sympatią, czemu wcale się nie dziwiła. Gryfon jawnie buntował się przeciwko rodzinie, gardząc jej poglądami i tradycjami, podczas gdy młodszy Black zdawał się wypełniać polecenia nie tylko z przymusu, ale także ze względu na szczere przekonanie o ich słuszności.

Dla większości obserwatorów Regulus Black stanowił perfekcyjny przykład aspirującego Śmierciożercy, mającego przed sobą świetlaną karierę w szeregach Czarnego Pana. Leanne nie należała jednak do większości, a postać brata Syriusza dość często gościła w jej myślach. Pod pewnymi względami przypominał jej Severusa, który do bólu opanował sztukę ukrywania swoich prawdziwych emocji z dala od czujnych oczu arystokratycznego światka Slytherinu. Zwykle widywała go w grupie, gdy jego usta były wykrzywione w pogardliwym, pełnym wyższości uśmiechu. Bywały jednak momenty, gdy Regulus zostawał sam, a wtedy... Wtedy kompletnie nie umiała go rozszyfrować.

— Nie — odparła krótko, zastanawiając się, czy Syriusz pociągnie temat, czy raczej zrezygnuje.

— Sądziłem, że zadaje się z Mulciberem, Wilkesem, Rosierem... — wymamrotał dość sugestywnie, a Leanne wywróciła oczami.

— Czy ja wyglądam jak ich niańka? — spytała, nie oczekując jednocześnie odpowiedzi. Westchnęła głośno i pokręciła głową. — Oczywiście, że się z nimi zadaje. Jak każdy aspirujący poplecznik Czarnego Pana.

Black spojrzał na nią z wyrzutem, chociaż w jego szarych tęczówkach błyszczało poczucie winy, którego źródło wcale nie było ciężkie do wskazania. Podczas gdy on sam wyrwał się z domu, jego młodszy brat wciąż tam tkwił. Nawet jeśli poglądy rodzeństwa od początku różniły się znacząco, łączyły ich relacje zbyt skomplikowane, by ucieczka Syriusza nie odbiła się na Regulusie w negatywny sposób.

— A więc Reg naprawdę... — zaczął Gryfon i urwał, a jego usta zacisnęły się mocno.

— Czego się spodziewałeś? Chyba sam doskonale zdajesz sobie sprawę, że twoi starzy dobrze go wytresowali. Nie chcieli popełnić tego samego błędu, co w twoim przypadku — dodała z ironią Leanne, a to nie spodobało się chłopakowi.

— Nie wierzę, że nie ma żadnych wątpliwości. Znam go.

Tym razem dziewczyna nie umiała powstrzymać się od posłania mu pogardliwego uśmiechu.

— Jeśli naprawdę sądzisz, że go znasz... Jesteś idiotą, Black — powiedziała, a on zmarszczył brwi.

— To mój brat.

— Ach, w takim razie wybacz. Zwyczajnie nie wiedziałam, że posiadanie więzów krwi czyni z ludzi najlepszych kumpli — zakpiła. — Rozumiem, że twoje relacje ze starymi także mają się doskonale?

— To zupełnie co innego!

— Nie, Black, to dokładnie to samo. Gówno wiesz o życiu swojego brata. Jesteś Gryfonem, a on trafił do domu, w którym poglądy waszych rodziców uważane są za świętość. Ty z kolei byłeś jedyną osobą w jego środowisku, która w ogóle próbowała się buntować. Ciekawe, jak zareagował, kiedy uciekłeś z chałupy i zostawiłeś go samego w tym całym bagnie? Na pewno pogrążył się w morzu wątpliwości — dodała i pokręciła głową. — Nie bądź śmieszny.

Syriusz na moment zamilkł, wyraźnie bijąc się z myślami. Wiedziała, na czym polegał konflikt; z jednej strony był wściekły, że odważyła się odezwać do niego w ten sposób, a z drugiej nie potrafił zaprzeczyć, bo mówiła prawdę.

Regulus znajdował się w kiepskiej sytuacji. Być może kiedyś rzeczywiście wątpił, czy słowa rodziców miały sens, ale działo się to za sprawą starszego brata, który nieustannie się buntował i pokazywał mu, że istniała także inna droga. Spędzanie czasu w towarzystwie Ślizgonów niewątpliwie zmieniło jego nastawienie, a ucieczka Syriusza tylko przelała czarę goryczy.

Black miał rację — byli braćmi. Niezależnie od ich relacji, nawet jeśli były one skomplikowane i nietypowe, pozostawali ze sobą związani. A przynajmniej miało to miejsce, dopóki Syriusz nie opuścił domu, zostawiając Regulusa za sobą — z ludźmi, których uważał za najgorsze zło tego świata.

— Twój brat nigdy nie miał takich przyjaciół jak ty — mruknęła Leanne, czując niespodziewany przypływ współczucia, zarówno dla Gryfona, jak i jego młodszego rodzeństwa. — Byłeś jedynym, co miał. Nie dziw się więc, że podjął taką decyzję, a nie inną.

— Nie mogłem tego wytrzymać, Leanne. Reg zawsze był ukochanym synem, podczas gdy ja tym wyrodnym. Sądziłem... Sądziłem, że sobie poradzi — wyznał Syriusz, a Avery mogła przysiąc, że dostrzegła na jego bladych policzkach cień rumieńca.

— Poradził sobie. I będzie radził sobie dalej, najlepiej jak potrafi. Tak to działa, Black. Albo sobie radzisz, albo giniesz. Całkiem dosłownie — mruknęła i skrzywiła się mocno.

— Mogłabyś... Mogłabyś z nim porozmawiać? — spytał z nadzieją Gryfon, co momentalnie wprowadziło ją w stan osłupienia.

— Słucham? Dlaczego niby miałabym to robić?

— Przecież oboje dobrze wiemy, że masz gdzieś tę całą ideologię. Z jakiegoś powodu wciąż z tobą rozmawiam. — Leanne wywróciła oczami. — Reg na pewno mnie nie posłucha. Za to ciebie... Może...

— Nie bądź śmieszny — powtórzyła dziewczyna i posłała mu poirytowane spojrzenie. — Nawet jeśli twój braciszek faktycznie ma jakieś wątpliwości, to nie jest moje zadanie, aby pomóc mu znaleźć drogę. Jeśli zaś ich nie ma... Moja próba udzielenia mu jakichkolwiek rad, które stoją w sprzeczności z ogólnie przyjętym poglądem, skończy się dla mnie fatalnie.

— Więc zamierzasz stać pomiędzy jedną a drugą stroną barykady? Też niedługo będziesz musiała wybrać, Leanne. Równie dobrze mogłabyś zrobić to teraz, kiedy faktycznie masz szansę komuś pomóc — warknął Syriusz.

Dziewczyna uśmiechnęła się kpiąco i odwróciła wzrok, wbijając go we wciąż ćwiczących uczniów. Black, podobnie jak wielu innych, postrzegał świat niezwykle prostolinijnie. Albo coś było dobre, albo złe. W iście gryfońskiej idei uważał, że szlachetność stanowiła cechę wspólną dla wszystkich ludzi, którzy poniekąd podzielali jego poglądy.

Tymczasem Leanne nie określiłaby siebie mianem szlachetnej. Błędne było także stwierdzenie, że jej wybór ponad wszelką wątpliwość oznaczałby wsparcie tych dobrych. W przeciwieństwie do Syriusza zdawała sobie sprawę z tego, że wojny nie dało się wygrać, zachowując swoją moralność i czyste sumienie.

Poplecznicy Czarnego Pana na pewno czynili więcej zła. Byli źródłem cierpienia i śmierci, czego Avery nie umiała poprzeć. Istniało jednak co najmniej kilka powodów, dla których wspieranie strony światła wydawało jej się równie niedorzeczne.

— Nie wiem, co wybiorę, Black. Nie wiem, czy w ogóle mam wybór — przyznała szczerze i odważyła się na niego spojrzeć.

Chciała zobaczyć szczere zaskoczenie w jego szarych oczach. Chciała odpowiedzieć na nie gorzkim uśmiechem i obserwować, jak nastawienie chłopca do niej zmienia się diametralnie.

— Przecież... Nie możesz wierzyć w te wszystkie brednie — wymamrotał Black, a ona wzruszyła ramionami.

— Kolejny dowód na to, że nie rozumiesz ani mojego położenia, ani położenia swojego brata. Nikt nie będzie o nas walczył. Jeśli faktycznie zdecydowałabym się przeciwstawić rodzinie... Zostanę sama z dziesiątkami podejrzliwych spojrzeń — stwierdziła spokojnie. — Naprawdę nie zauważyłeś? Jesteś jedynym Gryfonem, który w ogóle odzywa się do mnie z własnej woli, czego też nie umiem zrozumieć, patrząc na twoje zachowanie wobec chociażby Snape'a. Cała reszta traktuje nas wszystkich jak Śmierciożerców. Jakbyśmy mieli wyryte na czołach, że hodują nas tylko po to, byśmy dołączyli do Czarnego Pana i szerzyli cierpienie. Nikt nie będzie o mnie walczył — powtórzyła. — Dlaczego ja miałabym walczyć o was?

Syriusz nie odpowiedział, chociaż wyraźnie próbował kilka razy znaleźć odpowiednie słowa. Milczał jednak aż do końca zajęć, a jego czoło zdobiła głęboka zmarszczka.

***

Hogwart po zmroku miał w sobie coś, co zawsze ją pociągało. Może chodziło o przenikliwą ciszę, przerywaną jedynie odgłosami kroków, rozchodzących się echem po opustoszałych korytarzach, a może o sam fakt, że tylko wtedy zostawała naprawdę sam na sam ze swoimi myślami. Mogła usiąść spokojnie w jednej z licznych wnęk i wyglądać przez okno prosto na świetlistą taflę jeziora, paląc papierosa za papierosem, dopóki nie zaczęło jej się kręcić w głowie.

Rozmowa z Blackiem wprowadziła ją w dziwny nastrój — na tyle dziwny, że Leanne nie mogła sobie odmówić wycieczki po korytarzach, chociaż do ciszy nocnej zostało naprawdę niewiele czasu. Specjalnie wybrała mało uczęszczany rejon szkoły, który z reguły nie był patrolowany przez prefektów; dziewczęta nie lubiły się w niego zapuszczać, a chłopcy wykazywali się zwykle lenistwem. Spodziewała się, że nikt nie zakłóci jej spokoju.

Rozsiadła się wygodnie i wyciągnęła papierosa, po czym zapaliła go i zaciągnęła się mocno, przymykając oczy. Przez moment pozwalała swoim myślom błądzić bez celu, aż w końcu skoncentrowała się na tym, co faktycznie krążyło po jej głowie przez niemalże cały dzień.

Wbrew temu, co powiedziała Blackowi, wcale nie była pewna, czy powinna zostawić Regulusa samego. Tak, jak Syriusz wątpił, że jego brat nie posiadał w sobie ani krzty dobra, tak i ona wątpiła w prawdziwość jego poglądów. Podjął decyzję — to jedno było oczywiste. Leanne nie sądziła jednak, by została podjęta z niezachwianą pewnością. Chłopak sprawiał wrażenie perfekcyjnego wyznawcy ideologii czystości krwi, ale zdarzały mu się momenty, gdy... Cóż, wyglądał jak każdy inny zagubiony, nastolatek.

Mimo to... Co mogła zrobić? Doskonale wiedziała, jak prezentowały się opcje. Wielokrotnie zastanawiała się nad tym, w jaki sposób wyplątać się z konieczności brania udziału w wojnie. O ile posiadała kartę przetargową w dyskusjach ze swoimi rodzicami, o tyle nie zmieniało to sytuacji ogólnej; jeśli Czarny Pan wyraziłby nią zainteresowanie, musiałaby dokonać wyboru, tak, jak powiedział Black.

Regulus musiałby przeciwstawić się nie tylko samemu czarnoksiężnikowi, ale także swojej rodzinie, która była jedynym, co miał — nawet jeśli brzmiało to zaiste okropnie. Stanąłby oko w oko z samotnością i przytłaczającym ciężarem rzeczywistości, w której samodzielność oznaczała coś zgoła innego niż w arystokratycznym świecie, gdzie nie brakowało pieniędzy i władzy.

Bunt oznaczał dla niego najpewniej śmierć. A Leanne nie była pewna, czy faktycznie potrafiła przejść obok tego obojętnie, chociaż myśl o mieszaniu się w nieswoje sprawy napawała ją silną niechęcią.

— Avery? Co tu robisz? Jest już prawie cisza nocna. — Głos Remusa Lupina rozległ się w korytarzu, a dziewczyna westchnęła ciężko.

Spojrzała na twarz chłopaka, częściowo skrytą w cieniu, a częściowo oświetloną przez rozproszony, srebrny blask. Nie wyglądał najlepiej. Jego twarz wydawała się dziwnie zapadnięta, a worki pod oczami wskazywały na zmęczenie. Światło księżyca jeszcze bardziej uwydatniło nietypową mętność jego zwykle wesołych oczu, a postawa zdradzała chęć ucieczki. Leanne wątpiła jednak, aby to przed nią miał ochotę uciec.

— Lupin — mruknęła i odwróciła wzrok z kpiącym uśmiechem. — Technicznie rzecz biorąc nie łamię regulaminu. Nie ma jeszcze dziesiątej.

— Ale zaraz będzie. A ty jesteś naprawdę daleko od lochów — zauważył Gryfon, nie ruszając się ani o milimetr.

Brakowało jedynie, by zaczął przestępować z nogi na nogę. Nie sprawiał wrażenia władczego prefekta, a raczej ucznia, który sam został przyłapany na gorącym uczynku — jak zwykle, gdy z nią rozmawiał albo chociaż znajdował się w jej obecności.

— I co w związku z tym? Będziesz tu stał i czekał, żeby wlepić mi szlaban? — spytała z ironią.

Nie musiała nawet patrzeć w jego stronę, aby wiedzieć, że zastanawiał się nad odpowiedzią. Zapewne nie chciał wchodzić jej w drogę, ale moralność nie pozwalała mu odejść; doskonale wiedział, że Leanne nie zamierzała ruszyć się z miejsca, niezależnie od tego, ile razy by ją upomniał.

Lupin milczał przez dłuższą chwilę, aż w końcu ruszył niepewnie w jej kierunku i przysiadł we wnęce. Ku jej zdziwieniu wcale nie skrzywił się, gdy wydmuchnęła dym, a powietrze między nimi zrobiło się szare i duszące.

— Czyli jednak — parsknęła i pokręciła głową z rozbawieniem. — Wiesz, że i tak sobie stąd nie pójdę, nawet jeśli odejmiesz mi sto punktów i dasz dożywotni szlaban?

— Tak. Nie jestem głupi — odparł zaskakująco stanowczo, co zmusiło ją do spojrzenia na niego.

Przyglądał się jej z dziwnym wyrazem twarzy, którego nie umiała do końca odczytać — a to zaskoczyło ją jeszcze bardziej. Zwykle stanowił dla niej otwartą księgę, jak większość Gryfonów. Zmrużyła więc oczy i bez skrępowania odwzajemniała jego spojrzenie.

— Rozmawiałaś z Syriuszem — stwierdził nieśmiało, po czym wyjrzał za okno. — Na Obronie.

— Aleś ty bystry.

— Co mu powiedziałaś? Przez cały dzień chodził jak struty.

Leanne uniosła brwi zaskoczona. Nie spodziewała się, że Black aż tak poważnie potraktuje jej słowa. Były ostre — temu nie mogła zaprzeczyć. Mimo to kojarzył jej się z osobą, która podchodziła do życia w bezstresowy sposób, a przejawy troski wobec brata były raczej wyjątkiem potwierdzającym regułę.

— Jeśli nie chciał wam zdradzić, o czym rozmawialiśmy, dlaczego ja miałabym to zrobić? — spytała, a Remus westchnął ciężko.

— Syriusz nie radzi sobie najlepiej z emocjami. Woli dusić je w sobie, chociaż to nigdy nie kończy się dobrze. Na moje nieszczęście jesteś jedyną osobą, która ma pojęcie, co się stało.

Brzmiał na przygnębionego, co wzbudziło w dziewczynie kilka sprzecznych uczuć. Z jednej strony miała ochotę wyśmiać jego wrażliwość, a z drugiej... Z drugiej zastanawiała się, czym Black zasłużył sobie na kogokolwiek, kto troszczyłby się o niego w ten sposób. Lupin od zawsze wydawał się doskonałym materiałem na przyjaciela, chociaż Leanne uważała, że był także zbyt ufny, zbyt naiwny. Jego przyjaźń z Blackiem i Potterem stanowiła dla niej przedmiot rozważań, bo z pozoru nie łączyło ich zupełnie nic; tam, gdzie on był spokojny i zrównoważony, oni przypominali istne demony.

— Nic się nie stało. Zadał pytanie, otrzymał odpowiedź, najwyraźniej nie przypadła mu do gustu — odparła Avery i wzruszyła ramionami. Nie przestała jednak na niego patrzeć. — Nie wiem, co siedzi mu w głowie, Lupin.

Sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła kolejnego papierosa. Zawahała się, po czym wyciągnęła kartonik w stronę chłopaka, a on spojrzał na nią ze zdziwieniem. Niepewnie chwycił fajkę, wyglądając przy tym jak zagubione dziecko. Leanne parsknęła śmiechem.

— Nie martw się, wbrew temu, co mówi twój przyjaciel, wcale nie zamierzam cię demoralizować — oświadczyła wesołym jak na siebie tonem, a Gryfon otworzył usta, rumieniąc się nieznacznie.

— S-słucham? — spytał cicho.

— Ach, o tym także nie wiesz? — zakpiła. — Black jest święcie przekonany, że... zaraz, jak on to ujął? Wylewam na ciebie uzależniający jad, czy coś równie głupiego. Zapewne chodziło mu o to, że jesteś grzecznym chłopcem, a ja bardzo niegrzeczną dziewczynką.

Remus podrapał się po głowie zmieszany, a Leanne uznała, że z zawstydzeniem było mu do twarzy; przynajmniej przestał wyglądać na ciężko chorego. Odważył się spojrzeć jej w oczy i uśmiechnął się niepewnie, czego nie mogła nie odwzajemnić, nawet ze swoim paskudnym usposobieniem.

— Skoro mówisz, że wcale nie zamierzasz mnie zepsuć... Chyba jestem bezpieczny — stwierdził i chwycił papierosa nieco bardziej stanowczo.

Pożyczyła mu mugolską zapalniczkę, po czym sama zaciągnęła się kolejny raz, obserwując przy tym, jak chłopak idzie w jej ślady. Nie zakrztusił się ani nawet nie skrzywił; wyglądał niemalże komfortowo, zupełnie jakby dym działał na niego tak jak na nią. Uspokajająco. Napięcie zniknęło z jego ramion, a on sam rozsiadł się we wnęce nieco wygodniej.

— Black martwi się o swojego brata — powiedziała, zanim zdołała w pełni przeanalizować niespodziewaną chęć wyznania mu prawdy.

— Słusznie?

— Oczywiście, że tak. Nie wiem jednak, czego się spodziewał, zostawiając go samego. — Leanne uniosła brwi na widok oburzenia w oczach Gryfona.

— Syriusz nie miał wyjścia... — zaczął, ale dziewczyna prychnęła pogardliwie.

— Nie twierdzę, że miał. Po prostu podejmowanie decyzji wiąże się z konsekwencjami, zawsze. A zachowanie Regulusa jest jedną z nich.

— To wcale nie znaczy, że jest za późno, by...

— Wy i ta wasza chęć zbawienia całego świata — przerwała Lupinowi Ślizgonka i pokręciła głową. — Szkoda tylko, że zabieracie się za naprawianie szkód dopiero wtedy, kiedy nie umiecie ich dłużej ignorować.

— My chociaż próbujemy je naprawiać, zamiast obrażać wszystkich wokół i traktować ich z pogardą.

— Naprawdę, Lupin? — Leanne parsknęła śmiechem. — Pewnie dlatego już wielokrotnie musiałam zbierać Snape'a z ziemi po tym, jak nie traktowaliście go z pogardą. Ciekawa jestem, kiedy zabierzecie się za naprawianie tych szkód. Bo wiedz, że jest ich kurewsko dużo.

Nie chciała dawać mu ostatniego słowa. Zeskoczyła z kamiennego parapetu i odwróciła się na pięcie, chcąc odejść. Ku jej zdziwieniu Remus złapał ją za nadgarstek i przytrzymał. W jego oczach czaiło się zawstydzenie, które momentalnie wzbudziło w niej satysfakcję; przynajmniej umiał dostrzec swój błąd.

— Nie twierdzę, że jesteśmy nieomylni i szlachetni do bólu — przyznał cicho i uśmiechnął się przepraszająco. — Wiem jednak, że nie jesteśmy złymi ludźmi, a Syriusz wierzy, że ty także taka nie jesteś. Naprawdę chciałby pomóc bratu. Nie wie tylko jak.

Avery przez moment nie odpowiadała, zastanawiając się nad tym, dlaczego łagodność głosu Lupina wywołała w niej poczucie winy. Kierowała nim troska o przyjaciela. Nie prosił jej o naprawienie czyichś błędów, a o zachowanie się w sposób ludzki i przyzwoity; akurat jego nie posądziłaby o cokolwiek innego.

Nie zmieniało to faktów. Wciąż znajdowała się w ciężkiej sytuacji, postawiona między młotem a kowadłem. Rozmowa z Regulusem wydawała się nieunikniona, ale z każda chwilą nabierała także większego znaczenia w kontekście przyszłości — nie tylko samego Blacka, ale również jej własnej.

— Wy chyba naprawdę nie zdajecie sobie sprawy z tego, o co mnie prosicie — wymamrotała w końcu. — Chcecie, żebym otwarcie przyznała się do tego, że wcale nie mam ochoty brać udziału w wojnie, po którejkolwiek ze stron, co w moim środowisku jest właściwie równoznaczne ze sprzeciwieniem się Czarnemu Panu. Chcecie, żebym postawiła życie Regulusa wyżej niż własne.

— Wcale tak nie...

Dokładnie tak, Lupin — przerwała Remusowi. — Black już zdążył mi powiedzieć, że przecież i tak muszę wybrać. Tyle tylko, że wbrew jego idiotycznemu przekonaniu o dobroci mego serca, daleko mi do jakiejś cholernej bohaterki. A już na pewno daleko mi do niej, gdy chodzi o ratowanie ludzi, którzy nigdy nie zadali sobie trudu, żeby zastanowić się nad tym, czy przypadkiem ja sama nie potrzebuję pomocy — prychnęła wściekle i wyrwała dłoń z uścisku. — Wielkie dzięki za taką umowę. Już chyba wolę być sobie nieczułą, zimną suką. Przynajmniej nie będę martwa.

Odeszła, zostawiając go samego. Powiedziała prawdę – a przynajmniej tak sądziła. Mimo wszystko nie umiała wyjaśnić fali goryczy, która rozeszła się po jej ciele, wywołując lodowate dreszcze. Nigdy nie chciała, by ludzie postrzegali ją jako ofiarę, jako kogoś, kto rozpaczliwie potrzebuje pomocy.

Mimo to... Mimo to zaskoczenie i współczucie w oczach Lupina dość boleśnie uświadomiły jej, że całkowicie przypadkowo pokazała mu część siebie, którą zwykle spychała w głąb umysłu, tak by nikt nie mógł jej dojrzeć. Część, która, wbrew masce obojętności przyodziewanej przez nią każdego dnia, nie miałaby nic przeciwko zaakceptowaniu wsparcia od drugiej osoby.

Podjęcie jakiejkolwiek decyzji byłoby znacznie łatwiejsze, gdyby Leanne nie była sama. Gdyby po którejkolwiek ze stron znajdował się chociaż jeden sprzymierzeniec, który byłby gotów o nią walczyć. Dawno jednak przestała liczyć na to, że ktoś taki istniał i mógłby spojrzeć na nią inaczej niż na arystokratkę, której los został przypieczętowany już w chwili narodzin.

Zostawiła tę nadzieję daleko za sobą. Tak było lepiej – dla niej. A inni...

Leanne obejrzała się za siebie i zmierzyła wzrokiem chudą sylwetkę Lupina, który nie ruszył się z miejsca nawet o krok. Jego dłonie były zaciśnięte w pięści, a oczy świeciły dziwnie, co widziała nawet z tej odległości. Skrzywiła się i przyspieszyła kroku, ignorując ukłucie w klatce piersiowej.

Inni nie mieli znaczenia.

***

Spłodzenie tego rozdziału było cholernie trudne, ale za to wyszedł bardzo długaśny. Jestem całkiem zadowolona, szczególnie z tej drugiej części.

No i pojawił się Remusik. Obiecuję, że nie będzie tutaj cały czas smętnie, ale póki co proszę nastawić się na smutnego wilczka, który chyba trochę się tą rozmową przejmie. 

Pozdro i adios,

Elusive

PS. Jak ktoś nie wiedział, to pisuję sobie też nieco poważniejsze rzeczy niż fanfiki (czyt. fantasy głównie). Może ktoś będzie chciał zajrzeć. To wtedy zapraszam o tu --> NieuchwytnaDusza. A jak nie to nie. I tyle. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro