Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Cztery: Manipulacja

Leanne westchnęła ciężko, patrząc na swój eliksir, który wyglądał co najmniej kiepsko. Nigdy nie uważała się eksperta w tej dziedzinie magii, ale zwykle radziła sobie całkiem przyzwoicie — szczególnie ze Snape'em siedzącym obok i prychającym za każdym razem, kiedy próbowała zrobić coś głupiego. Tym razem także słyszała jego niewybredne komentarze, ale nie miała siły zwracać na nie uwagi.

Nie wiedziała, co skłoniło ją do zaakceptowania zaproszenia Rosiera, by dołączyła do ich biesiady, odbywającej się w Pokoju Wspólnym. Właściwie sprowadzała się ona do grania w szachy, plotkowania na temat uczniów pozostałych domów i dzielenia się spostrzeżeniami na temat debilizmu Huncwotów. Avery doszła do wniosku, że właściwie nie miała nic przeciwko spędzeniu czasu w czyimś towarzystwie — a szczególności w towarzystwie alkoholu, przemyconego przez chłopców do zamku.

Alternatywą było zresztą położenie się spać, co w ostatnich tygodniach przypominało istną katorgę; najpierw nie mogła zasnąć, a potem budziła się w środku nocy, dręczona dziwnymi, niepokojącymi obrazami, które nie miały dla niej żadnego sensu.

Niemniej potężny ból głowy sprawił, że szybko pożałowała swojej decyzji. Fakt, że obudziła się na kanapie w Pokoju Wspólnym, przytulona do Fabiena Mulcibera, wcale nie poprawiał sytuacji. Na szczęście udało jej się wstać bez obudzenia chłopaka, ale nie wątpiła, że pozostali zdążyli mu już donieść, co się wydarzyło.

— Lupin się na ciebie gapi — mruknął Severus, a ona wbiła w niego nieprzytomne spojrzenie.

— A powinno mnie to interesować... dlaczego? — spytała zachrypniętym głosem, na dźwięk którego Snape uśmiechnął się kpiąco.

On jako jedyny postanowił trzymać się z daleka od Ognistej Whiskey, co pozwoliło mu dokładnie zapamiętać szczegóły wieczoru, których nie omieszkał wypomnieć Leanne. Dziewczyna wolałaby nie pamiętać, że wolała wysłuchiwać słodkich słówek Mulcibera, zamiast przylać mu po gębie.

— Ostatnio dość często mu się to zdarza — stwierdził Snape, a ona wywróciła oczami, po czym zamieszała w kociołku bez animuszu.

Eliksir i tak był już do wyrzucenia.

— Najwyraźniej ty też obserwujesz go dość często, skoro mówisz to z takim przekonaniem — odparła, ale nie zdołała powstrzymać się od zerknięcia w stronę Gryfona.

Faktycznie spoglądał w jej kierunku, a jego eliksir — co widziała już z daleka — miał wściekle zielony kolor, choć powinien być niebieski. Zmrużyła oczy, a on — ku jej zdziwieniu — uśmiechnął się nieśmiało. Rozejrzała się wokół, będąc niemalże pewną, że to nie ona była adresatem tego jakże przyjaznego gestu. Wszyscy byli jednak zajęci własnymi miksturami — definitywnie patrzył więc na nią.

— Co mu odwaliło? — wymamrotała bardziej do siebie niż kogokolwiek innego, a Snape parsknął śmiechem.

— Może twoje żarty zbierają teraz żniwa — zakpił.

Leanne doskonale wiedziała, o czym mówił; jeszcze niedawno każda sytuacja, żeby pognębić najspokojniejszego z Huncwotów wydawała jej się darem od losu. Skrupulatnie wykorzystywała jego zażenowanie, chociaż mogłaby zwyczajnie dać mu spokój. Bawiła się jednak zbyt dobrze, widząc jego rumieńce i panikę w oczach.

Mimo to nie miała wątpliwości, że Lupin nie przyglądał jej się z powodu głupich żartów. Jego zachowanie było związane z tym nieszczęsnym spotkaniem na korytarzu, które Avery wolałaby wyrzucić z pamięci; budziło w niej wiele sprzecznych emocji, a te z kolei nigdy nie były mile widziane.

— Może — odparła obojętnie i skrzywiła się z niesmakiem na widok glutów w kociołku. — Powinnam mu kazać to powąchać, pewnie by się odczepił.

— Wątpliwe. Wygląda mi na masochistę — stwierdził Snape. — Nawet nie jestem w stanie wymienić wszystkich błędów, które tu popełniłaś — dodał, krytycznie wpatrując się w bliżej nieokreśloną substancję. 

— Dziękuję, starałam się.

Leanne przyjęła koniec lekcji z ulgą, chociaż wysłuchiwanie niezadowolenia profesora Slughorna nie należało do jej ulubionych zajęć. Wyszła z pomieszczenia i wzięła głęboki wdech, dziękując w duchu za relatywnie świeże powietrze. Ból głowy, co prawda, odrobinę zelżał, ale wciąż czuła się ociężała i dziwnie zmęczona, jakby nie spała od wielu dni.

Być może dlatego nie zwróciła uwagi na Remusa Lupina, który pojawił się obok niej, zastępując poirytowanego jej obojętnością Snape'a. Ocknęła się dopiero wtedy, kiedy Gryfon odchrząknął, zmuszając ją do spojrzenia w jego stronę.

— Hej — powiedział chłopak, a ona uniosła brwi zdziwiona.

— Lupin, już się dzisiaj widzieliśmy — powiedziała, co wcale nie starło z jego twarzy uśmiechu. — Masz jakąś sprawę, czy co?

— Słuchaj... Wiem, że nasza ostatnia rozmowa nie poszła... najlepiej — odparł Remus i zaczerwienił się nieznacznie. — Chciałem tylko, żebyś wiedziała, że...

Zanim zdążył skończyć, Leanne poczuła, jak ktoś obejmuje ją w talii — i bynajmniej nie był to Gryfon. Zatrzymała się gwałtownie, kiedy dojrzała Fabiena Mulcibera, uśmiechającego się kpiąco. Zmrużyła oczy podejrzliwie.

— Lupin, radziłbym trzymać dystans — powiedział Ślizgon. — Zdaje się, że Avery jest już zajęta.

— Nie jestem — odparła, odsuwając się od niego z niesmakiem. — A nawet jeśli bym była, co to ma niby do rzeczy? Lupin chyba nie chciał mi się oświadczyć. A przynajmniej mam taką nadzieję, bo byłoby cholernie niezręcznie — dodała ironicznie.

— Chciałem tylko porozmawiać, nic więcej — stwierdził Gryfon, drapiąc się po głowie. — Ale to, hm... Nic ważnego. Nie będę wam przeszkadzać. Na razie, Leanne — powiedział jeszcze i oddalił się w zawrotnym tempie.

Avery zmarszczyła brwi, obserwując go, dopóki nie zniknął za rogiem. Nie mogła powstrzymać ukłucia ciekawości na widok jego reakcji. Wydawał się niemalże rozczarowany zaistniałą sytuacją, zupełnie jakby nie spodziewał się, że mogłaby przykuć uwagę jakiegokolwiek chłopaka. A może chodziło mu o samego Mulcibera? Zwykle nie pokazywała się przecież w jego towarzystwie...

Decydując, że nie zamierzała przejmować się Lupinem, zwróciła spojrzenie na Fabiana, który opierał się nonszalancko o ścianę i przyglądał się Leanne z cwanym uśmiechem.

— Co się stało z twoją wczorajszą potulnością? — spytał z rozbawieniem, a ona wywróciła oczami.

— Pytanie powinno brzmieć: co wczoraj stało się z moim rozumem — odparła, po czym pokręciła głową i ruszyła w ślad za Lupinem.

Mulciber nie dał jednak za wygraną; odepchnął się od muru i zrównał z nią krok. Tym razem nie odważył się jej dotknąć, chociaż szedł na tyle blisko, by ich ramiona ocierały się o siebie co jakiś czas. Ciekawe, pomyślała, ale nie zrobiła nic, by odsunąć się na bezpieczną odległość.

Być może nie pokazywała się w jego towarzystwie, lecz on nie robił do tej pory nic, żeby to zmienić. Interesował się nią raczej ze względu na obojętność, z jaką odnosiła się do sytuacji na świecie. Postrzegał ją jako potencjalne zagrożenie, jako niepewny element układanki, którą sam tworzył w głowie, chcąc zdobyć jak największe wpływy, w jak najkrótszym czasie. Najwyraźniej coś się zmieniło. Avery zastanawiała się tylko, czy stało się to wczorajszego wieczora, czy może wcześniej.

— Czego chciał Lupin? — spytał Fabian, a ona spojrzała na niego kątem oka.

— Spytać, czemu nie zajmiesz się swoimi sprawami — odparła chłodno, co definitywnie nie zniechęciło Ślizgona.

— Sądziłem, że coś między nami zaiskrzyło, Avery. Spędziliśmy ze sobą noc, czyż nie? — kpił chłopak, wyraźnie świetnie się przy tym bawiąc. — Mogłabyś być milsza dla swojej najnowszej zdobyczy.

Och, jakby faktycznie polowała na chłopców niczym żądna krwi modliszka... W większości nie była nawet zainteresowana związkami, a już na pewno nikt nie interesował się nią.

— Masz jakiś cel w tej gadce? — powiedziała, ponownie się zatrzymując. Skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej i wbiła w niego wyczekujące spojrzenie. — Czy po prostu szukasz powodu, żeby oberwać?

Chłopak roześmiał się głośno. Wydawał się szczerze rozbawiony sytuacją, a ona doszła do wniosku, że uśmiech zdecydowanie był jego atutem — szczególnie taki, który sięgał oczu, nadając im dziwnego blasku, mocno odznaczającego się na tle ciemnych tęczówek. Nie określiłaby go mianem klasycznie przystojnego, ale jednak miał w sobie coś ­— być może chodziło o elegancję, właściwą wszystkim arystokratom, a może o pewność siebie, która bez wątpienia dodawała mu atrakcyjności.

Nie zmieniało to faktu, że nie była nim zainteresowana — nie w ten sposób. Wciąż był paskudną osobą, o równie paskudnych poglądach, a ona nie zamierzała dać się wciągnąć w związek, który oznaczałby utratę wolności, tak przez nią upragnionej.

— Zadałam ci pytanie — mruknęła cicho, a jego uśmiech przygasł nieco, zastąpiony szczerą fascynacją.

— Nie mogę cię rozgryźć, Avery. Z jednej strony idealnie wpasowujesz się w środowisko arystokratów, będąc piękną, rażąco arogancką suką, a z drugiej... — zacmokał niezadowolony i zrobił krok w jej stronę. — Z drugiej sprawiasz, że mam ochotę wedrzeć się do twojego umysłu i wydobyć z niego każdy sekret.

Nie ruszyła się z miejsca, chociaż Mulciber zatrzymał się zaledwie kilkanaście centymetrów od niej. Chwycił jej brodę i zmusił do uniesienia głowy. Spojrzała mu w oczy, a jej żołądek skurczył się boleśnie na widok wypełniającego je zimna. Nie mogła nie zauważyć, że jego wzrok błądził po jej twarzy, zatrzymując się dłużej na ustach. Zwalczyła chęć zagryzienia wargi, ale także teraz nie zaprotestowała przeciwko jego bliskości.

— Potrafisz być taka słodka... — powiedział w końcu nieobecnym tonem. — A jednocześnie nikt nie potrafi tak zmieszać z błotem drugiego człowieka... — Pochylił się nad nią, a jego usta niemalże otarły się o jej własne. — Szkoda, że źle wybierasz swoje ofiary. Marnujesz swój potencjał — odgarnął włosy z jej twarzy, a jego dłoń zatrzymała się na policzku Leanne w czułym geście — podczas gdy mogłabyś wykorzystać go w słusznych celach...

W słusznych celach? — powtórzyła po nim powoli, próbując wmówić sobie, że wcale nie czuła, jak szybko biło jej serce i jak niepewność z każdą chwilą zamieniała się w dziwne pragnienie, aby zatracić się w nęcących słowach chłopaka.

— Mhm — mruknął i przekrzywił lekko głowę, a Leanne przymknęła mimowolnie oczy, gdy jego usta minęły jej o zaledwie milimetr. — Wiem, że jakaś część ciebie tego pragnie, Avery...

Czego?

Uderzyła plecami w ścianę, wypuszczając ze świstem powietrze; nawet nie zauważyła, że zaczęła się cofać, a Fabien podążył za nią. Uświadomiła sobie, jak blisko się znajdowali, gdy jego ciało przylgnęło do niej w powolnym, niemalże intymnym ruchu.

Potęgi — powiedział i oparł swoje czoło o jej, uśmiechając się nieznacznie.

Wyglądał jak drapieżnik, gotowy do skoku, chociaż Leanne nie miała wątpliwości, że jedynie się droczył; bawił się nią, wykorzystując chwilową słabość. Poddała mu się bez wahania, zaskoczona tym, że ktokolwiek odważył się użyć wobec niej tych samych sztuczek, które ona stosowała na co dzień bez zawahania.

Zamrugała, a trzeźwość umysłu powróciła do niej w mgnieniu oka. Chwyciła Mulcibera za szatę i, wykorzystując jego zaskoczenie, szarpnęła go tak, by teraz on znajdował się pod ścianą. Nie przestał się uśmiechać, a wprost przeciwnie — jego spojrzenie nabrało mocy, a wargi rozchyliły się, ukazując równe, białe zęby.

— Widzisz? Wprost nie możesz się jej oprzeć — stwierdził, a ona przycisnęła go mocniej, zupełnie niechcący wbijając kolano w jego krocze.

Syknął, chociaż nie umiała powstrzymać wrażenia, że ból wcale go nie odrzucał. Oczy Fabiena wciąż błyszczały, a przez jego twarz przemknął cień pożądania, który podsunął Leanne kilka niezwykle niepokojących i nęcących jednocześnie wizji.

Kolejny powód, żeby trzymać się od niego z daleka, pomyślała.

— Nie zbliżaj się do mnie, Mulciber. Ani do mnie, ani do mojego umysłu — warknęła, mrużąc oczy. — Nawet jeśli masz rację, a ja jestem owładnięta żądzą zdobycia potęgi, wciąż nie zwróciłabym się w twoją stronę.

Odsunęła się gwałtownie i odwróciła na pięcie z zamiarem odejścia jak najdalej od niego i tego dziwnego uczucia gorąca, rozchodzącego się po jej ciele intensywnymi falami. Zatrzymał ją jednak jego głos — chłodny, ale niepozbawiony tej samej iskry, która jeszcze przed chwilą trzymała jej ciało w stalowym uścisku.

— Nie możesz w nieskończoność stać na granicy światów, Lea — powiedział, używając zdrobnienia, którego nie słyszała od długiego czasu. — Zbliża się czas decyzji... A ja bardzo nie chciałbym, żebyś podjęła tę złą.

— Wal się, Mulciber — odparła tylko i ruszyła wzdłuż korytarza, chociaż w jej głowie panował chaos.

Co do cholery się właśnie wydarzyło?, myślała wściekle, próbując uspokoić drżenie rąk. Nie mogła powstrzymać wrażenia, że ostatnimi czasy cały świat był zdeterminowany, by przypomnieć jej o tym, co czekało za murami szkoły, w której nawet ona czuła się względnie bezpiecznie.

Poczuła zażenowanie, gdy tylko uświadomiła sobie, że niemalże dała się omamić Fabienowi, oddając mu kontrolę, czego przecież nigdy nie robiła. Poczuła wściekłość, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że chłopak zapewne nie spocznie, dopóki nie udowodni swojej racji. Dopóki nie zmusi jej do przyznania, że pragnęła władzy i potęgi tak samo, jak oni wszyscy.

Przecież wiesz, że tak jest, pomyślała i skrzywiła się nieznacznie, gdy jakiś trzecioklasista zahaczył ją ramieniem. Zmierzyła go pogardliwym wzrokiem, ale nie zatrzymała się nawet na moment, by pomóc mu pozbierać książki, które wypadły z pękniętej torby. Przeciętność nie jest opcją.

Z drugiej strony... Czy znaczyło to, że pragnęła wstępować w szeregi psychopaty? Czy pragnęła walczyć w imię ideałów, których nie popierała, tylko po to, by zdobyć władzę?

Nie, pomyślała i zacisnęła zęby. Bycie popychadłem w armii marionetek nie brzmiało jak coś, czego pragnęła. Chciała osiągnąć sukces, nie sprzedając swojej duszy szaleńcowi, dla którego manipulowanie innymi stanowiło chleb powszedni, a może nawet paliwo, niezbędne do funkcjonowania.

Mulciber miał jednak rację. Lupin i Black także ją mieli — nie mogła w nieskończoność unikać podjęcia decyzji, nawet jeśli żadna opcja nie wydawała się wystarczająco przekonująca. Mimo to nie zamierzała pozwalać innym na wywieranie sztucznej presji, która jedynie potęgowała ciężar na jej barkach, sprawiając, że Leanne zaczynała się powoli dusić, a koszmary wdzierały się w osłabiony, zmęczony umysł.

Pomyślała o Remusie Lupinie i dziwnym zawodzie na jego twarzy, gdy dłoń Mulcibera spoczęła na jej talii we władczym geście. Pomyślała o uśmiechu, który posłał jej podczas Eliksirów i o łagodności jego zielonych oczu. Nie chciała wierzyć, że ktoś taki jak on mógłby spróbować przekonać ją do swoich racji, używając do tego ciepła i empatii, ale nie umiała znaleźć innego wyjaśnienia dla jego nagłego zainteresowania jej osobą.

Nie po tym, jak sama powiedziała kilka słów za dużo, pozwalając mu zobaczyć, że perfekcyjna fasada zdecydowanej, pewnej siebie Ślizgonki wcale perfekcyjną nie była. I choć do tej pory uważała go za niezdolnego do tanich sztuczek, do manipulacji... Mulciber zasiał w niej nowe ziarno niepewności, które zaczęło kiełkować w zastraszającym tempie.

Leanne wiedziała, że zapewne się myli, ale...

Stawką było jej życie. A z niego nie zamierzała zrezygnować tak łatwo. 

***

Dobra, przyznać się, jak wiele osób mnie teraz bardzo nie lubi za tego Mulcibera? XDD 

Obiecywałam tutaj slow-burn, więc będzie slow i będzie też burn, także musicie mi wybaczyć te początki, w których nie ma wcale tak dużo akcji :D Ale obiecuję, że w następnym rozdziale będzie odrobinkę weselej i będzie więcej Remuska :D 

Buziaczki! <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro