Rozdział 17
Steve delikatnie musnął wargami jej ciepłą skórę na szyi a drzwi od łazienki otworzyły się...
– Natasha tak się cie.. Ooo chyba nie w porę. – powiedziała Wanda z chytrym uśmiechem. Nie widziała nic oprócz momentu, w którym Steve prawie się odsunął. Było widać co się stało. Mieli wymalowane to na twarzach a szczególnie Steve.
– No właśnie ja skończyłem i miałem wychodzić ten. Dobranoc. – pożegnał się uciekając jak poparzony.
– Co tu się właśnie stało? – zapytała podekscytowana Wanda. Chociaż mogła to wyczytać, ale obiecała, że nie będzie tego robić.
– Sama nie wiem. To było dziwne. Nie powinno tak być. – Natasha zaczęła mamrotać i szybko skierowała się do sypialni a za nią Wanda.
– Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? – zapytała Maximoff widząc ogromną zmianę w zachowaniu Romanoff. Jej myśli krzyczały, aż trudno było ich nie słyszeć. Nie krzyczały o sytuacji, która miała przed chwilą miejsce, ale o czymś dużo mroczniejszym.
– Tak, tak wszystko w porządku. Muszę chyba po prostu chwilę odpocząć. – powiedziała cicho. Nie mogła dać Wandzie złego przykładu. Musiała być silna dla niej.
– Nie wiem czy zapomniałaś. Umiem czytać w myślach. – Romanoff już wściekła chciała coś powiedzieć, ale Maximoff uciszyła ją palcem.
– Nie czytam twoich myśli Natasha one same mnie błagają o wysłuchanie. – powiedziawszy to zauważyła, że Czarna Wdowa poddała się. Przestała mówić. Siedziała tylko na łóżku z nogami pod brodą i patrzyła się w punkt. Wanda wiedziała, że i tak nic nie wskóra skoro nie chciała jej powiedzieć, więc po prostu wyszła.
Natasha nie śpiąc w nocy usłyszała krzyk. Na początku myślała, że jej się przesłyszało, ale po chwili postanowiła to sprawdzić.
Dźwięk prowadził do drzwi Wandy.
Romanoff od razu wiedziała co to oznacza. Koszmary.
Wpadła jak burza do pokoju a tam zobaczyła skuloną Wandę. Płakała a jej oczy magicznie błyszczały na czerwono. Tak samo jak z dłoni lekko się żarzyło. Natasha nie myśląc ani chwili. Usiadła na łóżku i zaczęła rysować kółeczka na jej plecach cicho nucąc po rosyjsku.
Maximoff po kilku minutach uspokoiła się i znowu zapadła w sen. Tym razem bardziej spokojniejszy.
Romanoff zamykała drzwi od pokoju Wandy i wiedziała, że on tam stoi. Szybko się uczył, nie słyszała go siedząc na łóżku Wandy.
– Widzę, że świetnie ci idzie podkradanie Rogers. Rób tak dalej a może kiedyś ci się uda. – powiedziała i obróciła się do niego z tym swoim typowym uśmieszkiem. Zobaczyła chwilowe zaskoczenie na jego twarzy a potem znowu powrócił spokój.
– Dobrze, że jej pomogłaś, od razu się uspokoiła. Nie przechodzi jej to tak łatwo, ale z tobą od razu. A co do tej sytuacji w łazie... – Steve chciał dokończyć, ale nie dane mu było, ponieważ
od razu mu przerwała.
– Nic się nie stało. Dobranoc Rogers. – przypadkowo dała nacisk na ostatnie słowo, a może specjalnie? Udała się szybko do pokoju nie dając nawet dokończyć Stevowi.
Natasha położyła się spoworotem do łóżka i zaczęła rozmyślać o tym czy powinna znowu znikąć. Nie chciała tego. Chciała pomóc Wandzie w kontrolowaniu jej magi i nauczyć ją jak dobrze wtopić się w tłum. Petro musiał wyjechać więc nie miała nikogo. Chciała pomóc Peterowi, pokazać mu jeszcze kilka sztuczek, chociaż wiedziała, że Stark nim się bardzo dobrze zajmował.
Był jeszcze Steve za którym tęskniła po prostu. Brakowało jej ich przekomarzania, długich rozmów, wspólnych misji.
Od tego wszystkiego dzielił ją
tylko jeden problem.
Koszmary a w szczególności ten, który wyglądał jak wizja.
Wizja w której wszystkie ważne dla niej osoby ginom przez nią.
Nie mogła na to pozwolić. Gdy już wyzdrowieje. Zniknie, tak jak robiła to najlepiej. Wtedy będą bezpieczni. Ona nie będzie im zagrażać. Poza tym jeśli nie zniknie, rząd w każdej chwili, może ją wsadzić do więzienia lub bardziej prawdopodobne zabić.
Po tym wszystkim spojrzała na zegarek, który wskazywał piątą trzydzieści i zasnęła na krótką chwilę.
Przez następne kilka dni Romanoff była jak duch. Nie odzywała się niepotrzebnie. Nie było żadnych docinek, gróźb, ripost. Miała lekkie treningi z Wandą i Peterem. Odizolowała się tak jak chciała.
Nikt nie zauważył tej różnicy. Przymnajmnej tak jej się wydawało. Próbowała unikać Steva i od tamtego wieczoru. Wymienili dwa zdania. Sama nie wiedziała dokładnie dlaczego go unika.
Natasha jak zwykle wstała bardzo wcześnie, aby być jedyną osobą w kuchni. Robiła śniadanie, kanapki z masłem orzechowym to była już jej tradycja. Usłyszała za sobą kroki, które ją bardzo zdziwiły, ale wiedziała kto to jest.
– Cześć Nat, możemy porozmawiać? – zapytał stając za nią, ale zachowując bezpieczną przestrzeń. Jakby bał się, że zaraz ucieknię jeśli podejdzie bliżej.
– Zdaje mi się, że sobie już wszystko wyjaśniliśmy Rogers. – powiedziała trochę ostrzej niż zamierzała. Nie miała zmiaru z nim rozmawiać ani nawet patrzeć, bo wiedziała, że może ją to złamać.
– Może się do mnie odwrócisz i pogadamy jak dorośli, chyba nie wymagam tak dużo? – zapytał nerwowo. Wywiercał jej dziurę w plecach.
Natasha nie odzywała się, przez kilka minut a nawet kilkanaście, czekał cierpliwie, ale miał już dość. Cierpliwość Kapitana Ameryki była wystawiona na poważną próbę. W końcu nie wytrzymał i przerwał napiętą ciszę, która narastała z każdą sekundą.
– Natasha porozmawiaj ze mną. – powiedział Steve patrząc błagalnie na nią. Obróciła się nawet nie obdarzając go spojrzeniem. Miała swoją maskę obojętności, ale w środku była rozbita na mnóstwo drobnych kawałków.
– Powiedz coś. – cicho nalegał.
Nie spuszczając jej z oka. Była zdenerwowana jej pięści były zaciśnięte stała przed nim, ale nie zamierzała patrzeć mu w oczy i on to widział.
Nie wiedział co się dzieje. Może myślała, że to błąd, gdy ją pocałował w szyje, ale Natasha nie reagowałaby tak na to. Chociaż przez te parę miesięcy mogło się coś zmienić.
– Zostaw mnie w spokoju, nawet nie dałeś mi zjeść cholernego śniadania. – powiedziała lodowato przerywając ciszę.
Już chciała wyjść, ale poczuła rękę łapiąco jej łokieć uniemożliwiając odejście.
Po jej ciele przeszedł przyjemny dreszcz. Steve obrócił ją w swoją stronę zmuszając do spojrzenia mu w oczy.
Gdy na niego popatrzyła zobaczył w tych pięknych, zielonych tęczówkach ból. Tak bardzo nie chciał, żeby cierpiała. Niewiele razy widział cokolwiek w jej oczach.
Pierwszy raz zobaczył, gdy uratował jej życie po wybuchu starej siedziby Shield. Zapytała się go czy powierzyłby jej swoje życie. Odpowiedział, że teraz już tak. Wtedy w jej oczach było coś innego. Było zdziwienie, ból i gdzieś daleko spokój. Na krótki moment większość jej ścian runęła i zobaczył ją taką jaka jest naprawdę. Bo była zagubioną kobietą, zniszczoną przez ten świat. Ona mimo wszystko walczyła dalej i nie poddawała się. To w niej uwielbiał.
Najczęściej jej spojrzenie było obojętne, ale teraz był tam tylko ból, który go jeszcze bardziej dobijał.
- Natasha ja...- nie zdażył powiedzieć po przerwała mu.
– Puść mnie. – rozkazała rudowłosa władczym tonem. Na co Steve się wzdrygnął, ale jej nie posłuchał i wzmocnił ucisk.
– Kapitanie puść. – powiedziała na skraju samokontroli, ale nie było po niej tego widać. Była mistrzynią w ukrywaniu emocji.
– O to teraz jestem Kapitanem a co potem Pan? A może od razu nieznajomy. Co ja ci takie zrobiłem Nat co się stało? – wyrzucił z siebie sfrustrowany wzmacniając ucisk.
– Nic się nie dzieję, idź lepiej zajmij się Sharon, bo pewnie tęskni i puść mnie w końcu, bo nie jestem twoją maskotką. – warknęła, wiedziała, że to zmierza na złe tory, ale jej złość to przyćmiła.
– Sama mówiłaś, żebym się z nią spotykał i okazała się świetna. Ostatnio zachowujesz się jak nie ty. Unikasz mnie, jesteś dla mnie wredna, nie rozmawiasz ze mną, nazywasz mnie po nazwisku. Co ja ci takiego zrobiłem? Próbuje żyć od nowa myślałem, że będziesz mnie wspierać a ty tego nie robisz. Nie wiem po co wróciłaś. – Steve już nie panował nad sobą a ostatnie zdanie wypłynęło z jego ust nieświadomie.
Gdy to powiedział od razu tego pożałował, bo w zielonych tęczówkach nie było już tylko bólu, przeważał żal i cierpienie. Te szmaragdowe oczy powstrzymywały się od łez.
– Spokojnie nie będę już dla ciebie problemem. Jutro wyjeżdżam i więcej mnie nie zobaczysz. – odpowiedziała jakby nigdy nic, a w jej oczach zobaczył jedynie chłód. Znowu nałożyła swoją maskę.
Po sekundzie kopnęła go w brzuch i wyrwała się.
– Ała. – krzyknął kuląc się.
– Mówiłam, żebyś mnie puścił to nie słuchałeś. – warknęła trzaskając drzwiami od kuchni a potem Rogers usłyszał jeszcze jedno trzaśniecie od pokoju Natashy.
Chciał za nią pójść ale wiedział, że i tak jej nie wpuści. Wiedział, że powiedział za dużo, chciał, żeby tu była. Powiedział zupełnie co innego. Musiał z kimś pogadać o tym.
Hejka
Dzisiaj bez polsatu, żeby nie było.
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał. Czekam na wasze opinie, bo są dla mnie bardzo ważne. Trochę się porobiło w tym rozdziale, zobaczymy jak to wszystko się ułoży albo i nie.
Miłego życia i do następnego.
1409 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro