Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Nowy Jork, 10 maj

Obudziły mnie pierwsze promienie porannego słońca. Szybko wstałam i poszłam do kuchni. Przygotowałam sobie śniadanie, włączyłam muzykę i usiadłam przy kuchennym oknie. Na szczęście mieszkałam sama, więc nie musiałam się martwić, że kogoś obudzę.
Od kiedy byłam małą dziewczynką lubiłam obserwować otaczający mnie świat. Od samego patrzenia można było wiele wywnioskować jaki ktoś jest. Z roku na rok byłam w tym coraz lepsza. Niejednokrotnie zaskakiwałam swoich znajomych bezbłędnie odczytując co im leży na sercu.
Uśmiechnęłam się sama do siebie, dokończyłam kanapkę i dopiłam sok pomarańczowy. Kiedy całe mieszkanie wypełniły dźwięki jednej z moich ulubionych piosenek, nawet nie zauważyłam jak zaczęłam tańczyć. Moje życie bez muzyki byłoby bardzo smutne. To ona pomagała mi przetrwać trudne chwile i dawała nadzieję na lepsze jutro. To była część mnie.
Ogarnęłam się w tempie ekspresowym. Nie mogłam się doczekać aż wyjdę z domu. To był jeden z tych dni, które dawały mi możliwość odpoczynku, zapomnienia o wszystkim i zrobienia czegoś dla siebie. Nałożyłam szorty, koszulkę z nadrukiem hiszpańskiej plaży i czarne trampki. Swoje ciemnobrązowe włosy związałam w wysoki kucyk. Wychodząc chwyciłam za torbę i zamknęłam za sobą drzwi.
Prawie wybiegłam z klatki i kiedy słońce ogrzało moją twarz, moje kąciki ust odruchowo uniosły się do góry. Założyłam słuchawki i puściłam moją poranną playlistę. Skierowałam się w stronę Central Parku. Bardzo lubiłam tam przychodzić. Można było oderwać się tu od zgiełku miasta, na chwilę zwolnić. Blok, w którym mieszkałam znajdował się zaledwie piętnaście minut spacerem od parku. Szybko dotarłam na miejsce i zaczęłam spacerować jedną ze ścieżek. Rano było tutaj całkiem sporo ludzi. Miłośników biegania, pisarzy czy artystów można było spotkać na każdym kroku.
Usiadłam przy stoliku kawiarni Sweet Tea. Wyjęłam mój notes z torby i zestaw ołówków. Otworzyłam go mniej więcej w połowie na czystej kartce i spojrzałam przed siebie. Szukałam dobrego widoku, czegoś co robiłoby wrażenie, a jednocześnie czego jeszcze nie rysowałam. Gdy moją uwagę przykuły piękne, rozłożyste, zielone drzewa, chwyciłam jeden z ołówków i zaczęłam szkicować. Moją wenę twórczą przerwała kelnerka.
- W czym mogę pomóc? - zapytała dziewczyna z ciepłym uśmiechem na twarzy
- Dzień dobry. Poproszę lemoniadę i ciastko czekoladowe - odparłam - Czy mogę od razu zapłacić?
- Oczywiście. To będzie pięć dolarów.                                                                                                                         Wyjęłam portfel i dałam jej osiem dolarów.                                                                                                               - Za życzliwość - uśmiechnęłam się.                                                                                                                             - Dzięki - odpowiedziała i wróciła do środka kawiarni.

Ponownie zanurzyłam się w rysowaniu. Ostrożnie prowadziłam kreski, rozmywałam, co jakiś czas patrząc na wspaniały widok. Kilka minut później wróciła kelnerka z moim zamówieniem. Dziewczyna postawiła talerzyk z ciastkiem i szklankę lemoniady na stoliku.
- Dziękuję - odparłam.
Zostałam tylko ja, mój notes i piękny Central Park. Ludzi przybywało, robiło się coraz tłoczniej. Rozejrzałam się dookoła. Spowolniony rytm życia pozwalał na chwilę odetchnąć, poczuć skrawek wolności. Nachylona nad notesem sięgnęłam po szklankę i uniosłam ją do góry. Strzał. Szkło rozsypało się w moich rękach raniąc palce, a lemoniada rozlała się po całym stoliku. Zapanował chaos. Ludzie zaczęli uciekać, chowając się w różnych miejscach. Szybko wstałam, wrzuciłam rzeczy do torby i zaczęłam biec. Padły kolejne strzały. Obejrzałam się do tyłu. Dwóch, postawnych mężczyzn z pistoletami ruszyło za mną. Przyspieszyłam, szybko pokonując kolejne dróżki. Skręciłam w lewo między drzewa. Odwróciłam się. Nie dali się zmylić. Dlaczego gonili mnie? Czemu jestem ich celem? Wybiegłam na skrzyżowanie ulic. Co teraz? Myśl, szybko! Przebiegłam przez jezdnię zatrzymując samochody. Rozległ się dźwięk klaksonów i oburzeń kierowców. Biegnąc przepraszałam wszystkich. Wbiegłam na chodnik i ruszyłam w dół ulicy. Spojrzałam w tył po raz kolejny. Byli coraz bliżej. Dzięki ćwiczeniom miałam dobrą kondycję, ale moje serce nie wytrzyma długo. Zaczęły ciec mi łzy z oczu. Nawet sama nie wiedziałam dlaczego. Co mi zrobią jak mnie złapią? Czego w ogóle chcą do cholery?! Pokonałam kilka kolejnych zakrętów. Z sekundy na sekundę opadałam z sił. Jeszcze chwila, wytrzymaj! Nagle ktoś mnie chwycił i wciągnął w jakiś zaułek. Odruchowo chciałam krzyknąć, ale nie wydobył się ze mnie żaden dźwięk. Nieznajomy przytknął swoją dłoń do moich ust i położył palec na swoich pokazując żebym była cicho. Dopiero teraz mogłam się tej osobie przyjrzeć. Wysoki chłopak z czarnymi włosami i brązowymi oczami rozglądał się kurczowo mnie trzymając. Po chwili opuścił rękę, a ja w końcu mogłam coś powiedzieć.
- Kim jesteś, co tu robisz i czego chcesz? - cofnęłam się kilka kroków, a mój głos przybrał na sile
- Nie mamy teraz na to czasu. Musimy uciekać - odparł chłopak niewzruszony moją reakcją.
Kiedy zapanowała cisza, a ja nie ruszyłam się ani o milimetr, chłopak westchnął.
- Oni będą tu za kilka sekund, a uwierz mi, nie są sympatycznymi wolontariuszami. Jeśli chcesz żyć musisz mi zaufać i pójść ze mną - powiedział.
Nie powiem, był całkiem przekonujący, a coś w nim sprawiało, że byłam w stanie mu zaufać.
- Tam jest! - usłyszałam po chwili i odwróciłam się, by zobaczyć tamtych mężczyzn.
- Szybko! - chłopak był już na końcu ulicy.
Ruszyłam za nim. Biegliśmy ramię w ramię pokonując kolejne zakręty. Musiałam to zrobić. Tamci goście nie wyglądali za miło. W pewnym momencie wbiegliśmy do uliczki zakończonej wysoką bramą. Po drugiej stronie stał jakiś chłopak, jeszcze wyższy i bardziej barczysty od tego, który mnie uratował.
- Eric, tutaj! - krzyknął tamten
Ruszyliśmy w stronę bramy, ale gdy zobaczyłam jaka jest wysoka stanęłam jak wryta.
- Chodź! Nie mamy czasu! - powiedział Eric wdrapując się
- Nie dam rady, jestem za niska - odparłam.
Co miałam zrobić z moimi krótkimi nóżkami i rękoma?
Eric westchnął i zeskoczył.
- Pomogę Ci - podał mi dłoń.
Po chwili wahania schwyciłam ją i zaczęłam się wspinać. Gdy byłam już na samej górze i jedyne co pozostało to zeskoczyć, usłyszałam moich oprawców.
- Tam jest!
Chłopak szybko zeskoczył i polecił żebym zrobiła to samo. Strzał. Potworny ból w prawym ramieniu rozlał się po całej ręce. Krew przesiąkała przez moją bluzkę.
Zrobiło mi się słabo.
- Ona zaraz spadnie! - mogłam tylko usłyszeć jakiś damski głos, bo oczy zaszły mi mgłą.
Czułam jak się przechylam, tracąc równowagę i spadam w przepaść. Ale nie spotkałam się z ziemią. Upadłam miękko. Rozszerzyłam oczy jak tylko mogłam. Trzy osoby.
- Kula...była...usypiająca - wymamrotałam, a potem zapadła ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro