~PROLOG~
Zwykła 17 letnia dziewczyna, z problemami jak każde inne... Z ciemnymi, falowanymi włosami i magicznymi, bursztynowymi oczami... Z matującym podkładem i krwistą szminką... Ubraniem jak co trzecia niepełnoletnia dziewczyna w Nowym Jorku... I pachnąca jak typowy dział z perfumami w sklepie Sephora czy Douglas... Mająca grupkę przyjaciół i wrogów... Ale przecząca jednej typowej rzeczy...
Clarie Scarlett Carter
...
Biegłam ile sił w nogach. Ale nie spodziewałam się, że nie będę miała siły, mimo, że biegnę od dwóch minut. Stres panuję nad moim ciałem i nie jestem w stanie tego przezwyciężyć. Jest strasznie zimno, a noc, śnieg i mgła mi nie pomagają. Zaczynam biec do lasu, tam gdzie widziałam ich ostatni raz. Mój oddech jest coraz bardziej niespokojny. Czuję jakby moje serce waliło z całej siły, tak aby mi robić krzywdę. Szybko podbiegam do stolików piknikowych, gdzie zauważam świeżą szarlotkę. Niestety nie umiem stwierdzić jak dawno temu tu byli gdyż większość zasypał śnieg. A stoliki są obłożone grubą warstwą lodu. Jedyne miejsce jakie mogło zostać to nasz stary domek na drzewie. Zaczynam znowu biec, a serce dostaję zawału. Jest mi coraz trudniej... Całe podłoże jest w lodzie i śniegu, powoli zaczynam się gubić, bo jest coraz ciemniej, zimniej i zaczyna być burza, już pomijając to że jestem w trampkach i koszulce bez jakiejkolwiek kurtki czy czapki. Czuję jak łzy mi lecą z oczu... Nie chcę płakać jednak adrenalina, stres, mróz, ciemność i poczucie, że jestem sama w lesie, a moi przyjaciele zaraz mogą umrzeć, jest tak chore, że płacz nie jest tu niczym dziwnym dlatego pozwalam aby poleciały mi łzy. Będę załamana jak ich tam nie będzie... Podjęłam wyzwanie... Podjęłam jebaną decyzję, której nie da się odkręcić! Podjęłam błąd...
...
Podbiegłam do naszego starego domku na drzewie, który kiedyś razem wybudowaliśmy miże w wieku 11 lat, z pomocą rodziców. Nie musiałam wchodzić po drabince, by dowiedzieć się, że... NIE BYŁO TAM ICH... W tym momencie nastąpiła chwila ciszy... Zdecydaowanie za długiej gównianej ciszy... Bo przegrałam... Nie wiem gdzie są... Spóźniłam się... może o godzinę, a może o 13 jebanych sekund... Poczułam jakby ktoś wsadził mi nóż w gardło... Usiadłam na ziemi nie mogąc opanować stresu i bólu... Łzy zaczęły mi lecieć, a potem czułam jak praktycznie zamarzają... Czułam się winna... Chyba po raz pierwszy w życiu to zrozumiałam... Ba! Po raz pierwszy zrozumiałam życie... Słyszałam głosy, szumy i tony w mojej głowie...
"I WTEDY ZAMARZNIESZ JAK KROPLA WODY... "
Poczułam oszołomienie... Tak! To może być moja OSTATNIA szansa... Nagle, w ułamku sekundy wszystko zadrżało, a moje ciało nie czuło oporu... Poczułam, że mam siłę... Z drugiej strony czułam, że stres jest tak mocny, jak mróz i ciemność teraz... Mimo, że zaraz pewnie dostanę szoku termicznego, umrę na zawał serca i zasłabnę, to wstałam i zaczęłam biec... Wystartowałam jak jakaś pierdolona rakieta... I pewnie na wf'ie bym się z siebie śmiała, i nie umiała powstrzymać śmiechu, aż do algebry... Ale teraz byłam z siebie dumna... Biegłam do miejsca, które było nadzieją... Powoli zaczęłam zbilżać się do celu, jednak moje nogi zaczybały zamarzać. Naprawdę już ich nie czułam, a prędkość i ciemność powoduję, że zaraz uderzę w drzewo i będzie po mnie, bo nikt mnie nie znajdzie... W pewnym momencie zobaczyłam światło... Intensywanie białe, jednak nie mocne światło... Było ono w tym miejscu gdzie biegłam... Co gorsza nie wiedziałam czy lepiej nie znaleźć tam pezyjaciół, czy lepiej znaleźć, ale nie'żyjących... W tym momencie przypomniały mi się wszystkie miłe chwilę, które z nimi spędziłam... Ale też te gorsze... Te w których robiliśmy z siebie idiotów... W których pomagaliśmy gimnazjalistom... Czy te w których jedno źle zrobiło... Ale my się za nim wstawialiśmy i wszyscy obrywali... W pewnym momencie... Zobaczyłam wielkie... Gigantyczne, zamarznięte jezioro, na którym widać było to...
"intensywne białe światło..."
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro