Chapter 1 - Isle
Wyspa - Chapter 1
Lądowanie na wyspie przebiegło ekstremalnie spokojnie. Silniki transportowca płynnie przestawiły się w układ napędu pionowego, osadzając wielką maszynę na plaży.
- No polityczny, zaraz cię wypuścimy - odezwał się wesoły. - Gdyby przyszło ci coś głupiego do głowy, to ja będę spokojnie cię wypinał, ale mój miły kolega będzie miał cię na ciebie oko, a uwierz mi, kiedy mówię, że on nie zwykł pudłować.
Strażnik, podszedł do kojca, jeszcze raz mierząc wzrokiem więźnia.
- Nie jesteś zbyt komunikatywny, co? - powiedział przykładając nadgarstek, do czytnika układu krwionośnego, zaraz też z cichym sykiem puściły napinacze pasów, które utrzymywały nogi i ręce więźnia, a zaraz po nich kolejne spięte z kręgosłupem oraz głową. - Cholernie niewygodny sposób na podróż prawda? - Zapytał strażnik. - Teraz grzecznie klękniesz, położysz głowę na podłogę i dasz na nią dłonie. Jak to zrobisz, to otwieram klatkę i zdejmuję ci bioczip. Jak tego nie zrobisz, to wywalamy się na plażę z klatkę i bioczpiem.
- Dobrze. Widzę, że już zaczynasz być pokorny, może pożyjesz dłużej niż kilka dni - dodał rozbawiony, perfekcyjnym posłuszeństwem. - Ile om do odsiedzenia? - Rzucił w stronę drugiego pilota.
- Nie napisali.
- No to masz mysiu pysiu przejebane - śmieszek wbił pięścią czerwony grzybek otwierający klatkę i ruszył z skanerem, by wprowadzić hasło do odblokowania bioczipu.
- Teraz zaboli, ale wiesz, nie możemy ci go zostawić, bo jest wart więcej niż ty. Wspaniałe urządzenie prawda? Nigdy go nie miałem założonego, ale słyszałem, że wtłacza ci w rdzeń takie jakby złudzenie radości, z tego, co karze ci robić. To prawda? - Zapytał, kiedy jego skaner rozkodowywał niewielki wszczep umieszczony kilka centymetrów poniżej potylicy. - O już - dodał i szarpnął wyrywając urządzenie.
Tym razem oprócz śmiechu strażnika, kabinę przeszył wrzask więźnia.
- Nikt nie potrafi znieść tego w ciszy - kolejny raz strażnik zaśmiał się kopiąc leżącego bez ruchu. - Zaraz spryskam cię znieczulaczem, więc będziesz mógł mówić, i nie będziesz obciążony napadami paraliżu, przez kilka najbliższych godzin - dodał wychodząc z klatki.
Od tego momentu sprawy potoczyły się jednak odrobinę inaczej niż planował strażnik. Nie miał bowiem w planach tego, że więzień, który powinien być praktycznie w całości sparaliżowany po przeciążeniu układu nerwowego poderwie się z szybkością jakiegoś zwierzęcia, wyrwie mu z ręki bioczip i wbije w kark, w jednym płynnym ruchu.
Gdy rozległ się pierwszy wystrzał jego partnera, pierdolony więzień stał już schowany za nim, używając go jako żywej tarczy.
Co prawda inteligentne nanopociski rozmontowały się zanim go poszatkowały, ale i tak chmura nanobotów, uderzyła w niego z siłą młota.
Więzień wypluł gęstą zakrwawioną ślinę i odezwał się zachrypniętym głosem.
- Nie mogę zginąć na plaży, dlatego potrzebuję broni. Dasz mi ją i odlecicie spokojnie. Nie będę musiał was zabijać.
Ewidentnie mówił do pilota, który pokiwał powoli głową.
- Albo wycofam się za drzwi odessę powietrze z strefy transportowej, a potem wrócę, wpakuję ci kulkę w plecy i reanimuje mojego kolegę? Podoba ci się taka wersja?
- Wiesz, że w tej wersji musiałbyś być niezwykle utalentowanym chirurgiem, bo twój kolega straci głowę.
- Jak wyrwiesz mu czip, to też będziesz martwy.
- Niekoniecznie. Może ustawię go przy tamtej ścianie, dociskając tamtym pojemnikiem. Powinien zrobić dostatecznie duży otwór, żebym się przecisnął.
- Kim ty do kurwy jesteś? - Zapytał śmieszek.
- Jak wysadzicie mnie na plaży to jutro usłyszycie w wiadomościach.
- Co to ma niby znaczyć.
- Jestem jak wy to ładnie nazwaliście "Polityczynym". Nie powinno mnie tu być. Dlatego proszę jeszcze raz, daj mi broń, a rozstaniemy się w przyjaźni. Jak już opuszczę Wyspy, będę miał u was dług.
- A jak ktoś się dowie, że daliśmy więźniowi broń to możemy nie dożyć do czasu, aż będziesz mógł spłacić dług.
- Niedoczekanie twoje pojebie - krzyknął śmieszek rzucając się całym ciężarem do przodu. - Rozwal go!
Nie wziął pod uwagę jednego. Więzień cały czas trzymał bioczip, a siła skoku wyrwała go w całości. Ponownie rozległ się świst magnetycznego zamka wyrzucając nano pociski, ale w tym samym czasie, skazany z nieludzką szybkością skoczył w bok, rzucając bioczip w pilota. Wybuch co prawda nastąpił, zanim urządzenie doleciał, ale i tak jego siła wypchnęła jego partnera wprost do kabiny, łamiąc go na własnym fotelu.
Więzień powstał w płynnym ruchu, doskoczył do kabiny i silnym kopniakiem w twarz unieruchomił pilota. Wstał podnosząc karabin, który leżał teraz bezpiecznie na podłodze w przejściu, obejrzał jednym ruchem i odrzucił.
- Pierdolona personalizowana technologia - powiedział w przestrzeń. - Pewnie nie powiesz mi jaki jest kod, zdejmujący zabezpieczenia z czytnika?
Śmieszek próbował coś powiedzieć, ale zerwany rdzeń kręgowy nie bardzo mu na to pozwolił. Gdyby został dostarczony do szpitala w ciągu kilku godzin, nanoboty pewnie mogłoby to naprawić, ale to chyba nie wchodziło w grę.
- Macie tu na pewno jakieś zestawy ratunkowe - mówił sam do siebie, przekopując poszczególne szafki półki i wyrzucając ich zawartość na środek luku transportowego. Po chwili był już wyposażony w uniwersalny nóż, maskującą kurtę ratunkową oraz poupychane w plecaku koce termiczne i racje żywnościowe.
Jakby czekając na ten moment ruszył w stronę kabiny, gdzie przykuł pilota do fotela. po czym uderzył go kilka razy w twarz.
- Twój przyjaciel ma zerwany rdzeń kręgowy. Jak dasz mi to czego potrzebują, oddam ci klucze i pozwole odlecieć. Rozumiesz mnie? - Zapytał, gdy pilot był już przytomny.
- Rozumiem.
- Kody do twojego nanokarabinu, kody do szafki z rozszerzeniami i zapasem nanitów, broń prochowa, bo wiem, że gdzieś ją tu macie - zażądał wypranym z emocji głosem.
- Nie mamy kodów do zdjęcia zabezpieczeń z broni. Względy bezpieczeństwa. A broń prochowa została usunięta z statków ponad trzy lata temu. Było o tym głośno na całym świecie, po zużyciu osłon chłodzących i eksplozji siedmiu transportów. Taniej było usunąć broń, niż modyfikować osłony. Gdzie byłeś, że o tym nie wiesz? - Zapytał.
- W piekle. Mam ochotę ujebać ci rękę i zrobić z niej rękawice - odpowiedział podnosząc ponownie karabin na nanopociski. - Wiesz kto je produkował. Mam na myśli fabrykę.
Pilot pokręcił bezradnie głową.
- Kim ty jesteś?
- Kimś kto nie ma nazwiska, adresu, danych. W literaturze nazwałbyś mnie chyba Bondem. Ostatnimi laty miał swój powrót na ekrany, więc powinieneś wiedzieć kto to.
- To ostatnimi czasy to jakieś sześć lat. Obecnie na topie znowu są superbohaterowie.
- Więc jestem pieprzonym IronMenem i Batmanem, jebanym Kapitanem Ameryką, i każdym innym kto potrafi zrobić to czego inni nie potrafią - odwarknął próbując zdjąć osłony z kolby karabinu. - A teraz jeśli chcesz przeżyć podaj mi kody do otwarcia luku i wyłączenia osłon. Tą informację musisz znać, a jeśli spróbujesz powiedzieć cokolwiek innego niż to o co pytałem, to dostaniesz kulę w łeb, a raczej zatłukę cię kolbą.
- Delta, Echo, Kappa, Echo 773 do trapu. Gamma, Gamma, 347, Echo do osłon, ale i tak klawiatura ma czytniki linii, a do tego jest system kamer, który uniemożliwi ci trzymanie mnie na muszce, bo rozpozna u mnie sytuacje stresową. Wiesz, że autopilot weźmie nas wtedy do bazy.
- Nie. Wtedy autopilot wysadzi wasz pierdolony statek, razem z wami - powiedział biorąc zamach i rozwalając kolbę karabinu.
Sama konstrukcja kolby, a właściwie jej szkielet przetrwały, chroniąc elektronikę wewnątrz, ale ultralekkie matowe poszycie z syntetycznego tworzywa rozprysnęło się rozrzucając na boki ostre odłamki.
- No i mamy broń - powiedział, odpinając za pomocą jednego z narzędzi zabranych z luku towarowego kilka kabelków. - Teraz podasz mi kod dostępu, albo zabije cię twój karabin.
- Co? - Przerażenie w głosie pilota osiągnęło poziom porównywalny to dziecka, któremu odpowiedział potwór spod łóżka.
- Masz jeszcze siedemdziesiąt sekund. Wiesz co się dzieje, jeśli w jakimś wypadku odłączy się moduł czytnika personalizacyjnego? Czy to w celowej próbie jak teraz, czy w przypadkowej podczas upadku? Twoja broń wybuchnie rozrzucając wszystkie pozostające w magazynku nanity. Musieli was do tego szkolić. Widzę w twojej soczewce, że dostałeś taką informację i że widzisz też kod. Podaj go, albo zgiń dla sprawy, której nawet nie znasz.
- H Z C G D 6 4 9 3 4 4 2 G - pilot wymawiał poszczególne cząstki haseł bardzo wolno i wyraźnie. Najwyraźniej zdawał sobie sprawę z faktu, że najmniejsza pomyłka może kosztować go życie.
Po chwili z karabinu rozległy się ciche piknięcia, trzy dłuższe, a po nich siedem krótszych.
- Miło się rozmawiał, ale na mnie już czas. Byłbym wdzięczny, gdybyś nie zgłaszał do bazy tego co tu zaszło, aż do powrotu, ale chyba nie mogę cię prosić o taką przysługą. Dam ci jednak radę. Jeśli spróbujesz po wystartowaniu zawrócić, by mnie ostrzelać z tej imitacji działka po kabiną, będę zmuszony cię zabić - uśmiechnął się niemal radośnie.
Tym samym kodem, jakim pilot rozbroił ładunek w karabinie otworzył schowek z modułami do jego rozbudowy, skąd zabrał przedłużaną lufę, lunetkę, i dwa zapasowe pojemniki z nanitami. Całość upchnął w taktycznych kieszeniach na kurtce. Jego ruchy wydawały się niezwykle celowe i precyzyjne, jakby robienie tego go nudziło, jakby robił to po raz setny, tysięczny.
- Za chwilę wrzucę ci tu, kluczyk, polecam być gotowym by go złapać - dodał wychodząc ponownie do luku.
Tam sprawdził jeszcze raz stertę rzeczy na środku, ale ostatecznie nie dołożył niczego do plecaka, który leżał przygotowany obok otwieranego trapu.
- Posłuchaj kolego w kokpicie, zmarnowałeś mi dużo czasu, ale rzuciłem zapobiegawczo medżel na kark twojego pochopnego kolegi, więc może jak będziesz leciał szybko i nie zatrzymają cię na bramkach to uda ci się go dostarczyć do szpitala na czas. W sumie to nie życzę wam źle, po prostu robiliście swoje, a że jeden z was okazała się nie być profesjonalistą to pech. Mam nadzieję, że jeśli się jeszcze spotkamy to nie będziesz miał mi tego za złe - powiedział wpisując kody w panel obok drzwi. Trap zaczął się wolno odsuwać, a były już więzień kucnął z karabinem obok niego. - Droga czysta, najwyraźniej nie wiedzą jeszcze, że tu wylądowaliście, albo mają za daleko do tego punktu. Miłej podróży - rzucił do pilota, po chwili przez cały trap przelciały klucze wpadając wprost do dłoni pilota.
Zanim jednak tamten zdążył odbezpieczyć kajdanki, oraz dopaść zapasowy karabin z drugiego schowka, po więźniu nie było śladu. Być może to dobrze, przemknęło mu przez myśl, bo walka z tym człowiekiem naprawdę nie wydawąła mu się dobrym pomysłem.
***
SCUM
***
- Polecam tego nie ruszać - odezwał się głos z pobliskich krzaków. - Szkoda było by odstrzelić tak ładną rekę.
Dziewczyna natychmiast upuściła puszkę, którą chwilę wcześniej podniosła.
- Jesteś sama? - dobiegł ją ten sam głos.
- Tak.
- Czyli mogę zastrzelić tego gościa, który siedzi jakieś dwadzieścia metrów na twojej siedemnastej?
- Nie - wyrwało się jej szybciej.
- To zawołaj go, i siądzcie grzecznie obok paleniska, plecami do mnie, nie musze dodawać, że odkładając za wczasu broń.
- Kim jesteś? - Zapytała chwilę później, gdy siedziała już obok na oko siedemnastoletniego chłopaka.
Z krzaków przed nimi wyłonił wyłonił się trzydziestokilku letni mężczyzna, na pozór niski i krępy, ale po chwili wyprostował się niewiele mniej niż sześć i pół stpy, a to co wczesniej wydawała się brzuchem, teraz okazało się, załorzonym na przód plecakiem ukrytym pod wojskową kurtką.
- Młody skocz w tamte krzaki i przynieś radio - polecił. - Pani pozostanie tutaj - dodał.
Mężczyzna szybkim ruchem głowy obejrzał rzeczy, które odłożyli.
- Ok, więc to ja najpierw zapytam, kim jesteście?
- Nazywam się Jane Tomas, amerykanka, a to Michael Lee, też z Stanów - odpowiedział spokojnie, gdy "Michael wrócił z radiem. - Dobry pomysł. Byłam pewna, że jesteś w tamtych krzakach.
- Rzuć to młody - polecił, po czym złapał radio, puszczając kolbę lewą ręką karabin tylko na kilka sekund. Sprawnie wepchnął urządzenie do kieszeni i ponownie ujął broń pod lufą.
- Czemu tak sobie chodzicie po wyspie. Z tego co wiem, jest tu ścisła hierarchia, a nie wyglądacie mi na, natyle niebezpiecznych by móc poruszać się samemu. Za co was zesłano na wyspy?
- Ja za błąd medyczny. Byłam pielęgniarką, a jedna z moich podopiecznych umarła po zarzyciu złych tabletek. Na moje nieszczęście była to matka jednego z senatorów. Michael za to...
- Młody jest niemową? Bo jeśli nie to niech mówi sam - przerwał jej.
- Ja siedzę za morderstwo - buta w głosie byłą doskonale wyczuwalna. Jakby zamierzał sprowokować mężczyznę do tego, by zaprzeczył.
- To możesz być przydatny - stwierdził tamten wypranym z emocji głosem. - Weźcie sobie po paczce z jedzeniem. Zimne jest ochydne, ale jest za późno by rozpalać ogień. zrobimy to rano - dodał w ramach wyjaśnienia.
Przesunął karabi na plecy i ruszył w stronę swojego namiotu.
- A kim ty jesteś?
- Gościem z karabinem, który zamiast rozwalić ci łep, dał ci jeść - padło w odpowiedzi.
- Nie jesteś skazańcem jak my. Masz sprzęt strażników - powiedział chłopak. - Jesteś rozbnitkiem z tej kapsuły, którą ostatnio zestrzelili?
Mężczyzna się zaśmiał.
- Nie. Jestem takim samym skazańcem jak wy. No może odrobinę ważniejszym - powiedział ponownie się śmiejąc. - Byłem tym transportowcu, któy zestrzelili, ale wyszedłem zanim odleciał.
- Strażnicy nie oddali by ci broni, a przed Mechanusami, do statku, nie mógł dotrzeć nikt. Musiałeś być już w środku.
Wspomnienie odlatującego transportowca trafionego rakietą tuż po tym jak wzbił się z plaży wróciło niczym tandetna retrospekcja w kinie VR.
- Tu masz rację. Nie oddali mi broni, sam ją zabrałem. A z Mechanusami miałem przyjemność się spotkać, a raczej przed nimi uciekać. Przez skurwieli straciłem odrobinę sprzętu, ale już go mam.
- To było trzy tygodnie temu. Jak udało ci się przeżyć i nie trafić na łówców?
- Mam doświadczenie - stwierdził krótko. - Ważne jest coś innego. Wy też uciekacie i być może korzystne będzie dla mnie osdtawienie was tam, skąd uciekliście, albo sprzedanie temu kto da wiecej - powiedział, wywołując autentyczny strach na twarzach młodych ludzi. - Mam jednak propozycję. Odpowiecie mi na kilka pytań, a zapomnę, że was widziałem.
- A co chcesz wiedzieć?
- Wszystko co może być ważne. Kto jest ważny, jakie są ganki, granice wpływów, siła grup, sprzęt jakim dysponują. Gdzie są miasta, czy osady. Wszystko co moze pozwolić mi przetrwać.
- Na tej wyspie jest kilka gangów, ale cokolwiek wiecej możemy ci powiedzieć tylko o tych, z którymi mieliśmy doczynienia. Mechanusy, składają się w dużej mierze z hakerów, mechaników, inżynierów, ale mają też typów od brudnej roboty. Goście kontrolują większość wybrzeżą i mają coś w rodzaju huty. Robią stal...
- Wytapiają. Stal się wytapia, a nie robi - przerwał mu. - Dalej.
- No to wytapiają stal gdzieś w okolicy tamtej góry - wskazał na odległy szczyt. - Potem są ci z Kartelu, zajmują się produkcją heroiny. Mają olbrzymi przemiał ludzi, bo nikt nie pracuje w sprzęcie ochronnym. To dla nich pracuje większość łowców. Są jeszcze Rednecy, ale tak na nich mówią niewolnicy, gdy nikt nie słyszy. Sami mówią na siebie Żywiciele.
- Są też Żniwiarze, zajmują się handlem ciałem - dodała Jane. - Prowadzą burdele, ale też szpitale, mają nawet kilku chirurgów, którzy przeszczepiają dla nich i dla ich klientów organy, kończyny.
- To muszą mieć dobre dojścia do sprzętu, bo nie wierzę, że opierają się na tym od Mechanusów - mężczyzna uśmiechnął uśmiechnął się pod nosem. - Pracowałaś dla nich?
- Tak. miałam wykształcenie i na początku ucieszyła się, gdy usłyszałam, że sprzadają mnie do szpitala. Myślałam, że to będzie normalny szpital.
- Czym się tam zajmowałaś?
- Pomagałam przy wszczepianiu bioczipów - wyrzuciła z obrzydzeniem.
- Dziewczynom do burdeli? Jakim cudem im się to opłacało?
- Dziewczynom, które sprzedawali jako seksualne niewolnice, ważniakom z innych gangów.
- Ok, to będzie dobre miejsce, żeby zacząć. Czy mają wiecej niż jeden szpital?
- Co zacząć? Ja tam nie wracam - krzyknęła przerażona.
- Uspokój się, bo będę musiał ci zrobić krzywdę - powiedział odwracając się do niej. Chłód w głosie zdawał się potwierdzać jego słowa, ale tak naprawdę to przemówiło do niej jego zimne spojrzenie. - Nie będziesz mi raczej potrzebna, poza wiedzą z twojej głowy, wiec przestań wariować. Ilu mają strażników, jak duży jest budynek, znasz nazwiska jakichś chirurgów?
- Nie wiem za wiele. W samym szpitalu nie ma jako takiej straży, pojawiają się tylko jak przyprowadzają dziewczynę, której nie chcą uszkodzić. Inne są ogłuszane, a reszta pacjentów jest tam dobrowolnie. Ale sam budynek jest w ich wiosce, a ta ma strażników naokoło palisady. Mają broń, kilka pojazdów i nawet mechy.
- A załorzeniem było by przestępcy byli tu zdani na siebie, zero pomocy z zewnątrz, za wyjątkiem lżejszych koloni, gdzie za pracę przy zbiorach owoców, lub w kopalniach miało być dostarczane jedzenie lub prefabrykowane towary - ponownie się zaśmiał. - Jak uciekliście?
Przez chwilę trwałą cisza, aż chłopak powiedział cicho.
- Sprzątałem w jednym z laboratoriów, gdy wybuchł pożar. Jak możesz się domyślić, chemia w takim miejscu nie lubi ciepła. Było kilka wybuchów, mnustwo ognia, i udało mi się wymknąć.
- A ja nie wiem. Zostałam uśpiona w szpitalu, gdy traciłam przytomność myślałm, że obudze się już z chipem u jakiegś zwyrola, a ocknęłam się w lesie. Kilka godzin później zatknęła się na Michaela.
Mężczyzna zmierzył ją wzrokiem, by po kilku sekundach przenieść spojrzenie na chłopaka.
- Nie mogłeś jej wyciągnąć ze szpitala, co byś zresztą tam robił. Nie mogłeś jej przejąć w czasie transportu, bo te pewnie są obstawiane przez ochronę. Po co miałbyś to zresztą robić - zastanawiał się na głos, a po chwili dodał. - Nie rób gwałtownych ruchów, bo boje się, ze cię w zabiję w niekontrolowanym odruchu. Skąd wziąłeś broń?
- Zabrałem strażnikowi, który zginął w wybuchu.
- Mało prawdopodobna wersja. Gdzie były fabryki? Obok plantacji, czy w osadzie?
- Poza. Nie chcieli ryzykować, że samo mogą się zatruć chemią.
-Ale strażnicy mieli maski? Poza tym poza osadą musieli inwestowac więszką ilość strażników, żeby was pilnować. Gdzie spaliście?
- Przy fabrykach, a w niektórych nawet w nich.
- A straże?
- Różnie, czasem zamykali nas na kłótki w domkach postawionych dla pracowników, a czasem tylko pilnowali drzwi.
- Jak duże mają tereny?
- Nie wiem, gdy prowadzili mnie do fabryki, w której pracowałem w czasie wybuchu, szliśmy kilka godzin.
- Czyli pracują na terenie, którego nie kontrolują. Ochraniają tylko plantacje i fabryki, o ile mówisz prawdę. W jakiej roli pracowałeś w fabryce?
- Donosiłem chemię na stanowiska i odbierałem gotowy produkt.
- Logistyk - zakpił. - Powiedz mi panie zaopatrzeniowcu, ile kilogramów dziennie produkowała fabryka w której pracowałeś.
- Jakieś dziesięć do piętnastu kiligramów gotowej heroiny, zależy od fabryki.
- A skąd ty młody wiesz ile produkowały inne fabryki? Czyżbyś był tak dobry, że pracowałeś na wiecej niż jednej?
- Nie do końca. Na pierwszej na której pracowałem było kilkudziesięciu pracowników. Kilkoro z nich postanowiło się uwolnić doprowadzając do kontrolowanego wybuchu. Chcieli tak poustawiać chemię, żeby masa krytyczna zebrała się w nocy, wysadzając fabrykę, a w zamieszaniu jakie się zrobi, gdy strażnicy nocą zaczęli by zaganiać nas do ratowania magazynu z gotowym produktem, uciec.
- I co się znimi stało?
- Strażnicy rano policzyli kto został, a kogo brakuje. Ściągnęli tropicieli i złapali wszystkich co do jednego. Potem sciągnęli nas wsztkich i pracowników z innych fabryk i plantacji, by urządzić publiczną egzekucję poprzedzną torturami.
- A potem?
- Rozesłali nas do nowych fabryk, tych co zostali z mojej pierwszej.
- Nie jest dziwne, że w dwóch fabrykach, w których pracowałeś doszło do wybuchu chemikaliów? - zapytał podejrzliwie. - Jak zabiłeś tego kogoś za kogo trafiłeś na wyspy?
- Wysadziłem mu auto.
- A dlaczego jemu?
- Bo był skurwysynem.
- Rozwiń to młody, bo mam już swoją teorię, a lepiej dla ciebie by było, jakby nie okazała się ona prawdziwa.
- Koleś handlował narkotykami i wielu dobrych ludzi na naszej dzielnicy, przez niego skończyło martwych, albo w rynsztoku.
- Skończyli martwi, bo zaczęli brać towar. Dealer raczej ich na siłę nie faszerował.
Przez kilka minut trwała cisza.
- Ok. Więc wersja w mojej głowie jest taka. Znasz się na chemi, i to na tyle dobrze, by wyliczyć w głowie, czas potrzeby do stworzenia masy krytycznej. Oba wybuchy były stworzone przez ciebie, pierwszy był testowy. Chciałeś wiedzieć co się stanie, gdy braknie więźniów, jak będą postępowali strażnicy i Kartel - powiedział uwaznie przyglądając się twarzy chłopaka. - Na razie dobrze mówie? - Zapytał, a gdy dostał potwierdzenie kontynuował. - Zabiłeś kilka, albo kilkanaście osób w ramach testu. Rozumiem to, bo sam zrobiłbym podobnie. Jednak nie wiem, skąd w tym równaniu ona. Przecież nie była ci do niczego potrzebna. Rozumiem, że gdybyś ja znalazł w lesie, czy gdzie tam się spotkaliście to było by to ekstremalnie korzystne. Choćby tak jak wpadliście na mnie. Większość uciekinierów lub łowców, nie zastrzeli ładnej dziewczyny, prawda chłopaku? Mogą ją łatwo złapać, jak już będa się zabawiać to możesz ich wystrzelać lub spokojnie uciec. Ale szansa, że znalazłeś ją przypadkiem jest niewielka. A jak się naprawdę nazywasz? Bo w Michaela nie wierzę, Lee to może i twoje nazwisko, ale imienia nie kupuję.
- Tom.
- I tyle? Reszta mojego rozumowania się zgadza? Zazwyczaj myle się w kilku drobnych faktach.
- Niewiele się pomyliłeś. W czasie pierwszego wybuchu miałem uciekać z nimi. Był tam gość, który pracował z odczynnikami i to on obliczył ile i czego nalać. Ja miałem to przygotować w magazynku, dlatego tłumaczył mi dokładnie co z czym, i w jakich proporcjach zmieszać. Potem miałem pecha, a może szczęście, bo strażnicy zaciągnęli mnie do ładowania towaru na wozy, i nie miałem jak się wyrwać. Za drugim razem wybuch nastepił w dzień, bo źle dobrałem proporcje, ale dzięki dobremu zbiego okoliczności prawie wszyscy strażnicy zginęli.
- A pracownicy?
- Trzech w wybuchu, a kilku zastrzelili strażnicy, zanim reszta ich dorwała. Dlatego udało się uciec, bo zanim w głównym obozie dowiedzieli się, że nas nie ma minęło kilka dni.
- Ilu was uciekło?
- Kilkunastu, ale większość postanowiła trzymać się razem, wiec pewnie ich dopadli. Takich łatwiej wytropić.
- No i jakoś nadal trudno mi uwierzyć w te przypadki - powiedział wstając. - śpicie w namiocie, na położę się w jakichś pobliskich krzaczkach. Nie wychodźcie nigdzie w nocy, bo uznam to za akt agresji. Rano zobaczymy co z wami zrobię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro