Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Czym ty jesteś?!"

Mhm.. mhm... Tak tak... Co robię? Siedzę na dywaniku dyrektora... Mam przesrane....

(Dyr)-Dlaczego to zrobiłeś?! Boże... niech zamknie tą jadaczkę...

(Ja)-Bo nikt nie będzie mną pomiatał! Powiedziałam swoim głosem. Oczy zaczęły świecić, lecz nadal tego nie widać przez mój kaptur...

(Dyr)-Lucy... Zdejmij ten cholerny kaptur!! Zgoda, niech mu będzie, mhm zawału dostanie.

Zdejmuję moje nakrycie głowy a on robi wielkie oczy. Nie dziwię mu się. Mam wyostrzone kły, kolorowe i świecące oczy oraz bandaż... wróć! Zakrwawiony bandaż.

(Dyr)-Co ty ze sobą zrobiłaś dziewczyno! Dziewczynki powinny być w tym wieku słodkie, ubierające się w sukienki!

(Ja)-Ale to nie ten wiek... Parskam śmiechem

(Dyr)-No dobrze... opuść to pomieszczenie... Wychodzę z moim uśmiechem, można powiedzieć z uśmiechem słynnego jeff'a the killer'a. Potrafię się uśmiechać psychopatycznie ale nie mam wiecznego uśmiechu. (Japierdziu! Ile uśmiechów! :^:)

Jestem przy wejściu głównym i widzę Drake'a mojego starego kolegę. Jeżeli kolegą go można nazwać... Chyba wyśmiewanie nie jest koleżeńskim zachowaniem... z takiej odległości słyszę ich rozmowę.

(D)-Słyszeliście o tamtym chłopaku, który złamał rękę Snow'owi? Musimy go do nas dołączyć będziemy postrachem szkoły!

Podchodzę z prędkością światła i go wywracam.

(D)-Co do ku... Leży a ja nad nim się uśmiecham psychicznie.

(Ja)-Witaj Drake... Znowu ten Męski głos

Chłopak się podnosi i jest z lekka przerażony.

(D)Cz-cześć? Jak się nazywasz?

(Ja)-O jak mi przykro, że mnie nie pamiętasz... kły mi się wydłużają

(D)-Jak m-mam cię pamiętać skoro cię nawet nie znam?

(Ja)-Skoro nie wiesz to dam ci podpowiedź: Kogo wyzywałeś od idiotek i wyśmiewałeś przy wszystkich?

(D)-L-Lucy? Zapytał z nutką obrzydzenia

(Ja)-Brawo! Poruszyłam głową przez co mi kaptur spadł ukazując całą twarz

(D)-Co ci się stało idiotko? Haha! Śmianie się ze mnie nie skończy się dobrze...

Patrze na niego gniewnym wzrokiem i uderzam pięścią w jego klatkę piersiową. Słychać trzask, uhh.. Cudowny dźwięk! Złamałam mu ze trzy żebra. On zwija się z bólu na ziemi a ja uciekam do lasku. wbiegam na obojętne mi jakie drzewo i nasłuchuję.

 Łamanie gałązek pode mną nie ustępuje. Widzę trzech chłopaków, jeden ma białą maskę, drugi czarną twarz z oczami i uśmiechem koloru czerwonego, a ostatni pomarańczowe gogle, chustę i toporki... O czymś rozmawiają ale mnie to nie obchodzi. Zakładam kaptur tak, aby mi nie spadł i zeskakuję na chłopaka z siekierkami. Znowu coś złamałam bo słychać gruchot kości. Mimowolnie się uśmiecham. Inni nie wiedzą co zrobić ale wkońcu coś robią.

 Pierwszy atakuje z białą maską. Próbuje mi wbić jakąś strzykawkę, wytrącam mu ją z ręki kopniakiem. Podczas tego drugi chłopak z czarną twarzą próbuje mnie złapać, coś wystaje mi z pleców. Czy to są macki? TAK! Oplatam go dodatkową częścią ciała i odrzucam kawałek dalej. Pan goglasty wstaje i próbuje mnie podciąć, niedoczekanie. Jego też odrzucam. Wszyscy leżą a ja się im przyglądam. 

(Ja)-Shit! *Wyciągam rękę do Czarnoskórego* Wstawaj Hoodie! 

Tak, czytałam creepypasty ale w czasie ataku nie mogłam ich sobie przypomnieć!

(H)-Ty mnie znasz? *Powiedział podnosząc się* Skąd?

(T)-Creepypasty deklu... *Mówi Toby również się podnosząc* skąd umiesz się tak bić?

(Ja)-Jeśli się mieszka w psychiatryku z jeszcze bardziej agresywnymi osobami to trzeba się uczyć samoobrony* Znowu się psychicznie uśmiecham*

(H)-Może pójdziesz do operatora? *Podnosi Maskyego*

(Ja)-Nie wiem... On mnie nie zabije bo już mam na koncie zabójstwo, tak dokładniej swojej matki. Jeszcze do tego mam 2 pobicia. Jedno nauczyciela i jedno ucznia. Alee...

(M)-Co ale? Idziesz?

(Ja)-No dobra panie zniecierpliwiony...

*30 minut później*

Jesteśmy przed rezydencją. Z niej wychodzi chłopak o wiecznym uśmiechu. Podchodzi bliżej mnie a ja nawet nie cofam się o krok.

(Jeff)-Widać lubicie jak wasza ofiara przychodzi z własnej woli *We mnie się gotuje*

Jak on śmie mówić, że jestem ofiarą?!

(Ja)-Jeff, lepiej uważaj na siebie chyba, że chcesz zostać mokrą plamą...

On zaczyna się śmiać a ja nie wytrzymuję. Jedną z macek uderzam w niego a on odbija się od ściany budynku i upada. Powoli do niego podchodzę.

(Jeff)-Dobra! Nie chcę być plamą! Odsuń się!! *wchodzi szybko do domu*

Śmiejemy się z niego. Nie tylko nasza czwórka, słyszę śmiech jeszcze czterech innych osób. Odwracam się i widzę Elfa ubranego na zielono z pięknymi czarno-czerwonymi oczami, dwóch klaunów, którzy są czarno biali i mają spiczaste nosy, oraz chłopaka z niebieską maską i czarną mazią wylewającą się z oczodołów. Podchodzę do elfa.

(Ja)-Witaj Ben, ty masz być moim koszmarem?  Prędzej ja będę twoim... *Ściągam kaptur i wszyscy są oniemiali z mojego wyglądu nawet sam Ben*

Chłopak głośno przełyka ślinę.

No heej! Dzisiaj troszkę walki :3 Podoba się? Dawajcie gwiazdki i komentarze!

<3 <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro