"Czym ty jesteś?!"
Mhm.. mhm... Tak tak... Co robię? Siedzę na dywaniku dyrektora... Mam przesrane....
(Dyr)-Dlaczego to zrobiłeś?! Boże... niech zamknie tą jadaczkę...
(Ja)-Bo nikt nie będzie mną pomiatał! Powiedziałam swoim głosem. Oczy zaczęły świecić, lecz nadal tego nie widać przez mój kaptur...
(Dyr)-Lucy... Zdejmij ten cholerny kaptur!! Zgoda, niech mu będzie, mhm zawału dostanie.
Zdejmuję moje nakrycie głowy a on robi wielkie oczy. Nie dziwię mu się. Mam wyostrzone kły, kolorowe i świecące oczy oraz bandaż... wróć! Zakrwawiony bandaż.
(Dyr)-Co ty ze sobą zrobiłaś dziewczyno! Dziewczynki powinny być w tym wieku słodkie, ubierające się w sukienki!
(Ja)-Ale to nie ten wiek... Parskam śmiechem
(Dyr)-No dobrze... opuść to pomieszczenie... Wychodzę z moim uśmiechem, można powiedzieć z uśmiechem słynnego jeff'a the killer'a. Potrafię się uśmiechać psychopatycznie ale nie mam wiecznego uśmiechu. (Japierdziu! Ile uśmiechów! :^:)
Jestem przy wejściu głównym i widzę Drake'a mojego starego kolegę. Jeżeli kolegą go można nazwać... Chyba wyśmiewanie nie jest koleżeńskim zachowaniem... z takiej odległości słyszę ich rozmowę.
(D)-Słyszeliście o tamtym chłopaku, który złamał rękę Snow'owi? Musimy go do nas dołączyć będziemy postrachem szkoły!
Podchodzę z prędkością światła i go wywracam.
(D)-Co do ku... Leży a ja nad nim się uśmiecham psychicznie.
(Ja)-Witaj Drake... Znowu ten Męski głos
Chłopak się podnosi i jest z lekka przerażony.
(D)Cz-cześć? Jak się nazywasz?
(Ja)-O jak mi przykro, że mnie nie pamiętasz... kły mi się wydłużają
(D)-Jak m-mam cię pamiętać skoro cię nawet nie znam?
(Ja)-Skoro nie wiesz to dam ci podpowiedź: Kogo wyzywałeś od idiotek i wyśmiewałeś przy wszystkich?
(D)-L-Lucy? Zapytał z nutką obrzydzenia
(Ja)-Brawo! Poruszyłam głową przez co mi kaptur spadł ukazując całą twarz
(D)-Co ci się stało idiotko? Haha! Śmianie się ze mnie nie skończy się dobrze...
Patrze na niego gniewnym wzrokiem i uderzam pięścią w jego klatkę piersiową. Słychać trzask, uhh.. Cudowny dźwięk! Złamałam mu ze trzy żebra. On zwija się z bólu na ziemi a ja uciekam do lasku. wbiegam na obojętne mi jakie drzewo i nasłuchuję.
Łamanie gałązek pode mną nie ustępuje. Widzę trzech chłopaków, jeden ma białą maskę, drugi czarną twarz z oczami i uśmiechem koloru czerwonego, a ostatni pomarańczowe gogle, chustę i toporki... O czymś rozmawiają ale mnie to nie obchodzi. Zakładam kaptur tak, aby mi nie spadł i zeskakuję na chłopaka z siekierkami. Znowu coś złamałam bo słychać gruchot kości. Mimowolnie się uśmiecham. Inni nie wiedzą co zrobić ale wkońcu coś robią.
Pierwszy atakuje z białą maską. Próbuje mi wbić jakąś strzykawkę, wytrącam mu ją z ręki kopniakiem. Podczas tego drugi chłopak z czarną twarzą próbuje mnie złapać, coś wystaje mi z pleców. Czy to są macki? TAK! Oplatam go dodatkową częścią ciała i odrzucam kawałek dalej. Pan goglasty wstaje i próbuje mnie podciąć, niedoczekanie. Jego też odrzucam. Wszyscy leżą a ja się im przyglądam.
(Ja)-Shit! *Wyciągam rękę do Czarnoskórego* Wstawaj Hoodie!
Tak, czytałam creepypasty ale w czasie ataku nie mogłam ich sobie przypomnieć!
(H)-Ty mnie znasz? *Powiedział podnosząc się* Skąd?
(T)-Creepypasty deklu... *Mówi Toby również się podnosząc* skąd umiesz się tak bić?
(Ja)-Jeśli się mieszka w psychiatryku z jeszcze bardziej agresywnymi osobami to trzeba się uczyć samoobrony* Znowu się psychicznie uśmiecham*
(H)-Może pójdziesz do operatora? *Podnosi Maskyego*
(Ja)-Nie wiem... On mnie nie zabije bo już mam na koncie zabójstwo, tak dokładniej swojej matki. Jeszcze do tego mam 2 pobicia. Jedno nauczyciela i jedno ucznia. Alee...
(M)-Co ale? Idziesz?
(Ja)-No dobra panie zniecierpliwiony...
*30 minut później*
Jesteśmy przed rezydencją. Z niej wychodzi chłopak o wiecznym uśmiechu. Podchodzi bliżej mnie a ja nawet nie cofam się o krok.
(Jeff)-Widać lubicie jak wasza ofiara przychodzi z własnej woli *We mnie się gotuje*
Jak on śmie mówić, że jestem ofiarą?!
(Ja)-Jeff, lepiej uważaj na siebie chyba, że chcesz zostać mokrą plamą...
On zaczyna się śmiać a ja nie wytrzymuję. Jedną z macek uderzam w niego a on odbija się od ściany budynku i upada. Powoli do niego podchodzę.
(Jeff)-Dobra! Nie chcę być plamą! Odsuń się!! *wchodzi szybko do domu*
Śmiejemy się z niego. Nie tylko nasza czwórka, słyszę śmiech jeszcze czterech innych osób. Odwracam się i widzę Elfa ubranego na zielono z pięknymi czarno-czerwonymi oczami, dwóch klaunów, którzy są czarno biali i mają spiczaste nosy, oraz chłopaka z niebieską maską i czarną mazią wylewającą się z oczodołów. Podchodzę do elfa.
(Ja)-Witaj Ben, ty masz być moim koszmarem? Prędzej ja będę twoim... *Ściągam kaptur i wszyscy są oniemiali z mojego wyglądu nawet sam Ben*
Chłopak głośno przełyka ślinę.
No heej! Dzisiaj troszkę walki :3 Podoba się? Dawajcie gwiazdki i komentarze!
<3 <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro