Rozdział 8
Josie miała ochotę wyć z frustracji. Była wściekła, rozczarowana, znudzona i sfrustrowana. Cudowna mieszanka, nieprawdaż? Szatynka ukryła twarz w dłoniach. Czemu wszystko sprzeciwiało się przeciwko niej i nigdy nie szło po jej myśli?! Co zrobiła, że wszechświat tak bardzo się na niej mścił?!
- Poddaję się- jęknęła Josie, nie podnosząc głowy. Spędzili z Noah tyle czasu, szukając informacji o Hunterze i nie znaleźli niczego kompromitującego. Aż możnaby pomyśleć, że mają do czynienia ze świętym, co było oczywistą bzdurą. Nikt nie był święty, a on w szczególności.
- Nie trać nadziei, Jo. Znajdziemy coś, tylko musimy szukać gdzieś indziej. Jeszcze co prawda nie wiem gdzie, ale coś wymyślimy- zapewnił ją Noah, nie odrywając wzroku od telefonu.
Szatynka doceniała optymizm. W ogóle cieszyła się, że ktoś postanowił pomóc jej w tym karkołomnym czasochłonnym i najwidoczniej nie efektownym zajęciu. Niemniej przestała wierzyć w sukces tego zadania. Okazało się, że znalezienie brudów na Huntera jest znacznie trudniejsze niż przypuszczała. Stracili już na to mnóstwo czasu i nie mieli absolutnie niczego. Niepowodzenie tylko jeszcze bardziej ją denerwowało, jakby brakowało jej emocji w ostatnim czasie...
- Nie widzisz, że to jest strata czasu?! Siedzimy nad tym od dobrych kilku godzin i nic nie mamy!- poskarżyła się Josie.
- Czekaj, daj mi chwilę. Muszę się skupić.
Szatynka na chwilę uniosła głowę, żeby zobaczyć czym Noah był tak zaabsorbowany. Obecnie szczerzył się do telefonu. Co on, do jasnej cholery, robił?! Z pewnością nie cieszył się z powodu ich poszukiwań, bo tam nie mieli żadnych powodów do radości. Całe ich poszukiwania od początku były jednym wielkim pasmem niepowodzeń.
- Możesz mi powiedzieć, co aktualnie robisz? To nie ma nic wspólnego z Hunterem, prawda?
Josie już nawet nie była wściekła. W jej głosie pobrzmiewała rezygnacja. Tak, strasznie szybko zmieniały się jej nastroje. W takim stanie zazwyczaj bywała bardzo nieznośna, ale w towarzystwie Noah nie obawiała się, że powie coś, co go urazi. Znali się na tyle dobrze, żeby nie obrażać się o byle co. Prawdę mówiąc, choć nie raz się ze sobą nie zgadzali, to nigdy się nie pokłócili.
- I tutaj się mylisz. Właśnie próbuję wydobyć informacje od byłej Huntera, a przynajmniej podaje się za jego byłą, chociaż byli na kilku niezobowiązujących randkach.
Josie uniosła brwi z niedowierzania, po czym bezceremonialnie zabrała brunetowi telefon. Spojrzała na wyświetlacz i zaniemówiła na ułamek sekundy, bo potem wygrała w niej chęć do werbalnego komentarza.
- Czy ty ją podrywasz? I co to za zdjęcie? To nie ty tylko jakiś aktor... Bajerujesz ją obcym zdjęciem? Nie można było, no nie wiem, zapytać wprost bez tych tandetnych zagrywek?
Noah zabrał jej telefon. Nawet nie próbowała go od niego odsunąć. Zobaczyła zbyt dużą ilość emotek serca, ognia i przesadną ilość sztuczności i desperacji. Czuła się wystarczająco zgorszona.
- Tak. To aktor. Tak i nie. Jeśli chcesz, żebym powiedział coś więcej niż tak lub nie, to zadawaj te pytania po kolei. Inaczej nie nadążę z odpowiadaniem.
W odpowiedzi posłała mu jedynie potępiające spojrzenie, na co Noah przewrócił oczami, odkładając na chwilę telefon na stolik.
- Tak dla twojej informacji nie chciała ze mną inaczej rozmawiać. Próbowałem spytać wprost, ale spławiła mnie i prawie zablokowała, więc stworzyłem nieprawdziwe konto i stamtąd do niej napisałem. Tym razem była żywo zainteresowana i ewidentnie próbuje mnie poderwać. Zamierzam to wykorzystać, żeby dowiedzieć się czy coś wie o Hunterze.
Cóż za poświęcenie, pomyślała Josie. Jednak uważała działania Noah za zbędne.
- Aha, rób co uważasz za konieczne. Moim zdaniem ona nic wie. Taki pustak zazwyczaj wali prosto z mostu jaki to okropny jest jej były... Gdyby cokolwiek wiedziała. Takie jest moje zdanie.
Noah wymienił z tą laską jeszcze kilka wiadomości, po czym odłożyć telefon, krzywiąc się jakby właśnie zjadł cytrynę.
- Ta laska jest dziwna i zboczona. Nie znam jej, a już próbuje wpakować mi się do łóżka. Blokuje ją. Chyba masz rację. Ona nic nie wie. W takim razie przechodzimy do planu B.
W tym momencie Sullivan odzyskała wiarę w rozsądek przyjaciela. Na szczęście szybko odzyskał rozum i zrozumiał jak bezsensowne było pisanie z tamtą laską. Swoją drogą, jakim cudem Hunter spotykał się z tamtą laską? Rozumiała, że każdy mógł mieć inny typ, ale kogoś tak... Pustego, sztucznego i nie grzeszącego inteligencją? Choć nie poznała jej na żywo, eks Huntera wywarła na niej piorunujące, skrajnie odrzucające wrażenie. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby z nią rozmawiała. Dziennikarz mimo że od początku wydał jej się irytująco pewny siebie, nie wydawał się aż takim dupkiem, który dosłownie leci tylko i wyłącznie na wygląd. Jeśli wcześniej miała o nim złe zdanie, to teraz było jeszcze gorsze.
- Masz plan B?- zainteresowała się Josie.
- Oczywiście. Jeśli internet i jego znajomi zawodzą, czas wrócić do tradycyjnych metod. Sprawdźmy jego pokój w akademiku. Mieszka w akademiku, co nie?
Szatynka wzruszyła ramionami. Skąd miałaby to wiedzieć? Starała się mieć jak najmniej styczności z tym człowiekiem.
- Raczej. Na pewno- poprawiła się, przypominając sobie, że przecież ma swoją "redakcję". Nie potrzebowałby jej, gdyby mieszkał gdzieś w okolicy. Nagle ją olśniło. Redakcja. To był klucz do osiągnięcia sukcesu.- Wątpię, żeby trzymał cię potencjalnie krępującego w akademiku. W końcu może mieć współlokatora, a nie zawsze się dobrze trafia... Prędzej chowa coś w redakcji. Ma pomieszczenie na własność w ramach swojej gazetkowej działalności. Jak byłam tam, żeby nie udzielić mu wywiadu, to miał zakrytą tablicę korkową... Zupełnie jakby coś tam ukrywał.
- Czekaj- przerwał jej Noah z oburzeniem, czego kompletnie nie rozumiała. Mieli przełom. Dlaczego on się cieszył?- Czy on ma pomieszczenie na własność? W ramach gazetki? Jeszcze powiedz, że ma tam gry video i wielki telewizor.
- Faktycznie ma tam telewizor, chociaż on nie jest wielki. Gier nie widziałam, ale ma za to ekspres, lodówkę, wygodną kanapę...
- To jest niesprawiedliwe!- obruszył się brunet, na co szatynka mogła jedynie wzruszyć ramionami. Też tak uważała.
- Prawda, ale nic nie możemy z tym zrobić. Skup się, Noah. Musimy wykombinować jak się tam dostać i zobaczyć co ukrywa na tej tablicy korkowej. Nie bez powodu ją zakrył. Może to jakieś jego pomysły na artykuły? Być może któryś z nich będzie mocno kontrowersyjny albo nieetyczny.
Szatynka mimowolnie wróciła myślami do tamtej chwili. Jej dłoń powędrowała wręcz automatycznie w kierunku narzuconego na tablicę materiału, a potem poczuła dotyk ciepłej dużej dłoni. Towarzyszyło jej dziwne niemal elektryzujące wrażenie, a potem spojrzała w jego oczy i zobaczyła coś co natychmiast ją otrzeźwiło. Mrok. Nie potrafiła tego inaczej opisać. Jego przeważnie ciemne oczy przybrały niemal złowrogi jeszcze ciemniejszy odcień... Pewnie to kwestia jej bujnej wyobraźni. W końcu naoglądała się w życiu sporo horrorów czy seriali dark fantasy. Niemniej pewne kwestie nie podlegały dyskusji. Hunter był na nią zły, przynajmniej w tamtej chwili, oraz coś ukrywał. Poza tym, towarzyszyło jej mgliste przeczucie, że czegoś nie zauważyła lub to przeoczyła. Nie potrafiła tego zidentyfikować, co tym bardziej skłaniało ją do szukania odpowiedzi.
- Ziemia do Jo. Jesteś tutaj?- przerwał jej rozmyślania Noah, machając jej dłonią kilka centymetrów przed twarzą.
- Sorki. Co mówiłeś?- spytała z przepraszającym uśmiechem. Rzadko zdarzało jej się tak całkowicie wyłączać w rozmowie, co innego na wykładach. Pod tym względem mogłaby spokojnie ubiegać się o podium najbardziej rozkojarzonej osoby na wydziale.
- Mówiłem, żebyś się z nim zaprzyjaźniła, a potem to wykorzystała, żeby zdobyć dostęp do tej jego redakcji.
Sullivan uniosła sceptycznie brwi. Co miała zrobić? Zaprzyjaźnić się? Nie, to był fatalny plan. Nigdy w życiu się na coś takiego nie zgodzi.
- Tak, jasne. Już do niego podbijam z pytaniem "zostaniemy przyjaciółmi?". Jak w przedszkolu- skwitowała szatynka. Nie zamierzała nawet spędzać większej ilości czasu z Hunterem niż to było absolutnie konieczne.
- Nie bierz tego tak dosłownie. Mogłabyś też inaczej wyciągnąć od niego dostęp do pokoju, ale wątpię, żebyś była chętna na coś takiego- mruknął Noah, na co Josie posłała mu mordercze spojrzenie. On chyba nie sugerował, że miałaby... Ugh... Już sama myśl, że miałaby przespać się z Hunterem ją obrzydzała. To definitywnie nie wchodziło w grę. Prędzej piekło zamarznie albo ją pochłonie, cokolwiek byle nie to.
- Nigdy w życiu. Przejdźmy do części, w której mówisz o pomyśle, który wydaje ci się najmniej ciekawy, ale jest wykonalny. Na pewno o czymś takim pomyślałeś.
- Wręcz przeciwnie, ten pomysł mi się podoba. Tobie raczej nie przypadnie do gustu. Ty zajmiesz Huntera, a ja włamię się do jego redakcji. Banalne, prawda?
Josie obrzuciła go takim spojrzeniem jakby właśnie przyznał się do skrytej wiary w ufo. Już samo włamanie było mocno dyskusyjną, nielegalną kwestią. Josh na pewno by się zburzył przeciwko takiemu działaniu, Brooke również próbowałaby ich zniechęcić. Andrew prawdopodobnie stwierdziłby, że to dziecinne ze strony Noah wychodzić z taką propozycją... Jaka wobec tego była jej decyzja? Noah był zdecydowanie chętny do podjęcia się włamania. Oczami wyobraźni szatynka widziała bruneta w przyszłości jako szurniętego reżysera, który dba o każdy szczegół kadru lub gościa od efektów specjalnych, który z radością wysadza co może.
- Czyli co? Robimy to?
- Nie wiem. Muszę to przemyśleć zanim podejmę jakąkolwiek decyzję. Nie mów o tym reszcie.
Tym razem to Noah zerknął na nią jakby była niespełna rozumu.
- Żartujesz sobie? Ja chcę pożyć. Gdybym się wygadał, to nie tylko wyraziliby sprzeciw, ale jeszcze by mi się oberwało za "sprowadzanie cię na złą drogę".
Josie zaśmiała się. Miał rację.
- Dzięki za wszystko. Przez te poszukiwania straciłeś całe popołudnie.
- Bez przesady. Czego się nie robi dla przyjaciół? Nie ma za co.
Josie była szczęściarą, że miała przy sobie takie osoby. Naprawdę to doceniała, szczególnie w ostatnim czasie.
*****
Sullivan odwiedziła pokój Brooke. Blondynka miała współlokatorkę. Zmiana przydziału w akademikach była wyjątkowo ciężkim zadaniem. Już jakiś czas temu poddały się z próbami zmian pokoi, żeby mieszkały razem. Uznały, że może wyjdzie im to na lepsze. W swoim towarzystwie i tak ciężko byłoby im się skupić na esejach czy nauce. Za bardzo by się wzajemnie rozpraszały, zaczynając rozmowę o czymkolwiek byleby nie uczyć się tych nudnych przedmiotów.
Oficjalnie Brooke miała współlokatorkę. W praktyce ta jakiś czas temu znalazła sobie nowego chłopaka i nieustannie przesiadywała w jego mieszkaniu w centrum. Ten jej nowy facet jest rzekomo bajecznie przystojny i jeszcze ma bogatych rodziców. W efekcie, jej współlokatorka pojawiała się w pokoju niezwykle rzadko. Głównie po nowe ubrania. Brooke sama kiedyś stwierdziła, że gdyby nie walające się po pokoju rzeczy jej współlokatorki, mogłaby zapomnieć o jej istnieniu. Jednak nie narzekała na tę sytuację. Miała dla siebie więcej przestrzeni i rzadko była skazana na niechciane towarzystwo. Jo jakimś cudem trafiła na jednoosobowy pokój, z czego była bardzo zadowolona. Czasami potrzebowała trochę samotności po pobycie na uczelni, w której ciągle coś się działo.
Niestety Josie nie mogła podzielić się z przyjaciółką obawami co do planu Noah, ale za to mogła jej opowiedzieć o rozmowie z Harrisonem z poprzedniego dnia. Ta kwestia również ją nieco... Męczyła? Nie, raczej dziwiła.
- Masz napisać powieść w ramach zaliczenia?! To przecież świetna wiadomość!- oznajmiła Brooke z entuzjazmem.
- Możliwe. Wydaje się to mniej skomplikowane niż niektóre eseje... Tylko nie wiem o czym pisać. Harrison chciał coś "zawierającego prawdziwe emocje". Coś takiego mówił. Co ja mam mu wymyśleć?
Josie nie mówiła tego na głos, ale największym problemem dla niej nie było wymyślenie tematu. Martwiło ją co innego. Sądząc po słowach Harrisona, on chciał czegoś autentycznego, czegoś, co napisałaby szczerze, a to wymagałoby... Pewnego otworzenia się przed nim. Nie wiedziała czy była gotowa na taki krok, żeby pokazać jaka była naprawdę bez ani odrobiny udawania. Zresztą czy aby na pewno wiedziała, kim jest? W wielu kwestiach tak, ale nie w stu procentach.
- Jak to co masz mu wymyśleć? Już nic nie musisz wymyśleć. Bo przynajmniej początek już masz, wzięty z życia. Resztę wymyśl według własnego uznania. Możesz zrobić zajebistą scenę zdemaskowania sprawcy. No wiesz, główna bohaterka w końcu odrywa, kto był odpowiedzialny za tą zbrodnię i zabójcą okazuje się... Dramatyczna pauza... Jej chłopak. Niestety odkryła ten fakt, kiedy on był w tym samym pomieszczeniu i choć nie wie co czytała czy zobaczyła, widzi w jej oczach strach i wie, że ona wie. Wtedy wbrew sobie, twierdząc że jest mu niezmiernie przykro i nie ma innego wyboru, atakuje ją. Wyciąga z kieszeni nóż i dźga nim wielokrotnie swoją zszokowaną dziewczynę. W tym momencie kamera zatrzymuje się na chwilę na twarzy dziewczyna, pokazując jej trwogę, a potem przeskakuje na twarz mordercy, pobrudzoną kroplami krwi, które z rany. Nie widać po nim żalu, tylko ekscytację i radość z powodu kolejnego zabójstwa.
Historia Brooke była niezła. Josie musiała przyznać, że zakończenie było bardzo dramatyczne. Nawet wyobraziła to sobie w głowie. To byłaby zajebista końcowa scena.
- Po pierwsze, jestem pod wrażeniem. Wow. To by się nadało na film. Może napisz scenariusz i spróbuj go sprzedać?
- Dziękuję, całkowicie się, tobą zgadzam. To z pewnością nadałoby się na film. Wiem, stwórzmy spółkę. Ty napiszesz książkę, a ja ją zekranizuję i obie będziemy sławne i bogate.
Josie ochoczo przytaknęła, po czym wybuchnęła śmiechem. Podobał jej się ten plan, ale niestety w realizacji nie był on taki prosty. Życie nie było takie łatwe. Nawet jeden dobry pomysł nie pozwalał od razu się wybić w branży filmowej czy literackiej. To był dużo żmudniejszy, pełen rozczarowań proces, który mógł się zakończyć sukcesem.
- Choć zakończenie jest dramatyczne i rozumiem jaki jest twój cel... Dlaczego chłopak zabija swoją dziewczynę? Atak pasuje, ale dlaczego ona nie może go zabić w obronie własnej? Twoje zakończenie jest strasznie nie feministyczne.
- Ale on ma przy sobie broń i jest sprawniejszy fizycznie, silniejszy, wyższy- zauważyła blondynka.- Jak jego dziewczyna ma z nim wygrać? Przecież nie zaczęła potajemnie ćwiczyć karate, żeby bronić się przed swoim szurniętym chłopakiem. Nie wiedziała, że to on, a jak już się dowiedziała, to było za późno. To jedyne sensowne i dramatyczne zakończenie.
- Dlaczego on w ogóle miał przy sobie broń? Czyżby od dłuższego czasu planował zabójstwo swojej dziewczyny i ta dała mu niejako pretekst do zabójstwa?
Brooke zmarszczyła lekko brwi, a jej wyraz twarzy sugerował intensywny proces myślowy.
- Hmm... Dobre pytanie. To też byłoby dobrym zwrotem akcji.
- To dlaczego ona nie może wygrać? Przecież znalazła zabójcę, więc czemu musi zginąć i nie może mieć normalnego życia i nie zabójczego chłopaka?- kontynuowała Josie, ponieważ taki przbieg zdarzeń wydał jej się niepotrzebnie okrutny.
Brooke wzruszyła ramionami. W końcu nie przemyślała dokładnego przebiegu scenariusza. Wymyślała go na bieżąco.
- Czasami to zło wygrywa.
*****
Smith był niezadowolony z rezultatów, które były... Jak by to ująć? Marne? Nic nie znaczące? Rozczarowujące? Oj, tak. Zdecydowanie. Zwłaszcza dla młodego policjanta z wielkimi ambicjami. Smith po cichu marzył o tym, że dzięki jego błyskotliwemu pomysłowi mogliby rozwiązać śledztwo. To z kolei pociągnęłoby za sobą rozpoznawalność na komisariacie i być może awans. Poza tym, to była jego pierwsza ważniejsza sprawa, w której chciał się wykazać i udowodnić swoją wartość w oczach starszych kolegów z latami doświadczenia pracy w terenie na koncie.
Na jego nieszczęście Bryce okazał się wyjątkowo skrytym osobnikiem o bardzo zagadkowym rocznym wyjeździe w bliżej nieokreślone miejsce. Mimo sprawdzenia portali społecznościowych i odbycia licznych rozmów z bliższymi i dalszymi znajomymi lub członkami rodziny, nikt nie miał pojęcia, gdzie w tym czasie przebywał zamordowany.
Smithowi wydało się to niezwykle dziwne. Kto wyjeżdża bez słowa? Jasne, że nie każdy ogłasza wszem i wobec, że robi sobie przerwę w studiach i wyjeżdża nad jezioro, podając dokładny adres kurortu wypoczynkowego. A jednak brak jakichkolwiek informacji? To było coś niespotykanego. Matka Bryce'a ujęła to w ten sposób:
- Bryce był samowystarczalny. Dorabiał sobie przez co nie był od nas tak całkowicie zależny finansowo, a jednak dokładaliśmy się mu do mieszkania. Nie chcieliśmy razem z mężem, żeby zacharowywał się, kiedy to nie jest konieczne. I tak sporo na siebie wziął. Był taki dobry i uczciwy... Kto mógłby chcieć zrobić mu coś takiego?
Po tych słowach kobieta ponownie się rozpłakała. Rozmowa z rodziną brutalnie zamordowanej ofiary nigdy nie była prosta. W tym przypadku nie było inaczej. Smith musiał ostrożnie dobierać słowa, a i tak niektóre jego wypowiedzi mogły zostać potraktowane jako obelga dla zmarłego, który przeważnie z automatu podnoszony był do rangi świętego. Głównie z powodu swojej nagłej i niespodziewanej śmierci, zwłaszcza jeśli chodziło o osoby młode i dzieci. Rodziny ofiar miały tendencję do zapominania, że zadaniem policjantów wcale nie było ocenianie zmarłych, a jedynie ustalenie dokładnych okoliczności, niezależnie od tego jakie one były.
Bezczynność nużyła młodego policjanta, dlatego ucieszył się, kiedy usłyszał, że ma razem z Fordem przesłuchanie do wykonania. Przynajmniej będą mogli się czymś zająć, chociaż Ford jasno wyraził swoje wątpliwości co do przesłuchiwanej osoby.
- Prawdopodobnie to nie jest morderca, którego szukamy. Nikt kto byłby choć trochę inteligentny nie obchodziłby się tak jawnie ze swoją "wiarą" gdyby planował morderstwo. W każdym razie dostaliśmy cynk i należy to sprawdzić. Nawet jeśli on tego nie zrobił, może wie kto jest za to odpowiedzialny.
Smith nie miał obiekcji. Dlaczego miałby je mieć? Uważał, że warto porozmawiać z uczelnianym wyznawcą szatana. Zwłaszcza, że tkwili w miejscu. Prawdę mówiąc, nie mieli jeszcze pomysłu jak odkryć miejsce pobytu Bryce'a podczas jego rocznej przerwy w nauce. Nie mógł się zapaść pod ziemię, a jednak z każdą kolejną straconą godziną na poszukiwania policjant coraz bardziej skłaniał się ku tej wersji zdarzeń.
Po drodze młody policjant czuł się dziwnie z panującą w radiowozie ciszą. Chciał włączyć radio, ale Ford mu na to nie pozwolił. Dlaczego? To było bardzo dobre pytanie. Przecież nie można nie lubić muzyki, a cisza nawet dla niego musiała być dziwna. Niemniej Ford się nie ugiął, więc po chwili Smith postanowił zacząć rozmowę. Czymś trzeba było tę ciszę wypełnić.
- Od kogo był ten cynk o uczelnianym sataniście?- spytał Smith. Nie przypominał sobie, żeby jego przełożony wcześniej o tym wspomniał.
- Tak szczerze mówiąc to dostaliśmy anonim od "zaniepokojonego studenta". Ktoś napisał na kartce, żebyśmy przesłuchali tego "świrniętego wyznawcę szatana" i podał numer pokoju oraz budynek akademika.
Świetnie, pomyślał Smith. Równie dobrze mogliby pójść na uczelnię i zapytać czy ktoś zna dziwaków religijnych. Efekt byłby podobny. Tym razem ktoś zapewne dla żartu nasłał policję na dziwnego kolegę, a oni rzeczywiście pojechali to sprawdzić. Gdyby nie to, że faktycznie nie mieli nic do zrobienia i nie mieli pomysłu co dalej zrobić, młody policjant uznałby to za wyjątkowo zbędne zajęcie.
Smith ponowił próbę nawiązania rozmowy, ale kiedy po raz kolejny skończyło się to lakoniczną, pobrzmiewającą irytacją odpowiedzią, zamilkł. Najwidoczniej Ford nie miał ochoty do rozmowy, a on nie chciał wyjść na namolnego młodzika, któremu nie zamykały się usta. Jego wzrok z żalem zatrzymał się na wyłączonym radiu.
Raptem kilkanaście minut później byli już na miejscu. Wysiedli z samochodu i skierowali się pod odpowiedni budynek. Szukany przez nich wyznawca szatana mieszkał na pierwszym piętrze, a po numerach szybko znaleźli właściwe drzwi. Zapukali. Smith mimowolnie przypomniał sobie czasy swojej akademii policyjnej. Też mieszkał w bardzo podobnym akademiku i doskonale pamiętał jak to jest siedzieć nad książkami. Tyle że on jeszcze miał testy sprawnościowe pomiędzy wykładami i nauką kodeksu prawa karnego. To był intensywny czas, ale nie wspominał tamtego okresu życia źle. Przecież doprowadził go do tego punktu, do prawdziwego śledztwa dotyczącego morderstwa. W końcu mógł realnie wpłynąć na przestępczość w Nowym Jorku.
Jeszcze zanim lokator otworzył im drzwi, słyszeli głośną muzykę metalową dobiegającą zza drzwi. Dlatego Ford ponowił próbę pukania, tyle że tym razem bardziej przypominało to walenie do drzwi. Przy tak głośnej muzyce ciężko było usłyszeć cokolwiek, szczególnie pukanie.
Zaraz po tym drzwi otworzyło im istne indywiduum. Smith ujrzał przed sobą dwudziestoparoletniego młodego wysokiego i szczupłego mężczyznę w ciemnych ubraniach o przeraźliwie jasnej skórze. Na mogłoby się wydawać łysej głowie miał wielkie czarne poskręcane rogi, a jego oczy były jednolicie czarne. Wyglądał jakby w ogóle nie miał tęczówek i źrenic, a białka były... Czarne. Czyżby wytatuował sobie gałki oczne? Widok był na tyle osobliwy, że Smithowi ciężko było ukryć zdziwienie. Student musiał to zauważyć, bo uśmiechnął się do nich. Nic sobie nie robił z ich konstenacji.
- Jeśli chcecie mnie nawrócić, to już na to stanowczo za późno. Spieprzajcie stąd i nie zawracajcie mi dupy- powiedział bezceremonialnie facet, który w takim stroju na spokojnie mógłby iść na imprezę Halloweenową. Smith po dłuższym przyjrzeniu się temu osobnikowi, doszedł do wniosku, że ma zbyt dużą głowę. Te rogi musiały być na czymś przytwierdzone. Miał na głowie coś w rodzaju maski, chociaż bezsprzecznie była ona realistyczna.
- Jesteśmy z policji i przyszliśmy z tobą porozmawiać- poinformował go Ford, błyskając mu przed oczami swoją odznaką. Smith zrobił to samo.- Obawiam się, że musimy zawracać ci dupę.
Ich rozmówca jedynie wzruszył ramionami i otworzył szerzej drzwi. Nie czekając aż przejdą za próg skierował się do środka. Wyłączył heavy metal, dzięki czemu bębenki słuchowe Smitha mogły nieco odpocząć. Lubił rocka, ale heavy metal wydawał mu się jedynie bezładnym głośnym hałasem.
- Zapraszam, chociaż ostrzegam, że mogą wejść tutaj jedynie grzesznicy.
Ford i Smith nic sobie nie robili z powodu tego ogłoszenia. Mieli go przesłuchać i tyle. Smith z jakiegoś powodu spodziewał się, że pokój tego wyznawcy szatana będzie mroczny. Spodziewał się ciemnych barw, pentagramów i tym podobnych. Tymczasem jego oczom ukazało się wyjątkowo zwyczajne pomieszczenie utrzymane w jasnych barwach i jedynym rzucającym się w oczy elementem, było kilka plakatów na ścianach. Głównie należących do zespołów heavy metalowych lub były to plakaty promocyjne kilku horrorów. Nic wysublimowanego. Klasyki w stylu: "Piątek trzynastego", "Piła" lub "Halloween". Nieco stare filmy, a z pewnością starsze niż ich rozmówca i Smith. Skąd on wziął te plakaty?
Ford przedstawił ich razem z tytułami stanowisk z policji. Ich rozmówca wydawał się wyjątkowo rozluźniony w ich towarzystwie. Nie był ani trochę zdenerwowany czy zaskoczony ich wizytą, co było trochę dziwne.
- Mówcie mi Dante- oznajmił student, zdejmując rogi. Okazało się, że rzeczywiście nie był łysy, a miał coś w rodzaju skóropodobnej czapki imitującej łysą głowę z rogami. Pod spodem miał krótkie ciemne włosy. Zaraz po tym zdjął również soczewki. Na ich oczach diabeł przeistoczył się w zwyczajnego młodego człowieka. Zdumiewające.- Poważnie, tak mam na imię. Moi rodzice skończyli z wiarą i coś im odbiło. Nie sprawdziliście mi papierów? To po co w ogóle przyszliście?
- Nie jesteś o nic oskarżony, Dante. Po prostu chcieliśmy z tobą porozmawiać o pewnym...
- O tym morderstwie w laboratorium- domyślił się błyskawicznie student.
- Wiedziałeś o naszym przyjściu?- wtrącił się Smith, nie mogąc się powstrzymać. Ten facet był dziwny. Już pomijając przebieranki, wydawał się dobrze bawić, rozmawiając z policją.
- Nie, ale spodziewałem się, że prędzej czy później do tego dojdzie. Mam dość zdecydowaną opinię w Cal. Dante wysłannik piekieł.
Student mówił to z zadowoleniem, wręcz dumą, że dorobił się takiej renomy, czego Smith kompletnie nie rozumiał.
- Nic dziwnego, że tak na ciebie mówią widząc te przebieranki- stwierdził Ford, nie kryjąc swojej dezaprobaty.
- I tutaj się mylisz, wysłanniku biurokracji. Nazywano mnie tak wcześniej. Dopiero później sprawiłem sobie rogi, uznając reakcje ludzi za zabawne. A te czarne soczewki to już w ogóle robią furorę i przerażają staruszków... Kiedyś pewna staruszka wzięła mnie za diabła. Tak naprawdę. Omal zawału nie dostała.
Z tego ostatniego Dante nie był dumny. Brzmiał jakby opowiadał o osobliwym zjawisku pogodowym, którego nie rozumiał, ale jednocześnie widział na własne oczy. Wyglądało na to, że mieli do czynienia z niegroźnym świrem, który lubił przebieranki.
- Powiedz nam tak szczerze, Dante. Czy ty w ogóle znałeś ofiarę? Cokolwiek łączyło cię z Bryce'em Henniganem?
- Gdyby nie to, że od czasu jego zabójstwa zarzucają mi, że ja to zrobiłem, to nawet nie wiedziałbym kto to. A twierdzą, że jestem winny przez ten wycięty odwrócony krzyż. Nie jestem fanatykiem religijnym czy tam antyreligijnym. Ja jedynie dostosowałem się do tego, co ludzie o mnie mówili. Chcieli diabła to mają, ale nie jestem świrem i tym bardziej mordercą- odparł Dante.
Smith z jakiegoś powodu od razu mu uwierzył. Ten facet brzmiał szczerze, z jednej strony lekceważąco, a z drugiej autentycznie. Coś w tym było, że kiedy osoby wokół kreowały cię w określony sposób, to niektórzy faktycznie się tacy stawali. Tutaj mieli dość radykalny przykład takiej sytuacji, chociaż ich rozmówca zdawał sobie z tego sprawę.
- Dobrze. W takim razie może wiesz coś o lokalnych grupach studentów, którzy rzeczywiście wyznają satanizm? Może odprawiają jakieś czarne msze?- kontynuował przesłuchanie Ford.
- Z pewnością tacy są. Świadomi lub nie... Zło jest wszędzie, w każdym z nas... Chociaż to trochę przesadzone, żeby zrzucać winę za całe zło na jedną osobę. Wybaczcie, ale średnio interesują mnie lokalne świry i sekty. Za to myślę o zrobieniu sobie kolejnych tatuaży. To dopiero będzie szokować...
Ford i Smith podziękowali mu za rozmowę i wyszli z pokoju zanim Dante zdążył podzielić się z nimi swoimi pomysłami na tatuaże. Ta rozmowa to była strata czasu, a jednak z jakiegoś powodu dała ona Smithowi do myślenia. Zwyczajnie wyglądający facet, który z własnej woli zmienia swój wygląd, żeby dostosować się do tego, co twierdzili ludzie widzący w nim diabła... Praca w policji potrafiła zaprowadzić w doprawdy dziwne miejsca.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro