Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 33

Brooke czuła się bezsilna. Nie wiedziała, gdzie szukać Josie, a nawet czym konkretnie się ostatnio zajmowała. Czuła się jak najgorsza przyjaciółka pod słońcem. Powinna była wiedzieć, że Josie nie przyczepiła się do Huntera, tylko dlatego że jej się podobał. To nie było w jej stylu. Chodziło o coś więcej... W tym przypadku martwego brata, którego śmierć w jakiś sposób łączyła się z resztą zabójstw. Josie nie siedziała w temacie zabójstw, ale za to uwielbiała pomagać ludziom wokół. Zobaczyła ukryte cierpienie Huntera i postanowiła mu pomóc. Szkoda tylko, że to sprowadziło na nią niebezpieczeństwo.

- Naprawdę sądzisz, że to dobry pomysł?- zapytała Bonnie, trzymając klucz w ręce. Razem z Noah i Joshem stali przed drzwiami redakcji Huntera. Rzecz jasna, nie posiadali wcześniej żadnego klucza. Dziennikarz by im go nie dał. Zdobyli go od woźnego, wciskając mu kit, że Bonnie jest jego dziewczyną i coś tam zostawiła, a Hunter pojechał do rodziny. Szczegóły tego drobnego kłamstwa nie były istotne. Ważne, że zadziałało.

- Tak, wchodzimy- potwierdziła Brooke. Nie mogła dłużej czekać czy pojawi się jakaś informacja o Josie czy nie. Musiała coś zrobić. Jej jedynym pomysłem było dostanie się do środka i znalezienie czegoś, co naprowadziłoby ich na ich miejsce pobytu.

Weszli do środka. Josh od razu podszedł do tablicy, odsłaniając wszystkie zdjęcia zbrodni, które się tam znajdowały. Brooke odwróciła wzrok. Jakoś nie mogła się przemóc, żeby tam podejść i zacząć szukać poszlak. Nie kiedy już z daleka widziała ponadprzeciętną ilość trupów. Bonnie również wyglądała jakby wahała się czy aby na pewno tam podejść. Z kolei Noah zatrzymał się w progu i wyglądał na wstrząśniętego.

- Co się stało?

- Czy wy to widzicie?! Ekspres do kawy, kanapa, biurko, krzesło, stolik do kawy, telewizor... I to wszystko zasponsorowała mu uczelnia?! Jeszcze ma cały pokój dla siebie?! Przecież mógłby tutaj zamieszkać, to nie jest sprawiedliwe!

Brooke przewróciła oczami. Naprawdę tym się aktualnie przejmował?! Nie istniało pewne, hmm jakby to ująć, istotniejsze zmartwienie?! Zaginięcie ich przyjaciółki na przykład?!

- Wiesz tak się składa, że Josie zaginęła, a ty przejmujesz się czymś takim?!

- Oczywiście, że martwię się o Jo. Po prostu mówię o tym, co widzę i wydaje mi się mocno niesprawiedliwe- odparł Noah skruszony. Aż Brooke zaczęła żałować, że tak na niego naskoczyła. Po prostu udzielał jej się stres.

- Chyba wiem co brat Huntera ma wspólnego z obecną sytuacją- odezwał się Josh, zupełnie odwracając uwagę od rodzącej się sprzeczki. Wszyscy spojrzeli na niego wyczekująco, więc podsunął im dwa zdjęcia. Zbliżenie nadgarstka i miejsce, gdzie zginął Bryce. Ujrzeli dwa niemal identyczne wycięte odwrócone krzyże.- Na moje oko to ten sam morderca.

- Tak to wygląda, ale co nam to daje? Czy to w jakikolwiek sposób pomoże nam znaleźć Josie i Huntera?- rzuciła Brooke. Z każdą chwilą coraz trudniej było jej powstrzymać irytację i zachować spokój. Nie potrafiła być miła i optymistycznie nastawiona do świata, jeśli jej przyjaciółka była w niebezpieczeństwie. Zupełny brak kontaktu ze światem nie był do niej podobny.

- Musimy odkryć jakim tropem podążali, a w takim przypadku mamy dwie możliwości Bryce'a lub Tylera.

- Świetnie- skwitowała Brooke bez grama entuzjazmu.

Czuła jakby w ciągu kilku godzin pozbawiono jej całej energii. Zamartwianie się było męczące. Nagle przyszło jej coś do głowy. Morderstwo Bryce'a było inspiracją do pracy zaliczeniowej Jo. Tam mogły kryć się wskazówki, a może nawet całkiem bezpośrednie wskazówki jak ich znaleźć i gdzie pojechali. Blondynka poczuła przypływ nadziei. Nie było to całkowicie pewne rozwiązanie. Nie wiedziała czy Josie rzeczywiście napisała coś konkretnego w swojej pracy zaliczeniowej. Równie dobrze mogła wymyślać na bieżąco, sprawić by historia była zupełnie fikcyjna i znacząco odbiegała od rzeczywistych wydarzeń.

- Słuchajcie, mam pomysł- oznajmiła Brooke, przez co wszyscy porzucili swoje poszukiwania i spojrzeli na nią pytająco.- Możemy iść do Harrisona i zapytać o tą pracę zaliczeniową, którą pisała Jo. Ona mocno inspirowała się rzeczywistymi wydarzeniami, a miała konsultować z nim tekst na bieżąco... Tak będzie szybciej niż czytając całość. Powiemy mu jak wygląda sytuacja i być może będzie potrafił nam pomóc.

Blondynka wiedziała, gdzie przyjaciółka przechowywała laptopa i znała hasło, ale aż tak bardzo nie chciała naruszać jej prywatności. Zrobi to, jeśli nie będą mieli innego wyboru.

- Dobry pomysł, ale ja bym się jeszcze trochę tutaj rozejrzał. Rodzielmy się- zaproponował Noah.- Razem z Joshem tutaj zostaniemy, a wy pójdziecie do Harrisona. Jeśli ktoś czegoś się dowie, to dzwoni do drugiej grupy.

Brooke przytaknęła. Tymczasem Bonnie szybko sprawdziła na stronie internetowej uniwersytetu, gdzie znajduje się gabinet Harrisona. Oby go tam zastały.

*****

- Ocuć ją, do cholery!- syknął mężczyzna w kierunku Huntera. Josie zarejestrowała jego głos szczątkami świadomości, która zaczęła do niej wracać.- Nie będzie mi umierać przed napisaniem listu!

Gdy otworzyła oczy uświadomiła sobie, że leżała na trzech krzesłach. Jedno miała pod głową, a dwa pozostałe pod plecami i kolanami. Hunter stał tuż obok niej, a ich porywacz kawałek dalej. Ewidentnie wściekał się na Huntera jakby to była jego wina, że zemdlała.

- Czy ja zemdlałam?- spytała Josie, choć znała odpowiedź. Po prostu chciała jakoś przypomnieć im o swojej obecności. Nigdy wcześniej jej się to nie zdarzyło. No może raz w Cal, ale wcześniej ani razu. Pewnie to z szoku na widok broni, stresu z powodu porwania, a jeszcze przed chwilą usłyszeli informację o pisaniu listu pożegnalnego. Powodów, dla których mogła zemdleć miała aż nadto.

- Tak, nie wstawaj od razu- polecił jej Hunter. Tym razem Josie posłuchała jego rady. Nie spieszyło jej się do pisania listu pożegnalnego. Już na samą myśl, że miałaby coś takiego stworzyć, przechodził ją dreszcz.

- Ale masz tylko chwilę. Potem bierzecie się za listy- zgodził się mężczyzna z lekkim rozdrażnieniem, ale też ulgą, że jego plan się powiedzie. Ona z kolei nie była aż tak zadowolona. Może powinna w ostatnim przypływie odwagi zrezygnować z pisania listu, co uniemożliwiłoby im uwiarygodnienie jej rzekomego samobójstwo? Ewentualnie pismo by się nie zgadzało i gdyby spróbowali sfałszować list to też byłoby podejrzane? Może to powinna zrobić? A może udałoby jej się napisać list z ukrytą wiadomością? Niestety nie miała pojęcia jak zabrać się za tą drugą możliwość, a przed jej oczami ciągle było obwieszczenie ich porywacza o szybkiej lub powolnej śmierci. Czy zniosłaby tortury? Pewnie nie.

Josie usilnie szukała wyjścia z tej sytuacji, ale wszystkie wydawały jej się mocno nieprawdopodobne. Wątpiła, żeby była w stanie to zrobić. Sensowne wydało jej się jedynie zakodowanie wiadomości, ale musiałaby to zrobić na tyle umiejętnie, żeby tego nie zauważył. Teraz żałowała, że nigdy nie interesowała się podobnymi sprawami.

Po chwili porywacz kazał im pisać. Podał im kartki i długopisy, a Josie miała wyjątkową pustkę w głowie, jak nigdy. Już pomijając kwestię ukrytej wiadomości, ciągle nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów. Żadne nie wydawały jej się właściwe, żeby pożegnać się rodziną i przyjaciółmi. Wcale nie chciała odchodzić z tego świata. Z każdą chwilą uświadamiała sobie jak wiele ją ominie, czego nigdy nie zobaczy i nie doświadczy. Ręka tak mocno jej się trzęsła, że musiała odłożyć długopis na blat. Jak miała pisać, jeśli jej długopis drżał w ręce?

- Już skończyliście?- zapytał mężczyzna po jakimś kwadransie. Wydawał się znudzony, a w prawej dłoni ciągle trzymał pistolet, który lekko gładził kciukiem.

- Nie- mruknęła jedynie Josie, patrząc na pustą kartkę. To zadanie dosłownie ją przerastało.

- Potrzebujemy więcej czasu. To jest ważna i delikatna sprawa. Trzeba do tego podejść z wyczuciem i na spokojnie, pisać prosto z serca- odparł Hunter.

Szatynka spojrzała na niego, zastanawiając się czy postradał zmysły. Miał rację, ale jak można mówić o tym tak spokojnie?! Chciała coś powiedzieć, ale Hunter dotknął jej łokcia lekko i wskazał na napis na dole kartki.

Ps. Chciałbym, żebyśmy mieli więcej czasu, Jo.

Długopisem nie piszącą końcówką podkreślił jej na kartce słowa "więcej czasu". Mężczyzna nie patrzył na nich. Obecnie był skupiony na telefonie. Hunter z kolei przyglądał jej się sugestywnie. Choć sam fragment tekstu mógł brzmieć nawet romantycznie, po jego spojrzeniu wiedziała, że nie o to chodzi. Domyśliła się, że chodziło o coś zupełnie innego. Mieli grać na zwłokę. Josie nie wiedziała czy to miało sens. Uratują ich? Marne szanse, skoro nikt nie wiedział, gdzie dokładnie byli poza współlokatorem Bena, a ten nie był z nimi blisko. Może zainteresuje się ich losem, ale za kilka dni, a wtedy już będzie za późno.

No chyba, że brunet chciał w jakiś sposób uciec i czekał na sposobność. Skinęła głową. Niech mu będzie. Będą grali na zwłokę.

*****

Harrison rzeczywiście był w swoim gabinecie. Bonnie szybko i rzeczowo wyjaśniła mu sytuację. Brooke dodała tej historii wiarygodności, tłumacząc, że Josie nigdy tak nie znikała. Razem z latynoską okazały się całkiem zgranym zespołem. Bonnie potrafiła zachować dystans, bo choć znała Josie, nie były aż tak zżyte. Z kolei Brooke znała swoją przyjaciółkę, która zaginęła. Sprawnie uzupełniały historię, dopowiadając po kilka zdań na zmianę.

- Obawiam się, że nie mogę wam pomóc- poinformował je Harrison z żalem.- Nawet nie wiedziałem, że Josette ciągle pisze tę pracę. Myślałem, że zrezygnowała. Nie wysłała mi ani jednego fragmentu. Powiedziałbym nawet, że ostatnio mnie unikała.

Nadzieja prysła. Brooke ponownie zaczęła ją tracić. Myślała, że jeszcze istniała szansa na szczęśliwe zakończenie i powrót Josie do domu. Tymczasem jej nadzieja była jak domek z kart, który rozwalał się na jej oczach, a ona próbowała łapać karty, ale to było niewykonalne, żeby powstrzymać zniszczenie.

- A może Josie coś mówiła o Bryce'ie lub Tylerze?- spytała Brooke, nie tracąc resztek nadzei.

W tym momencie wyraz twarzy Harrisona gwałtownie się zmienił. Wyglądało jakby w sekundę zapadł się w sobie, a krew odpłynęła mu z twarzy i pobladł. Bonnie i Brooke wymieniły zdziwione spojrzenia. Ta reakcja była... Lekko mówiąc dziwna. Czyżby profesor literatury angielskiej jednak coś wiedział? Musiały to z niego wyciągnąć.

- Josie razem z redaktorem gazetki Cal podążali tym tropem. Rozmawiali z wieloma osobami, drążyli temat aż nie odkryli prawdy albo przynajmniej jej części, która nie jest wygodna dla wszystkich- powiedziała Bonnie.- A teraz zniknęli bez słowa. Nietrudno się domyślić, że są w niebezpieczeństwie. Może jeszcze nie jest za późno, żeby ich uratować, ale zupełnie nie mamy pomysłu, gdzie ich szukać, a policja nie potraktowała nas poważnie. Ford niemal nas wyśmiał...

- Wiem, dlaczego zginął Bryce. Jeśli podążali tym tropem... Może być już za późno. Przykro mi- odpowiedział Harrison zbolałym tonem. Odwrócił wzrok, unikając ich spojrzenia. Nie potrafił spojrzeć im w oczy. Brooke była zszokowana. Profesor z ich uczelni ukrywał mordercę! Czegoś takiego absolutnie się nie spodziewała!

- Ukrywał pan profesor mordercę?!

- To nie jest takie proste- zaoponował Harrison jakby na swoją obronę. W jego oczach zobaczyła strach. Ktokolwiek zabił Bryce'a, Harrison się go bał.

- Proszę powiedzieć, co pan wie- wtrąciła się Bonnie.- Jeśli pan wie, gdzie jest Josie, musi pan nam to powiedzieć. Najlepiej policji. Nie chce pan ich mieć na sumieniu, prawda?

Harrison wyglądał jakby się wahał czy im cokolwiek powiedzieć. Blondynka musiała coś zrobić.

- Josie jest taka zdolna. Ona w siebie nie wierzyła, ale pan w nią tak. Opowiadała mi o tym- dodała Brooke.- Musi nam pan pomóc ją uratować. Nie przeżyję bez niej.

- No dobrze, ale to robota dla policji. Już dzwonię do Forda. Nawet jeśli podam im adres, obawiam się, że wyciągnięcie ich nie będzie takie proste. O ile nie jest za późno.

Harrison rzeczywiście sięgnął po telefon. Brooke i Bonnie czekały. Miały tyle pytań. Jak można ukrywać mordercę?! Skoro wiedział, co się stało, dlaczego nie powiedział tego policji?! Jak mógł pozwolić na kolejne morderstwa?! Jednak martwym już nie mogli pomóc, pozostało im skupienie się na żywych.

Brooke nigdy nie była wierząca, ale jeśli istniały jakieś siły wyższe, właśnie prosiła je, żeby ocaliły Josie. Niech doczeka ratunku.

*****

Carrie została przewieziona do jakiegoś starego domu. Właściwie rudery. Nie potrafiła określić, gdzie się znajdowali, ale nie jechali aż tak długo. Musieli być gdzieś w okolicy San Simeon, na przedmieściach. Szkoda tylko, że w zasięgu wzroku nie widziała żadnych innych domów.

Jej oprawca przykuł ją kajdankami do wystającej rury i zostawił na trochę. Wrócił z torbami, które wyglądały na zakupy spożywcze.

- Wróciłem. Zrobiłem zakupy. Nigdy nikogo nie przewracałem do życia. Rytuał był dla mnie zupełną nowością... Jeszcze ten trik z policjantami. W ogóle nie uważali, że to podejrzane, że tak nagle się pojawiłaś. To niewiarygodne, ale sądząc po twojej poprzedniej reakcji nie jestem pewien czy już mnie pamiętasz. Inaczej byś się mnie nie bała.

Rytuał przywracania do życia?! Carrie zachłysnęła się powietrzem. Miała wrażenie, że trafiła do koszmaru, tyle że na jawie. I o jakim rytuale on mówił?! Kiedy dotarła do niej prawda, odczuła to jak uderzenie w głowę. Mówił coś o wychodzeniu i policji, a tak się złożyło, że tego dnia była w pewnym miejscu, gdzie aż roiło się od policjantów. On... Te słowa zamarły nawet w jej głowie. Nie potrafiła sformułować tej myśli, ale... Chyba miała przed sobą Satanistę. Miała przed sobą szaleńca, seryjnego mordercę, który uważał, że przywrócił ją do życia specjalnym rytuałem!

- Posłuchaj, może pomyliłeś osoby?- odezwała się Carrie, chociaż z trudem wydobyła głos z gardła.- Ja... Nie wiem co się dzieje. Po prostu... Pozwól mi odejść. Nikomu nie powiem. Jeśli coś sobie przypomnę, to wrócę.

Ostatnie słowa przyszły jej łatwo. Wiedziała, że nic sobie nie przypomni, ale porywacz nie chciał jej skrzywdzić. Jeśli sądził, że zabijając ludzi, ponownie kogoś ożywia, to jej na pewno nie będzie chciał skrzywdzić. Musi tylko przekonać go, żeby ją wypuścił. Była nawet w stanie zapewnić go, że już wszystko pamięta i jest po jego stronie do momentu, kiedy będzie miała szansę uciec lub znaleźć się wśród innych ludzi.

- To nie jest wyjście. Poczekam z tobą aż sobie wszystko przypomnisz. Bogowie na pewno nie każą nam zbyt długo czekać.

Świetnie, pomyślała Carrie z sarkazmem. Czyli ten gość faktycznie był świrem religijnym. Szkoda, że nic nie wiedziała o osobie, którą rzekomo się stała. Nie mogła udawać, nie wiedząc nic o tej kobiecie. A może jednak mogła?

- Rzeczywiście coś dzisiaj poczułem. Nie wiem co to było, ale teraz jestem przekonana, że to dzieło tych... Eee... Bogów. Opowiedz mi o niej, o tej osobie, którą przywróciłeś do życia. Może wtedy odblokują mi się jej wspomnienia?

Mężczyzna był bardzo zadowolony z jej odpowiedzi. Zupełnie jakby tylko czekał na potwierdzenie swoich domysłów, iż jego czary zadziałały.

Chętnie zaczął jej opowiadać o swojej matce.

*****

Pisząc list pożegnalny, prawdziwy czy nie, Josie czuła się niesamowicie dziwnie. Ciężko było jej zebrać w krótkim liście wszystko, co czuła. W jej głowie zebrało się tyle wspomnień. Niektóre były zupełnie błahe, ot zwyczajne fragmenty jej życia- wygłupy, głupie rozmowy na pierwszy lepszy temat, kiczowate rodzinne imprezy... Dopiero teraz uświadomiła sobie, że właśnie te chwile były najważniejsze. Nadawały jej życiu rytm, sprawiały, że codzienność nabierała barw. W tym momencie najbardziej doceniała te drobne gesty. Słowa, uśmiechy, elementy komunikacji niewerbalnej jak na przykład sugestywne spojrzenia.

Szatynka czuła się jakby oglądała swoje życie z boku jak film na taśmie. W jej myślach przewijały się obrazy od dzieciństwa aż po uniwersytet, który nie miał być jej końcem. To miał być początek jej upragnionego życia. Krok w wybraną przez siebie przyszłość... Niestety życie napisało dla niej zupełnie inny scenariusz. Nie wiedziała już nawet czy powinna być wdzięczna za możliwość pożegnania, przemyślenia własnego życia czy powinna liczyć na szybki koniec.

Mimowolnie spojrzała kątem oka na Huntera. Gdyby nie to, że tutaj z nią był, też napisałaby mu list. To zaskakujące jak bardzo zmieniło się jej nastawienie do jego osoby. Początkowo go nie znosiła. Jego obecność niemożliwie ją irytowała. Dopiero później zaczęła dostrzegać, że pod tą zewnętrzną skorupą było coś więcej. Coś co z jakiegoś powodu ją zainteresowało, co polubiła... Gdyby mieli więcej czasu, chętnie sprawdziłaby czy na dłuższą metę mogliby się dogadać, może stworzyć całkiem zgraną parę... Chemia między nimi była, to już dobry początek.

Nagle Hunter, podsunął w jej kierunku skrawek papieru.

Gapisz się na mnie, Jo?

Choć Josie wiedziała, że to był absolutnie zły moment, nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Była wdzięczna za to, że nie była tutaj sama, chociaż oczywiście wolałaby, żeby Hunter siedział sobie spokojnie w redakcji, nie musząc myśleć, że zaraz dostanie kulką w łeb.

A żebyś wiedział. Niestety nie ma tutaj nikogo innego, na kim można byłoby zawiesić wzrok.

Swoją drogą, Hunter rzeczywiście był przystojny. Jego mocno zarysowane kości policzkowe, ciemne włosy i wyglądające tajemniczo tęczówki tworzyły interesującą kombinację. Był wyższy od niej i miał szerokie barki, jego sylwetka była szczupła i jedynie lekko umięśniona. Nie wiedziała, co takiego miał w swoim spojrzeniu, ale nieustannie ją to intrygowało. Gdyby miał nieco staromodny lub po prostu obcy akcent i zachowywałby się czarująco, na spokojnie mógłby wyjść na wampira. Josie miała sentyment do krwiopijców, jako nastolatka je uwielbiała. Ciągle z uśmiechem oglądała filmy o wampirach, no chyba że to była wyjątkowo fatalna wersja. Takie też się zdarzały.

Jeszcze raz cię przepraszam. Naprawdę chciałabym mieć z tobą więcej czasu. Moglibyśmy porobić tyle przyjemnych rzeczy. Na serio, żałuję. Dopiero co niedawno udało mi się ciebie do siebie przekonać.

Szatynka zmarszczyła brwi. Hunter zachowywał się w stosunku do niej jak dupek. Ona mu odpłacała tym samym. W taki sposób funkcjonowali całkiem długo.  Josie narysowała pytajnik pod tym, chcąc wiedzieć, co dokładnie Hunter miał na myśli. Ten odpisał coś, co zupełnie ją zaskoczyło.

Dzięki morderstwu Bryce'a w końcu miałem możliwość, żeby z tobą porozmawiać trochę dłużej. Nie mogłaś też mnie tak od razu spławić.

Dopiero teraz to do niej dotarło. Hunter już wcześniej się nią interesował. Beznadziejnie to okazywał, ale i tak była mocno zaskoczona.

- Piszecie te listy? Ile można?- mruknął, pilnujący ich facet. Jego wzrok utkwiony był w telefonie. Nawet nie widział wymienianych między nimi karteczek. Był ewidentnie zirytowany.

- To nasze ostatnie wiadomości. Pozwól nam się pożegnać tak jak chcemy. Przynajmniej na tyle zasłużyliśmy- odparł Hunter.

- Tylko bez żadnych sztuczek. Jeśli zobaczę w liście, choć jedno podejrzane słowo dotyczące waszej śmierci czy tego miejsca, nie zawaham się spalić tej kartki. Jasne?

*****

Smith i Cross zgodnie z prośbą Millera przyjechali na komisariat w centrum San Simeon. Ciągle byli w tym miasteczku. Mieli niedługo wracać, ale Miller nalegał na spotkanie. Zaprosił ich do swojego biura. Prawdę mówiąc, komisariat nie prezentował się najlepiej. Na suficie były przebarwienia, sugerujące problemy z hydrauliką, a pomieszczenia były urządzone minimalistycznie. Meble już dawno miały za sobą lata swojej świetności.

- Co tak istotnego chciałeś nam pokazać, Miller?- zapytała agentka, rozsiadając się na jednym z wolnych krzeseł. Smith postąpił zgodnie z jej przykładem.

- Niedawno zgłosił się na komisariat mężczyzna, który twierdził, że przejeżdżając widział na trawie zabawiającą się parę.

Smith po takim wstępie nie miał pojęcia, do czego dążył Miller. Seks w miejscu publicznym nie był mile widziany, ale mieli poważniejsze zmartwienia. Jak na przykład znajdującego się na wolności Satanistę.

- I?

Miller zgromił go wzorkiem, że młodszy policjant śmiał mu przerywać.

- Facet jechał samochodem. Wtedy nie zatrzymał się, tylko z lekkim zażenowaniem pojechał dalej. Dopiero później coś go tknęło, że coś co w tej sytuacji nie było normalne. Ta kobieta zupełnie się nie poruszała... Na początku nie potraktowaliśmy tego serio, ale kiedy zapytaliśmy o miejsce tej sceny... Okazało się, że to było koło przystanku w noc morderstwa.

Świetnie, pomyślał Smith. Mieli świadka morderstwa. Czy to możliwe, żeby tamten rozpoznał sprawcę? Wyglądało to obiecująco. Jednak co ich to obchodziło? Zabójstwo z przystanku należało do Millera. No chyba, że w chatce Satanisty znajdą ślady świadczące o powiązaniach z odciętą kończyną, co mogło być dość ciężkie bez bezpośredniego dowodu w postaci kości.

- Udało nam się zdobyć portret pamięciowy mordercy, który obrócił się na chwilę w kierunku auta. Reflektory centralnie oświeciły jego twarz. Oto portret. Nie mam jeszcze oficjalnego potwierdzenia, ale sądzę, że to Satanista.

Smith jak zwykle patrząc na portret, zastanawiał się jak to możliwe, że zabójca wyglądał tak normalnie. Żadnego obłędu w oczach, przynajmniej na portrecie i zwyczajne niczym niewyróżniające się rysy twarzy. Mordercy wyglądali normalnie, co prowadziło do przykrej konkluzji. Potwory kryły się wśród ludzi.

- Uznałem, że możecie chcieć o tym wiedzieć. Mam też dla was dodatkowy wydruk portretu.

- Dzięki- rzucił Smith.

Istniała realna szansa, że portret pozwoli im go znaleźć i złapać. Mogli go oskarżyć o morderstwo z przystanku, co było dobrym początkiem, a jeśli był również odpowiedzialny za część morderstw Satanisty, to tym lepiej.

Miller wyszedł na chwilę z gabinetu, zostawiając ich w swoim biurze. Uprzednio poinformował ich, że idzie po wydruk. W tym momencie zadzwonił telefon. Cross spojrzała na telefon, po czym ku jego ogromnemu zaskoczeniu, odebrała go. Smith zapytał bezgłośnie, co wyrabiała, ale został zignorowany.

- Telefon funkcjonariusza policji z San Simeon. W czym mogę pomóc?

Smith był na tyle blisko, że słyszał, co mówił jej rozmówca. Ford będzie wściekły jak wróci i dowie się, że agentka odbyła rozmowę telefoniczną w jego imieniu.

- Potrzebuję policji. Widziałem jak jakiś mężczyzna wyciągnął z bagażnika nieprzytomną kobietę i zaniósł ją do rudery niedaleko.

Cross zapytała o adres, a mężczyzna jej go podyktował. Były to okolice San Simeon.

- Czy mogłabym panu wysłać zdjęcie i powiedziałby mi pan czy to jest porywacz?

- Oczywiście.

Już po chwili usłyszeli odpowiedź, której bynajmniej się nie spodziewali. Dokładnie tego człowieka widział dzwoniący mężczyzna. Mieli Satanistę i adres, gdzie przetrzymywał swoją nową ofiarę.

- Jedziemy tam- oznajmiła Cross.- Nie ma czasu do stracenia.

Smith zdecydowanie z tym argumentem nie polemizował, ale tak się złożyło, że ten telefon był skierowany do innej osoby niż która go odebrała.

- A co Millerem?

- Poinformujemy go po drodze. Jeśli powiemy mu, będziemy musieli czekać na wsparcie. Nie będziemy mogli swobodnie działać w obstawie policji. Zadzwonię do niego po drodze.

Działanie agentki nie było do końca zgodne z prawem. Zresztą portret pamięciowy był przypisany do zbrodni, którą formalnie się nie zajmowali. Nie mieli dowodów łączących zabójstwo z przystanku z Satanistą. Pomijając to, już same procedury nakazywały zupełnie inne działanie.

- Ale...

- Nie przejmuj się ewentualnymi konsekwencjami. Wezmę na siebie wszystkie ewentualne zarzuty o niesubordynację. Jedziesz czy nie, Smith?

- Tak.

W głębi duszy czuł ekscytację. Po raz pierwszy w życiu będzie brał udział w zatrzymaniu seryjnego zabójcy. Jak mógłby odmówić?

*****

Ford odebrał telefon i kiedy usłyszał, że dzwonił do niego profesor z Cal, bynajmniej nie spodziewał się takich rewelacji. Przez chwilę zastanawiał się czy to był żart, ewentualnie próba odwrócenia ich uwagi, podczas gdy prawdziwy zabójca wsiądzie do samolotu i nigdy więcej go nie spotkają.

- Jest pan świadomy, że po takim wyznaniu niezależnie od tego co znajdziemy możemy pana oskarżyć o współudział?

Fordowi ciągle ta historyjka się nie kleiła. Nawet jeśli profesor ukrywał ważne informacje, to dlaczego tak nagle postanowił je ujawnić własnym kosztem?

- Tak, jestem tego świadomy, ale musiałem o tym powiedzieć. Dwójka studentów z Cal jest prawdopodobnie tam przetrzymywana... Nie jestem pewien czy jeszcze żyją. Musicie tam pojechać i to sprawdzić, właściwie przeszukać cały teren... Prawdopodobnie ukrywają ich gdzieś w piwnicach. Winiarnia ma dość sporo podziemnych pomieszczeń.

- Dobrze, sprawdzimy to, ale uprzedzam pana, że za chwilę do pana przyjadę na przesłuchanie.

Ford rozłączył się. Przez moment rozważał sytuację. Do San Simeon miał jakieś dwie godziny jazdy. Jeśli w winnicy znajdowali się zakładnicy, musiał działać szybko. Próbował zadzwonić do Smitha. Skoro jego partner był w tamtej okolicy, to mógł się na coś przydać. Oczywiście nie odebrał. Zamiast tego wysłał mu wiadomość.

Od Smith: Jadę na akcję zatrzymania faceta podejrzanego o bycie Satanistą, a z pewnością jedno z morderstw. Dzwoń do Millera, jeśli to pilne.

Ford zazgrzytał zębami ze złości. Na serio?! Pozostało mu rzeczywiście dzwonienie do Millera. Co innego mógłby zrobić? Ten odebrał zaskakująco szybko.

- Cześć, mówi Ford. Potrzebuję tyle ludzi ile się da. W okolicy San Simeon w winnicy, której adres ci zaraz wyślę podobno są przetrzymywani ludzie. Rzekomo ktoś stamtąd jest odpowiedzialny za część morderstw przypisanych Sataniście. Problem jest taki, że to jest coś na kształt sekty...

Z sektami zawsze był problem.

*****

Mówisz serio? Jeszcze napisz mi, że to była miłość od pierwszego wejrzenia.

Josie miała pisać listy pożegnalne, ale to było ciężkie. Momentalnie czuła napływające do oczu łzy, a z tyłu jej głowy pojawiała się myśl, że nie chciała umierać. Uświadomiła sobie, że całe życie się hamowała. Nie zawsze mówiła to, co myślała. Nie zawsze była szczera ze samą sobą, czego tak naprawdę chciała. Była z natury ostrożna. Zawsze myślała, że kiedyś to zmieni, ale teraz stanęła twarzą w twarz z perspektywą braku tej możliwości, co było przykre i bolesne. Nic dziwnego, że dużo chętniej wymieniało jej się wiadomości z Hunterem.

Aż takim romantykiem to ja nie jestem. Po prostu od początku widziałem, że jesteś w moim typie.

Szatynka przewróciła oczami z niedowierzaniem. Chętnie wytknęłaby mu, że sugerował się jedynie wyglądem, ale zamiast tego napisała co innego.

A ja od początku miałam cię za irytującego dupka.

Auć. To było bezlitosne, Jo. A teraz zrobię coś, co ci się nie spodoba. Zaufaj mi. Nie poddałem się. Nic nie rób, jasne?

Nie czekając na jej odpowiedź, Hunter schował list do koperty i podpisał ją.

- Skończyłem pisać listy. Jestem gotowy. Nie chcę dłużej czekać na koniec. Nie martw się, Jo. Może spotkamy się po drugiej stronie, w piekle niebie czy cokolwiek właściwie dzieje się z nami po śmierci.

Już po samej treści wiadomości Josie wiedziała, że to jej się nie spodoba. Cokolwiek planował Hunter to było ryzykowne. Twierdził, że się nie poddaje, ale kiedy szantynka zobaczyła albo raczej usłyszała jak porywacz wyciąga broń i ją odbezpiecza, serce podeszło jej do gardła. Z biologicznego punktu widzenia to było niemożliwe, ale tak właśnie się czuła. Miała ochotę krzyknąć, rzucić się na faceta z bronią... I nagle uświadomiła sobie, że to nie będzie taki zły pomysł. Miała jedną szansę. Wystarczyło, żeby na moment go rozproszyła, a jeśli Hunter jej pomoże... Istniała szansa, że wyjdą z tego żywi albo szybciej zginą. Nawet jeśli pogorszą swoją sytuację, to jedynie nieznacznie. Wybór był oczywisty.

- Tak szybko chcesz zginąć? W porządku- wzruszył ramionami mężczyzna, podnosząc broń. Sullivan przez ułamek sekundy zobaczyła oczami wyobraźni okropną scenę, jak ponosi klęskę i Hunter ginie na jej oczach.

Następne wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Josie zerwała się z miejsca, korzystając z tego, że mężczyzna był ustawiony tyłem do niej i zrobiła krok w jego stronę i wbiła mu długopis w szyję. Nigdy wcześniej tego nie robiła. Sądziła, że długopis tak łatwo nie wejdzie w szyję, a jednak wszedł dość gładko i trysnęła krew. Gwałtownie odskoczyła do tyłu, a Hunter wytrącił mu broń z ręki.

- Coś ty mi zrobiła?!- zapytał wkurzony do granic możliwości i zaskoczony mężczyzna. Przyłożył dłoń do rany i kiedy poczuł lepką ciepłą ciecz na swojej dłoni, przeklął, a na jego twarzy pojawił się strach.

Josie stanęła za stołem, żeby móc w chociażby minimalny sposób odgrodzić się od rannego mężczyzny. Tymczasem Hunter wziął do ręki broń i wycelował ją w tamtego.

- Teraz dasz mi swój telefon oraz wszystkie klucze jakie masz przy sobie.

Już po chwili ich porywacz był zamknięty w jednej z cel, a oni mieli klucze i jego telefon. W końcu musieli mieć pewność, że nikogo nie powiadomi o ich ucieczce. Czuła ulgę. Udało się. Byli żywi. Za to wątpiła, żeby ich porywacz przeżył bez pomocy medycznej. Z jego szyi obficie wylewała się krew. Jednak nie mogła go żałować. Nie potrafiła po tym jak z zimną krwią kazał im pisać listy pożegnalne i jak beztrosko oznajmił, że potem ich zabije.

Teraz tylko musieli znaleźć stąd wyjście.

*****

Smith po drodze ciągle nie mógł uwierzyć w sytuację, w której uczestniczył. Jechał na zatrzymanie seryjnego mordercy. W międzyczasie zastanawiał się czy porwana kobieta jeszcze żyła. Ich priorytetem było uratowanie jej życia, ale złapanie Satanisty było równie istotne. Po aresztowaniu go musieli jeszcze odkryć, czy miał rozdwojenie jaźni czy na wolności przebywał drugi zabójca. Nie istniało nic gorszego niż dwóch morderców przypisujących sobie wzajemnie zbrodnie albo jeden inspirujący się zabójstwami drugiego... To był prawdziwy policyjny koszmar. Nie zawsze dało się precyzyjnie określić, co było dziełem jednego, a co zrobił drugi.

- Ja idę przodem- oznajmiła Cross, kiedy dojechali niedaleko wskazanego adresu. Z ostrożności i dla elementu zaskoczenia nie zaparkowali tuż koło domu.

Właściwie to była rudera, pomyślał Smith, patrząc na starą niszczejącą chatę.

*****

Carrie słuchała opowieści o matce zabójcy bardzo uważnie. Chciała wyłapać jak najwięcej szczegółów, żeby uwiarygodnić swoją "przemianę". To było ryzykowne, ale co innego mogła zrobić? Liczyła, że jej nie zabije, jeśli uważał, iż została wskrzeszona przez jego... Krwawe ofiary? Brzmiało to makabrycznie, nawet w jej głowie.

- Powoli coś mi się przypomina- powiedziała Carrie, przymykając oczy.- Kiedy o tym wspomniałeś, zobaczyłam tą chatkę w lesie. Tę z kamiennym ołtarzem i laleczkami... Widzę te wszystkie symbole na ścianach.

Jej porywacz uśmiechnął się z zadowoleniem.

- To dobra wiadomość.

Carrie przymknęła powieki.

- Właśnie twoi bogowie bombardują mnie wspomnieniami... Och, tyle ich jest. Pamiętam cię. Już nie jesteś dla mnie obcy...

Carrie otworzyła oczy. Miała nadzieję, że wypadło to wiarygodnie. Nigdy nie widziała na własne oczy... Reinkarnacji? Tak to można było nazwać?

Nagle usłyszała skrzyp desek, a tuż za Satanistą pojawiła się rudowłosa kobieta z bronią wycelowaną w jego głowę. Ten podążając za jej spojrzeniem również się obrócił.

- Tutaj policja i FBI. Zostajesz zatrzymany- poinformowała go kobieta, trzymając spluwę w pozycji strzeleckiej. W jej oczach widziała determinację. Czyli zostanie uratowana?

- Już za późno- mruknął Satanista, po czym wydobył z kieszeni nóż z kości i na ich oczach podciął sobie żyły. Wzdłuż. Carrie jęknęła. Pierwszy raz widziała jak ktoś na jej oczach pozbawia się życia. Odruchowo chciała zakryć dłońmi oczy, ale nie mogła tego zrobić, bo miała związane nadgarstki. Przeklęła pod nosem.

Do pomieszczenia wszedł młody policjant. Spojrzał na wykrwawiającego się mężczyznę, rudowłosą towarzyszkę, a następnie jego wzrok spoczął na niej. Szybko podszedł do niej, żeby uwolnić ją od więzów, za co była mu wdzięczna.

- Co z nim robimy?- zapytał mężczyzna, skinąwszy głową w kierunku wykrwawiającego się zabójcy.

Cross wzruszyła ramionami.

- I tak się wykrwawi. Poza tym ma nóż. Ja bym do niego nie podchodziła.

A jednak Smith zręcznie przeciął sznury i zrobił kilka kroków w kierunku Satanisty. Zatrzymując stosowny dystans, odezwał się.

- To ty wycinałeś pentagramy w ciałach ofiar. Po co to wszystko? Po co tyle ofiar?

Mężczyzna miał mętny wzrok. Widać było, że opuściły go już siły. Wokół jego nadgarstków zabrały się dwie wielkie kałuże krwi, a szkarłatna ciecz płynęła dalej mocnym strumieniem.

- Jak to po co? Wy nic nie rozumiecie. To jest większe... Od was. To dla...- mężczyzna zakaszlał. Nawet mówienie zaczynało sprawiać mu trudność. Rudowłosa kobieta miała rację. Za chwilę umrze.- Bogów. To były ofiary dla bogów. Oni mieli... Dać mi długie... Szczęśliwe... Wieczne... Życie.

To niewiarygodne, pomyślała Carrie. I chore. Jak on mógł w coś takiego wierzyć?! Nie tylko wierzyć, ale i zabijać innych, a nawet samego siebie... Tego było dla niej za wiele, nawet jeśli jeszcze chwilę temu wierzył, że była zreinkarnowaną wersją jego matki.

*****

Miller przemyślał sytuację, ale do winnicy prowadziła tylko jedna droga. Resztę ogrodzili, dlatego zabrał tuzin radiowozów, trzy wozy techników i dwie karetki, a następnie w takim korowodzie podjechał do budki strażniczej. Jego radiowóz był na przodzie. Uchylił okno, po czym wcisnął im nakaz w okienko.

- Policja, mamy nakaz przeszukania całego terenu. Proponuję tego nie utrudniać.

Facet w budce bez ani śladu emocji na twarzy przekazał tę informację przez radio. Miller zastanawiał się czy mogli zniszczyć jakieś dowody. Ułamek sekundy później usłyszał serię eksplozji, a budynki za budką strażniczą zniknęły w kaskadach płomieni. Rozległ się ogłuszający huk.

*****

Josie i Hunter przestali biec po wyjściu z piwnicy i tego dziwnego jednopiętrowego budynku, gdzie byli przetrzymywani. Nie wiedzieli gdzie uciekać. Josie miała nadzieję, że pozostali pracownicy winnicy nie chcieli ich zamordować.

Na szczęście na zewnątrz bez problemu udało im się wtopić w tłum. Na ich korzyść w winnicy pracowało sporo ludzi. Nie sposób pamiętać wszystkich. Byli bezpieczni, chociaż najbardziej chcieli się stąd wydostać, tylko jeszcze nie opracowali sposobu ominięcia budki strażniczej. Czy mogli liczyć, że ich tamtędy wypuszczą?

Nagle Josie usłyszała przeraźliwie głośny huk, zobaczyła wylatujące w powietrze winnice i baraki, poczuła gorące powietrze, które uniosło ją i cisnęło o ziemię tak mocno, że zaparło jej dech w piersi. Poczuła ból i ogarnęła ją ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro