Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28

- Jeszcze raz ogromnie cię przepraszam- powtórzyła Josie. Ciągle było jej głupio z powodu tamtego wybuchu poprzedniego dnia, podczas spotkania pod wydziałem zarządzania. Nie powinna była pozwolić sobie na taki wybuch, ale sporo się w niej nagromadziło i akurat w taki sposób emocje znalazły ujście. Nie była z tego dumna, ale właśnie dlatego przepraszała. Potrafiła przyznać się do błędu.- Was przepraszam. Nie powinnam była tego w ogóle mówić. Tym bardziej w ten sposób.

- W porządku, Jo. Wiadomo, że nie miałaś niczego złego na myśli- odparł Noah.

- Właśnie. Przypadkiem ci się wymsknęło. Ostatnio jest sporo stresu. To zrozumiałe- dodał Josh.

- Czyli się nie gniewacie?- spytała Josie z nadzieją. Właściwie już znała odpowiedź, sądząc po ich lekkich uśmiechach, ale wolała mieć pewność. Obydwaj zgodnie zaprzeczyli.

- Ja byłem jedynie zaskoczony, ani przez sekundę się nie gniewałem. Nie mógłbym się na was gniewać- zwrócił uwagę Josh, który poprzedniego dnia zupełnie przypadkiem usłyszał o związku dwójki przyjaciół.

Sullivan odetchnęła z ulgą. Na szczęście wyjaśniła to nieporozumienie z wczoraj. Brooke również przeprosiła, ale tamta była pochłonięta przez przygotowania. Ciągle była z kimś na linii, więc Josie jedynie bezgłośnie ją przeprosiła, żeby nie zakłócać rozmowy, trochę przy tym pogestykulowała, ale przyjaciółka z pewnością załapała, co chciała jej przekazać. A na koniec zostawiła jej babeczkę i kawę, a na kubku napisała "przepraszam". To musiało wystarczyć. Następnie udała się do Josha i Noah. Ci nie mieli aktualnie żadnych zajęć i chętnie z nią sobie wszystko wyjaśnili. Konkretnie ona ich przepraszała, a oni twierdzili, że nic takiego się nie wydarzyło.

- Muszę iść. Widzimy się później- rzuciła Josie, zerkając na telefon. Dostała wiadomość od Huntera, żeby przyszła. Mogłaby odpisać mu, że nie ma czasu lub chęci, ale jakoś nie miała nastroju do kłótni. Była zwyczajnie ciekawa, czego od niej chciał. Musiało chodzić o Satanistę albo bezpośrednio Caroline.

Zastała go w redakcji, co nie było żadnym zaskoczeniem. Co więcej, Josie była przekonana, że spędzał w niej więcej czasu niż w pokoju, być może nawet tutaj nocował. Kanapa była całkiem wygodna. Zazdrościła mu trochę tej przestrzeni na własność. Tutaj przynajmniej nie słyszał współlokatorka zza cieniutkiej ściany i miał dobrze działający internet oraz ekspres do kawy.

- Hej, czemu miałam przyjść?- zapytała szatynka, starając się nie patrzeć na jego usta. Prawda była taka, że od tamtych dwóch pocałunków robiła wszystko, żeby o nich nie myśleć, a i tak zaskakująco często jej myśli wracały do tamtych gorących wspomnień. Mieli zachowywać się normalnie i zobaczyć, gdzie ich to zaprowadzi. Sama tego chciała. Nie mogła teraz podejść do niego i jak gdyby nigdy nic go pocałować.

- Co o tym myślisz?- zakończył bliżej nieokreślony wywód brunet. Josie zupełnie go nie słuchała, bo myślami była gdzieś indziej. Ogarnij się, Sullivan!

- Sorki, powtórz. Już słucham.

Hunter jedynie uniósł brwi, ale nie wściekał się i nie pytał o czym tak myślała. Na pewno założył, że to było coś innego niż ich pocałunek, prawda?

- Myślałem o tym, co mi kiedyś powiedziałaś. O tych biletach do San Simeon. One nie mogły zniknąć, a wątpię, żeby policja ich nie zauważyła. Myślałem, żeby porozmawiać ze współlokatorką Caroline i zapytać. Pomijając wątek włamania oczywiście. A wcześniej moglibyśmy jeszcze skontaktować się z tym kolegą Caroline od narkotyków. Wtedy był na imprezie, pod wpływem, a poza tym była z nami Bonnie. Nie mogłem być aż tak bezpośredni, kiedy ona dopiero co dowiedziała się, że Caroline brała narkotyki. To znaczy, uzyskała potwierdzenie.

- Brzmi sensownie- stwierdziła Josie. Sprawa biletów ciągle nie dawała jej spokoju. One nie mogły samoistnie wyparować. Szatynka nie wiedziała, o co mogłaby zapytać tego znajomego Caroline. Nic jej nie przychodziło na myśl, ale skoro Hunter miał pomysł, była gotowa dać mu wolną rękę i jedynie mu towarzyszyć.- Idziemy od razu?

- Pewnie- zgodził się Hunter, zamykając laptopa.- A jak idzie ci twoja praca zaliczeniowa?

Może i mieli chwilę, żeby pogadać w drodze do akademika i pokoju tego faceta, którego imienia Josie nawet nie pamiętała, ale nie sądziła, że Hunter zapyta akurat o coś takiego.

- Nie idzie. Już się poddałam. Najwidoczniej to nie dla mnie. Nie mam do tego głowy i pomysłów. Zwyczajnie się do tego nie nadaję. Czasami trzeba zaakceptować fakty, no nie?

- Czasami owszem, ale nie zawsze. Nie wszystko przychodzi łatwo. Czasami trzeba włożyć w to wysiłek, ale później tego nie żałujesz. Wręcz przeciwnie, wiesz, że było warto.

- Mówisz tak z doświadczenia?- rzuciła Josie. To co mówił miało sens. Po prostu była zmęczona siedzeniem lad laptopem. Bezustannymi próbami napisania czegokolwiek i frustracją, która w niej narastała, kiedy powstawało byle co. Traciła motywację i wątpiła, że jeszcze ją odzyska. Niemniej ciągle mogła zdać w tradycyjny sposób. To nie był koniec świata. Spróbowała czegoś nowego i okazało się, że to nie dla niej.- Jako ktoś, kto rozkręcił własną gazetkę od zera, a teraz ma mnóstwo wyświetleń?

- Poniekąd też, ale to nie gazetkę mam na myśli. Po śmierci brata było ciężko, na jakiś czas dosłownie straciłem wszelkie chęci do czegokolwiek, ale udało mi się z tego wyjść. Moje życie ponownie nabiera kolorów, już nie jest takie samo jak kiedyś, ale nie jest bezbarwne. Mówiąc ci o tym, mam na myśli, że nie możesz pozwolić sobie na utratę czegoś, na co zapracowałaś. Jeśli to jest coś, co sprawiało ci przyjemność, nie strać tego. Walcz o to.

- Wow, jakie to było... Głębokie- skwitowała Josie z uśmiechem. Myślami wróciła do tego jak się czuła pisząc tamtą pracę zaliczeniową. Czuła się wolna, szczęśliwa, to było interesujące doświadczenie. Coś w jej wnętrzu nie chciało tego stracić, a samo porzucenie tamtej pracy traktowała jako osobistą porażkę. Hunter obudził w niej motywację. Poza tym cieszyła się, że znalazł sposób, żeby żyć dalej, pomimo tej tragedii.

- Mówisz tak jakbyś była zaskoczona- odparował Hunter. Bynajmniej się na nią nie gniewał i nie był oburzony tym faktem.

- Bo może trochę mnie zaskoczyłeś. Pozytywnie oczywiście. No i cieszę się, że tak świetnie sobie dajesz radę.

W tym momencie musieli przerwać rozmowę, ponieważ dotarli pod pokój kolegi Caroline od narkotyków. Zapukali i po chwili w progu stanął nieznany im facet, zapewne jego współlokator.

- Szukamy Bena. Wiesz gdzie jest?- odezwał się Hunter. Czyli tak miał na imię tamten narkoman. Dobrze wiedzieć.

- Ben wyjechał. Cholera wie na jak długo- odpowiedział jego współlokator, wzruszając ramionami. Nie wyglądał na zmartwionego czy niezadowolonego z tego powodu. Pewnie cieszył się z wolnego pokoju.

- A gdzie pojechał? Mamy do niego sprawę i ta jest pilna- wtrąciła się Josie.

Jego współlokator zamyślił się na chwilę, po czym odpowiedział.

- Mówił coś o San Simeon. Jak pilna jest ta sprawa? Jesteście glinami?- zażartował tamten z głupkowatym uśmiechem. Wiedział, że nie byli z policji. Josie momentalnie ogarnął niepokój. Niby to duże miasto, ale ostatnio słyszała o nim tylko w związku z Satanistą. Czy Ben mógł być w niebezpieczeństwie? Poza tym wiedział o Caroline, więc dlaczego się tam pakował? Wiedział, że tam jeździła. Czyżby skusił się na ten świetny towar? Oby nie.

- To jest bardzo pilne. Gdzie konkretnie pojechał w San Simeon? Musiał coś ci powiedzieć- nalegała Josie.

- A co was to obchodzi? Napiszcie do niego czy zadzwońcie i dajcie mi święty spokój...

Gość spróbował zamknąć im drzwi przed nosem, ale Hunter wykazał się refleksem i włożył stopę pomiędzy zamykające się drzwi i framugę.

- Nie skończyliśmy rozmawiać. Wydaje mi się, że pomoc nam powinna leżeć też w twoim interesie, bo ostatnio studenci z Cal, którzy jadą do San Simeon kończą dość kiepsko. Pamiętasz ten zwęglony szkielet albo kobietę z wyciętym pentagramem na żywca? Ben znał jedną z ofiar i choć nie jesteśmy z policji, mamy  pewne powody, żeby przypuszczać, że twój współlokator może być w niebezpieczeństwie. Zechcesz nam pomóc czy aż tak bardzo masz ochotę zobaczyć kolegę w czarnym worku?

Współlokator Bena wytrzeszczył oczy ze zdumienia i niepokoju. Monolog Huntera zrobił na nim wrażenie i sprawił, że w jego głowie pojawił się najczarniejszy scenariusz.

- Ale jak to w niebezpieczeństwie? Przecież... On tylko twierdził, że znalazł jakąś fuchę na weekendy. No i podobno w okolicy jest diler z zajebistym towarem.

- Możemy wejść do środka?- zapytał Hunter. Zapewne nie chciał na środku korytarza opowiadać o morderstwie Caroline, które zaczęło się identycznie.

Współlokator Bena wpuścił ich do pokoju. Tak jak Josie się spodziewała Hunter opowiedział o Caroline. Niewiele, ale wystarczająco, żeby kolega Bena zaczął się martwić i od razu powiedział im co wie.

- Kurde, on mówił o jakiejś winnicy... Nie pamiętam nazwy. Tam miał sobie dorabiać, zbierając winogrona. Pokazywał mi taką ulotkę... Cholera. Gdzie ona jest?

Współlokator Bena nie miał problemu z naruszeniem prywatności kolegi. Najpierw zajrzał pod stertę papierów na biurku, a potem kolejno otworzyć i przypatrzył szuflady. W końcu z triumfalnym uśmiechem wyciągnął ulotkę i podał im ją. Josie spojrzała na pospolicie wyglądającą ulotkę zawierającą dosłownie kilka linijek tekstu, z plantacją winogron z jednej strony, a butelką wina z drugiej. Nie było w niej nic szczególnego, nic co wyróżniałoby ją spośród innych.

- To tam pojechał Ben. Na sto procent.

Dlaczego akurat tam Ben postanowił pojechać? Nie wiedzieli tego jeszcze, ale zamierzali się dowiedzieć.

- Możemy ją zatrzymać?- zapytał Hunter.

- Pewnie. Jak go znajdziecie, to powiedzcie mu, że ma tutaj wrócić i ani mu się śni więcej jechać do podejrzanych winnic.

Josie przytaknęła, po czym razem z Hunterem wyszli z pokoju. Pierwszy raz widzieli taką ulotkę. Gdzie w ogóle można było takie zdobyć? Musiały być w jakimś ogólnodostępnym miejscu, przypuszczalnie w Cal albo niedalekiej okolicy.

- Zdobyliśmy więcej niż się spodziewałem. To może być zbieg okoliczności, ale warto to sprawdzić. Może to właśnie tam jeździła Caroline. Wszystko pasuje. Praca i towar w okolicy- powiedział brunet.

- Ale jak to sprawdzimy? Chcesz tam pojechać i zapytać czy ktoś widział Caroline?- zakpiła Josie, nie wierząc, że zdecyduje się na coś takiego.

- Najpierw zapytamy współlokatorki Caroline czy widziała taką ulotkę. Może coś sobie przypomni.

Najpierw Josie miała zajęcia, na których musiała się pojawić. Dopiero potem mogła wrócić do śledztwa.

*****

Smith cały poranek spędził razem z Cross w jakimś archiwum, które agentka znalazła w internecie i które było blisko. Szukali informacji o ofiarach Satanisty. Trafili na zaskakująco dużo informacji. Młody policjant nie sądził, że doczeka momentu, gdy tradycyjne metody poszukiwań okażą się skuteczniejsze niż internet, a jednak tak się stało.

Choć agentka nie była zbyt wylewna i nie mówiła, co udało jej się znaleźć, od dłuższego czasu siedziała nad pewną gazetą. Uważnie studiowała stary egzemplarz, a następnie przejrzała kilka kolejnych. Jeśli znalazła tam coś interesującego, nie podzieliła się tym z nim.

Kiedy zadzwonił jej telefon, natychmiast go odebrała. Smith siedział zaledwie biurko dalej, więc całkiem nieźle słyszał jej rozmowę.

- Cześć, potrzebuję profilu psychologicznego na już- zaczęła rudowłosa. Smith czuł dumę, że jego pomysł się przyjął.

- Znamy się nie od dzisiaj, Cross. W przypadku każdej innej osoby pomyślałabym, że ta sprawa ma być priorytetowa tuż po skończeniu profilu, którym obecnie się zajmuję. Na kiedy go chcesz?- zapytała jej rozmówczyni.

- Najlepiej na dzisiaj. Chodzi o skrajnie niebezpiecznego seryjnego mordercę, który zabił już kilka ofiar.

- Nie ma szans, żebym dzisiaj go skończyła- odparła rozmówczyni agentki z Quantico. Smith doskonale to rozumiał. Choć jedynie pobieżnie zgłębił temat profilowania, to wymagało mnóstwa pracy. Optymalnie tworzenie jednego profilu zajmowało od czterech dni do tygodnia.- Ile jest tych ofiar?

- Około szesnastu. O nich mamy komplet informacji. O życiu ofiar również. Wyślę ci notatki. Trzy zabójstwa są stosunkowo świeże, więc na nich się skup, ale reszta jest nie mniej istotna.

- Prosisz mnie, żebym sporządziła na już profil zabójcy, który zamordował około szesnastu osób?! Około?! Nawet nie jesteś pewna liczby?! Taki profil mógłby zająć dobry miesiąc! Ja nawet nie wiem czy wyrobię się z tym w tym tygodniu...

- Postaraj się. Daję ci maksymalnie dwa dni. Nie zawiedź mnie. Już przesyłam ci informacje na maila. Do usłyszenia.

Dwa dni. Smith pokręcił głową z niedowierzaniem. Jak stworzyć profil zabójcy, który zabił szesnaście osób w dwa dni? To wydawało mu się wręcz niewykonalne. Słyszał w głosie rozmówczyni agentki strach i wyraźną dezaprobatę.

- Nie sądzisz, że to za mało czasu? Nie wyrobi się, nawet gdyby pominęła sen i posiłki- wtrącił Smith.

- Gdyby to ode mnie zależało, dałabym jej tydzień, ale mamy tylko dwa dni.

- Dwa dni? Do czego?- zdziwił się Smith. Nic nie przychodziło mu do głowy.

- Do dnia promującego Californian University. Tam będzie mnóstwo ludzi, a nasz zabójca jest ostatnio niespokojny. Może skorzystać z okazji, bo na terenie całego uniwersytetu będzie panowało zamieszanie. Zabije ponownie, to nie podlega wątpliwości. Ponadto podrzucając szczątki na teren uniwersytetu udowodnił, że to miejsce coś dla niego znaczy. Nie potrafię powiedzieć jeszcze co, ale mam złe przeczucia, co do tego dnia otwartego.

Smith otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, po czym je zamknął, jak ryba wyciągnięta z wody. Chciałby zaprzeczyć i powiedzieć, że przypuszczenia Cross nie mają sensu, ale coś w tym było. Już dwie ofiary zginęły w Cal. Poza tym, zabójcy mają tendencję do chęci zdobywania sławy. Kto wie, czy aby na pewno tym razem nie zdecyduje się na coś bardziej spektakularnego i publicznego?

*****

Smith i Cross jechali do San Simeon. Właściwie byli już w tym mieście, sądząc po znaku, który przed chwilą mijali. W pewnym momencie przy przystanku autobusowym zobaczyli policyjną taśmę, kordon techników i policjantów. Szczególnie jeden stojący z boku zwrócił uwagę Smitha.

- To Miller. Prowadził sprawę Candace zanim mu jej nie zabraliśmy- zauważył Smith.

Ledwie skończył mówić, a agentka zatrzymała się na poboczu i wysiadła ze swojego sportowego samochodu. Udała się w kierunku taśmy, pokazując po drodze wszystkim protestującym swoją odznakę FBI. Smith poszedł za nią. Chyba powinni dowiedzieć się czy ofiara nie ma przypadkiem wyciętego pentagramu, prawda? W tej okolicy ostatnio doszło do takowego morderstwa. Niejedynego na przestrzeni lat, jak się okazało.

- Kim pani jest, do cholery?- rzucił Miller w kierunku Cross. Ta nie odpowiedziała tylko zgrabnie przeszła pod taśmą i ostrożnie zaczęła przyglądać się zwłokom, w międzyczasie błyskając swoją odznaką. Tymczasem spojrzenie Millera spoczęło na nim. Smith w przeciwieństwie do agentki nie potrafił aż tak ignorować ludzi i nie miał odznaki FBI.- A ty, Smit, co tutaj robisz?

- Smith- poprawił go niemal natychmiast młody policjant.- To jest agentka specjalna Lara Cross. Pomaga w śledztwie w sprawie Satanisty. Przyjechaliśmy do miasta w związku z morderstwem Candace i akurat was zobaczyliśmy. Nie chcemy robić kłopotu, ale czy to kolejna zbrodnia Satanisty?

Miller przez chwilę milczał, przyglądając się agentce ze zdumieniem. Ta od dłuższej chwili kucała koło ciała i uważnie się mu przyglądała z każdej strony po kolei. Swoją drogą, miejsce zbrodni było dość osobliwe. Koło przystanku w trawie leżały położone na wznak zwłoki około trzydziestoletniej kobiety o czarnych włosach. Miała rozwaloną czaszkę z przodu nad czołem, a widok był o tyle paskudny, że wypłynęły z niej kawałki mózgu i krew, a kości były w tym miejscu wklęśnięte. To jeszcze nie wszystko. Brakowało jej kawałka nogi, prawej od kolana w dół. Morderca ją odciął. To wyglądało na amatorskie cięcie, zdecydowanie było zbyt równe na udział zwierząt i nieidealne, co wykluczało piłę i wskazywało na jakiś rodzaj noża.

- Pewnie nie powinienem udzielać informacji, ale wątpię, żeby te zwłoki miały coś wspólnego z Satanistą. Nie ma żadnego pentagramu jak widzisz- odpowiedział Miller.

- Co się stało z nogą?- spytał Smith, ponieważ ten element zbrodni wydał mu się najbardziej zagadkowy. Miller wzruszył ramionami.

- Bo ja wiem? Zabójca ją sobie odciął i zabrał. Może to jego trofeum, a może ma skłonności do kanibalizmu i wziął ją sobie, żeby trochę podgotować mięso... Kto wie?

- Pozwolę się wtrącić i wyrazić swoje obiekcje. Wątpię w ten kanibalizm- wtrąciła się rudowłosa, która zdążyła obejrzeć zwłoki, trawę wokół i kawałek lasu nieco głębiej za przystankiem.- Moim zdaniem wydarzyło się to tak: kobieta wysiadła z busa, ten odjechał, a zabójca czaił się na przystanku. Zobaczył ją, podkradł się bliżej, zapewne było ciemno i uderzył ją w głowę kamieniem. Ofiara upadła na wznak gdzieś tutaj- agentka zrobiła pauzę, żeby pokazać miejsce odrobinkę oddalone od obecnego położenia ciała.- Następnie morderca uderzył ją w głowę jeszcze raz, dla pewności, że nie żyje, po czym przesunął ją trochę dalej, żeby nie rzucało się aż tak bardzo w oczy to co robił. Konkretnie wyjął, przypuszczalnie, nóż rzeźniczy i odciął kończynę, a następnie zabrał ją ze sobą.

Zarówno Smith jak i Miller wydawali się osłupieni tym jakże dokładnym opisem po jedynie pobieżnym zbadaniu miejsca zbrodni przez agentę. Pierwszy odzyskał mowę Miller.

- Dlaczego miałby nie chcieć zjeść tej nogi, skoro zabrał ją ze sobą? Masz lepszy pomysł co mógłby z nią zrobić? Poza tym skąd to wszystko wzięłaś?

Rudowłosa wzruszyła ramionami, po czym najpierw wskazała na miejsce koło przystanku, gdzie jak przypuszczała upadła na początku kobieta.

- Trawa tutaj jest nieco podeptana. Tutaj widać ślady ciągnięcia. Kamień, którym uderzono ją w głowę był duży, ale nie aż tak wielki, aby zadać taką ranę... Dlatego uważam, że uderzono ją dwa razy. Ponadto nie ma żadnych innych śmiertelnych ran, więc zabójca musiał mieć pewność, że nie wstanie...

- Chwila, to czyste wymysły- skwitował lokalny policjant.- Skąd masz wiedzieć, jakim kamieniem ją uderzono? Może wystarczyło jedno porządne uderzenie?

- Jakieś siedemdziesiąt metrów wgłąb lasu leży zakrwawiony kamień. Sądzę, że to ten.

Smith, Miller i technicy pośpieszyli w tamtą stronę i po chwili faktycznie ujrzeli zakrwawiony kamień. Smith był pod wrażeniem. Ta agentka była genialna.

- Tutaj na trawie widać kroplę krwi. Sądzę, że bryzgnęła, gdy zabójca uderzył ją drugi raz kamieniem. Z kolei w tym miejscu trawa jest dużo bardziej podeptana. Niejednokrotnie. Widzicie, że ta trawa jest wręcz ugnieciona, zupełnie jakby tarzała się w trawia, a raczej zabójca odcinał nogę nożem poruszając nim na przemian w przód i tył, a ciało podrygiwało zgodnie z tym ruchem... No i tutaj kilka źdźbeł jest naciętych. Zakładam, że to już był koniec odcinania kończyny i zabójca się zagalopował i nóż lekko zagłębił się w ziemię, przecinając uprzednio źdźbła.

- Ma rację- wtrąciła się techniczka ubrana w obszerny kombinezon, ochraniacze na buty i z kapturem na głowie. Przez prześwitujący kombinezon widać było pod spodem długie ciemne włosy związane w kucyk.- Lepiej bym tego nie ujęła.

Miller wyglądał jakby w jego wnętrzu walczyły ze sobą podziw, szok i oburzenie, ale żadna z tych emocji ostatecznie nie wygrała i jedynie miotał się pomiędzy nimi. Z kolei Smith był pod wrażeniem umiejętności agentki. Mistrzowsko odczytała ślady z miejsca zbrodni, odtwarzając przebieg zdarzeń.

- Nic tutaj po nas, Smith- odezwała się po chwili ciszy agentka, otrzepując jeansy z niewidzialnego kurzu.- Nie wygląda to na naszego zabójcę. Udanego śledztwa, Miller!

*****

Kiedy udali się razem z Hunterem do współlokatorki Caroline, ta była zaskoczona ich obecnością. O dziwo, rzeczy zmarłej ciągle leżały w tym samym miejscu, a do pokoju nie wprowadził się nikt nowy.

- Co z rzeczami Caroline? Nikt ich nie wziął?- spytała Josie tuż po tym jak krótko wyjaśnili powód swojego najścia, przedstawili się i zostali wpuszczeni do środka. Rudowłosa pomimo ogólnej niechęci do rozmowy z nimi, tym bardziej nie chciała tego robić na korytarzu, gdzie jeszcze więcej osób mogłoby ich usłyszeć.

- Jak widać nie. Ja jej rzeczy nie ruszam. Pewnie czekają aż rodzina po nie przyjedzie, a tym od akademika się nie spieszy- wzruszyła ramionami rudowłosa, wrzucając kilka rzeczy do torebki.- Czego chcecie? Nie wiem co macie wspólnego z Caroline, tym bardziej teraz, ale zaczyna mnie to irytować. Wszyscy o nią wypytują, ostatnio jakaś laska przyszła po pożyczoną bluzę... Kiedy to się skończy?

Josie wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Hunterem. Była przekonana, że myśleli o tym samym. Ktoś wymyślił pretekst z bluzą lub rzeczywiście ją pożyczyła, a potem przyszła do pokoju i zabrała nie tylko bluzę, ale i bilety! To dlatego policja ich nie znalazła! W końcu mieli wyjaśnienie, chociaż to prowadziło do niepokojących wniosków.

- Ktoś był po bluzę? Kiedy? Znasz tę osobę?

- Kilka tygodni temu. Nie pamiętam kiedy dokładnie. Dzień czy dwa przed policją. Nie mam pojęcia, co to była za laska. Pierwszy raz ją widziałam, ale nie znałam znajomych Carol. Ciemne włosy, jasna cera, niebieskie oczy... Nie wyróżniała się niczym szczególnym.

Niestety jej opis był do dupy. Nic im nie dawał. Mnóstwo osób na kampusie można byłoby w ten sposób opisać.

- Gdybyś ją gdzieś spotkała, to zapytaj o imię, może pokój, kierunek, rok... Cokolwiek co pozwoli nam ją znaleźć i zadzwoń do nas- poprosił brunet, biorąc niewielką kolorową karteczkę z biurka i pisząc na niej swój numer.

Rudowłosa przytaknęła niedbale.

- To wszystko? Czegoś jeszcze chcecie? Nie ukrywam, że trochę mi się spieszy.

- Poznajesz ulotkę? Czy Caroline mówiła o pracy w winnicy w weekendy?- zapytał Hunter, podsuwając rudowłosej ulotkę zabraną od Bena. Przez chwilę przyglądała jej się w ciszy, po czym pokiwała głową. Szatynka poczuła przypływ nadziei.

- Nie mówiła nic na ten temat, ale ulotka wygląda znajomo. Ten beznadziejny design... Aż boli w oczy. Jest tak prymitywny. Pierwszy lepszy darmowy program graficzny zapewniłby lepszą czcionkę... Dlatego ją zapamiętałam. Jest tak koszmarna, nawet dla grafika jedynie hobbystycznego.

Podziękowali jej, po czym wyszli z pokoju. Josie nie wierzyła, że tyle udało im się dowiedzieć w jeden niepełny dzień. Caroline dorabiała sobie w tamtej winnicy w San Simeon. Zagadka częściowo rozwiązana. Po to tam jeździła na weekendy. Zwłaszcza, jeśli miała tam dilera. Tylko po co Ben tam pojechał, wiedząc co spotkało Caroline? To nie miało sensu.

- Co za zbieg okoliczności- odezwała się Sullivan.- Znaleźliśmy powód, dla którego jeździła do San Simeon. Myślisz, że powinniśmy powiedzieć o tym Smithowi? Nie no na pewno, ale...

- To nie wygląda mi na zbieg okoliczności- przerwał jej lekko Hunter.- To coś znacznie głębszego. Mamy miejsce docelowe Caroline, do którego "przypadkiem" pojechał również Ben... I jeszcze nie zapominajmy o tej tajemniczej dziewczynie, która zabrała bilety. Coś mi tutaj śmierdzi.

- To prawda, mi też coś tutaj nie pasuje. Dlaczego ktoś miałby kraść bilety? Co za różnica czy policja wiedziała, do jakiego miasta jeździła czy nie? Nawet jak dowiedzieli się gdzie jeździła, ciągle nie udało się policji ustalić miejsca docelowego. San Simeon wcale nie jest takie małe...

- Wiem jak można to sprawdzić, ale zajmę się tym bez twojej pomocy. Będę dzwonił, ale nie jedziesz ze mną- oznajmił Hunter. Tak strasznie irytował ją jego zwyczaj do informowania jej o jej poczynaniach. Sama o sobie decydowała, a on nie miał w tej kwestii nic do powiedzenia.

- Jesteśmy drużyną, pamiętasz?- obruszyła się Josie, krzyżując ramiona pod biustem.- Chcesz jechać do winnicy, mam rację?

- Tak, to miejsce jest podejrzane. Ale jak mówiłem, ty tutaj zostajesz. Nie będziesz się narażać.

- A ty możesz?- odparowała Josie ze złością. Dlaczego nie myślał o własnym bezpieczeństwie tak obsesyjnie jak o jej?- Mam prawo decydować o sobie i nie pozwolę ci tam jechać samotnie. Jedziemy razem albo w ogóle.

Josie nie była przekonana czy ten pomysł był aby na pewno bezpieczny, ale zżerała ją ciekawość i chciała mieć go na oku, żeby nie zrobił nic głupiego.

- Jesteś strasznie uparta. Ktoś ci już to mówił?

Szatynka uśmiechnęła się cierpko.

- To się nazywa determinacja. Więc jak, jedziemy razem czy zostajesz w Cal?

Brunet wyglądał jakby się wahał. Aż tak bardzo nie chciał jej ze sobą zabrać?! Nie lubił jej towarzystwa czy aż tak się o nią troszczył? Prędzej skłoniłaby się do tej pierwszej możliwości.

- Zbliżają się egzaminy i masz zajęcia. Nie chciałbym odciągać cię od nauki...

- Jutro nie ma zajęć. Ze względu na dzień otwarty w Cal i całe to zamieszanie. Brooke poradzi sobie beze mnie.

Brunet uniósł oczy ku górze, wyrażając swoją irytację i niechęć do tego pomysłu, ale w końcu przytaknął.

- Niech ci będzie, ale to ja mam decydujący głos co i jak robimy na miejscu, okej?

Josie nie odpowiedziała. Uznała, że po drodze będą mieli wystarczająco czasu, żeby przedyskutować ten temat, o ile Hunter nie rozbije ich o jakieś drzewo w pobliżu drogi.

*****

Miller ciągle był wytrącony z równowagi pojawieniem się na jego miejscu zbrodni tej wścibskiej i niepokojąco inteligentnej agentki FBI oraz tego młodego policjanta.  Omal nie zbierał szczęki z podłogi, kiedy rudowłosa wyjaśniła, co dokładnie się tam wydarzyło, na jakiej podstawie to wywnioskowała i jeszcze na koniec dostała aprobatę techniczki.

Jedno śledztwo mu odebrali, ale nie więcej. Śledztwo dotyczące tej ofiary jest jego. Niemal się w nim zagotowało, gdy usłyszał pytanie o pentagram. Co za tupet? Na szczęście takowego nie było na miejscu zbrodni, więc mógł im zgodnie z prawdą powiedzieć, że nic im do tego śledztwa.

Wiedział, że zachowuje się odrobinę terytorialnie, ale chciał się wybić. Najskuteczniejszym sposobem, żeby zdobyć awans było właśnie rozwiązanie głośnego lub skandalicznego śledztwa. Pentagram wycięty w ofierze to było właśnie to - głośna i szokująca sprawa, ale mu ją zabrano. Teraz miał coś mniej niepokojącego, ale ciągle było w tym zabójstwie coś nietypowego. Zastanawiał go ten brak nogi. Po co mordercy kończyna?

Z westchnieniem opadł na krzesło, a tuż koło niego pojawiła się złocista kulka futra. Nieco podłużna, do przesady radosna kulka futra o uroczym pyszczku. Pogłaskał hot dożkę po łebku. Tak, ciągle miał tego psa. Jego właścicielka ciągle siedziała w szpitalu, bo chociaż zawałem się zajęli, to znaleźli jej inną chorobę. Miller nie wnikał w jej kartotekę medyczną.

Ta kończyna nie dawała mu spokoju. Nie przychodził mu do głowy nawet potencjalny powód, dla którego zabójca mógł ją zabrać poza kanibalizmem. Rzecz jasna, tego nie wykluczał. Agentka mogła się mylić. Mimo wszystko, miał wrażenie, że w tej sprawie chodziło o coś więcej, coś co mu umykało. Jakieś powiązanie, którego nie potrafił dostrzec, a które jego intuicja wyczuła i krzycząc w jego głowie, starała się mu przekazać.

Szkoda, że odnosił wrażenie jakby intuicja krzyczała pod wodą, a on widział jedynie twarz, poruszające się usta i nie potrafił zrozumieć słów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro