Rozdział 20
Josie siedziała w bibliotece, ucząc się do egzaminu, kiedy tuż koło niej pojawił się Hunter. Była tak pochłonięta nauką, że nie zobaczyła go od razu. Marszczyła lekko czoło, mrużąc oczy i nie odrywała wzroku od tekstu, gdy nagle poczuła dotyk na ramionach i usłyszała szept tuż przy uchu.
- Przepraszam. Nie chcę ci przeszkadzać, dlatego daj mi dosłownie chwilkę. Powiem to co zaplanowałam, a potem dostaniesz coś, żeby twój czas nie poszedł na marne. Uwierz mi, to coś czego chcesz.
Szatynka absolutnie nie spodziewała się, że dziennikarz ją tutaj znajdzie. Dodatkowo czuła na ramionach dotyk jego dłoni, jej szyję owiewał jego ciepły oddech, a do jej nozdrzy dotarł intensywny zapach jego perfum. Na ułamek sekundy zapomniała, że się na niego gniewała. To wystarczyło, żeby Hunter potraktował to jako brak sprzeciwu i usiadł naprzeciwko niej. Ostatnie wypowiedziane przez niego zdanie zabrzmiało... Niezwykle kusząco. Błyskawicznie skarciła się w myślach. O czym ona w ogóle myślała? Ta sytuacja to był dowód, że przez nadmierną naukę jej mózg dosłownie przestawał racjonalnie myśleć.
- Sprytne. Dobrze wiesz, że w bibliotece nie zrobię sceny- odparowała, starając się ignorować swoje myśli sprzed chwili. Musiała pamiętać, że ciągle była na niego zła i nie chciała mieć z nim nic więcej wspólnego. Miała się tego trzymać, prawda?
- Mógłbym powiedzieć to samo o tobie. Chowasz się przede mną w bibliotece, Jo. Przyznam, że nie od razu wpadłem na pomysł, żeby cię tutaj szukać.
Hunter nie odrywał od niej wzroku. Ich spojrzenia się spotkały. Josie nie odwróciła wzroku. Nie zamierzała pokazać słabości i przyznać mu racji. Choć rzeczywiście tym razem się nie mylił, nie musiał o tym wiedzieć. W życiu mu tego nie powie.
- Wyobraź sobie, że nie wszystko kręci się wokół ciebie. Zbliżają się zaliczenia i egzaminy. Tutaj dobrze mi się uczy i mam dostęp do wszelkiej możliwej literatury- oznajmiła Sullivan z cierpkim uśmiechem na ustach. To nie było kłamstwo, a jedynie półprawda. Zresztą w stosunku do niego nie miała oporu, mogła kłamać ile tylko chciała. Wobec niego nie miała wyrzutów sumienia. Zasłużył sobie na to.- Powiesz mi w końcu to co sobie przygotowałeś? Ciągle mogę zrobić scenę i stąd wylecisz. Bibliotekarka mnie lubi. Zrozumie, że to ty mi się narzucasz.
Szatynka tylko trochę blefowała. Prawdę mówiąc, nie rozmawiała aż tyle z bibliotekarką- poczciwą kobietą po pięćdziesiątce z dobrotliwym uśmiechem. Jednak Hunter nie musiał tego wiedzieć.
- Dobrze, już mówię. Jest mi naprawdę przykro, że Bonnie nie chce mieć z tobą kontaktu. Nie tak to miało wyglądać. To był zbieg niekorzystnych zdarzeń- zaczął Hunter, na co Josie prychnęła, unosząc brwi z niedowierzania. Na serio zamierzał tłumaczyć się zbiegiem niekorzystnych zdarzeń?! To były doprawdy beznadziejne przeprosiny.
- Zbieg niekorzystnych zdarzeń?!- powtórzyła po nim Josie niczym echo. Zrobiła to odrobinę za głośno, bo osoby z sąsiednich stolików obejrzały się w ich stronę z pretensjami w oczach.
- Możemy porozmawiać w innym miejscu- zaproponował od razu ciemnowłosy. Szatynka pokręciła przecząco głową.
- Nie, nie możemy. Wytłumacz się szybciej, bo marnujesz mój czas. Wątpię czy to co dla mnie masz jest warte tej dyskusji.
- Jak sobie życzysz, Jo- mruknął Hunter, chociaż po jego minie widziała, że z trudem się kontrolował. Wypowiedział te słowa przez zaciśnięte zęby.- Policja pokrzyżowała mi plany. Gdyby nie ogłosili tego cholernego przesłuchania, podając wszystkim na tacy imię i nazwisko zamordowanej... Straciłem temat, cały element zaskoczenia. Pozostało mi jedynie wysmażyć jakiś tekst z resztek. To istna katastrofa.
- Jak mi ciebie szkoda- westchnęła Josie ze sztucznym współczuciem.- Taki biedny, strudzony dziennikarz, który został pozbawiony imienia i nazwiska ofiary brutalnego morderstwa. To takie okropne. Czy może być coś gorszego?
W tym momencie w oczach Huntera zobaczyła jakąś zmianę. Nie zadowolenie czy irytację. To drugie widziała całkiem często. Zresztą, to działało w dwie strony. Wzajemnie się wyprowadzali z równowagi. Tym razem zobaczyła w jego oczach chłód. Tak jak wtedy, kiedy chciała zobaczyć tablicę zbrodni po raz pierwszy, a on jej na to nie pozwolił. Domyślała się co to oznacza. Przegięła. Powiedziała za dużo. Jednak tym razem nie zamierzała litować się nad nim z powodu nieżyjącego brata. To niewątpliwie była tragedia, ale nie mógł się tym ciągle usprawiedliwiać. Nie musiał publikować tamtego artykułu.
- Dobrze wiem, że istnieją gorsze sytuacje- stwierdził chłodno.- Nie opublikowałem nic szczególnego ponad tożsamość ofiary i wzmiankę o badaniach DNA. Nie wymieniłem Bonnie w artykule. Już i tak całe Cal wiedziało, że Caroline została zamordowana. Powiedz mi, co w tym artykule było tak karygodnego i nieetycznego.
- No nie wiem- rzuciła Josie, udając zamyślenie. Tak naprawdę odpowiedź wydawała jej się bardziej niż oczywista.- Może na przykład to, że nie zapytałeś Bonnie o zgodę? Może gdybyś przedstawił jej sytuację w ten sposób, to nie miałaby do ciebie pretensji? Poza tym... Hmm... Jak by to ująć? Zapewniałeś mnie, że jesteś taki szlachetny, obiecywałeś że nic nie opublikujesz za jej i moimi plecami, a potem i tak to zrobiłeś. Dlatego się gniewam. Straciłeś moje zaufanie. Czy to już wszystko?
Szatynka nie planowała tego. Nie chciała wygłaszać gniewnej tyrady, która udowadniała, że to ją ruszyło. Niestety teraz było już na to za późno. Hunter wydawał się szczerze zaskoczony tym, co usłyszał. A może miała do czynienia z androidem udającym człowieka i zaprogramowanym jedynie na bycie jak najlepszym dziennikarzem? To by wyjaśniało jego zdumienie tak ludzkim z jej strony i wydawałoby się logicznym zachowaniem.
- To marne wyjaśnienie. Przepraszam, ale musiałem działać szybko. Nie spodziewałem się tej informacji i potem... Od razu pobiegłem do redakcji, żeby napisać i jeszcze tego samego popołudnia opublikować artykuł.
- To faktycznie marne wyjaśnienie- skomentowała Josie i o dziwo, zobaczyła na twarzy bruneta przebłysk skruchy. To nie wystarczy, żeby skruszyć jej postanowienie. Przecież nawet poprzedniego dnia zapewniała Brooke jak świetnie sobie radzi. Tak było. Ciągle. Hunter za chwilę sobie pójdzie i zostawi ją w spokoju.
- No dobrze, już nie będę ci zabierał więcej czasu. Jeszcze raz powtórzę, że jest mi przykro i chciałbym wrócić do naszej współpracy... Przemyśl to, a tutaj jest twoja nagroda. Potraktuj to też jako część przeprosin.
Hunter położył przed nią na stoliku olbrzymi segregator. Co mogły zawierać te dwie wielkie biblie? Ich rozmiary były przerażająco ogromne.
- Co to?- spytała szatynka, wskazując na segregator.
- Notatki dotyczące twoich zaliczeń i egzaminów. Jest tutaj wszystko, co udało mi się zdobyć od znajomych ze starszych roczników. Gdzieniegdzie dołożyłem własne notatki, czyli to co od nich usłyszałem i wydało mi się ważne. Miłej i owocnej nauki.
Josie nie była w stanie wydobyć z siebie, choćby krótkiego podziękowania. Spojrzała na stos papierów i zaniemówiła. Brunet nie czekał na jej reakcję. Zostawił ją razem z notatkami, których zebranie musiało zająć mu mnóstwo czasu. Szatynka w oszołomieniu zaczęła je przeglądać. Już na pierwszy rzut oka widziała, że były porządne i rzetelne, a komentarze Huntera rzeczywiście istotne.
To podobno zawsze jest.
Tego się naucz.
Od dziesięciu lat robi ten sam egzamin.
Ci starają się coś zmienić, ale są leniwi, zwykle dodają kilka nowych pytań, a reszta jest z zebranej bazy.
Josie była pod wrażeniem. Hunter miał niewiarygodnie dużą siatkę kontaktów. Do tego jeszcze jej pomógł. Zapewne stracił sporo czasu na kompletowanie tych wszystkich pytań, próbnych egzaminów i komentarzy. To z pewnością bardzo jej ułatwi naukę.
*****
Od Bonnie: Spotkajmy się w kawiarni o czwartej, jeśli nie masz wtedy zajęć.
Szatynka po raz kolejny tego dnia była w szoku. Czy to jakiś dzień cudów? Czy Bonnie właśnie się do niej odezwała, chcąc z nią rozmawiać? Po raz pierwszy od czasu publikacji tego feralnego artykułu na stronie Cal Bonnie chciała się z nią widzieć. Josie od razu jej odpisała, że oczywiście, nie ma w tym czasie zajęć. Nawet nie kłamała. Choć szczerze mówiąc, pewnie nawet gdyby coś miała, to i tak by jej odpisała, że może przyjść. Jej lista priorytetów była dość zmienna. W tym przypadku rozmowa z Bonnie wskoczyłaby na pierwsze miejsce.
Po drodze zaczęła zastanawiać się o co chodziło. Czyżby coś się stało? Prawdę mówiąc, nie wyobrażała sobie gorszej sytuacji niż samo morderstwo Caroline, a jednak ta wiadomość ją zaskoczyła. Dla pewności sprawdziła nawet czy na stronie Cal nie pojawił się kolejny artykuł dotyczący Caroline. Bądź co bądź, gdyby Hunter się uparł, to miałby temat. Chociażby tajemnicze wycieczki Caroline do San Simeon. A jednak nie ukazał się żaden więcej artykuł o Caroline.
Od spotkania z Hunterem Josie nie wiedziała co myśleć. Z jednej strony była mu ogromnie wdzięczna za materiały. Nie miała pojęcia w jaki sposób ani od kogo je zdobył, ale były genialne. Znacząco ułatwiały jej naukę. Z niektórych przedmiotów wystarczyło nauczyć się pytań z bazy na pamięć i gotowe. Zaliczenie miała w kieszeni. Jednak ciągle miała do niego żal. Nie dotrzymał słowa. Sądziła, że jeśli zgodzi się na dalszą współpracę, to nie przyniesie jej to nic dobrego. Oni przez większość czasu się kłócili, z trudem potrafili się dogadać, wspólnie włamali się do dawnego pokoju Caroline i nielegalnie go przeszukali... Jej obawy co będzie następne wydawały się całkiem uzasadnione.
Sullivan nie mogła sobie znaleźć miejsca. Bonnie jeszcze nie przyszła do kawiarni, a ona stresowała się zbliżającym spotkaniem. W efekcie czego zrobiła jeszcze jedno kółeczko po kampusie i przyszła równo na czas. Chodzenie ją relaksowało, a przynajmniej sprawiało, że stresowała się trochę mniej.
Josie zobaczyła Bonnie, więc od razu podeszła do zajmowanego przez nią stolika. Latynoska nie wyglądała źle, chociaż wydawała się zgaszona. No i może jakby się jej dokładnie przyjrzeć, to można było zauważyć nieco zapuchnięte od płaczu oczy.
- Cześć, zamówić ci coś?- spytała Josie. Ciemnowłosa pokręciła przecząco głową, wskazując na stojący przed nią kubek.
- Nie, dzięki. Dopiero co zamówiłam. Spokojnie, idź coś zamówić. Poczekam.
Tak też Josie zrobiła. Podeszła do niewielkiej kolejki i już po chwili trzymała parujący kubek pięknie wyglądającego i równie smacznego latte. Te kawy wyglądały fantastycznie, jak z reklamy.
- Bardzo się cieszę, że zechciałaś się ze mną spotkać- powiedziała Josie, kiedy tylko wróciła do stolika. Bonnie skinęła głową.- Jeszcze raz ogromnie cię przepraszam za artykuł. Na serio mówiłam mu, żeby nic nie publikował, ale teraz wiem, że nie powinnam była mu czegokolwiek mówić. Mimo wszystko, jestem współwinna tej sytuacji.
- Daj spokój, nie wiedziałaś, że to opublikuje... Może zareagowałam trochę nad wyrost. Wiesz, tak się składa, że słyszałam o waszej kłótni w bibliotece. Znajoma tam siedziała. Mówiła, że niemal leciały iskry, a bibliotekarka już miała was na oku, żeby was wyrzucić. Podobno ciężko ją do tego skłonić, a wam się prawie udało...
Szatynka nie miała o tym pojęcia. Cieszyła się, że jednak nie udało im się do tego doprowadzić. To byłby dopiero wstyd. Dopiero byłaby jeszcze bardziej wkurwiona na Huntera, o ile to w ogóle było możliwe.
- To zaskakujące jak te wieści się rozchodzą- mruknęła szatynka. Zastanawiała się jakim sposobem te informacje dotarły do Bonnie. Może i Hunter był w pewnym sensie osobą publiczną, studenci mogli go kojarzyć przez powiązania z gazetką, ale ona? Była całkowicie przypadkową, nie powiązaną z żadnymi skandalami i na szczęście morderstwami, studentką. Na pewno nie byli pierwszymi kłócącymi się w bibliotece osobami.
- Znajoma pilnie śledzi stronę Huntera, stąd go kojarzyła. A kiedy powiedziała, że z kimś się kłócił, zapytałam ją jak ta osoba wyglądała. Nie miałam pewności, ale wszystko wskazywało na ciebie. Pomyślałam, że może faktycznie tego nie chciałaś... Zresztą całe Cal i tak już szeptało tylko i wyłącznie o Caroline przez to ogłoszenie policji.
- To prawda, nie byli zbyt dyskretni. Nie musieli mówić wprost, co się stało. Wystarczyło porównać to z poprzednią taką sytuacją i już się miało odpowiedź. Hunter właśnie narzekał w bibliotece, że został całkowicie pozbawiony tematu, dlatego na szybko napisał tekst i go wrzucił.
Josie pokręciła głową z dezaprobatą. Nie miała pojęcia, czemu w ogóle o nim wspomniała. Może udało mu się osiągnąć jego cel i te materiały do zaliczeń ją zmiękczyły?
- Najgorsze było to, że znajomi potrafili podejść i zapytać o Carol. Tymczasem mi ledwie przechodziło jej imię przez usta. Zwłaszcza ze słowem "zamordowana". Ja... Podejrzewałam, że coś jej się stało, ale nie tak łatwo się z tym pogodzić.
Sullivan przytaknęła. To oczywiste, że pogodzenie się z faktem, że ktoś umarł zajmowało sporo czasu. Kilka dni nie wystarczyło. Lat być może również, choć z czasem powinno być łatwiej. Ogromnie współczuła Bonnie, że musiała odpowiadać na pytania co się stało, kiedy sama z trudem o tym rozmawiała.
- To zrozumiałe. Jakbyś czegoś potrzebowała, to powiedz. Cokolwiek by to nie było.
Bonnie uśmiechnęła się lekko z wdzięcznością.
- Dzięki.
- Czyli między nami w porządku? Nie gniewasz się na mnie? Od razu uprzedzam, że nic więcej Hunterowi nie powiem. Zresztą, staram się od niego odciąć, co widziała twoja znajoma. Niestety pozbycie się go nie jest takie łatwe.
Josie teatralnie przewróciła oczami.
- Oczywiście, nie gniewam się. Wiesz co jeszcze jest zabawne? Znajoma zaczęła opowiadać o kłócącej się parze w bibliotece... Mówiła, że widać, że coś jest między wami. Wybacz za to bardzo niedyskretne pytanie, ale czy wy byliście parą?
Szatynka gwałtownie zaprzeczyła. Przerażało ją to, że kolejna osoba próbowała ją zeswatać z tym dupkiem. Już wystarczały jej komentarze Brooke o "jej" nie mordercy.
- Nie, nigdy nie byliśmy i nigdy nie będziemy. To niedorzeczne. Wyobrażasz to sobie? Pozabijalibyśmy się po dłuższym czasie.
Bonnie zaśmiała się, widząc jej reakcję. Josie cieszyła się, że poprawiła jej humor, nawet swoim nieszczęściem i szokiem, ale narastała w niej irytacja. Dlaczego wszyscy to insynuowali?!
Czuła też minimalne wyrzuty sumienia. Bonnie ciągle nie wiedziała o jej pracy zaliczeniowej i tym samym powodzie, dla którego się poznały. Nie chciała jej tego mówić. Dopiero co zaczęły ponownie rozmawiać. Zresztą, już dawno zmieniła nastawienie. Bynajmniej tego nie wykorzystywała w swojej pracy zaliczeniowej, która obecnie i tak tkwiła w miejscu. Zaczynała wątpić, że w ogóle ruszy z nią dalej. Może powinna uczyć się również na egzamin do Harrisona? Przynajmniej miała dobre notatki.
*****
Josie oczywiście zgodziła się pójść razem z Bonnie na komisariat. Jak mogłaby jej odmówić? Nie widziała czy policja pozwoli jej uczestniczyć w rozmowie, ale Bonnie i tak jej wszystko powtórzy. Wygląda na to, że latynoska jej wybaczyła i Josie ciągle była najlepszą osobą do rozmów o Caroline. Może właśnie dlatego, że nigdy jej nie poznała i cóż, sama chciała pomóc.
- Dzięki, że zgodziłaś się ze mną przyjść- powtórzyła Bonnie. Trzymała się całkiem nieźle, biorąc pod uwagę sytuację.
- Nie ma sprawy.
Czekały aktualnie aż pojawi się któryś z policjantów, prowadzących śledztwo dotyczące Caroline. Byli to również ci sami policjanci, których Josie poznała przy okazji przesłuchania w sprawie Bryce'a. Po chwili drzwi po ich prawej otworzyły się z hukiem.
- Pierdolcie się wszyscy! Nie powtórzę tego cholernego błędu!- niemal krzyknęła jasnowłosa policjantka, wypadając jak burza z pomieszczenia. Kimkolwiek była ta policjantka, tuż za nią pospieszył jakiś facet, prawdopodobnie również policjant.
- Aha- mruknęła Bonnie, przyglądając się tej scenie ze zmarszczonymi brwiami.
Josie była równie zaskoczona, co ona. Nie na co dzień ktoś z krzykiem wychodzi z gabinetu, oznajmiając wszem i wobec, żeby szli do diabła w dużo mniej cenzuralny sposób. Jeszcze najprawdopodobniej to była policjantka. Jak widać nawet wśród policja była pewna różnorodność charakterów.
Czekały ledwie dziesięć minut, a z jednego z gabinetów wyłonił się dobrze im znany młody policjant. Smith był ewidentnie zaskoczony jej obecnością, co nie było dziwne. Nie powinna mieć z tym morderstwem nic wspólnego, już wystarczy, że widziała na własne oczy poprzednie miejsce zbrodni.
- Josette Sullivan? A ty co tutaj robisz? To wy się znacie?
Smith z konsternacją wodził wzrokiem pomiędzy ich dwójką. Josie chciała się odezwać tylko zastanawiała się co dokładnie mu powiedzieć i jak to ująć w słowa. Uprzedziła ją Bonnie, dając krótkie i sensowne wyjaśnienie.
- Tak, poznałyśmy się w Cal. Przyszła jako wsparcie. Uprzedzam, że cokolwiek mi powiesz, to ona też to będzie wiedziała. Możesz sobie oszczędzić próby pozbycia się Josie.
Szatynka się tego nie spodziewała. Bonnie postawiła sprawę jasno i konkretnie. Smith spojrzał na nie, chociaż jego wzrok na dłużej spoczął na latynosce. Westchnął ciężko. Josie pomyślała, że obiektywnie rzecz biorąc, był całkiem przystojny i nie mógł być wiele od nich starszy. No i najwidoczniej miał słabość do Bonnie. Kiepsko to wróżyło jego profesjonalizmowi i dalszej karierze, ale czy Bonnie też myślała o nim w ten sposób? Może później spróbuje delikatnie ją wypytać?
- Dobrze, możemy chwilę porozmawiać, ale wyjdźmy z komisariatu. Nie powinienem wam nic mówić, a już w szczególności tobie Josie, skoro nie jesteś w żaden sposób związana z tym śledztwem.
Nie oponowały. Josie nie sądziła, że to było takie łatwe. Myślała, że zostanie odprawiona, a policjant zasłoni się tajemnicą zawodową. Tymczasem czekało ją tak miłe zaskoczenie. Hunter pewnie zrobiłby wszystko, żeby móc porozmawiać z policjantem zajmującym się dwoma morderstwami z Cal. Chciałaby zobaczyć jego minę, gdyby widział ich trójkę. Oczy by mu wyszły z orbit, a sam byłby piekielnie zazdrosny. Gdyby miał taką okazję, choć oczywiście jej nie miał, pewnie wykorzystałby to do przeprowadzenia wywiadu i stworzenia kolejnego artykułu.
- Udało wam się czegoś dowiedzieć o zabójcy Carol?- zapytała Bonnie. Josie przezornie milczała. Jej obecność podczas tej rozmowy i tak była cudem.
- I tak i nie- odpowiedział ostrożnie Smith. Obie spojrzały na niego pytająco. To znaczyło, że mieli jakiś trop.- Ale najpierw coś sobie wyjaśnijmy. To nie może nigdzie wyciec. To, czego dowiedzieliśmy się po autopsji jest szokujące. Nie chcemy wywołać paniki, że po Nowym Jorku krąży tak niebezpieczny szaleniec.
Josie od razu poczuła się nieswojo. Przypomniała sobie Bryce'a. Tamto miejsce zbrodni również nasuwało myśl, że mieli do czynienia z kimś skrajnie niebezpiecznym. To możliwe, żeby było ich aż dwóch? Przerażająca perspektywa.
- Ja nic nie powiem. Nie jestem osobą, która uwielbia plotkować o zbrodniach. Wystarczy mi, że jedno takie miejsce widziałam- zapewniła szatynka.
- Tutaj chodzi o Carol. Nie mogłabym opowiadać o czymś strasznym, co jej się przydarzyło- dodała Bonnie takim tonem jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- Mam nadzieję, że faktycznie będziecie milczeć- stwierdził Smith.- Inaczej będę miał kłopoty i nic wam więcej nie powiem. W kościach Caroline na plecach został wyryty pentagram.
Josie przeszedł dreszcz. Choć słyszała to przed sekundą na własne uszy, nie potrafiła w to uwierzyć. Bonnie wyglądała na co najmniej tak samo lub jeszcze bardziej zszokowaną.
- Co takiego? Ale... Dlaczego?- wyrzuciła z siebie latynoska.
Smith wzruszył bezradnie ramionami.
- Jeszcze nie udało nam się tego ustalić, ale możemy mieć do czynienia z fanatykiem religijnym, a to jest niebezpieczna sprawa. Niemal jak sekta. Tacy ludzie są nieobliczalni. Rozumiecie, czemu nie chcę, żeby dotarły do tego media?
Szatynka pokiwała głową, nie mogąc wydobyć z siebie żadnej sensownej reakcji. To nie mieściło jej się w głowie. Pentagram wyryty w kościach?! Rzeczywiście mieli do czynienia z psychopatą.
- Macie jakiś trop w związku z tym... Pentagramem?- zapytała Bonnie, zaskakująco szybko otrząsając się z szoku. Aczkolwiek ciągle na jej twarzy widać było zmartwienie.
- Nie, na razie próbujemy odtworzyć ostatni dzień Caroline i dowiedzieć się gdzie pojechała.
Szatynka na moment wyłączyła się z dyskusji. Wiedziała, gdzie pojechała Caroline, a policja jeszcze nie. Wiedziała, że powinna im to powiedzieć. Musiała im pomóc w znalezieniu tego psychopaty. Tylko co jeśli zapytają ją skąd to wie? Nie znała Caroline. O włamaniu też nie mogła powiedzieć. Technicznie rzecz biorąc, nigdzie się nie włamali. Hunter miał klucz. Jednak nie chciała mieć kłopotów, a wątpiła, aby policja patrzyła na to w ten sam sposób. Postanowiła zaryzykować. Nie mogła tego ukryć, ale nie mogła też powiedzieć całej prawdy. Pozostało jej kłamstwo. Znowu.
- Ja... Wiem gdzie ona pojechała. Hunter użył tych swoich magicznych dziennikarskich sztuczek. Doprawdy nie wiem skąd on bierze te wszystkie informacje, ale kiedy jeszcze rozmawialiśmy, mówił, że Caroline jeździła do San Simeon. Nie wiedział w jakim celu. Nie mówiłam o tym wcześniej, bo myślałam, że wiecie...
- Dziękuję, Josie. To może być bardzo pomocna imformacja- stwierdził Smith.
*****
Candace otuliła się szczelniej bluzą. Był wieczór, robiło się chłodno, a niebo było upstrzone gwiazdami. Ta ostatnia obserwacja skłoniła ją do pójścia na plażę. Na piaszczystym brzegu widok gwiazd będzie wręcz zniewalający.
Candace właśnie wracała z pracy. Dorabiała sobie jako barmanka. To było chwilowe, choć całkiem satysfakcjonujące zajęcie. W międzyczasie chciała znaleźć pomysł na siebie. Myślała o jakichś studiach. Nie wiedziała jakich. Może akademia sztuk pięknych? Lubiła rysować, ale nie wiedziała, jaką pracę mogłaby po czymś takim mieć. Rozważała również architekturę. To wydawało jej się nudniejsze, ale ciągle na swój sposób ciekawe i mogłaby rysować. Oczami wyobraźni widziała te wszystkie bajeczne szkice nowoczesnych mieszkań i swoje własne schludnie umeblowane mieszkanko. Architekci przecież nieźle zarabiają, a ona miała oko. Zawsze chwalono jej dobry gust czy to w kwestii garderoby czy rad wnętrzarskich. Niedawno pomagała koleżance w przeprowadzce. To właśnie ona zasugerowała jej architekturę i ten pomysł przypadł jej do gustu.
Wdychała świeże, nocne powietrze, już nie tak parne jak za dnia. San Simeon całkiem nie opustoszało, ciągle na ulicach można było zobaczyć pojedyncze osoby, chociaż grupki ludzi były nieporównywalnie mniejsze niż natłok turystów za dnia. Wtedy wszędzie zwalały się tłumy, już szczególnie w sezonie. Obecnie poza ścisłym sezonem ciągle mieli sporo obcych w okolicy.
Mimo wszystko, lubiła to miasto. Lubiła przede wszystkim bliskość morza. Kochała spacery po plaży. Tak jak teraz. Wchodząc na piaszczystą plażę, chętnie zdjęła swoje sandały i skierowała się ku brzegowi. Znała wiele osób, które narzekały na piasek, który nie dość, że się lepił, to jeszcze dostawał dosłownie wszędzie. Jej on nie przeszkadzał. Może to kwestia przyzwyczajenia?
Candace usiadła na piasku nieopodal czarnej w nikłym blasku księżyca toni. Słyszała kojący szum fal i myślała, że nie istnieje nic piękniejszego niż ten dźwięk. Położyła się na plecach, żeby widzieć nieboskłon. Ten widok śmiało mógł konkurować z szumem fal. Był piękny, zapierał dech w piersi. Niezliczone małe błyszczące punkciki na rozciągającym się wokół niebie. Aż zachciało jej się rysować. Szkoda, że nie miała przy sobie szkicownika i ołówka. Żałowała, że ich ze sobą nie zabrała z domu. No trudno, pozostało jej jedynie chłonąć tę magiczną atmosferę. Może później zdoła przelać to na papier.
Patrząc w gwiazdy, czuła się taka mała, nieistotna w stosunku do całego wszechświata. Zastanawiała się, choć wiedziała jakie to głupie, jak to możliwe, że ludzie sądzili, iż są jedynymi istotami w tym wszechświecie. Gdzieś tam musieli być tak zwani kosmici.
Jej rozmyślania przerwał odgłos zapadających się w piasku stóp. Ledwie to słyszała przez szum fal, które były zdecydowanie bliżej niż osoba zakłócająca jej spokój. Miała tylko nadzieję, że nie był to pijak czy narkoman, a jedynie spokojny spacerowicz, który znajdzie sobie kawałek plaży z dala od niej i również poogląda fale i gwiazdy. Oby tylko jej nie przeszkadzał.
Candace wróciła do rozmyślania o architekturze. Była dobra w rysowaniu, a ten zawód mógł połączyć jej pasję razem z realnym zarobkiem. To jasne, że wolałaby być sławną malarką, która wystawia swoje prace w największym galeriach na całym świecie. Tyle że taka wizja przyszłości była niezwykle trudna do realizacji. Mogła zająć lata i mogła zakończyć się fiaskiem. Tymczasem architektura pozwoliłaby jej od razu po studiach na zarobek. Nie ukrywała, że potrzebowała pieniędzy. Chciała się usamodzielnić jak najszybciej.
Zwróciła uwagę, że odgłos szurania w piasku zamilkł. Ktokolwiek wszedł na plażę właśnie sobie poszedł dalej lub gdzieś przycupnął. Nie słyszała awantury. Odetchnęła z ulgą. Wystarczały jej nieliczne awantury w pracy. Niektórzy klienci wypili za dużo i potrafili pozwolić sobie na zbyt wiele, a ona takiego zachowania nie tolerowała. W barze byli ochroniarze. Poza tym zawsze miała wsparcie przy barze. Miejsce było ruchliwe, blisko centrum. Jedna osoba za barem by się nie wyrobiła przy tłumach, jakie się tam pojawiały.
Candace nie zdążyła nawet krzyknąć. Poczuła i zobaczyła jak z ogromną szybkością coś leci prosto w jej głowę. Było duże i metalowe. Ból eksplodował w jej czaszce. Z jękiem obróciła się na bok. W głowie jej dudniło, trzymała się za skronie. Czuła coś lepkiego spływającego po twarzy. Obraz przed jej oczymi był rozmazany. Zdołała jedynie odczołgać się kilka metrów, ale najwidoczniej zrobiła to za wolno. Poczuła, że ktoś chwyta ją za nogi i przysuwa w swoją stronę. Później poczuła kolejne uderzenie w głowę i nastała ciemność.
*****
Candace ocknęła się po bliżej nieokreślonym czasie. Nie miała pojęcia, gdzie była, ani co konkretnie się stało. Ostatnie co pamiętała to plaża, gwiazdy, a potem... Ktoś ją zaatakował łopatą? W czaszce ciągle jej dudniło. Próbowała otworzyć oczy, ale to nic nie dawało. Ciągle panowała ciemność wokół niej. Zastanawiała się dlaczego tak się dzieje. Choć jej mózg działał z pewnym opóźnieniem, nie rozumiała, co się dzieje.
Próbowała się ruszyć, ale uświadomiła sobie, że coś krępowało jej ruchy. Jakby jakieś opaski. Szybko się zreflektowała. Czuła chłód bijący od metalowych obręczy wokół nadgarstków i kostek. Jeszcze dodatkowo była rozłożona jak rozgwiazda. Ręce i nogi miała rozłożone prosto, nieco po skosie, tylko minimalnie mogła je zgiąć, a i temu odruchowi towarzyszył szczęk łańcuchów. Uświadomiła sobie, że coś zakrywa jej oczy i jeszcze dodatkowo była naga. Czuła zimną, pełną nierówności, kamienną posadzkę pod sobą.
Ogarnęła ją panika. Gdzie ona trafiła?! Do piwnicy perwersyjnego zboczonego świra?! Zaczęła krzyczeć, wołała o pomoc, ale nie słyszała nic. Wokół panowała przerażająca cisza, a ona była przykuta do kamiennej posadzki łańcuchami, nic nie widziała, bolała ją głowa i była naga. Zastanawiała się czy ją zgwałcił, ale nie czuła żadnego dyskomfortu. Czy dopiero zamierzał to zrobić? Była przerażona.
*****
Candace nie wiedziała ile czasu minęło. W tej ciemności to mogło być kilka godzin czy minut, może dni. Czuła tylko głód, pragnienie i dojmujący strach. Próbowała uwolnić się z metalowych obręczy, ale tylko poraniła sobie nadgarstki i kostki. Metal wrzynał jej się w skórę. Poza tym była przekonana, że dostała wstrząsu mózgu. Czy od tego się umierało? Nie miała pojęcia, ponieważ nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiała. Była przekonana, że jeśli ten psychol jej nie zabije, to wda się zakażenie w te rany, które sobie zrobiła przez te cholerne łańcuchy.
W końcu usłyszała kroki. Próbowała porozmawiać z tą osobą. Najpierw obiecywała, że nic nikomu nie powie, jeśli ją wypuści. Wstydziła się tego, ale nawet zaproponowała, że będzie mógł z nią zrobić co chce, ale nie tutaj i bez łańcuchów. Prawda była taka, że w tym momencie zrobiłaby wszystko byleby przeżyć.
Jej porywacz milczał. W końcu zaczęła obrzucać go wyzwiskami, grozić mu, mówić, że ktoś od razu zauważy jej nieobecność i zgłosi to na policję. Wątpiła, żeby taka była prawda, ale co miała zrobić? Próbowała go wystraszyć. Nie udało się. Ten ktoś uparcie milczał, czym doprowadzał ją do szaleństwa. Czego ten skurwiel chciał?! Zakładała, że tylko facey posunąłby się do czegoś tak chorego i perwersyjnego, ale nie widziała swojego oprawcy.
Po nieznośnie długiej chwili poczuła coś mokrego na plecach. Nie miała pojęcia co to było. Poczuła również dym. Coś się paliło? Nie, to było coś subtelniejszego. Czyżby świece? A później poczuła ukłucie w plecach. Wydała jęk bardziej z zaskoczenia niż z bólu. Poczuła jak ostrze zatapia się głębiej w jej skórze, chodzi w górę i w dół. Czuła palący ból rozchodzący się po całych jej plecach, ciepła krew spływała na kamienną posadzkę. Najpierw krzyczała z bólu, pytała, czego od niej chciał, ale jej oprawca milczał, kontynuując zadawanie jej bólu. Łzy niekontrolowanie płynęły po jej policzkach. Na początku jeszcze się szarpała. Później straciła wolę walki. Straciła siłę. Ból był tak niewyobrażalny.
Leżała w kałuży własnej krwi, z trudem zachowując przytomność. Głowa ją bolała, plecy były jedną wielką ziejącą raną, kompletnie ochrypła. Wiedziała, że tego nie przeżyje. Zostanie zabita. Miała dość. Myślała, że już z ulgą przyjmie śmierć. Przynajmniej to będzie oznaczało koniec tych tortur.
- Będziesz idealną ofiarą. To już prawie koniec- usłyszała obcy jej męski głos.
Wiedziała, że taki skurwiel musi być facetem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro