Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19

Sullivan uparcie ignorowała Huntera oraz wszelkie próby kontaktu z jego strony. Specjalnie zaczęła nawet więcej przesiadywać w bibliotece niż we własnym pokoju, do którego niestety wiedział jak trafić. Na to, że siedzi w bibliotece dziennikarz jeszcze nie wpadł. Ponadto ciągle zbliżały się zaliczenia, do których ostro się przygotowywała. Nie zamierzała polegać jedynie na szczęściu.

Chwilowo jej prace nad zaliczeniem u Harrisona tkwiły w miejscu. Czuła z tego powodu żal, ale może od początku wiedziała, że to się nie uda? Po prostu nie była do tego stworzona. Nie potrafiła wymyśleć oryginalnej, ciekawej historii i doprowadzić ją od początku do końca. Im szybciej zaakceptuje ten stan rzeczy i pogodzi się z rzeczywistością, tym lepiej. Dzięki temu przestanie łudzić się, że potrafi zrobić coś, co w jej przypadku było niewykonalne. Powoli godziła się z tą myślą. Życie nie było piękną bajką pełną sukcesów. Najwyższy czas zaakceptować również własne porażki i rozczarowania.

Przynajmniej żyła. Ostatnio przekonała się, że można łatwo owe życie stracić, uczęszczając na zajęcia na tym uniwersytecie. Oczywiście miała nadzieję, że śmierć tej dwójki studentów nie była spowodowana jedynie tym, że byli zapisani do Cal. Zabójcy musieli mieć zupełnie inne powody, prawda?

Z każdym kolejnym dniem, kiedy rozważała w głowie tego typu sprawy, czuła jakby zaczynała wariować. Jakby miała paranoję, dostrzegając  niebezpieczeństwa wokół siebie, na które nigdy wcześniej nie zwracała uwagi. Zadawała sobie pytania, które kiedyś nigdy nie przyszłyby jej na myśl. Czuła się zagubiona i miała mętlik w głowie.

Mimowolnie przypomniała sobie na co ostatnio się zgodziła. Im dłużej myślała o tamtym włamaniu z Hunterem, tym bardziej uświadamiała sobie jaki to był okropny pomysł. Nie byli policjantami ani prywatnymi detektywami. Nie znali się na tym. Nie wiedzieli czego szukać. W zasadzie nic nie znaleźli poza tymi biletami i plikiem bliżej nieokreślonych papierów. Rzecz jasna, ich zdjęcia miał Hunter, a ona nie zamierzała go o nic prosić. Nie chciała go więcej widzieć na oczy, a tym bardziej z nim rozmawiać.

Jej myśli ponownie wróciły do biletów, które były ukryte w szafie pod stertą ubrań. Znalazła je kompletnym przypadkiem. Zastanawiała się, gdzie można byłoby cokolwiek ukryć w pokoju dzielonym ze współlokatorką. Szafa wydała jej się dobrym miejscem i bingo, to właśnie tam znalazła kopertę.

Josie wyjęła telefon z kieszeni i weszła do galerii. Znalazła zdjęcia biletów, które zdążyła zrobić. Miała również sporo zdjęć pokoju i szuflad. Nawet nie wysłała tego Hunterowi. Trudno, pomyślała bez ani odrobiny współczucia. Powinien był zastanowić się zanim opublikował artykuł o Caroline, ujawniając informacje, które miała znać tylko ona. Finalnie wiedziało o tym więcej osób, bo podzieliła się tymi informacjami nie tylko z Hunterem, ale też Brooke, Noah i Joshem. Jednak jej przyjaciele byli godni zaufania i potrafili milczeć w przeciwieństwie do pewnego dziennikarza.

Wracając do biletu, szatynka uważnie się mu przyjrzała. Dokąd jechałaś, Caroline?, zastanawiała się w myślach. I dlaczego robiłaś z tego tak wielką tajemnicę przed Bonnie? Słowa latynoski zapadły jej w pamięć. Doskonale pamiętała jak tamta opowiadała jej o dziwnych wyjazdach z niewiadomego powodu i późniejszych kłamstwach, gdy Caroline nie chciała powiedzieć, gdzie była, wymyślając choroby, o których jej współlokatorka nie miała pojęcia.

San Simeon. Tak nazywało się miejsce, do którego jeździła Caroline. Pytanie brzmi po co? Co było w tym miejscu? Szatynka wyszukała to miejsce w internecie. Zobaczyła urokliwe plaże, różnego rodzaju atrakcje turystyczne i zdjęcia fok wylegujących się na piasku. Wątpiła, żeby Caroline jeździła tam w celach czysto turystycznych. W końcu w kopercie było tych biletów co najmniej pięć w różnych odstępach czasu i te wszystkie bilety były jedynie do San Simeon. Sprawdziła to jeszcze na zdjęciach, ale dobrze pamiętała. Jak wracała z San Simeon i co tam robiła?

Postanowiła poszukać odpowiedzi na te pytania na mediach społecznościowych Caroline. Skrzywiła się lekko na widok konta oznaczonego jako należącego do nieżyjącej już osoby. Dodatkowo w ciągu ostatniej doby pojawiło się mnóstwo łzawych wpisów od znajomych Caroline, którzy zapewniali, że nigdy jej nie zapomną i będą tęsknić. Ciekawe czy rzeczywiście tak myśleli czy jedynie chcieli zdobyć rozgłos. Gdyby jej znajoma została zamordowana, to ostatnią rzeczą, o której by pomyślała, byłoby dodanie wpisu na jej mediach społecznościowych. Czy w ogóle Caroline mogła to zobaczyć? Tego Josie się nie dowie póki sama nie podzieli jej losu, a akurat do tego jej się nie spieszyło.

Zaczęła od rodziny. Może ktoś jej bliski tam mieszkał i dlatego tak często tam jeździła? Jednak niczego takiego nie znalazła. Jej rodzice i brak mieszkali w okolicy. Caroline gdyby chciała, nie musiałaby nawet mieszkać w akademiku, choć jak wiadomo, na to się zdecydowała. Jakąś jej część rodziny mieszkała również w Meksyku, choć sądząc po nazwiskach i datach, przeprowadzili się tam kilka lat temu. To jeszcze nic nie znaczyło, bo mogła mieć innych członków rodziny w San Simeon, ale nie potrafiła nic więcej na ten temat znaleźć. Media społecznościowe potrafiły udzielić wielu informacji, ale nie można było na nich znaleźć wszystkiego.

Następnie Josie sprawdziła czy Caroline wrzucała jakieś posty w dniach, kiedy jechała do San Simeon lub w ich bliskiej okolicy. Bonnie wspominała, że czasami nie było jej cały weekend w Cal. Jednak tutaj też niczego nie znalazła. W żaden dzień podróży nie opublikowała ani jednego zdjęcia. Trafiła jedynie na jedno jedyne zdjęcie, ale było ono z okolic Cal, więc Caroline musiała już wtedy ponownie być na uniwersytecie.

Spostrzeżenie, że nie zrobiła ani jednego zdjęcia w okolicy urokliwych plaż, było podejrzane. Powodowało, że w jej głowie pojawiało się jeszcze więcej pytań i mniej odpowiedzi. Zdecydowanie Caroline nie jeździła tam w celach turystycznych. Wtedy z pewnością zrobiłaby sobie całą sesję zdjęciową. Blondynka lubiła robić selfie w ładnym otoczeniu. To było pewne. Jej profil opiewał w ogromną ilość zdjęć tego typu.

Josie zaczęła szukać atrakcji turystycznych w okolicy San Simeon. Zobaczyła reklamę centrum edukacyjnego, gdzie były różne wystawy związane z morzem. Jak na jej gust było ono bardziej skierowane dla dzieci. Widziała również zdjęcia plaż, parków narodowych, zamek i kilka okolicznych winnic. Nic co wzbudziłoby jej zainteresowanie, przynajmniej nie w kontekście morderstwa. Osobiście chętnie wybrałaby się do San Simeon na plażę i spróbowała jakiegoś dobrego trunku z winnicy. Mieli ich tam kilka.

Nic w tym mieście nie krzyczało, że jest powodem morderstwa Caroline, a jednak ta jeździła tam stosunkowo często w tajemnicy przed przyjaciółką. Dlaczego robiła z tego tak wielki sekret? Jak Josie miała znaleźć odpowiedzi na nurtujące ją pytania?

Szatynka ukryła twarz w dłoniach. Czuła się bezużyteczna i nieudolna w sprawie własnego mini śledztwa dotyczącego Caroline. Naprawdę się do tego nie nadawała. Jej wzrok mimowolnie spoczął na podręczniku. Przyszła do biblioteki w celu, żeby się pouczyć. Koniec przerwy. Czas się brać za literaturoznawstwo. Tak nazywał się jeden z jej wiodących przedmiotów.

*****

Hunter złapał ją przy wyjściu z sali wykładowej. Już na sam jego widok miała ochotę go udusić. Nie dosłownie oczywiście. Nie byłaby zdolna nikogo zabić. W obliczu ostatnich wydarzeń uznała, że pewne poprawki językowe były konieczne, ale czasami z przyzwyczajenia myślała lub używała zwrotów, które jeszcze jakiś czas temu było nieszkodliwe. Obecnie przywodziły dość makabryczne skojarzenia.

- Porozmawiajmy, Jo. Przepraszam, że oberwało ci się z mojej winy. Pogadam z Bonnie i to wszystko naprostuję...

- Nie obchodzi mnie co masz do powiedzenia- oznajmiła najbardziej lodowatym i nienawistnym tonem Josie, tylko na moment obracając się w kierunku Huntera. Chciała, żeby w końcu zostawił ją w spokoju. Nic dobrego z tej znajomości nie wynikało. Ledwie go tolerowała, a ta sytuacja z Bonnie tylko uświadomiła jej jak bardzo się co do niego myliła. Myślała, że potrafi myśleć o czymś innym niż ciekawy temat do nowego artykułu. Najwidoczniej się myliła.- Bonnie nigdy w życiu nie będzie chciała z tobą rozmawiać i przy okazji też ze mną. Mówiłeś, że nie opublikujesz niczego bez jej zgody. Już widzę ile jest warte twoje słowo. Odwal się.

Szatynka próbowała odejść, ale została złapana za ramiona nie za mocno, ale stanowczo przez Huntera. Wyrwała mu się, posyłając mu nienawistne spojrzenie.

- Jo... Proszę...

- Nie dotykaj mnie. Powiedziałam ci już coś. Zostaw mnie w spokoju. Nie chcę z tobą rozmawiać ani więcej cię widzieć. To koniec naszej współpracy, Hunter.

Tym razem Sullivan minęła go i nie próbował jej zatrzymać. Powstrzymała się od obejrzenia się na niego. Zamierzała trzymać się tego co mu właśnie powiedziała. To była dobra decyzja. Przynajmniej nikt więcej nie będzie przekonywał jej do przeszukania pokoju martwej osoby. Co do ich drobnego śledztwa... Od początku powinni byli zostawić to policji.

*****

- A może ty z nią porozmawiasz?- spytała już ewidentnie zmęczona i zrezygnowana Josie. Ślęczenie nad książkami zdecydowanie jej nie służyło. Czuła się jakby cała jej chęć do życia uleciała gdzieś w międzyczasie, zostawiając jedynie brak energii i frustrację. Pisanie pracy zaliczeniowej dla Harrisona przynajmniej momentami sprawiało jej frajdę, zdarzało jej się tracić poczucie czasu i zatracić w tworzonej przez nią historii. Co do nauki... To ją jedynie nużyło.

- Z kim? Przed chwilą narzekałaś na Huntera, a potem nagle przeskakujesz na coś takiego. Trochę się pogubiłam- przyznała Brooke, unosząc wzrok znad telefonu.

Szatynka wiedziała, że być może zbyt szybko zmieniła temat, ale to nie dlatego Brooke nie nadążała. Miała tego dnia kiepski nastrój, była wyraźnie rozkojarzona, a źródło jej marnego samopoczucia znajdowało się w jej telefonie. Szybko wyrwała go z jej dłoni, na co blondynka od razu zerwała się z miejsca, próbując odzyskać swoją własność. Josie odchyliła się do tyłu, manewrując na krześle tak, żeby telefon znalazł się poza zasięgiem jej rąk. Omal się przez to nie przewróciła w bok razem z krzesłem, ale trudno, zobaczyła to, co chciała. Zdjęcie Andrew i jego nowej dziewczyny. Czy już wspominała, że Andrew ostatnio strasznie ją denerwował? Może powinna uświadomić go, że zachowuje się jak skończony dupek? Nie musiał aż tak ostentacyjnie chwalić się swoim nowym związkiem.

- A więc o to chodzi? O Andrew? Dlatego masz taki fatalny nastrój?- stwierdziła Josie, w myślach zastanawiając się, co stało się z ich toastem z imprezy. Głosił on stanowisko pod tytułem "pieprzyć ich". Ona się tego trzymała. Unikała Huntera i nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Jednak rozumiała, że Brooke mogła mieć z tym problem.

- Tak, to głupie. Ciągle pamiętam co ci mówiłam. Miałam mieć go gdzieś. Chciałabym mieć go gdzieś i olać go z taką łatwością jak on mnie, ale... To nie jest takie łatwe- wyznała Brooke, krzywiąc się lekko. Znając ją, zapewne uznawała to za własną porażkę.

- To nie jest głupie. To jest normalne. Czasami ciężko jest kogoś wyrzucić z głowy. Poczekaj jeszcze trochę, a zobaczysz, że prędzej czy później będzie ci całkowicie obojętny.

Czy Josie kiedyś nieszczęśliwie się zakochała czy tam zauroczyła w kimś? Oczywiście, chyba każdy miał taką sytuację. Nie dało się wybrać kto ci się podobał i nie raz okazywało, że ten ktoś nie odwzajemniał uczuć albo był w związku. W rezultacie sytuacja kończyła się rozczarowaniem i potencjalnie kilkoma spotkaniami również w towarzystwie zakochanej pary. Za wszelką cenę unikała takich spotkań, bo były one niemożliwie wręcz niezręczne.

- Mówisz z autopsji? Czyżbyś również próbowała wyrzucić z głowy kogoś, kto nie ma dziewczyny i w zasadzie nie rozumiem, czemu próbujesz to zrobić?- spytała Brooke sugestywnie, mając na myśli konkretny przypadek.

Szatynka uśmiechnęła się do niej cierpko.

- Wyobraź sobie, że wcale nie mam z tym problemu. W ogóle o nim nie myślałam, więc nie mam nawet kogo wyrzucać z głowy... Nie insynuuj czegoś, co się nie zdarzyło i nie zdarzy w przyszłości.

- Tak, właśnie dlatego ciągle o nim mówisz- kontynuowała blondynka niezrażona jej zaprzeczeniami i piorunującym spojrzeniem.

- Bo jest niemożliwie wkurwiający. Słyszałaś co zrobił. Zresztą widziałaś artykuł. On w ogóle nie pomyślał, co to oznacza dla Bonnie i dla mnie. On tylko bezmyślnie goni za sensacją. Teraz nigdy więcej się do mnie nie odezwie!

Blondynka w ogóle nie wydawała się przekonana, pomimo jej wybuchu. Hunter zaprzątał jej myśli tylko i wyłącznie z powodu złości i żalu, że jednak sensacja była dla niego najważniejsza. Nic więcej się dla niego nie liczyło. Próbowała pozbyć się tej złości. Poszła pobiegać, przez co później dosłownie ledwo oddychała. Jej kondycja okazała się fatalna. Ciągle miała zakwasy po tym nieprzemyślanym wcale nie tak długim joggingu. Nawet to nie pomogło.

- Tak, jasne. A wiesz, że ktoś kogo masz gdzieś nie może cię aż tak wkurwiać? To znaczy może, ale zdecydowanie szybko by ci to minęło, a tymczasem...

- Skończmy ten temat. Ile można o nim mówić?- przerwała jej Josie. Nie dopuszczała do świadomości argumentu Brooke. Przyjaciółka nie miała racji. Zdecydowanie się myliła. Po prostu nie chciała rozmawiać o Andrew i odwróciła sytuację na jej niekorzyść.- Ale wracając do mojego wcześniejszego pytania, czy mogłabym spróbować porozmawiać z Bonnie? Ona nie chce mnie widzieć. Uważa, że ją zdradziłam, mówiąc o wszystkim Hunterowi... Tyle że on nie miał tego publikować. Zrobił to wbrew jej i mojej woli. Może ciebie wysłucha. Zrobisz to? Spróbujesz z nią pogadać?

- No dobra- zgodziła się Brooke, przewracając oczami.- Spróbuję, ale niczego nie gwarantuję. To jest więcej niż prawdopodobne, że odeśle mnie i nawet nie pozwoli mi niczego sobie wytłumaczyć.

- Istnieje takie ryzyko- potwierdziła Sullivan. Jednak ciągle miała nadzieję, że jakoś do niej trafią. Mogłaby nawet wystawić Bonnie zaświadczenie na piśmie, że nie zamierza nigdy więcej iść na jakiekolwiek układy z Hunterem. Niech sam sobie szuka tematów na stronę Cal. Jednak ciągle miała nadzieję.

- Tylko musisz mi pomóc ją znaleźć. Nie będę czatować przed bistro.

- Skąd o tym wiesz?- zdziwiła się Josie. Była święcie przekonana, że nawet o tym nie wspominała. Mówiła bardzo ogólnie o poszukiwaniach Bonnie i zdecydowanie skupiła się bardziej na momencie, kiedy zobaczyła ją z policjantem. Rzeczywiście czatowała przed stołówką, ale ona nie mogła tego wiedzieć. Tak przynajmniej do tej chwili myślała.

- Od Noah. Wiesz jaki on jest gadatliwy.

No tak, mogła się tego domyśleć. Josie czasami zapominała jak płynnie potrafiły przechodzić informacje w ich paczce.

*****

Melanie wprawnyn ruchem zacisnęła sobie na przedramieniu opaskę zaciskową. Uprzednio wszystko sobie przygotowała. Nad zapalniczką podgrzała heroinę. Za pomocą rurki przeniosła jej zawartość do strzykawki, a teraz zamierzała wkłuć się do żyły i dostarczyć swojemu organizmowi kolejną porcję tego cudownego specyfiku. Kolejną, ponieważ tego dnia już jedną sobie wstrzyknęła. Jednak była przekonana, że jeszcze jedna porcja jej nie zaszkodzi. Znała swoje możliwości, chociaż brany przez nią wcześniej towar był znacznie gorszej jakości. Ten był z górnej półki. Właściwie z najwyższej półki. Nigdy nie ćpała czegoś tak dobrego.

Rozkoszowała się swoim codziennym rytuałem. Swoją nową rutyną. W zasadzie nowym życiem. W nowym miejscu czuła się wyśmienicie. W końcu mogła żyć tak jak chciała i nikt nie zarzucał jej, że zmienia się w matkę alkoholiczkę tyle że z innym nałogiem.

Mel jednego nauczyła się od swojej matki. Nigdy nie brała alkoholu do ust i nie zamierzała tego robić. Smród alkoholu kojarzył jej się tylko z jednym. Z jej dzieciństwem. Nie wiedziała czy to było rzeczywiste wspomnienie czy wymysł jej wyobraźni. Miała osiem lat, kiedy zabrano ją od matki. Część wspomnień z tamtego czasu była dość mglista. Czasami myślała, że to cud, iż w ogóle przeżyła te kilka pierwszych lat. Dzieci bywały ciekawskie, potrafiły wylać coś na siebie, zjeść coś co nie było jadalne lub bawiły się czymś co mogło stanowić dla nich zagrożenie. Gdyby jej się coś stało, matka nie kiwnęłaby palcem, żeby ją ratować. Była zbyt schlana, żeby podnieść się z łóżka nie robiąc zygzaku, o szybkiej reakcji już nie wspominając..

W każdym razie pierwsze lata jej życia kojarzyły jej się z zatęchłym, zagraconym pokojem, w którym rzadko sprzątano. Po podłodze walały się puste butelki, a jej matka chlała na początku w towarzystwie, a później sama. Nawet jej znajomi od picia w końcu mieli jej dość. Jej oddech i ubrania były wręcz przesiąknięte wonią alkoholu, a jej wygląd pozostawiał sporo do życzenia. Ziemista, pomarszczona i blada cera z wyraźnymi worami pod oczami jakby nie spała przez tydzień, nienaturalnie wychudzona sylwetka. Wyglądała jak szkielet obleczony w skórę. Najgorsze jednak zawsze było jej spojrzenie. Mel nigdy nie zobaczyła w jej oczach miłości czy chociażby życzliwości, którą widziała w oczach innych matek, a nawet sąsiadki. Spojrzenie jej rodzicielki raz było zamglone, wtedy zupełnie nie miała kontaktu z rzeczywistością, a innym razem wręcz kipiała ze złości. Jej usta były wykrzywione w pełnym udręki i niezadowolenia grymasie.

W przedszkolu słyszała jak dzieci opowiadały o swoich koszmarach czy strasznych filmach, które zdarzyło im się podglądnąć, kiedy rodzice nie widzieli. Żadna z tych opowieści jej nie ruszyła. Widziała gorsze rzeczy. Najstraszliwszą postacią z koszmarów była jej matka, tyle że nie nawiedzała jej w snach, a na jawie.

Melanie wbiła igłę, co okazało się trudniejsze niż ostatnio. Jej skóra w miejscu licznych wkłóć zrobiła się twarda i zgrubiała, ale choć musiała włożyć w to więcej siły, udało jej się. Szybko docisnęła tłok strzykawki aż do samego końca. Niemal czuła jak narkotyk rozchodzi się w jej ciele, powodując rozkosz i stan absolutnego rozluźnienia. Czuła się tak dobrze. Wszystkie okropne obrazy z dzieciństwa odeszły, już nie widziała upiornej twarzy swojej rodzicielki, a czuła jedynie ulgę, spokój i radość.

Odpłynęła.

*****

Kiedy otworzyła oczy, leżała w tym miejscu, gdzie pamiętała, że ostatnio siedziała. Głowa ją lekko bolała. Nawet nie wiedziała dlaczego. Może jednak przesadziła tego dnia z dawką narkotyku? Rzadko zdarzało jej się tak kompletnie odpłynąć. Pomimo tego, niczego nie żałowała. Jak mogłaby żałować? Uwielbiała ten błogi narkotykowy stan. Tylko wtedy świat był piękny, a życie było znośne.

O ironio, zawsze sprzeczała się o to z ciotką, która przygarnęła ją po tym jak któryś z sąsiadów zgłosił ich sytuację rodzinną do opieki społecznej. Ciotka nie miała wyboru. Niechętnie ją przygarnęła. Mel zawsze podejrzewała, że jej gest był spowodowany wyrzutami sumienia. Przez osiem lat nie zainteresowała się ich sytuacją, sporadycznie i z dużymi przerwami kontaktowała się z jej matką. Jeśli zauważyła, że coś było nie tak, a z pewnością tak było, jej matka potrafiła doprowadzić się do stanu, w którym nie trzeźwiała i z trudem potrafiła wyartykuować jakiekolwiek słowa, to zignorowała wszelkie znaki ostrzegawcze. Dlatego później z powodu wyrzutów sumienia i poczucia obowiązku, wzięła ją do siebie. Ciotka nie była zła, w porównaniu do matki była aniołem, ale ciągle pozostawała oschła, a z jej postawy i oczu bił chłód.

Kiedy po raz pierwszy przyłapała ją na braniu narkotyków, zrobiła jej aferę. Paskudnie się pokłóciły, a później było tylko gorzej. W każdym razie kiedyś powiedziała coś takiego:

- Przez to gówno zaćpasz się kiedyś na śmierć! Nie rozumiesz tego?!- wykrzyczała ciotka w przypływie złości i bezsilności. Zrozumiała, że nie ma szans z narkotykami. Może próbować ją ograniczać, ale Melanie zawsze znajdzie sposób, żeby zdobyć kilka gramów.

- Wręcz przeciwnie- odpowiedziała zaskakująco poważnie i spokojnie.- Dzięki temu jeszcze żyję i wiem co to szczęście. Mogłabym przestać ćpać, ale co by mi wtedy zostało? Podcięcie sobie żył?

Ciotka była wstrząśnięta jej słowami. Próbowała wysłać ją do psychologa, psychiatry, ale Mel ciągle uciekała, omijała wizyty. Robiła wszystko co mogła, żeby się nie leczyć. Aż w końcu pojechała do Cal i zamieszkała w akademiku. Ciotka od czasu do czasu dzwoniła, ale chyba tylko po to, żeby sprawdzić czy jej siostrzenica jeszcze żyła. Straciła wszelką nadzieję, że można jej pomóc.

Melanie nie uważała, że potrzebowała pomocy. Była w odpowiednim miejscu. W końcu znalazła miejsce dla siebie. Miejsce, gdzie nikt nie wypominał jej nałogu i nie próbował jej od niego odwieść. Tutaj mogła być sobą i miała niemal nieograniczony dostęp do towaru. Poszła do pracy.

*****

Po powrocie pozwoliła sobie na kolejną dawkę narkotyku. Tym razem nie wiedziała nawet co to konkretnie było, ale dawało niezłego kopa. Ułożyła sobie dwa rzędy za pomocą karty studenckiej, pozostałości po studiach w Cal, po czym wciągnęła biały proszek z pomocą zwiniętego w rulon banknotu. Czuła się tak dobrze.

Już w dużo lepszym nastroju udała się do sali głównej, inaczej stołówki. Zobaczyła rzędy stołów zajęte przez najróżniejsze osoby. Zdecydowana większość była w podobnym do niej wieku, wielu studiowało zanim postanowili diametralnie zmienić swoje życie, w zasadzie porzucili dawne życie na rzecz tego. To miejsce nie tylko oferowało im pracę i zapewniało towar pierwsza klasa. To był zaledwie szczyt góry lodowej, korzyści dla osób z zewnątrz, dla niewtajemniczonych.

Po przeciwnej stronie pomieszczenia pojawiła się ciemna sylwetka. Zdawało się jakby nad nimi górowała. Ich Pan tylko rzucił okiem na salę swoich wyznawców. Melanie nigdy nie ujrzała jego twarzy. Była za daleko. Była stosunkowo nowa w tym miejscu. Mogła sobie pozwolić tylko na określone miejsca, te blisko Pana były poza jej zasięgiem. Na nie trzeba było sobie zasłużyć.

Poczuła jedynie rozchodzący się po pomieszczeniu koźli odór, cichnące rozmowy, niemal mistyczny majestat i rogi majaczące na głowie Pana. Melanie ani przez chwilę nie wątpiła w to, co widziała na własne oczy.

Miała przed sobą Szatana we własnej osobie. Pan ciemności zstąpił z Piekła dla nich, dla ich wspólnoty i dał im szansę na ocalenie. Jak wspominała, narkotyki i praca to był zaledwie wierzchołek góry lodowej. Tutaj chodziło o coś znacznie istotniejszego, wykraczającego poza zwykłe ludzkie pojmowanie.

*****

Hej, co myślicie o książce? Jak wrażenia? Wszelkie komentarze mile widziane.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro