Rozdział 13
W końcu nadszedł upragniony weekend. Josie straciła mnóstwo czasu, głównie na sen, ale czuła się znacznie lepiej niż po poprzedniej imprezie. No i tego dnia nie miała żadnych szczególnie wymagających planów. W jakiś pokręcony sposób ta drobna impreza i alkohol pozwoliły jej pogodzić się z pewnymi faktami. Zło istniało. Co więcej, poznała pewien niepozorny przykład tego jak dobrze można się maskować ze swoimi morderczymi skłonnościami. Ona już odegrała swoją rolę, reszta leżała w gestii policji. Nie zamierzała dłużej tego rozpamiętywać. Stało się i czas zostawić tę historię w przeszłości.
Z takim właśnie nastawieniem usiadła do laptopa i pozwoliła swoim dłoniom swobodnie błądzić po klawiaturze. Chciała zostawić tę historię z zabójcą z Cal za sobą, ale najpierw zamierzała ją opisać. Harrison chciał od niej czegoś prawdziwego, więc zamierzała mu to dać. Historia morderstw, które niepokoją studentów uniwersytetu, a która kończy się na ujęciu sprawcy. Mimo wszystko, to nie będzie szczęśliwe zakończenie. Główna bohaterka na koniec uświadomi sobie, że miała podstawy, aby się wszystkiego domyśleć znacznie wcześniej, a jednak nie zorientowała się, kto był zabójcą. Choć doskonale znają tę osobę.
Szatynka puściła wodze fantazji, tworząc mieszankę własnych wspomnień, odrobiny własnych myśli oraz fikcyjnych sytuacji i bohaterów wzorowanych na jej ulubionych postaciach z seriali. Tak ich pozmieniała, że jedynie w jej wyobraźni ciągle byli tymi samymi osobami. No cóż, mogła sobie na to pozwolić, prawda? To jej praca na zaliczenie. Harrison i tak z pewnością takich filmów nie oglądał, więc nawet gdyby mógł, i tak nie zauważy podobieństw.
Pisało jej się zaskakująco dobrze. Czuła ulgę wyrzucając z siebie to wszystko co kłębiło się w jej wnętrzu od czasu zobaczenia ciała w laboratorium. Nie sądziła, że jeszcze będzie to tak przeżywać, wracając myślami do tamtego z pozoru niewinnego wydarzenia. Planowała jeszcze zerknąć na ten fragment świeżym okiem, ale czuła się usatysfakcjonowana. Wypadło to całkiem wiarygodnie i ciekawie, tak przynajmniej jej się wydawało. Jak wspomniała, zamierzała jeszcze przeczytać to innym razem, z większym dystansem.
Jej spokój przerwało nagłe otworzenie się drzwi na oścież. Przez ułamek sekundy czuła niepokój, ale potem zauważyła, że to Noah wparował tak niespodziewanie do jej pokoju. Czy on nie mógł normalnie pukać? Skąd ta mocno przesadzona reakcja?
- Czemu wy ostatnio macie taki problem z pukaniem...?- zaczęła, a w jej głosie pobrzmiewała irytacja.
- Stało się coś ważnego. Uznałem, że powinnaś o tym wiedzieć. Hunter wyszedł z aresztu. Wypuścili go- poinformował brunet z przejęciem.
Josie przeklęła pod nosem. Jak to było możliwe?! Dlaczego oni wypuścili na wolność mordercę?! Przecież dostarczyła im dowody. Czy one nie były wystarczające, żeby go zamknąć za kratkami?! I co teraz?! Czy on wiedział, kto na niego doniósł?! Jednego była pewna, będzie miała kłopoty. Dlaczego jej życie ciągle musiało się komplikować? Przecież miało być tak dobrze, normalnie... Tymczasem policja zamiast zamknąć mordercę, to wypuściła go na wolność i teraz będzie mógł się na niej zemścić za zgłoszenie. Była w jeszcze większym tarapatach niż wcześniej.
- Jak to?! Dlaczego?!- spytała Josie. Choć bardzo starała się być spokojna, jej ton głosu wskazywał na coś innego. W jej głowie zaczęły pojawiać się najróżniejsze scenariusze i większość z nich nie kończyła się dla niej dobrze... Była w śmiertelnym niebezpieczeństwie!
- Nie mam pojęcia, Jo. Ja go tylko zobaczyłem na uczelni. Też byłem w szoku, ale starałem się nie gapić i natychmiast tutaj do ciebie przybiegłem. Lepiej, żebyś dowiedziała się tego w taki sposób.
Skinęła głową. Była mu wdzięczna. Jednak strach ścisnął jej gardło. Wyobraziła sobie, co by było, gdyby nagle zobaczyła go na korytarzu. Jej reakcja od razu by ją zdradziła... Może i nie mógłby jej zrobić niczego w miejscu publicznym, ale nie spędzała w takich miejscach każdej chwili. Nie wiedziała co robić. Udawać, że nic się nie stało i że o niczym nie wie? Uciekać z Cal na kilka dni, a później rozważyć wyjazd za granicę? A może on już wiedział i nie miała zbyt wielkiego pola manewru?
- Hej, spokojnie. Dasz radę. Pomożemy ci jakoś... Nie zostawimy cię z nim samotnie.
Sullivan uśmiechnęła się słabo. To było miłe, ale nie chciała ich narażać. Sama się w to wplątała. Może i nieświadomie, ale jednak... Nie chciała, żeby coś im się stało oraz nie posiadała myśli samobójczych. Też chciałaby tę sytuację przeżyć. Czuła się osaczona, jak zwierzę, które zostało zapędzone do klatki i nie mogło z niej wyjść w żaden sposób.
- Czy on wydawał się... Zły? Wściekły?
- Pytasz czy planuje morderstwo? Ciężko stwierdzić. Bo ja wiem? Zachowywał się względnie normalnie? Nie wierzę, że go wypuścili.
Sullivan w pełni się z nim zgadzała. Hunter miał pieprzoną tablicę wypełnioną makabrycznymi zdjęciami z miejsc zbrodni! To musiało coś znaczyć... Może powinna pojechać na komisariat i zapytać, dlaczego wypuścili mordercę? Czy w ogóle odpowiedzą jej na pytanie? Śledztwa policyjne zazwyczaj były poufne. Dlaczego mieliby dzielić się informacjami ze studentką? Choć z drugiej strony to ona przekazała im zdjęcie tablicy, więc uważała, że miała prawo wiedzieć, dlaczego Hunter nie został w areszcie.
Nagle rozdzwonił jej się telefon. Z zaskoczenia aż podskoczyła. Była zamyślona, a nawet nie pamiętała, żeby włączała dźwięk w telefonie. Automatycznie upuściła urządzenie, które zderzyło się z posadzką i przekoziołkowało kilka razy aż wylądowało ekranem do góry. Ku swojej ogromnej uldze nie zobaczyła na ekranie żadnej rysy. Ekran był cały, jakie szczęście. Ostatnią rzeczą jakiej by teraz chciała, byłoby zepsucie telefonu.
Na wyświetlaczu ukazał się znajomy napis, który jeszcze kilka dni temu sprawiał jej przyjemność. Tak, czerpała satysfakcję z tego jak go zapisała i o czym nie miał pojęcia.
- To on?- spytał Noah, zerkając na wyświetlacz i marszcząc brwi na widok słów "irytujący dziennikarz". Skinęła głową. W zasadzie mogła się rozłączyć, ale wolała przeczekać aż skończy dzwonić. Czy to znaczyło, że wiedział, iż to ona była na policji i chciał się na niej zemścić? Śmiało zinterpretowałaby to jako odpowiedź twierdzącą.
- Wybacz, że zapomniałam dodać "zabójca" do jego nazwy w kontaktach, ale kiedy go tam zapisywałam, niestety o tym nie wiedziałam.
Powinna była również dodać, że wcale nie dawała mu swojego numeru. Hunter sam go jakoś zdobył i zaczął wypisywać do niej w sprawie wywiadu. Zapisała go, żeby wiedzieć, kto do niej wypisuje i kogo ignorować, jeśli akurat do niej zadzwoni.
Dopiero kiedy muzyczka przestała grać, podniosła telefon z podłogi. Zobaczyła nową wiadomość.
Od irytujący dziennikarz: Musimy porozmawiać, Jo.
Choć w wiadomości nie było niczego niezwykłego, a jedynie zwyczajne stwierdzenie o konieczności rozmowy, poczuła niepokój. Nie odpisała mu.
*****
- Ale przyznaj, było świetnie- upierała się Brooke. Rozmawiali oczywiście o poprzednim wieczorze. Josie przewróciła oczami, chociaż na jej ustach błąkał się lekki uśmiech. Rzeczywiście dobrze się bawiła.
- No może- mruknęła udając brak przekonania. Blondynka szturchnęła ją w ramię.
- Nie może tylko na pewno, chociaż opowiedziałaś o czymś interesującym. No wiesz, że podoba ci się...
- Stop- przerwała jej Josie, która uświadomiła sobie, że nie powiedziała Brooke o wyjściu z aresztu Huntera. Naprawdę po pijaku przyznała, że jest przystojny? Może i obiektywnie rzecz biorąc był, ale nie w obliczu faktu bycia mordercą z Cal. Tej jednej rzeczy żałowała z poprzedniego wieczoru.- Ani słowa więcej, bo powiem o wiesz czym.
Szatynka delikatnie skinęła głową w kierunku Andrew i Noah. Brooke od razu zrozumiała co miała na myśli, więc szybko zmieniła temat.
- W ogóle, czego dotyczył tamten toast?- wtrącił się brunet.
Raczej kogo, poprawiła go w myślach Sullivan. Zdecydowanie nie zamierzała mówić mu prawdy.
- Niczego ważnego- zapewniła Brooke.- Zresztą już nawet nie pamiętam o co chodziło... A ty, Jo? Pamiętasz o czym mówiłyśmy?
Szatynka pokręciła przecząco głową. Nawet jeśli Noah im nie uwierzył, nie drążył tematu. Szli akurat w kierunku bisto, kiedy tuż przed nimi pojawił się Hunter. Ciemnowłosy zatrzymał się, a jego spojrzenie spoczęło na Josie, która automatycznie cofnęła się o krok do tyłu. Ze strachu serce zaczęło jej mocniej bić. Miała przed sobą mordercę i choć wiedziała, że w miejscu publicznym jej nic nie zrobi, bała się. Nie tak to miało wyglądać. Nie mieli go wypuszczać.
- Porozmawiajmy, Jo. Od rana próbuję się z tobą skontaktować, ale mnie ignorujesz. Pozwól mi wytłumaczyć sytuację- poprosił Hunter, a jego głos brzmiało zwodniczo spokojnie i niegroźnie. Mimowolnie przypomniała sobie tablicę z licznymi zdjęciami brutalnych zbrodni. W co on próbował grać? Zamierzał ją zabić czy przekonać, że się myliła, a najlepiej, że była wariatką?
Szatynka dała znać Noah i Andrew, że da radę i nie musieli interweniować. Wzięła głęboki wdech i wydech, pamiętając że otaczało ich mnóstwo ludzi. Hunter nie mógł jej nic zrobić, a jeśli zrobi scenę, to zwróci na siebie uwagę.
- Nie zamierzam o niczym z tobą rozmawiać. Nie chcę wyjaśnień. Po prostu zostaw mnie w spokoju i ani ja ani ty nie będziemy sobie wchodzić w drogę- oznajmiła Josie. W głębi duszy była z siebie dumna, że udało jej się zapanować nad głosem. Zabrzmiała stanowczo i chłodno, choć w środku była tą sytuacją kompletnie przerażona.
- Posłuchaj jej i grzecznie stąd spierdalaj- dodał Noah.
- Nic nie rozumiesz. Nie jestem zły i nie jestem... Mordercą- zaoponował Hunter, mówiąc to bezpośrednio do Josie. Noah i resztę zdawał się kompletnie ignorować.- To nieporozumienie i dlatego chcę ci to wyjaśnić. Jak widzisz, policja mnie wypuściła. Nie mieli podstaw mnie zatrzymać, bo jestem niewinny. Porozmawiajmy w bardziej odosobnionym miejscu. Proszę.
Josie czuła się skołowana. Słowa Huntera brzmiał rozsądnie i sensownie, aczkolwiek równie dobrze mogli go wypuścić z braku dowodów. Ciągle mógł być winny. Jednak po raz pierwszy słyszała z jego ust sformułowanie "proszę". A w jego spojrzeniu widziała coś na kształt smutku i bólu, żadnej złości czy chęci mordu... Kompletnie nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.
- Ona nigdzie z tobą nie idzie- zainterweniował Andrew. Noah go poparł.
- Ona ma imię i potrafi mówić. Co więcej, jest tutaj z nami. Niech sama zdecyduje. Josie, pozwolisz mi wyjaśnić to co widziałaś, tę tablicę?- zapytał Hunter.
Prawdopodobnie nie miała instynktu samozachowawczego lub ukryte skłonności samobójcze, o których do tej pory nie wiedziała. Jednak słowa o wyjaśnieniu sytuacji i tablicy podziałały. Chciała wiedzieć, co to wszystko znaczyło i dlaczego policja go wypuściła. Czy rzeczywiście nie był winny? Miała mętlik w głowie, a jego dziwnie pojednawcza wersja działała na jego korzyść. Chciała usłyszeć co miał do powiedzenia, choć wiedziała, że powinna odmówić.
- Zgoda, ale daję ci maksymalnie dziesięć minut- odparła ku zdziwieniu wszystkich, łącznie z jej osobą. Czy to było rozsądne? Nie, ale chciała wiedzieć, co spróbuje jej wmówić.
- Zwariowałaś, Jo?- oburzyła się natychmiast Brooke, chociaż na jej twarzy malowała się troska i strach, że mogłoby jej się coś zdarzyć. Noah wyglądał na wściekłego, głównie na Huntera. Z kolei Andrew pobladł i ciągle milczał jakby nie wiedział co zrobić.
- Chcę usłyszeć, co ma do powiedzenia- odpowiedziała zgodnie z prawdą.
- Chodźmy do redakcji. Tam mam pewne materiały, które uwiarygodnią prawdziwy bieg zdarzeń. Wolałbym porozmawiać z Jo na osobności, ale jeśli chcecie, możecie sprawdzić czy mam tam coś niebezpiecznego czy przeszukać mnie... Dostosuję się.
Hunter był tego dnia zaskakująco uległy, zupełnie jak nie on. Czyżby przestraszył się po wizycie na komisariacie i teraz starał się być ostrożny? A może to od początku było jedno wielkie nieporozumienie?
Noah skorzystał z okazji i rzeczywiście go przeszukał. Poza tym on i Andrew sprawdzili redakcję i po stwierdzeniu, że nie ma tam nic ostrego poza nożyczkami, które chwilowo zarekwirowali, zostawili ją z Hunterem. Oczywiście wcześniej kontrolnie zadali co najmniej dwa razy pytanie czy na pewno chce z nim rozmawiać na osobności. W chwili odwagi lub przypływie głupoty, przytaknęła. Tak oto zostali sami z Hunterem w jego redakcji. Brunet specjalnie trzymał ręce na widoku oraz utrzymywał dystans.
- Widziałaś tablicę- zaczął brunet. Josie kiwnęła głową, nie wiedząc co na to odpowiedzieć. Tak, widziała jego makabryczną kolekcję, a nawet ją sfotografowała.- Nie zorientowałem się wczoraj, nawet jeśli twoje nagłe wyjście w pośpiechu wydało mi się dziwne... Dopiero kiedy policjanci powiedzieli mi, co anonimowa osoba widziała w należącym do mnie pomieszczeniu, połączyłem fakty.
- To mógł być ktoś inny- zauważyła Josie. Tak, jasne, to byłby wyjątkowo dziwny zbieg okoliczności, ale czysto teoretycznie, to mogłoby się zdarzyć.
Hunter uniósł lekko kąciki ust, chociaż w jego oczach nie było ani odrobiny wesołości. Co on ukrywał? Faktycznie był zabójcą z Cal?
- Nie pamiętam, żebym kogokolwiek wpuścił do swojej redakcji i jeszcze zostawił go samego... Poza tobą.
Sullivan czuła się dziwnie. Cała ta rozmowa wydawała jej się mocno nie na miejscu. W końcu był tym zabójcą czy nie? Postanowiła go trochę pospieszyć.
- Przypominam ci, że masz dziesięć minut. Czas leci, więc lepiej się pośpiesz, jeśli zamierzasz dojść do sedna sprawy.
- Jak na osobę, która uważa mnie za seryjnego mordercę, jesteś bardzo odważna, Josie. Jednak mylisz się. Nie jestem zabójcą. Nikogo nie zabiłem. Te zdjęcia- tutaj Hunter skinął głową w kierunku tablicy obecnie zasłoniętej.- Pochodzą z miejsc zbrodni, ale interesowałem się nimi z bardziej osobistych powodów. Nie była nim chora chęć do oglądania drastycznych obrazów.
Sullivan nie wiedziała czy mu wierzyć. Nie wiedziała co myśleć. Jaki osobisty powód może sprawiać, że ktoś ogląda makabryczne zdjęcia? Mógłby powiedzieć wprost o co chodzi zamiast kazać jej zgadywać i zbędnie długo trzymać ją w niepewności.
- Spójrz na to- powiedział Hunter, ściągając coś z tablicy korkowej i podając jej. Jego krok był powolny i ostrożny. Na koniec uniósł ręce do góry, chcąc zademonstrować, że nie ma broni, którą mógłby próbować ją skrzywdzić.
- Co to?- spytała szatynka, patrząc na fragment artykułu o brutalnej zbrodni. Wzdrygnęła się na widok dwudziestoparoletniego mężczyzny leżącego w jakiejś melinie. Wokół niego walało się mnóstwo butelek, a w jego lewym nadgarstku ziała zakrwawiona rana. Na posadzce utworzyła się kałuża krwi wokół leżącej wierzchem do góry dłoni.
- To jest Tyler. Mój nieżyjący już brat- wyjaśnił z wyraźnym bólem Hunter. Josie nie miała pojęcia, że w ogóle miał rodzeństwo, ale jeśli jego brat nie żył, nie dziwiło jej, że wolał o nim nie mówić. Jeszcze ta śmierć... To nie był wypadek. Wyglądało to okropnie.
- Co się stało? Czy on... To była próba samobójcza?- zapytała Josie, momentalnie zapominając o swoich podejrzeniach i posądzeniu go o bycie mordercą z Cal. Hunter po raz pierwszy się przed nią otworzył, mówiąc jej o bardzo osobistych i bolesnych sprawach.
- Nie wiadomo. Oficjalnie tak. Kiepsko to widać na tym zdjęciu z gazety, ale na jego nadgarstku były dwie rany. Jedna idzie pionowo, a druga poziomo. Podobno najpierw próbował podciąć sobie żyły i powstała ta poziom rana w poprzek żyły, ale jak wiadomo, tak możnaby umierać bardzo długo. Dlatego podobno zadał sobie drugą ranę, pionową wzdłuż żyły i tym razem mu się udało. Był moim bratem, znałem go jak nikt inny... To niemożliwe, żeby próbował się zabić. Nie wierzę w to.
Hunter pokręcił głową. Josie widziała ogromny smutek i ból w jego oczach. Naprawdę nie mógł się z tym pogodzić. Było jej go szkoda. Nikt nie zasługiwał na coś takiego. Strata bliskiej osoby była bardzo trudna.
- Przykro mi. Kiedy to się stało?
- Trzy i pół roku temu.
Na chwilę zapadła cisza. Josie wiedziała, że on tego nie policzył na szybko. On wiedział to już wcześniej. Liczył to, ale sam dla siebie. Ta śmierć musiała nim mocno wstrząsnąć.
- Jeszcze raz podkreślę, że jest mi bardzo przykro z powodu twojego brata. Rozumiem skąd ten wycinek, tak jakby, ale reszta?
Szantynka starała się zadać to pytanie w miarę delikatnie, a jednocześnie ciągle nie wiedziała o co mu chodziło. Kolekcjonował zdjęcia ofiar? Samobójców? W jakim celu? To nie mogli być nieżyjący członkowie jego rodziny. To byłoby wyjątkowo nieszczęśliwe, okropne i mało prawdopodobne, żeby umarli w takiej ilości.
- Nie rozumiesz. Nie wierzę, żeby to było samobójstwo. Od początku nie wierzyłem, ale przez pewien czas... Potrzebowałem wziąć się w garść i przejść nad tym wydarzeniem do normalności, a przynajmniej jej nowej namiastki. Dopiero później zacząłem zadawać pytania i coś mi w tym nie pasuje. On by się nie zabił. Niestety nie mam konkretnych dowodów. Przez to zdarzenie zacząłem interesować się innymi nierozwiązanymi sprawami. Wiem co takie sprawy robią z członkami rodzin czy innymi bliskimi osobami, jak potrafią namieszać w głowie... Stąd ta tablica. W wolnym czasie próbuję dowiedzieć się czegoś więcej, zauważyć coś co innym umknęło... W jakikolwiek sposób pomóc, chociaż nie mam policyjnego szkolenia ani nic podobnego. A gdybyś chciała jeszcze jeden dowód, to spójrz na to.
Hunter podał jej kolejne zdjęcie, które tym razem nie wisiało na tablicy, a leżało w szufladzie w jego biurku. Wzięła je i zobaczyła dwie uśmiechnięte twarze. Jedną doskonale znała i choć brunet był młodszy, i tak widziała jego znajome ostro zarysowane nieco bardziej młodzieńcze rysy twarzy, ciemne oczy i nieco dłuższą niż obecnie niesforną czuprynę. Tyler był wyższy, równie przystojny co jego brat i w odróżnieniu od niego miał włosy w kolorze ciemnego blondu poprzetykanego jaśniejszymi miodowymi pasmami. Pomimo różnego koloru włosów, nie można było uznać ich za obcych. W ich oczach i twarzach można było dostrzec sporo podobieństwa. Mieli również identyczny blady odcień skóry. Najbardziej uderzyła ją radość bijąca ze zdjęcia. Nie była ona sztuczna, jak podczas robienia zdjęć rodzinnych, gdzie wręcz zmuszano do uśmiechu i to było widać. Byli autentycznie szczęśliwi. Tym bardziej trudno było jej na to patrzeć, wiedząc jak Tyler skończył.
- Przepraszam za to całe zamieszanie... Ja byłam przekonana, że ty...- Josie nie dokończyła zdania. Oddała mu zdjęcie, które od razu schował. Zapewne była to dla niego jedna z ważniejszych pamiątek po bracie.- Po prostu widok tej tablicy to był... Szok. Pomyślałam o najgorszym. Wybacz.
Było jej strasznie głupio. Zachowała się idiotycznie. Traktowała go tak oschle, a on stworzył tę tablicę z powodów wręcz altruistycznych. Nietypowe hobby, to musiała przyznać, ale pewnie w jakimś stopniu to pomagało mu pogodzić się z żałobą. Jeszcze swoim zachowaniem wręcz zmusiła go do opowiedzenia o prawdopodobnie najgorszym wydarzeniu w jego życiu. Miała ochotę zapaść się pod ziemię. Nie spodziewała się takiego wyjaśnienia... Nawet gdyby nie podejrzewała go o bycie mordercę, nie pomyślałaby o czymś takim.
- W porządku. Na twoim miejscu też bym pewnie pomyślał o czymś innym, widząc tablicę pełną zdjęć z różnych zbrodni. Dlatego ją zakrywam. Nie chcę wszystkim tłumaczyć, skąd się wzięła ta nietypowa chęć do wyjaśnienia różnych zbrodni.
I nie chce opowiadać o swoim martwym bracie, dodała w myślach Josie. Jednak nie odważyła się powiedzieć tego na głos.
- Rozumiem. Faktycznie jest to trochę nietypowe, ale również szlachetne z twojej strony. Chcesz pomagać osobom w podobnej sytuacji na tyle na ile możesz.
Hunter uniósł lekko kąciki ust. Szantynka uważała taką postawę za imponującą. Może myliła się co do niego i wcale nie był początkującym dziennikarzem żerującym na cudzych tragediach? On wcale nie chciał rozgłosu, tylko wyjaśnień. Powodów, motywów... To całkowicie zmieniało jego obraz w jej oczach.
- Skąd udało ci się zdobyć zdjęcia z laboratorium i sprzed budynku Cal?- spytała Sullivan, przypominając sobie, co najbardziej tknęło ją na tej tablicy. Jej dłoń mimowolnie skierowała się w stronę tablicy. Spojrzała pytająco na Huntera i dopiero kiedy skinął głową, odważyła się zdjąć płachtę. Jej wzrok zatrzymał się na zwłokach Bryce'a. Wbrew pozorom był to najmniej szokujący dla niej obraz. Widziała go na żywo, więc zdjęcie nie było jej w stanie przerazić.
- Znajomy znajomego ma kontakty w policji- wzruszył ramionami brunet.- Jako że to wszystko dzieje się w okolicy, uznałem za stosowne spróbować rozwiązać te sprawy. Jak widać, kiepsko mi idzie.
- Z pewnością robisz wszystko co jesteś w stanie. Jeszcze raz przepraszam za kłopoty, przesłuchanie i powrót do wspomnień- powiedziała Josie na koniec.
Pożegnała się z Hunterem, po czym wyszła z jego redakcji. Kiedy przyjaciele pytali jej co jej powiedział, powtarzała tylko w kółko, że on nie jest mordercą i że to faktycznie było jedno wielkie nieporozumienie. Potwornie się myliła. Czasami prawda była cholernie niespodziewana i zupełnie inna niż możnaby zakładać.
*****
Berny był nowym pracownikiem Californijskiego Zakładu Medycyny Sądowej, potocznie zwanej trupiarnią. To miał być jego pierwszy dzień w pracy. Już zacierał ręce, nie mogąc się doczekać, jakie sprawy przeniesie mu nowe miasto. Wielkie miasto tętniące życiem i przestępczością.
Wcześniej pracował w niewielkim miasteczku w okolicy Maine. Mieli jedną kostnicę, a poza nim to miejsce miało dwójkę pracowników, z czego jedną była osoba sprzątająca nieposiadająca doświadczenia patologa. Pomimo tak niewielkiej ilości pracowników, wcale nie mieli wiele do roboty. Od czasu do czasu zdarzył się jakiś wypadek i musieli potwierdzić przyczynę zgonu, co było jedynie czystą formalnością. Sekcję musieli przeprowadzić zgodnie z ogólnie przyjętymi zasadami, ale nie mieli żadnych zaskoczeń. Kogoś potrącono, a więc zginął od silnego uderzenia głową o asfalt. Ktoś zapił się na śmierć, a w jego krwiobiegu znaleziono ogromnie dużo promili. Czasami również musieli potwierdzić zgon starszej osoby, którą znaleziono w jej domu po kilku dniach. Staruszce wysiadło serce, ale zanim ktoś z sąsiedztwa zorientował się, iż odeszła, jej ciało poleżało kilka dni, w efekcie czego okropnie śmierdziało. To by było na tyle z niespodziewanych zgonów w Maine, ale Nowy Jork to zupełnie co innego.
Berny był zadowolony z przeprowadzki. Wcale nie tęsknił za tak zwanym "świeżym powietrzem". Zapach spalin bynajmniej mu nie przeszkadzał. Korki i tłumy ludzi o dziwo też nie. Zastanawiał się czemu dopiero po trzydziestce zdecydował się na zmianę? Dlaczego tak późno? Mógł to zrobić kilka lat wcześniej. Mógł wyjechać świeżo po studiach i nigdy nie wracać do tej małej mieściny. Dziury, w której znało się wszystkich sąsiadów i gdzie chętnie rozprawiano o życiu tychże sąsiadów. Nie brakowało mu plotek, wolał miejską anonimowość.
Berny z uśmiechem przyjął listę swoich dzisiejszych sekcji od Doris, recepcjonistki o wściekle różowych oprawkach okularów. Podobno ta pracowała w Nowym Jorku, ale z nieznanych przyczyn się tutaj przeprowadziła i ponownie zaczęła pracować w recepcji w kostnicy. Kobieta miała tak posępny nastrój, że nie powstydziłby się go jeden z jego podopiecznych. Widząc jego zadowolenie, rzuciła mu takie spojrzenie jakby był niespełna rozumu. Może i tak było, a może po prostu miał dobry nastrój? Ciężko stwierdzić. Lubił swoją pracę, chociaż wiele osób szokowało jak można lubić krojenie trupów. Od dziecka miał zepsutą wrażliwość i dużą tolerancję na widok obrzydliwych rzeczy. Krojenie trupów przychodziło mu wręcz mechanicznie. Nie przeszkadzały mu ani dźwięki włączonej piły do kości, ani mlask wyciąganych wnętrzności.
Podgwizdując pod nosem, skierował się do chłodni, gdzie czekali na niego jego podopieczni. Lubił ich tak nazywać, chociaż niektórzy przez takie teksty mieli go za wariata. Prawdę mówiąc, nigdy nie zależało mu na opinii publicznej. Nie miał w zwyczaju przystosowywania się do standardów społecznych.
Podszedł do wózka z odpowiednim numerkiem na stopie ofiary i pojechał z nim do sali sekcyjnej. Klasyczny metalowy stół na środku ze zlewem po jednej stronie i słuchawką od prysznica. Po jednej stronie szafki, oczywiście znajdujące się w bezpiecznej odległości od stołu. W środku była waga, skalpele, piły do kości, etanol, pojemniczki na próbki narządów i wszelki potrzebny asortyment. W truparni panowała cisza. Było stosunkowo wcześnie. Nic dziwnego, że jeszcze nie pojawili się inni pracownicy. Berny miał świra na punkcie punktualności. Zawsze przychodził przed czasem.
Berny narzucił na swoje ubrania fartuch, po czym zabrał się do pracy. Jak już tylko rozpiął czarny worek, okazało się, że miał przed sobą interesującą sprawę. Zdecydowanie różniącą się od tych, do których przywykł. Denatka zginęła w pożarze. Zostały z niej głównie przypalone kości. Na ocenę, iż była to kobieta, wystarczyło mu dosłownie kilka sekund. Widział niejedne zwłoki w swoim życiu, kości również. Specjalnie zrobił sobie kurs antropologa sądowego.
A więc wcale nie czekało go babranie się w organach. Musiał tylko zrobić kilka pomiarów. Na przykład kości udowej. Na tej podstawie mógł określić wzrost ofiary z dużym prawdopodobieństwem i stosunkowo niewielkim marginesem błędu. Powszechnym faktem było, że spalone zwłoki kurczą się, przez co postronny obserwator mógłby wymyślić historię o ofierze, która mocno mijałaby się z prawdą.
Berny włożył lateksowe rękawiczki, po czym przystąpił do dzieła. Jednak mierząc kość udową, zauważył coś nietypowego, co od razu rzuciło mu się w oczy. Kości na plecach denatki były jakby... Nacięte? Berny obrócił ofiarę na brzuch, chcąc zobaczyć czym była owa anomalia. Zatkało go, kiedy zobaczył wycięty w kościach symbol. Choć był on bardzo szczątkowy i niepełny, od razu poznał kształt.
Berny ze skupieniem przyglądał się każdemu fragmentowi nacięcia. Od razu również je fotografując. Musiał przyznać, że aparat w nowojorskiej kostnicy był dużo lepszy niż tamten w Maine. Jednak jego uwagę bardziej przykuwały szczątki niż aparat. Na plecach ofiary ktoś wyrył pentagram. Niesamowite, pomyślał. Po raz pierwszy widział coś takiego.
Kiedy już skończył sesję zdjęciową tego niezwykłego odkrycia, od razu poszedł do Doris. Kobieta obrzuciła go niechętnym spojrzeniem. Aż mógłby odnieść wrażenie, że jej w czymś przeszkadzał, ale kompletnie się tym nie przejmował.
- Potrzebuję numeru do policjantów zajmujących się sprawą tej spalonej denatki. Szybko- poinformował Berny.
Doris wzruszyła ramionami, wykonała kilka operacji na laptopie, po czym podyktowała mu numer. Berny skrzętnie go zapisał. Ciągle był podekscytowany tym znaleziskiem. Aż dziwne, że policjanci i technicy na miejscu zbrodni niczego nie zauważyli. Musieli patrzeć niezbyt dokładnie i ani razu nie obrócili szkieletu, przez co umknął im pentagram. Zauważył również inną osobliwość w tym szkielecie.
Jego pierwsza denatka w nowym miejscu i już bomba, coś nowego, z czym do tej pory się zetknął. Teraz tym bardziej utwierdził się w przekonaniu, że przeprowadzka była świetnym pomysłem. Czekało go mnóstwo ciekawych zgonów w przyszłości. Już nie mógł się doczekać, co jeszcze trafi do niego na stół.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro