Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Szatynka czuła się dużo lepiej niż poprzedniego dnia. Wieczorem tuż po powrocie z nieudanej próby odzyskania laptopa padła na łóżko i niemal natychmiast zasnęła. Przebudziła się gdzieś w środku nocy, wzięła szybki prysznic i wróciła do łóżka. Pomijając to krótkie przebudzenie, spała jak kamień. Rano czuła się znacznie bardziej żywa niż poprzedniego dnia, będąc na kacu i do tego potężnie niewyspana.

Stwierdziła, że nie puści tego płazem Hunterowi. Umówili się, a on jak ja typowego dupka przystało, wystawił ją! W dodatku ciągle był w posiadaniu jej własności. Na serio potrzebowała odzyskać laptopa. Zajęcia z Harrisonem nie były jedynymi, do których potrzebowała połączenia z siecią. Poza tym wypadałoby zacząć pisać pracę na zaliczenie, a nie mogła tego zrobić, jeśli nie miała laptopa. W duchu obiecała sobie, że to był pierwszy i jedyny raz, kiedy zdecydowała się cokolwiek zostawić Hunterowi. Nigdy więcej nie popełni tak karygodnego błędu. Pod wpływem impulsu i negatywnych emocji napisała również Hunterowi krótką i wymowną wiadomość.

Od Josie: Oddaj mojego laptopa, dupku!

W stosunku do każdej innej osoby pewnie najpierw powściągnęłaby emocje, a dopiero potem próbowała nawiązać kontakt. Hunter był wyjątkiem od tej reguły. No i mogłaby nazwać go gorzej niż "dupek". Nawet przychodziło jej na myśl kilka adekwatnych godnych ocenzurowania epitetów, ale uznała, że to wystarczy. Będzie czerpała większą satysfakcję, jeśli powie mu je prosto w twarz.

Próbowała nawet do niego zadzwonić, ale nie doczekała się żadnej odpowiedzi. W bojowym nastroju skierowała się na stołówkę. Istniała szansa, że go tam spotka i wtedy chętnie powie mu co myśli o jego dziecinnie irytującym zachowaniu... Kradnięcie rzeczy było domeną dzieci. Brakowało tylko, żeby zaczął jej wymachiwać przed twarzą torbą z jej laptopem, mówiąc że jej go nie odda.

Tuż po wyjściu z akademika zauważyła, że coś się stało. Studenci z ożywieniem szeptali na jakiś temat. Usłyszała przelotnie mnóstwo zaskoczonych czy zdziwionych westchnień. Miała ochotę podejść do pierwszej lepszej grupki i zapytać o co chodzi, bo choć ludzie ciągle o czymś gadali, tak tego dnia atmosfera była inna. Dużo gęstsza i jakby trochę poważna. Zaniepokoiło ją to, ale postanowiła nie ulegać zbiorowej paranoi. Szukała kogoś z bliższych jej osób, a przynajmniej takich, z którymi chociażby przelotnie wymienia kilka zdań pomiędzy wykładami. Jak na jej szczęście przystało, nikogo takiego nie widziała.

Przemierzając korytarze Cal, Josie czuła się jakby trafiła do innej rzeczywistości. Konsekwentnie na każdym rogu ktoś z kimś plotkował i nie usłyszała ani jednego śmiechu czy przejawu wesołości, co wbrew pozorom, wcale nie zdarzało się tak rzadko na tak wymagającej uczelni. Czasami przesyt wiedzy powodował śmiech i żarty z byle czego. Istniały różne metody na radzenie sobie ze stresem.

Sullivan zrobiła dobre dwie runki po całym budynku wydziałowym aż w końcu wyszła na zewnątrz, gdzie zobaczyła jeszcze większe skupiska studentów. To nie był zwyczajny widok. Co się tutaj działo, do cholery?! Gdyby zawył alarm, ale takowego nie słyszała, mogłaby śmiało podejrzewać, że chodzi o jakąś próbną lub prawdziwą ewakuację. Podobno w budynku C, gdzie mieściły się laboratoria co chwilę wył im alarm. Kilka razy doszło do faktycznej ewakuacji z powodu wydzielania się jakiejś niebezpiecznej sytuacji. Kiedyś również słyszała o pożarze, a właściwie sytuacji, kiedy ktoś się podpalił i coś zapalił biegając w płonącym fartuchu. Zajęcia na uniwersytecie potrafiły być niebezpieczne, jak widać na załączonym obrazku.

W końcu znalazła Josha. Już dawno nie cieszyła się aż tak bardzo na jego widok. Może on jej powie, co się tutaj działo.

- Co to za zbiorowisko? Co się stało?- spytała Josie, nawet nie siląc się na w tym momencie bardzo sztucznie brzmiące uprzejmości. Josh to zrozumie.

Student prawa spojrzał na nią niepewnie jakby wahał się czy jej odpowiedzieć. Od razu zgromiła go wzrokiem, co miało znaczyć, żeby mówił i nie migał się od odpowiedzi.

- Kolejne morderstwo- wyjaśnił krótko Josh. Nie musiał mówić nic więcej. Tyle wystarczyło, żeby dogłębnie zszokować Josie. Przed oczami pojawił jej się dobrze znany widok z miejsca zbrodni. Rana w kształcie odwróconego krzyża i kałuża niemalże czarnej posoki. Wyobraziła sobie podobną sytuację tyle że w miejscu twarzy Bryce'a pojawiła się pierwsza lepsza twarz z uniwersytetu. Przez chwilę była to jej koleżanka z wykładów, innym razem woźna czy portier, aż na koniec zobaczyła Brooke czy Noah. Szczególnie te ostatnie obrazy mocno nią wstrząsnęły. Wzdrygnęła się, a po jej kręgosłupie przeszedł dreszcz. Nie chciała nigdy widzieć czegoś takiego na żywo. Przenigdy. Jej wyobraźnia potrafiła być okrutna. Nagle tknęła ją pewna myśl. A co jeśli Josh nie chciał jej o tym mówić, bo znali tę osobę?

- Kto... Nie żyje?- zdołała wydukać z siebie szatynka. Miała ściśnięte gardło, więc to i tak sporo. Przynajmniej nie widziała, żeby Josh płakał... Czy to znaczyło, że nikt ze znanych im osób nie został zamordowany? Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie zadawać sobie podobne pytanie. Życie potrafiło być zaskakujące, niekoniecznie w pozytywnym kontekście.

- Nie wiadomo. Zwłoki są w dość... Ciężkim do identyfikacji stanie. Są spalone, ale kiedy tylko się o tym dowiedziałem obdzwoniłem kogo się dało, więc to raczej nikt znajomy. Przynajmniej nikt z bliższych znajomych- odparł Josh.

Josie w pewnym stopniu odetchnęła z ulgą, chociaż jednocześnie skarciła się za to w myślach. Ciągle chodziło o morderstwo. Ktoś niesłusznie stracił życie. Nie powinna nawet w najmniejszym stopniu się z tego cieszyć. Czy to znaczyło, że była złym człowiekiem?

- To dobrze. Od kiedy wyszłam z akademika wszędzie panowała ta dziwna napięta atmosfera. Miałam iść coś zjeść, ale najpierw musiałam zobaczyć co się dzieje...

- No widzisz, masz informacje z pierwszej ręki- powiedział Josh, chociaż w jego głosie tym razem nie pobrzmiewała duma jak to bywało w każdym innym kontekście, kiedy czymś zabłysnął.- Ja akurat idąc korytarzem, usłyszałem krzyk. Wybiegłem na zewnątrz i zobaczyłem źródło hałasu oraz leżące nieopodal spalone zwłoki.

Szatynka skrzywiła się mimowolnie. Współczuła mu z całego serca.

- To musiał być okropny widok.

- W pewnym sensie tak, ale bardziej to było zaskakujące. Nie spodziewałem się tego. Widok obiektywnie rzecz biorąc wcale nie był taki drastyczny. Większość tkanek się spaliła...- w tym momencie Josh gwałtownie urwał, widząc jej minę.- Wybacz, pominę szczegóły. Po prostu na sekcjach zwłok widziałem drastyczniejsze obrazy. Ten był... Niespodziewany. W każdym razie to była kobieta.

Josie zmarszczyła brwi. Josh faktycznie widział już niejedne zwłoki, bo rzeczywiście zdarzało mu się chodzić na sekcje zwłok w ramach medycyny sądowej, na którą się zapisał. Z drugiej strony powiedział, że większość się spaliła. Jeśli zostały głównie kości... To skąd wiedział, że to kobieta?

- Dlaczego tak myślisz?

- Po kościach. Szkielet kobiety i mężczyzny różni się. Najbardziej widoczna różnica występuje w przypadku miednicy. U kobiet jest ona szersza i niższa, u mężczyzn jest węższa i wyższa. Różni się również kształtem spojenia łonowym, ale i tak musiałabyś to zobaczyć, żeby zauważyć różnicę. Mogę ci pokazać w internecie, jeśli chcesz.

Szatynka odmówiła. Jakoś nie ciągnęło jej do oglądania szkieletów, zwłaszcza z myślą, że podobny znalazł się na terenie Cal i prawdopodobnie jeszcze kilka dni temu był żywą i chodzącą na zajęcia osobą, taką jak oni.

- Wystarczy mi lekcji anatomii. Wiadomo co się stało?

- Poza tym, że ktoś został spalony i podrzucony do Cal, to nie. Mówię o tym podrzuceniu, bo nie słyszałem o żadnym pożarze w nocy. Ukrycie wielkiego ogniska byłoby trudne.

Tym razem przyjaciel od razu wyjaśnił, czego podejrzewał tak, a nie inaczej. Jego wniosek był całkiem logiczny i rozsądny. Do tego nie trzeba było mieć specjalistycznej wiedzy. Akurat pożar na pewno ktoś by zobaczył. Płomienie rzucały się w oczy, nie dość, że byłoby jasne to jeszcze powstałoby mnóstwo dymu. Ale skoro ta osoba zginęła gdzieś indziej... To po co ktoś miałby zadawać sobie trud przywiezienia ciała akurat na teren uniwersytetu? Albo o czymś nie wiedziała albo to nie miało sensu.

- Wszystko w porządku, Jo?- zagadnął ją Noah, który zmaterializował się tuż koło niej. Pokiwała głową.- Jakoś blado wyglądasz.

Josh automatycznie stanął po jej drugiej stronie jakby zaczęli obawiać się, że zaraz zemdleje i trzeba ją będzie łapać. To urocze, że się o nią martwili, ale trochę przesadzali. Skoro nie zemdlała na widok Bryce'a, to teraz tym bardziej, skoro niczego nie widziała poza skupiskiem ludzi i odległym zbiorowiskiem policjantów oraz techników.

- Czyżbyś nagadał jej swoje medyczno sądowe bzdury, Josh?- spytał Noah, mrużąc oczy. W odpowiedzi ten przewrócił oczami.

- Nie, powstrzymałem się. Tylko odpowiadałem na pytania.

- To prawda- potwierdziła Josie, nie chcąc żeby ci dwaj się kłócili. Noah wyglądał na sceptycznie nastawionego, ale nie drążył tematu. Sullivan rozglądała się, ale nigdzie nie zauważyła Brooke czy Andrew. Swoją drogą, przyjaciółka nie poinformowała jej jak zakończyła się jej rozmowa z Andrew, co było dziwne. Niezależnie od rezultatu z pewnością by do niej przyszła podzielić się radosną nowiną lub czymś zupełnie przeciwnym. Jednak Josh twierdził, że wszystkich obdzwonił. To nie mogła być Brooke, prawda? Na pewno nie, powtórzyła sobie w myślach. Jak tak dalej pójdzie to dorobi się paranoi przez te morderstwa. A może Brooke po prostu stchórzyła? To byłoby w jej stylu. Nie miała odwagi poruszyć tematu spędzonej nocy z Andrew, a tym bardziej żeby przyjść do niej i ją o tym poinformować.

Zamiast Brooke Josie zobaczyła w tłumie blisko taśmy kogoś innego. Znajomą ciemną czuprynę i choć widziała jedynie plecy i tył głowy, była przekonana, że miała na widoku Huntera. Naczelny dziennikarz Cal nie przegapiłby okazji, żeby zobaczyć na własne oczy zdarzenie, które odbiło się echem po całej uczelni. Pewnie już szykował się do pisania artykułu na ten temat, co uważała za nieco odrażające. Ktoś umarł, a on myśli jedynie o opisaniu tego dla zdobycia rozgłosu. Jak tak można?

Pomimo niechęci jaką czuła, podeszła do Huntera. Nawet tak banalna czynność jak zrobienie kilku kroków okazała się dla niej wyzwaniem. Oczywiście nie ze względu na bruneta. Bardziej odstraszała ją bliskość taśmy policyjnej i potencjalnego widoku, jaki mogła zastać po drugiej stronie. Tłumaczyła sobie, że policja nie zostawiłaby spalonego ciała na widoku i że z pewnością co najmniej je przykryli, a może wpakowali do czarnego worka. Jednak jakaś jej część czuła irracjonalny strach przed widokiem kolejnego trupa. Za pierwszym razem kompletnie się tego nie spodziewała, a teraz już zaczynał ją boleć brzuch ze stresu i zdenerwowania.

Josie zatrzymała się dwa kroki od taśmy. Ciągle nie widziała, co było za nią, bo widok zasłaniali jej stojący przy taśmie studenci. Nie rozumiała, co było w tym takiego ciekawego. Jak można tak stać i gapić się na miejsce zbrodni?

Szatynka zdołała jedynie zrobić jeszcze krok do przodu i dotknąć w ramię Huntera, kiedy poczuła, jak nogi robią się jej dziwnie miękkie, a mroczki przed oczami pochłaniają całe jej pole widzenia. Straciła kontakt z rzeczywistością i zemdlała.

*****

Tuż po otwarciu oczu zobaczyła wokół siebie tłum ludzi. Ona sama leżała na trawie, a pod jej głową leżało coś miękkiego. Zobaczyła jedynie kolorowy rękaw bluzy, która zdecydowanie nie należała do niej. Trochę jej zajęło ogarnięcie sytuacji. Przed chwilą znajdowała się gdzieś... Wyżej? Z pewnością stała. Dlaczego teraz leżała na trawie? Przypomniało jej się jak nagle ogarnęła ją ciemność z niezrozumiałego dla niej powodu.

Nad sobą zobaczyła między innymi trzy znajome twarze. Josh, Noah i Hunter wyglądali na przejętych. Nawet ten trzeci. Aż taki teatrzyk odwaliła? Rzecz jasna, nie miała na myśli, że mogłaby coś takiego udawać. Zdecydowanie nie potrafiłaby udać tak perfekcyjnego omdlenia. Wokół niej zabrał się pokaźny tłum, więc postanowiła się ich pozbyć.

- Już wszystko okej. Nie musicie się zbierać wokół mnie niczym wokół tamtego nieszczęśnika. Żyję i mam się dobrze- powiedziała, co spowodowało gwałtowne rozejście się gapiów.

W przeciwieństwie do niego jeszcze żyję, dodała w myślach, ale nie odważyła się powiedzieć tego na głos. Nawet w jej głowie brzmiało to nieodpowiednio. Czyżby uderzyła się w głowę podczas tej nagłej utraty przytomności, że miała tak paskudne poczucie humoru?

- Dobre, Jo- stwierdził Noah, powstrzymując śmiech. Najwidoczniej jego myśli powędrowały w tym samym kierunku i również uważał to za nieodpowiednie.

- Leż spokojnie i nic nie mów- polecił jej Hunter, przez co zgromiła go wzrokiem i pomimo tego, że jego rada mogła być rozsądna, poderwała się do pozycji siedzącej. Przypłaciła to zawrotami głowy, ale nie zemdlała ponownie. Uważała swoje posunięcie za właściwe, chociażby tylko po to, żeby zobaczyć pełen irytacji wyraz na twarzy Huntera.- Czego nie rozumiesz w leż spokojnie i nic nie mów?! To było dla twojego dobra!

- Przestraszyłaś nas- dodał Josh.- Mogłaś powiedzieć, że źle się czujesz, a nie znikać w tłumie i mdleć.

- Przepraszam, ale tego nie planowałam- mruknęła Josie, po czym już mniej agresywnym tonem dodała: - To wydarzyło się nagle. Nie sądziłam, że... Zemdleję.

- Napij się, tylko powoli- polecił jej Hunter, podając jej butelkę z wodą mineralną.

- Dzięki- mruknęła szatynka. Rzeczywiście chciało jej się pić, więc przyjęła butelkę. Później spróbowała wstać, ale została gwałtownie i jednogłośnie powstrzymana. Długo jeszcze musiała siedzieć na tej trawie? Zemdlała, stało się. Czy teraz mogła wrócić do normalności?

- Jak się czujesz?- zapytał Josh.

- Dobrze. Czy teraz łaskawie pozwolicie mi wstać? Miałam w planach iść na stołówkę zanim...

- Nic dzisiaj nie jadłaś?- spytał trochę zbyt ostro jak na jej gust Hunter.

- Tak wyszło- odpowiedziała, wzruszając ramionami. Bądź co bądź, nie wydarzyło się nic poważnego. Może zrobiła trochę dramatyczną scenę omdlenia, ale już miała się dobrze.

Ciemnowłosy pokręcił głową z nieskrywaną dezaprobatą.

- Idziemy do mnie do redakcji. Teraz. Znajdę coś do jedzenia i mogę zaserwować kawę- oznajmił Hunter takim tonem jakby to było już postanowione, co tym bardziej ją rozwścieczyło. Przypomniała sobie również o powodzie, dla którego chciała z nim rozmawiać przed omdleniem. Tak szybko mu nie odpuści.

- To ty idziesz do redakcji i przynosisz mi mojego laptopa. Chcę go odzyskać. Teraz- odparowała podobnym tonem. Mimo protestów, poderwała się z miejsca i skrzyżowała ramiona pod biustem.- Miałeś mi go oddać wczoraj, ale oczywiście musiałeś mnie wystawić. Zamknąłeś swoją redakcję i poszedłeś cholera wie gdzie, więc teraz bez dyskusji po niego idziesz.

Josie i Hunter mierzyli się złowrogimi spojrzeniami. Żadne z nich nie zamierzało odpuścić. Pewnie ta walka na spojrzenie trwałaby jeszcze chwilę, gdyby nie Noah.

- To ja mam dla was idealny kompromis- przerwał im Noah.- Jako że ja mam coś pilnego do zrobienia, a Josh ma zajęcia, byłbym wdzięczny, Hunter, gdybyś zajął się przez chwilę Jo i upewnił się, że już ma się dobrze. A ty Jo idź do tej redakcji, odzyskaj laptopa i zjedz coś, żebyś znowu nam nie zemdlała.

Zwracając się do niej, Noah rzucił jej bardzo sugestywne spojrzenie. Chwilę zajęło jej domyślenie się, o co mu chodziło. Przecież nie zostawiłby jej na pastwę dziennikarza Cal, gdyby nie miał w tym innego celu. W zasadzie to ona go miała, on tylko posunął pomysł. No jasne! Jak mogła wcześniej na to nie wpaść?! Pójdzie do redakcji Huntera i jeśli spędzi tam wystarczająco dużo czasu, żeby zostawił ją samą choć na chwilę, to będzie mogła zobaczyć co ukrywał na tablicy korkowej. To było genialne!

- Co ty niby masz pilnego do zrobienia?- zapytał Josh.- Przecież Jo właśnie zemdlała...

- Noah ma rację. Na taki kompromis mogę iść. Josh, odpuść mu. Faktycznie ma coś pilnego. Brooke prosiła o pomoc z nie pamiętam czym... W każdym razie to ważne.

- Oj tak, zdecydowanie- zgodził się z nią Noah. Josh wyglądał na lekko zdezorientowanego, ale ostatecznie wzruszył ramionami i odpuścił.

- Dobrze, to chodźmy, Jo- rzucił Hunter. Josie pożegnała przyjaciół i udała się z naczelnym dziennikarzem w kierunku budynku ich wydziału. Kiedy spróbował objąć ją asekuracyjnie ramieniem, odsunęła się.

- Łapy przy sobie. Jeśli będzie mi słabo to powiem- przystopowała go szatynka. Od razu wstąpiła w nią nowa energia. Była tak blisko znalezienia haka na Huntera, że obecnie nawet nie przeszkadzało jej jego towarzystwo. Pomysł Noah był świetny. Po prostu zajebisty.

- Tak dla twojej informacji wczoraj wypadło mi coś pilnego. Przepraszam, nie miałem w planach cię wystawić- odezwał się po chwili Hunter. Uniosła powątpiewająco brwi.

- Daruj sobie- odparła Josie. Doskonale wiedziała, dlaczego to zrobił. Uniósł się dumą przez to, że zignorowała go poprzedniego wieczoru, aby iść na imprezę.- Oko za oko. Ja cię raz zignorowałem, żeby iść na imprezę, więc ty zrobiłeś identycznie... W każdym razie teraz już jesteśmy kwita i chciałabym odzyskać laptopa bez utrudnień. Tylko na tym mi zależy.

- Nie zamierzałem go sobie zostawić- odparował jakby lekko urażony brunet, przewracając oczami.- Na serio chciałem ci go oddać. Jest w redakcji, więc akurat będziesz mogła go odzyskać.

- Świetnie- podsumowała Sullivan bez grama entuzjazmu w głosie.- W końcu w jakiejś kwestii się ze sobą zgadzamy.

Po jej słowach zapadła cisza. Hunter już chyba całkiem stracił do niej cierpliwość, bo zaprzestał bezskutecznych prób tłumaczenia się. Ta cisza wydała się Josie tak nienaturalna. Nie pamiętała, kiedy ostatnio milczeli w swoim towarzystwie. Czy to kiedykolwiek się stało? Intensywnie szukała w pamięci takiego zdarzenia, ale nie potrafiła takowego znaleźć. Przeważnie się kłócili, czasami rozmawiali mniej lub bardziej wrogo, zdarzało się też, że to ona próbowała go ignorować, a Hunter specjalnie na złość się odzywał. Zdecydowanie nie milczeli w swoim towarzystwie.

Nie zdążyła bardziej zanalizować powodu, dla którego ta ciszw wydała jej się dziwna, ponieważ zobaczyła bluzę w czarno czerwoną kratę przewieszoną niedbale na ramieniu. Właśnie ją miała pod głową, lecąc na uczelnianym trawniku.

- To na tej bluzie leżałam. Czy to znaczy, że... Nie uderzyłam głową w trawnik?- spytała Sullivan, chcąc od razu rozwiać wątpliwości.

- Żartujesz, prawda Jo?- odparł Hunter. Nie miała pojęcia jak zinterpretować jego reakcję. Czasami to co mówił było lekko enigmatyczne. Mógłby się jaśniej wyrażać. Pytała serio!

- No wyobraź sobie, że mam drobną lukę w pamięci. Pamiętam jak szłam w twoim kierunku, a potem moje wspomnienia od razu przeskakują do trawnika, więc nie. Nie żartuję i mógłbyś mi normalnie odpowiedzieć.

- Złapałem cię. Myślisz, że mógłbym stać jak kołek i patrzeć jak mdlejesz?

Tego się po nim nie spodziewała. Musiał mieć dobry refleks, chyba że w rzeczywistości nie mdleje się aż tak szybko. Ciężko stwierdzić, już dawno nie widziała jak ktoś zemdlał na jej oczach.

- Nie, wiadomo, że lepiej wyjść na bohatera- stwierdziła szatynka. Jak się jest dziennikarzem wątpliwej reputacji zawsze lepiej poprawić swoją opinię. Zwłaszcza jeśli sytuacja sama się nadarzyła. Nagle tknęła ją pewna myśl i bynajmniej jej się ona nie spodobała.- Nie mów, że zamierzasz napisać o tym artykuł. Nie zgadzam, żebyś pisał o...

- Czy mogłabyś się na chwilę zamknąć, Jo?- przerwał jej Hunter, zastępując jej drogę i patrząc prosto w oczy. Jego tęczówki wcale nie sprawiały wrażenie jaśniejszych. Z bliska tym bardziej wydawały się niemal czarne. Nie spodziewała się takiej reakcji, więc przekrzywiła lekko głowę, spoglądając na niego z niezrozumieniem.

- Jaki jest twój problem? Nie mieliśmy iść do redakcji? W takim tempie nigdy tam nie dojdziemy.

- Cały czas dorabiasz sobie teorie do mojej osoby i nie dajesz mi dojść do słowa, żeby tę wersję sprostować, a nawet jeśli mi się to udaje, bagatelizujesz to i udajesz, że i tak wiesz lepiej- wyjaśnił Hunter, a w jego głosie pobrzmiewała... Złość? Wkurzyła go? Cholera, jak tak dalej pójdzie to ani nie odzyska laptopa, ani nie zobaczy co ukrywa. Nie tak to miało wyglądać.

- Sorki?- wyrzuciła z siebie zaskoczona tym wybuchem. Nie wiedziała co powiedzieć. Normalnie by się kłóciła, ale tym razem chciała trochę załagodzić sytuację.

- A żebyś wiedziała, że należą mi się przeprosiny. A teraz mnie grzecznie posłuchasz i nie waż się mi przerywać. Po pierwsze, wczoraj nie wystawiłem cię celowo. Zdarzyło się coś... Dostałem telefon z informacją o wypadku. Musiałem jechać do szpitala i nie miałem głowy, żeby cię o tym informować.

Josie wytrzeszczyła oczy. Wypadek? Nie spodziewała się tego. Już otworzyła usta, żeby zapytać jak się ma ta osoba, ale powstrzymało ją karcące spojrzenie Huntera, którego wzrok zatrzymał się na jej ustach. Dopiero po chwili ponownie wrócił do jej oczu.

- Po drugie, nie jestem potworem. Zemdlałaś, więc cię złapałem. Nie zamierzam o tym pisać artykułu. Może i prowadzę uniwersytecką gazetkę, ale to nie znaczy, że opisuję wszystko jak leci i zdecydowanie nie próbuję zgrywać bohatera ani kogoś kim nie jestem. Teraz możesz mówić. Skończyłem.

Szatynka zawahała się. Teraz to już kompletnie nie wiedziała, co powiedzieć. Czuła się... Źle? Nie chodziło o jej samopoczucie. Po prostu chyba niesłusznie go potraktowała. Jeszcze ten wypadek. Współczuła mu. Miała nadzieję, że ta osoba z tego wyjdzie.

- Dobra, przepraszam. Trochę przesadziłam. No i dziękuję za ratunek. Kto miał wypadek? Wszystko w porządku z tą osobą?

Spojrzenie Huntera od razu złagodniało. Jego oczy już nie zdawały ciskać gromów. Czy to znaczyło, że zareagowała odpowiednio?

- Tak, na szczęście to nie było nic groźnego. Moja kuzynka niedawno zdała prawko i miała stłuczkę. Twierdzi, że nic się nie stało, ale jednak drugi kierowca nalegał, żeby sprawdziła czy czegoś nie złamała albo czy nie ma wstrząśnienia mózgu. Opierała się, ale w końcu pojechała do szpitala- odpowiedział Hunter, na co uśmiechnęła się lekko, chcąc dodać mu otuchy. Wyglądał jakby faktycznie się przejął tym wypadkiem.

- To dobrze, że nic jej nie jest. Teraz tym bardziej mi głupio, że taką aferę zrobiłam o tego laptopa. Myślałam...

- Nie ważne. Już sobie to wyjaśniliśmy. A teraz powiedz czy ten upór ci czegoś nie przypomina? Na przykład sytuacji sprzed chwili, kiedy sugerowałem, żebyś leżała, a ty bezmyślnie zerwałaś się z miejsca?

No i tyle było z w miarę znośnego Huntera, pomyślała Josie. Gwałtownie się oburzyła.

- Nie porównuj wypadku samochodowego do omdlenia. Śniadania nie jadłam, prawie zobaczyłam ciało... Jestem usprawiedliwiona.

Brunet przewrócił oczami, po czym obrócił się do niej tyłem i skierował ponownie w stronę redakcji. Zacisnęła usta w wąską linię. Okej, czyli ponownie wracają do tego co było i będą się wzajemnie wkurwiali. Cudownie, już się nie mogła doczekać jak będzie mogła mu coś wytknąć czy rzucić ciętą ripostę.

W końcu dotarli do redakcji. Josie z radością rozwaliła się na kanapie. Była taka wygodna i choć nie była zmęczona, to od razu zrobiła się senna. Nie śpij Sullivan przecież masz plan, skarciła się w myślach.

- Rozgość się, tylko jak chcesz leżeć, to zdejmij buty. Nie waż się ich położyć na stoliku- strofował ją Hunter, na co przewróciła oczami.

- Wcale nie zamierzałam tego zrobić. Za kogo ty mnie masz?- odparowała w podobnym tonie, co on wcześniej, mrużąc ze złości oczy. Brunet zignorował  ją. Rzucił bluzę na wolne krzesło i zaczął szukać czegoś w plecaku. Wyciągnął kanapkę.

- Tutaj masz kanapkę z kurczakiem. Kupiłem ją dzisiaj w bufecie. Jest nietknięta, jak widzisz. Nie zatrułem jej. Zrobić ci kawę?

Josie wyczuła w tym pytaniu szansę. Przyjęła kanapkę.

- Dzięki, ale sama się obsłużę. Mógłbyś skończyć do automatu po jakiegoś batonika do kawy? Może być ten z karmelem, nie pamiętam nazwy... Proszę? Jestem głodna i mam straszną ochotę na coś słodkiego.

Specjalnie dodała to "proszę", żeby brzmieć przyjaźniej i żeby nie zaczął niczego podejrzewać. W końcu już raz przy nim próbowała zobaczyć, co ukrywał pod czarną płachtą, która ciągle znajdowała się w tym samym miejscu, co wcześniej.

- Niech ci będzie- skapitulował Hunter.- Ale jakbyś poczuła się gorzej, to po prostu usiądź i poczekaj. Jeśli wyjdę, to nie będę mógł cię złapać i uratować przed upadkiem.

Josie zaśmiała się, po czym zapewniła go, że to się nie stanie i będzie na siebie uważać. Zaczynała czuć minimalne wyrzuty sumienia. On był dla niej wyjątkowo miły i troskliwy, a ona tak perfidnie kłamała i kombinowała, żeby się go pozbyć. Próbowała na siłę poznać jego sekret i znaleźć jakieś kompromitujące informacje. Po raz pierwszy, od kiedy Noah podsunął jej ten pomysł, zaczęły kiełkować w niej wątpliwości.

Hunter wyszedł. Trzask zamykanych drzwi ją nieco otrzeźwił. Weź się w garść Sullivan, poleciła sobie stanowczo w myślach. Przypomniała sobie, dlaczego to robiła. Nie chodziło o głupią zemstę na Hunterze, tylko o jej bezpieczeństwo. A jeśli jednak postawi wygadać się, że to ona znalazła Bryce'a? Harrison już wystarczająco ją nastraszył. Jeśli zabójca się o tym dowie, to mogła być w poważnym niebezpieczeństwie.

Z mocno bijącym sercem i wyrzutami sumienia podeszła do tablicy korkowej i jednym szybkim gestem zerwała czarny materiał. Ani przez ułamek sekundy w jej głowie nie zagościła wcześniej myśl, że mogła znaleźć coś takiego. Zakryła usta dłonią, żeby nie krzyknąć. Nie spodziewała się czegoś tak strasznego.

Po raz kolejny tego dnia nogi zrobiły się jej miękkie. Osunęła się do tyłu tak, że jej pośladki napotkały oparcie kanapy. Miała przed sobą makabryczną tablicę zbrodni! Naliczyła co najmniej sześć różnych ciał, wszędzie była krew, widziała policyjne taśmy, karteczki z numerkami dowodowymi... Ale najbardziej wstrząsnęły nią dwa ostatnie zdjęcia. Jedno z nich było jej dobrze znane. To był Bryce! W laboratorium, dokładnie w takim stanie jak go zastała. Kolejne z kolei przedstawiało nadpalone zwłoki przed budynkiem Cal... Nieopodal miejsca, gdzie zemdlała i gdzie urzędowała obecnie policja.

Była w szoku i potwornie się bała. Nieświadomie weszła do kryjówki potwora i znalazła dowody na to kim był zabójca z Cal. To dlatego chciał z nią zrobić wywiad! Od początku myślał tylko o sobie i czy przypadkiem nie usłyszała ani nie zobaczyła za dużo.

Josie jak w transie wyciągnęła telefon i zrobiła kilkanaście zdjęć. Ręce tak bardzo jej się trzęsły, że była przekonana, że część z nich będzie rozmazana. Później z trudem zakryła tablicę. Przez wspomniany wcześniej powód to wcale nie było takie łatwe zadanie. Próbowała kilka razy zanim materiał w końcu zatrzymał się tam, gdzie powinien. Odczekała, żeby sprawdzić czy się trzyma, po czym wróciła na kanapę, chociaż miała przemożną chęć do ucieczki.

Oddychaj Sullivan, pomyślała. Nie mogła uciec. To byłoby podejrzane. Musiała... Zachowywać się jakby nigdy nic. Tak jak wcześniej. Rozejrzała się, a jej wzrok zatrzymał się na szarym laptopie. To był jej laptop. Odetchnęła z ulgą, biorąc go na kolana. Wzięła kanapkę, ale miała tak ściśnięty żołądek, że i tak nic by w siebie nie wmusiła.

Jej samokontrola wystarczyła tylko na to, żeby poczekać aż wróci Hunter i poinformować go z uśmiechem, że czuje się dużo lepiej. Przyznała, że znalazła laptopa, bo leżał na wierzchu, po czym stwierdziła, że musi iść. Kanapkę wepchnęła do torby, udając że ją zjadła, wzięła batonika i wyszła.

Oddaliła się za róg korytarza powoli, a dopiero później puściła się biegiem w kierunku akademika. Nie przejmowała się zdziwionymi spojrzeniami osób, które zobaczyły jej bieg. Chciała jak najszybciej oddalić się od mordercy. Czuła ogromną ulgę, że w ogóle udało jej się wyjść z tej jego upiornej kryjówki. I co ona teraz miała zrobić? Iść do przyjaciół, a może od razu na policję z informacją, że zdemaskowała mordercę?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro