Rozdział 2 - Ciąg dalszy rozwijającej się przyjaźni
Reszta jego zajęć minęła podobnie jak transmutacja. Każdy profesor chciał się upewnić, że nowy uczeń poradzi sobie na ich zajęciach. Salirowi udało się udowodnić, że posiada odpowiednie umiejętności w podstawowych przedmiotach takich jak eliksiry, amulety, ziołolecznictwo i historia magii. Zdał je przecież na szóstym roku, dlatego nie miał z nimi problemów. Najwięcej dylematów sprawiły mu runy, na których również towarzyszył mu Tom. Ledwo udało mu się udowodnić, że może na nie uczęszczać. Po przetestowaniu z obrony przed czarną magią ku zaskoczeniu wszystkich został w klasie, twierdząc, że zawsze może dowiedzieć się czegoś więcej.
Tuż po zajęciach, gdy byli w pokoju wspólnym, Tom zaciągnął Salira do zaciemnionego kąta, by z nim porozmawiać.
— Wiesz, że to trochę trudne mnie unikać, gdy siedzimy obok siebie na każdych zajęciach, ale tobie trzeba dać za to Wybitny — powiedział sarkastycznie Tom.
Salir prychnął.
— Nie zrozum mnie źle, Riddle. Po prostu nie lubię ludzi.
— W takim razie trzeba było się znaleźć w Ravenclawie z tymi wszystkimi książkami.
— A dlaczego ty tam nie jesteś? Lubisz być jedynym półkrwi w Slytherinie?
Oczy Toma miały w sobie morderczy wyraz, gdy zmrużył je, patrząc na swojego kolegę z roku.
— Uważaj co mówisz, Cobre. Nic o mnie nie wiesz.
— Wiem więcej niż myślisz. Prawdę mówiąc mogę się założyć, że wiem o tobie więcej niż ty sam — odpowiedział chłodno Salir.
— To niemożliwe — wycedził Tom.
— Wszystko jest możliwe, niezależnie, czy jesteś dziedzicem czy nie — wyrzucił z siebie Salir, nim popchnął zszokowanego Toma, by wrócić do ich dormitorium.
Tom odwrócił się nagle i podążył szybko za brunetem.
~~~*~~~
Salir spojrzał na drzwi, które zamknęły się za Tomem. Za bardzo wściekłym Tomem Riddle'em.
Salir uśmiechnął się.
— Potrzebujesz czegoś?
— W co ty do cholery pogrywasz, Cobre? — warknął Tom, ukrywając strach z powodu okrycia jego prawdziwej tożsamości za złością na Salira.
— W nic. Jedynie okazuję należyty szacunek dziedzicowi Slytherina, który ma mordercze skłonności.
Tom wskazał różdżką na Salira, niewzruszony jego niewinną postawą.
— Nikomu innemu tego nie powiesz.
Salir wyciągnął swoją różdżkę i wycelował ją w drugiego chłopaka.
— Wierzę, że znam przeciwzaklęcie do każdej klątwy i przekleństwa, jakich możesz użyć. A jeśli zdecydujesz się na coś czarnomagicznego, Dumbledore się o tym dowie. Nie sądzę, żebyś tego chciał.
Tom zmrużył oczy, ale musiał przyznać, jedynie wobec siebie, że chłopak ma rację. Potem uświadomił sobie coś.
— Czy Dumbledore wysłał cię, byś mnie obserwował?
— Prawdopodobnie. — Salir wzruszył ramionami i oparł się o zagłówek łóżka. Różdżkę trzymał luźno w dłoni opuszczonej na kolano. — Zawsze robi takie rzeczy. Doprowadza mnie to do szału, ale nauczyłem się z tym żyć.
Tom zmarszczył brwi i opuścił różdżkę, ale trzymał ją w pogotowiu.
— Nie lubisz Dumbledore'a?
— Nie podoba mi się, jak manipuluje wszystkimi, by osiągnąć swój cel — wyjaśnił swobodnie Salir, przymykając oczy w całkowitym relaksie.
— Ale czy lubisz go jako osobę?
Tom usiadł na skraju swojego nowoczesnego łóżka. Większość ludzi, z którymi rozmawiał, albo całkowicie nienawidziła Dumbledore'a, albo kochała go bez względu na wszystko. On sam zaliczał się do pierwszej kategorii.
— Rozumiem większość jego decyzji i sądzę, że lubię go jako osobę, ale zawsze jestem ostrożny ufając mu. — Salir ponownie wzruszył ramionami. — A pan, panie Riddle?
Tom parsknął.
— Nie lubię go. Zakłada coś bez żadnych dowodów. Jest zbyt nieprzewidywalny i nietolerancyjny.
— I nigdy cię nie uratował przed powrotem do sierocińca? — zapytał beztrosko Salir, wspominając coś, o czym kiedyś Voldemort napomknął.
Tom zamarł.
— Przepraszam! — krzyknął Salir. Jego oczy były szeroko otwarte, gdy uświadomił sobie, że przekroczył wszelkie granice jakiekolwiek pokoju, który był między mini. — Mam tendencje Gryfona do mówienia głupich rzeczy bez zastanowienia. Nie chciałem być niegrzeczny.
— Możesz mnie okłamywać. — Tom wstał i ruszył do drzwi.
— Chciałem cię skrzywdzić, ale nie miałem tego na myśli w tamtym momencie. Nie odchodź i nie denerwuj się tak!
Tom stanął w miejscu, zaskoczony faktem, że ktoś dba o niego wystarczająco mocno, by chcieć go zatrzymać. Spojrzał na Salira, napotykając jego wzrok. Szmaragdowe oczy lśniły smutkiem i uczciwością. Po raz kolejny Tom był wstrząśnięty intensywnością tego spojrzenia.
— Nie mam tutaj żadnych przyjaciół i nie jestem zbyt dobry w zawieraniu nowych znajomości — przyznał ze smutkiem Salir, przerywając niezręczną ciszę, która zapadła między nimi, gdy Tom zaczął się w niego wpatrywać.
— Pytasz, czy zostaniemy przyjaciółmi? — zapytał z niedowierzaniem Riddle. Nikt nie chciał zostać jego przyjacielem. Nigdy.
— Nie wiem. — Salir obserwował swoją różdżkę, którą przesuwał w tę i z powrotem między dłońmi. Nawyk, który wyniósł z wielu spotkań z Voldemortem. — Jesteś jedyną osobą, która rozmawiała ze mną normalnie.
— Ślizgoni nie są znani z uprzejmości i gościnności, zwłaszcza w stosunku do kogoś, kto ich przewyższa — prychnął Tom.
— Wiem o tym. — Salir wzruszył ramionami, nie odrywając spojrzenia od różdżki. — Ale nie spodziewałem się, że będą aż tak niegrzeczni.
Tom przewrócił oczami.
— Przewyższyłeś niemal wszystkich w pierwszym tygodniu zajęć. Oni przyzwyczaili się do mnie, ale nic nie wiedzą o tobie. Nienawidzą tego.
— Świetnie. Nienawidzą mnie, bo jestem mądry — jęknął Salir, chowając twarz w dłoniach. — Co za banda idiotów.
Tom usiadł nerwowo na skraju łóżka Salira.
— Co z przyjaciółmi, których zostawiłeś?
Salir zamrugał pod spojrzeniem ciekawskich, turkusowych oczu.
— Mam dwoje najlepszych przyjaciół... Prawdopodobnie nie dogadywałbyś się z nimi zbyt dobrze.
— Naprawdę?
Lekki uśmiech pojawił się na ustach Salira.
— Jedna z nich jest mugolakiem, a drugi czystokrwistym sympatykiem mugoli.
Tom drgnął.
— Nie, nie moglibyśmy się dogadać.
— Moja przyjaciółka z mugolskiej rodziny, Miona, kocha książki. Zawsze się uczyła i pilnowała, żebyśmy skończyli nasze wypracowania. Ona i mój inny przyjaciel, Ron, zaczęli się spotykać podczas szóstego roku. — Salir zmarkotniał.
Tom skrzywił się ze współczuciem.
— Miłość zawsze wszystko rujnuje — powiedział, myśląc o swoich rodzicach.
Nie Harry, tylko nie Harry... Proszę, zrobię wszystko...
Salir kiwnął głową i wykrztusił:
— Tak.
Milczeli przez długi czas.
~~~*~~~
— Jeśli się spóźnimy, to cię zabiję — wycedził ze wściekłością Tom, gdy opuścili pokój wspólny.
Salir przewrócił oczami i podążył podziemnymi korytarzami za Tomem. Starał się zdecydować, czy pokazanie innemu Ślizgonowi tajemnych przejść jest warte późniejszego przesłuchania.
— Cholera! Spóźnimy się! — krzyknął Tom. — Jak mogłeś zgubić swoją różdżkę?
— Dobra, zamknij się. — Salir chwycił tył szaty Toma i pociągnął go w kierunku czegoś, co wyglądało na solidny mur, a prowadziło do ukrytych schodów. Nieustane skargi wyższego chłopca skończyły się.
W cholerę z moją pół gryffindorskością...
— Jak...
— Powiedziałem, zamknij się.
Tom piorunował spojrzeniem plecy Salira, gdy ten skierował ich w górę po schodach, a następnie w dół ciemnego przejścia. Zielonooki chłopak otworzył drzwi znajdujące się na końcu korytarza, prowadzące do klasy historii, która była miejscem docelowym ich podróży.
Zsunęli się na swoje miejsca w momencie, gdy rozbrzmiał dzwonek i profesor Binns wszedł do klasy. Mężczyzna zajął swoje stanowisko na podium i zaczął monotonie mówić.
Tom odwrócił się do Salira, który czytał książkę z zakazanego działu.
— Cobre, skąd wiedziałeś o tym przejściu?
— Od Lunatyka, Glizdogona, Łapy i Rogacza — odpowiedział nonszalancko Salir, nie podnosząc wzroku znad książki.
— Kogo?
— Starzy przyjaciele.
— Cobre...
— Riddle, staram się tutaj czytać i byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś zechciał się wreszcie zamknąć.
Tom zabrał książkę z rąk Salira, zauważając, że zaklęcia, o których czytał chłopak, dotyczą podróży w czasie.
Salir spojrzał na niego.
— Riddle, oddaj mi książkę, zanim cię przeklnę.
Tom uśmiechnął się, po raz pierwszy ciesząc się, że siedzi z tyłu klasy, a profesor jest idiotą.
— Dlaczego czytasz o podróży w czasie? Planujesz się gdzieś udać, żeby poprawić swoje stopnie?
— Oddaj mi tę cholerną książkę — zażądał Salir, wskazując nagle różdżką na Toma.
Riddle skrzywił się i zwrócił mu tom.
Salir wrócił do czytania.
~~~*~~~
— Nic? — zapytał Salir, siedząc przed biurkiem Dumbledore'a.
— Nie znalazłem żadnej wskazówki.
— Cholera jasna.
— Język.
— To wciąż był angielski.
— Slytherin traci dziesięć punktów.
Salir skrzywił się.
— Jesteś pewien, że nie pamiętasz, jakie przekleństwo zostało użyte?
Salir pokręcił bezradnie głową.
— Tak. Nie jestem zbyt dobry w łacinie.
— Mówiłeś, że ile lat minęło? Pięćdziesiąt?
— Tak.
— Być może nie istnieje czar, który naprawiłby to wszystko.
Głowa Salira opadła na biurko Dumbleore'a z cichym plasknięciem.
Nauczyciel uśmiechnął się.
— Zatem, jak tam pan Riddle?
Salir spojrzał na starszego czarodzieja, unosząc jedną brew.
— Wrobiłeś mnie, bym miał na niego oko, czy co?
— Być może.
— Akurat — prychnął Salir. — Jest w porządku. Czasami jest dość niegrzeczny, ale dogadujemy się nieźle.
— To dobrze.
— Dlaczego mu pan nie ufa, profesorze?
— Co sprawia, że tak myślisz?
Salir posłał czarodziejowi rozdrażnione spojrzenie, które jasno mówiło, że nie nabierze się na to.
Dumbledore drgnął.
— Mówiąc o panu Riddle, czyżby nie zastanawiał się, gdzie jesteś?
Nie — pomyślał złośliwie Salir, ale na głos powiedział:
— Prawdopodobnie. Niech da mi pan znać, profesorze, jeśli uda się coś znaleźć. — Wstał.
— Oczywiście, mój drogi chłopcze. Miłego dnia.
— I nawzajem, panie profesorze.
Salir opuścił biuro i skrzywił się.
— Łajdak — syknął w wężomowie. Przyzwyczaił się mówić tak do siebie w szkole, by inni uczniowie go nie zrozumieli. — Nic się nie zmienił w ciągu pięćdziesięciu lat.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro