18.
Świat, który znał, zaczął rozpływać się w coś innego, większego, lepiącego się do dłoni jak miód. Skakał po lekkich zagięciach czasu, zbierając do kieszeni minuty i godziny, by zatrzymać ich ze sobą jak najwięcej. Bardziej niż tej chwili i samego umierania bał się niepamięci; bezsenne noce spędzał na zapadaniu się w głąb strachu, jak gdyby był on poduszką pod jego głową, i pogłębianiu w sercu wszystkich ciepłych zmartwień. A co, jeśli miał odejść w ciszy, bez krzyku, bez płaczu, bez najlżejszego szeptu, bez słowa dobranoc? Może wspomnienia to złudzenie, fala, która znika w morzu tuż po swym wielkim uniesieniu. To właśnie on, na krawędzi życia, zastanawiał się, czy nasz świat da radę bez niego. Ludzie, których kochał, i ludzie, których nigdy nie spotkał. Góry i lasy, drogi i oceany. Psy, koty, ptaki. Bóg (jeśli istniał). Zastanawiał się, czy nasz świat da radę bez niego, nie martwiąc się o to, co wydawałoby się bardziej istotne - czy on, jako człowiek, odrębne istnienie (a przynajmniej jakaś część, która po nim została), wędrująca w nieznane dusza, da radę bez świata. Gdy umarł, nikt po nim nie płakał. Nawet on sam, zatracony we własnej niepamięci.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro