Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kiedy gitara i flet zagrają pierwsze skrzypce

Tego dnia Janek wybierał się na próbę orkiestry do pobliskiego kościoła. Grał na flecie, czego szczerze nie lubił. Może z powodu niekojarzenia tego instrumentu z męskością, a może dlatego, że nienawidził melodii, jakie przychodziło mu grać. Jedno było pewne — znosił cotygodniowe spotkania tylko ze względu na rodziców. Widział dumę w ich oczach na koncertach, słyszał ich pochwały i wielokrotne odmowy na dźwięk o wypisaniu się z zajęć. Był dosyć posłusznym piętnastolatkiem, a jego „okres buntu" miał dopiero nadejść, ku nie uciesze rodziców.

Chłopak przechodził obok zaśnieżonego parku i zamarzniętych sadzawek. Była piękna zima. Biały puch okrywał dachy samochodów, zakrywając również to, co ważne dla ludzi XXI wieku — markę i model. Janek skrzywił się na samą myśl o tym i wrócił do zwracania uwagi na kroki. Nie chciał stać się pośmiewiskiem ludzi na ulicy, rozkładając się na chodniku. Gałęzie drzew uginały się pod ciężarem sporych grud śniegu. Janek pomyślał, jak dobry musiałby być żart z potrząśnięciem pniem drzewa w takim momencie. Powinien ten pomysł podsunąć swojemu kumplowi z osiedla.

Jego rozmyślenia przerwał dźwięk gitary dobiegający ze znajdującego się już niedaleko rynku. Chłopak co jakiś czas krzywił się, słysząc rozstrojone struny. Do długiej listy wad dołączenia do orkiestry należał również wrażliwy słuch. Im bliżej placu się znajdował, tym dostrzegał więcej szczegółów — mężczyznę z żółtym szalikiem i pięknym, zadbanym (w przeciwieństwie do właściciela) instrumentem, a także brak zainteresowanych przechodniów muzyką, jaką odgrywał, a był to fragment „Pokolenia". Widział również otworzony futerał obok i jego przytłaczającą pustkę. Chłopakowi zrobiło się żal mężczyzny. Nie znał jego przeszłości, nie wiedział, w jakiej sytuacji się znajduje. Nie miał też zielonego pojęcia, czy gra dla przyjemności, czy też to jego jedyny sposób na utrzymanie się.

Włożył dłonie do kieszeni, szukając zostawionego na jedzenie banknotu. Przed wyjęciem dłoni czekał jeszcze chwilę, aż muzyka nie ucichnie. Był jedynym widzem, co zasmuciło Janka jeszcze mocniej. Tak prezentował się dzisiejszy świat.

Szybkim krokiem podszedł do grajka i wrzucił do futerału dziesięciozłotowy papierek.

— Niech Bóg trzyma cię w swojej opiece. Dziękuję.

Chłopak pozostawił na nim dłużej wzrok, niż by tego chciał. Widział zaniedbanego mężczyznę z krótką brodą przeplataną siwizną. Pewnie miał na karku mniej lat, niż na to wyglądał, a już na pewno mniej od granatowej, cienkiej kurtki, poprzecieranych dżinsów i trampek w naprawdę złym stanie. Głowę osłaniała mu jedynie czerwona, wełniana czapka z pomponem, a do tego ten żółty szalik zwisający na zgarbionym karku.

— Ciebie również — odpowiedział, wybudzając się z zamyśleń. Grajek przysiadł na rozłożonej plandece i wziął do rąk termos, który po chwili odkręcił, tym samym wypuszczając w górę strumień pary. Wlał do zakrętki trochę napoju i przystawił do ust, ale powstrzymał się, widząc, że Janek nadal mu się przygląda. Wyciągnął dłoń z gorącym napojem w jego stronę. Chłopak uśmiechnął się z wdzięcznością i podziękował. Do głowy wpadł mu szalony pomysł. Jednak był to nastolatek porywczy i śmiały.

— Co pan powie na połączenie sił? — Postawił swój futerał na ziemi i wyciągnął z niego kolejne części zimnego metalu. Mężczyzna uniósł krzaczaste brwi i zagwizdał z uznaniem.

— Nie wiem, czy jestem godzien. Ja, zwykły uliczny grajek... — zaoponował, uśmiechając się z rozbawieniem. Janek uniósł złożony flet poprzeczny i mrugnął do niego.

— To się zaraz okaże.

Przysiadł obok na plandece i przejrzał pozostawiony zeszyt z piosenkami. Starszy mężczyzna tymczasem przyglądał się mu z zainteresowaniem, popijając herbatę. W jego oczach chłopak był czymś niezwykłym. Młodym człowiekiem, który tak mało wie o świecie, a jednocześnie wydaje się o wiele inteligentniejszy od niego samego z młodzieńczych lat. Kiedy grajek miał naście lat, zachowywał się jak gówniarz, a odpowiedzialności nawet nie rozwinął do minimum. Podziwiał więc Janka, a już szczególnie to, że gra na flecie.

Chłopak zastukał w stronę z dosyć nowym utworem, zapewne zasłyszanym przez mężczyznę w radiu czy na ulicy.

— To chcę zagrać — zaintonował. Znał „Alone" Alana Walkera i nawet miał do tego utworu nuty w segregatorze. Grajek podrapał się po brodzie, a potem przygładził zarost. Zważył czarną kostkę w dłoni i począł rozgrzewać się na wstępie utworu. Tymczasem Janek wyciągnął nuty i próbował ogrzać rozstrojony instrument. Poprosił mężczyznę o wzajemne dostrojenie się, a następnie zagrał na rozgrzewkę swój temat.

— Chyba się stresuję — rzucił staruszek, a Janek popatrzył na niego z niejakim rozbawieniem, unosząc brwi.

— Przecież nie mamy publiczności, niech pan gra dla przyjemności — odpowiedział, całkiem przypadkiem rymując. Przybliżył flet do ust i zaczął grać. Z początku oczarowany tym popisem grajek nie mógł się wpasować, jednak potem wpadł w rytm i zgrał się z melodią chłopaka.

Tym razem Janek nie skrzywił się ani razu. Czuł muzykę, którą grali, nawet bardziej niż na próbach orkiestry. Miał ochotę przerwać i szczerze uścisnąć mężczyznę, jednak powstrzymał go refren utworu zagrany przez grajka wręcz idealnie. Gdy piosenka się skończyła, Janek poczuł niedosyt. Miał ochotę zaproponować kolejny utwór, jednak oniemiał, przypominając sobie o próbie i uświadamiając, jak bardzo jest spóźniony.

— Bardzo miło było mi z panem zagrać. — Wyciągnął do niego dłoń i uśmiechnął się najszczerzej, jak mógł. Mama zawsze powtarzała, że szczery uśmiech mu nie wychodzi i biedak w to wierzył. Mężczyzna odwzajemnił się, klepiąc Janka po ramieniu.

— Czy ty aby nie powinieneś być na próbie? — spytał, wyszczerzając mocno zniszczone zęby, które, na dodatek, nie były w komplecie. Chłopak skinął głową. — I czy powinieneś rozmawiać z nieznajomymi?

— Nie jesteśmy nieznajomymi, teraz łączy nas muzyczna więź — zaprotestował. — Jestem Janek.

Grajek uśmiechnął się ciepło, jakby widział pierwsze kroki wnuka.

— Dobre imię. Dobrze, że nie Brajan.

Janek parsknął śmiechem, po czym oczekująco spojrzał na mężczyznę, przerywając rozkładanie instrumentu.

— Do mnie możesz się zwracać Cyncyryncy, imię to jedynie dodatek.

Janek zmarszczył brwi i wstał. Ten starszy mężczyzna zdecydowanie nie należał do najnormalniejszych, ale to tym bardziej zachęcało chłopaka do zawarcia znajomości. Skinął mu na pożegnanie i wolnym krokiem udał się na spotkanie. Przecież nie może się spóźnić dwa razy.

Wracając do domu, nie zastał na rynku grajka. Liczył, że jeszcze raz skinie mu głową, dodając cokolwiek otuchy. Zastanawiało go, czy mężczyzna również wrócił do domu i czy w ogóle dom posiadał. Powinien był o to spytać. Albo i nie, aby nie wydać się nachalnym. Więc szedł wolnym krokiem, podśpiewując zasłyszaną i mocno wpadającą w ucho melodię graną na próbie. Nawet nie pamiętał, jaki nosiła tytuł. Nie było tak późno, ale mimo to już się ściemniło, a ulicę oświetlały jedynie latarnie nocne. Lekko prószył śnieg, a Janek mógł zobaczyć drobinki spadające z nieba w świetle lamp. Po chwili włożył do uszu słuchawki i puścił losową piosenkę ze swej listy. Ktoś, kto choć trochę znał tego chłopaka, nie musiał zgadywać, by trafić, jakiego zespołu właśnie słucha. To na pewno była któraś z piosenek Imagine Dragons. Janek od jakiegoś roku słuchał ich regularnie. Gdy pewnego dnia spytany, czy ich utwory mu się nie nudzą, odpowiedział: „Nie, bo każdego dnia poznaję je na nowo", nie zaskoczył nikogo. Ale nikomu nie zwierzał się, że ten zespół znaczy dla niego o wiele więcej, że, słuchając którejkolwiek piosenki, czuje ogromną więź ani że towarzyszy mu w najcięższych chwilach.

Tym razem w słuchawkach leciała znana mu na pamięć melodia „Warriors". Janek miał bardzo ładny głos, choć używał go głównie, by mówić, a to niestety robił cicho. Dlatego nikt nie zauważał, że miał w sobie zaczątek piosenkarza. Nie to, że chłopak lubił śpiewać. Kochał tylko podśpiewywać do piosenek Smoków.

Przypuszczając, że nikogo nie ma na ulicy, śpiewał nieco głośniej. Wpatrywał się w spadające na czubki jego butów śnieżki. Jedną z rąk włożył do kieszeni kurtki, a druga zaczynała przymarzać do uchwytu futerału. Przeklął się w duchu za niezałożenie rękawiczek i mocniej naciągnął na głowę czapkę. Tymczasem w słuchawkach usłyszał kolejne nuty „Trouble". Cicho nucił powtarzającą się linijkę: „I want no trouble". I, jak na znak, los postanowił się z niego pośmiać.

Za późno zauważył wychodzącego z parku człowieka i wpadli na siebie. Janek wypuścił z rąk instrument, a słuchawki wypadły mu z uszu. Przed nim stał nastolatek w podobnym wieku. Z głowy spadł mu kaptur, a słuchawki, które pewnie jak Janek również miał w uszach teraz bezwładnie zwisały obok szalika.

— Przepraszam — bąknęli obaj. Janek schylił się po futerał, a nieznajomy nałożył z powrotem kaptur. Flecista słyszał gdzieś w oddali melodię „Bleeding out" i po chwili zorientował się, że dobiega z jego słuchawek. Rzeczywiście bardzo głośno słuchał muzyki. Do tej pory nie zwracał uwagi na komentarze kolegów na ten temat.

Zmierzyli się wzrokiem i to nieznajomy jako pierwszy się uśmiechnął.

— Imagine Dragons — rzucił. Najwidoczniej również dosłyszał melodię. Chłopak pokiwał głową. — Dobrze wiedzieć, że nie każdy słucha Sheerana.

Janek parsknął śmiechem i już zbierał się do odmaszerowania, gdy poślizgnął się na oblodzonym chodniku i upadł do tyłu, na co nieznajomy zareagował głośnym śmiechem.

Dzięki, wielkie dzięki, pomyślał, unosząc oczy ku niebu.

— Tak w ogóle to Dominik jestem — przedstawił się, pomagając chłopakowi wstać.

— Janek — odrzucił. — Dzięki.

Orkiestrant miał ochotę odbiec od nowo poznanego Dominika jak najdalej, byleby nie skazywać się na jeszcze większe pośmiewisko, ale wtedy przypomniał sobie, że los chciał się dzisiaj z niego pośmiać.

— Grasz w orkiestrze? Kurcze, to super. A na czym?

Mocniej ścisnął rączkę od futerału.

— Na flecie.

Czekał na pełne rozbawienia spojrzenie, wybuch śmiechu czy uwagi, ale Dominik zagwizdał. Jakby z uznaniem.

Chłopak był wyjątkowo gadatliwy. Postanowił odprowadzić Janka, opowiadając mu o swojej przygodzie z Imagine Dragons. Jak się okazało, również był ich fanem. Miał kasztanowe włosy, choć Janek nie miał pewności co do ich koloru przez światła latarni. Był też niepewny co do piegów wokół garbatego nosa, ale cicho prosił, by nastolatek je miał. Sam nie wiedział, czemu.

— Nigdy nie interesowałem się specjalnie muzyką, wiesz? — Chłopak spojrzał na niego z powagą. Był o pół głowy wyższy od Janka, przez co ten czuł się znów jak krasnoludek. Niskość towarzyszyła mu od najmłodszych lat życia. Teraz nawet dziewczyny patrzyły na niego z góry. Jednak, wbrew pozorom, nie odbierało mu to pewności siebie. Może zdążył już zaakceptować swój wzrost, a może uważał go za atut.

— Ja też nie — przyznał zgodnie z prawdą. To rodzice postanowili, że ich syn będzie wybitnym flecistą, a śpiewanie było jedynie szczegółem, który ani mu nie wadził, ani nie sprawiał szczególnej przyjemności. Dominik spojrzał na niego z niemym pytaniem wymalowanym na twarzy, ale Jankowi wcale nie spieszyło się do tłumaczenia chłopakowi o rodzinnych nieporozumieniach.

— I tak cię podziwiam — stwierdził, wzruszając ramionami. — Was wszystkich. Za tę wytrwałość i siłę. Tworzycie muzykę, a to coś wyjątkowego.

Janek nigdy nie patrzył na to w ten sposób, po prostu odgrywał dane mu nuty, nie zważając, czy to ma jakikolwiek sens (był przekonany, że nie miało). Ale chłopak miał rację. Tworzył muzykę, a tym samym coś, co nadawało jego życiu barw. Dzisiaj to właśnie poczuł. Poczuł muzykę, tworząc duet z ulicznym grajkiem, nie z kilkunastoma innymi instrumentami dętymi. Miał ochotę to powtórzyć, bliżej poznać człowieka z gitarą i żółtym szalikiem.

— Dzisiaj to poczułem. Pierwszy raz poczułem, że tworzę muzykę — wypowiedział myśli na głos. Dominik spojrzał na niego zaskoczony. — Zagrałem zupełnie spontanicznie z ulicznym grajkiem. Podawał się za Cyncyryncego — wytłumaczył, uśmiechając się do siebie.

Rozmówca roześmiał się.

— Znam tego Cyncyryncego. Niezły jest.

Janek chciał spytać, co chłopak miał na myśli, używając takiego przymiotnika i poradzić, by czasem nie zastosował takiego słownictwa na maturze ustnej z polskiego, ale właśnie stanęli przed jego domem. Małym, białym budynkiem składającym się z parteru i jednego piętra. Od ulicy oddzielało go wysokie na dwa metry ogrodzenie, a na podwórzu małe świerki przykrywały płaty śniegu. Chłopak przystanął i wpatrywał się w buty, nie wiedząc, jak podziękować i pożegnać Dominika.

— Dziękuję za ten... no, odprowadzenie. — Poruszał stopami, jakby zgniatał papierosa, nie patrząc na chłopaka. Jednak w końcu uniósł wzrok i ujrzał uśmiechniętą twarz Dominika, który objął go w serdecznym uścisku. Janka zamurowała ta spontaniczna interakcja i stał jak kołek, póki ten go nie wypuścił. Był to naprawdę niezręczny uścisk.

— To cześć! — rzucił i odwrócił się do niego tyłem, idąc w swoją stronę. Nie oglądał się za siebie.

Janek długo jeszcze stał na dworzu i wpatrywał się w oddalającą sylwetkę Dominika, póki nie poczuł, że przemięka mu czapka pod naporem śniegu, a palce u rąk nie zdrętwiały do reszty. Wciąż w głowie słyszał słowa chłopaka, nawet w łóżku, kiedy silił się na zmrużenie oczu. Dominik postanowił pozostać w jego głowie jeszcze przez długi czas, aż do następnego tygodnia i próby orkiestry.

Zaczynał się okres świąteczny, co oznaczało dwa razy więcej prób i serenadę koncertów. Janek nie lubił tego na równi z rzodkiewkami. Jak zwykle na próby chodził pod przymusem rodziców. Ale tym razem wychodzenie na zajęcia nabierało innego znaczenia. Spotykał grajka i mógł z nim porozmawiać. A potem przychodził Dominik. To sprawiło, że orkiestra stała się dla chłopaka przykrywką. Spóźnienia stawały się o wiele dłuższe, aż Janek przestał przychodzić na próby w ogóle.

— Zarabiasz tym na życie? — spytał Janek Cyncyryncego, patrząc na pusty futerał. Znowu pusty.

Mężczyzna uśmiechnął się do niego i spojrzał z rozbawieniem na Dominika popijającego herbatę.

— Nie, ale czasem emerytura nie wystarcza.

Chłopak nie wiedział, co powinien w takiej sytuacji powiedzieć. Postanowił, że zmieni temat.

— No to co? Może krótki kawałek? — Dominik zaklaskał dłonią o udo i podał Jankowi futerał z instrumentem.

Taki rytuał powtarzał się dwa razy w tygodniu. Chłopcy poznawali się, a wzajemne odprowadzanie skutkowało późnym powrotem. Rodzice nie martwili się o Janka, gdy wymyślał wiarygodne kłamstwa. Nie było to trudne. Wystarczyła wzmianka o przedłużonej próbie. Przez jakiś czas ta forma spotkań wystarczała znajomym. Jednak pewnego dnia Dominik nieśmiało zaproponował Jankowi pewien pomysł.

— Chciałbym się nauczyć grać na jakimś instrumencie — wyznał. Janek potrzebował kilku minut zanim wpadł, dlaczego Dominik zwraca się z tym do niego. Niedawno wspominał mu, że kilka lat temu uczył się grać również na keyboardzie.

— Chcesz, bym cię uczył? — upewnił się, poprawiając zapięcie kurtki. Tego wieczoru było zimno, ale nie padał śnieg. Właśnie zbliżali się do domu Janka.

Dominik przytaknął ruchem głowy nieśmiało. Z nerwów skubał frędzle szalika. Dobrze, że nie bawił się włosami. Ten tik nerwowy flecista widział u naprawdę wielu osób i zaczął go powoli irytować.

Chłopak musiał zastanowić się nad prośbą kolegi. Przyprowadzenie nowego znajomego do domu wiązało się z wieloma pytaniami od rodziców. Jednak polubił tę wiecznie uśmiechniętą twarz. Chciał częstszych spotkań, do czego trudno było mu się przyznać.

— Więc kiedy?

W odpowiedzi dostał jedynie wyszczerzone zęby i uścisk. Dominik przypominał maszynę do przytulania. Był jednym z niewielu chłopaków, którzy tak otwarcie okazują uczucia, ale Janek się do tego przyzwyczaił, a, co więcej, szalenie za tym przepadał.

Często przez myśl przechodziło mu, że Dominik nie zostałby zaakceptowany przez nastolatków z jego szkoły. Byłby obrażany, wyśmiewany i odrzucany. Dziwną satysfakcją napawała go myśl, że to właśnie on się z nim kumpluje. Zbyt często widział tępe wyrazy twarzy, umięśnione ciała i braki w logicznym myśleniu, gdy obok przechodziła ładna dziewczyna. Dominik był inny. W każdym, nawet najdrobniejszym szczególe.

— Ale Twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko? — upewnił się, patrząc mu tym razem prosto w oczy. Robił tak za każdym razem, gdy bał się, że zostanie oszukany. Może potrafił odczytywać niektóre rzeczy z oczu?

— Obawiam się, że będą aż za bardzo za — odpowiedział, przymykając oczy, na co Dominik zareagował śmiechem.

Na pierwsze spotkanie umówili się w sobotę wieczorem. Janek uprzedził rodziców już tego samego dnia, kiedy dogadali termin. Ich reakcja niewiele różniła się od tej przewidzianej przez chłopaka. Mamie włączył się tryb ciekawskiej rodzicielki, a tata uniósł jedynie brwi i powrócił do czytania książki. Dobrze, że nastolatek nie miał rodzeństwa, bo narodziłaby się konkurencja. Jak się można spodziewać, mama w ciągu kilku sekundy zalała chłopaka falą pytań. Pewnie by utonął, gdyby nie koło ratunkowe od taty.

— Oj, dajże mu spokój. Nie przychodzi tu jego dziewczyna.

— Której, tak w ogóle, nie ma — dodał Janek, bojąc się, że dostanie kolejną serenadę pytań o nieistniejący obiekt zainteresowań. Mama ucichła, więc chłopak udał się do swojego pokoju. Lubił w nim przebywać. Te cztery ściany traktował jak schronienie. W pomieszczeniu przeważały kolory zimne — szary i granat. Tylko poduszki na łóżku były czerwone. W kącie leżała samotna, zakurzona gitara. Janek uczył się grać na naprawdę wielu instrumentach. I jak do tej pory żaden nie pozostał w jego sercu na długo. Obok łóżka, które uważał za najważniejszy obiekt w życiu, stała pokaźna półka na książki. Połowa tytułów należała do Ricka Riordana, którego chłopak ubóstwiał od podstawówki. Gdzieś w kącie stało biurko używane od święta. W szafie chował się keyboard. Ten sprzęt miał pomóc chłopakom bliżej się poznać. Janek nie wiedział, co z tego wyniknie, ale za wszelką cenę chciał spróbować.

Janek przyszedł o osiemnastej. Wyjątkowo uczesał i przylizał kasztanowe włosy, co niekoniecznie podobało się przyszłemu nauczycielowi. Uśmiechał się do niego jednak tak samo, więc chłopak nie obawiał się o nagłą zmianę. Mama zerwała się z kanapy i pobiegła do korytarza poznać nowego kolegę syna. Tata odłożył książkę i zdjął okulary.

— Cześć — przywitał Janka, który opierał się o framugę drzwi. Nagle z drugiej strony wyjrzała uśmiechnięta głowa ciekawskiej rodzicielki. Zmierzyła Dominika wzrokiem od stóp do głowy i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. — I dzień dobry — dodał, widząc kobietę.

— Dzień dobry. Dominik, tak?

Chłopak uprzejmie przytaknął skinięciem głowy. Janek cierpliwie czekał, aż się rozbierze, a, gdy tylko ten zdjął ostatniego buta, chwycił go za rękę i pociągnął za sobą do pokoju. Na szczęście mama nie zdążyła zatopić chłopaka pytaniami. Dosłownie wepchnął Dominika do swojego pokoju, zamknął za sobą drzwi i się o nie oparł, ciężko wzdychając z połączeniem ulgi i irytacji. Gość uniósł brwi i wyszczerzył zęby w uśmiechu, patrząc na poczynania kumpla. Potem rozejrzał się po pokoju i prawie skoczył na spostrzeżoną gitarę.

— Nie mówiłeś, że grasz! — Spojrzał na niego z podekscytowaniem i jednocześnie wyrzutem. Janek wzruszył ramionami. — Mogę ją zobaczyć?

Chłopak przytaknął ruchem głowy i usiadł na łóżku, przyglądając się tej fontannie ekscytacji. Widział wysokiego, szczupłego nastolatka o piwnych oczach, w których zawsze czaił się błysk. Ilekroć na niego spojrzał w głowie słyszał refren „On top of the world". Może przez skoczną melodię, a może przez wspaniały tekst — nie miał pojęcia.

Dominik wyciągnął starą gitarę o wpadającym w bordowy brązowym kolorze. Palcami przejechał po zakurzonym korpusie, zostawiając smugi. Janek widział na jego twarzy pełne skupienie, a w dotyku długich palców delikatność. Odwrócił wzrok na własne dłonie. Powoli uświadamiał sobie, że mógłby patrzeć na Dominika przez całe wieki i by mu się to nie znudziło. A ta świadomość niewiele pomagała. Poczuł, jak obok pod naporem ciężaru reagują sprężyny łóżka. Dominik położył gitarę na skrzyżowanych nogach Janka i popatrzył z nieukrywanym błaganiem i pragnieniem w jego oczy. Chłopak uśmiechnął się pod nosem i chwycił gitarę. Najpierw sprawdził, czy jest nastrojona. Jak się można było spodziewać, nie była. W końcu nie używał jej przez kilka miesięcy, może nawet rok. Po kilkuminutowych zabiegach gitara wydała znośny dźwięk i Janek spróbował zagrać z pamięci piosenkę, której nauczył się na obozie harcerskim. Kiedyś jeździł na biwaki, interesował się kontaktem z rówieśnikami. Jednak zawsze od nich odstawał. Oni lubili Cypisa, Popka, a on kochał Imagine Dragons i Twenty One Pilots. Chłopaki w jego wieku interesowali się dziewczynami, a on sam nie wiedział, czemu nie robi tego samego. Oni wieczory poświęcali na grę na komputerze, on na czytanie książek.

Nie wiedział, kiedy przestał grać, wpatrując się w przestrzeń, szukając punktu zaczepienia, niewiadomej skrytej w przestworzach, aż zatrzymał wzrok na twarzy Dominika, która okazała się kotwicą. Chłopak spojrzał na niego zmartwiony i już otwierał usta, by zapytać, o co chodzi, gdy flecista uniósł dłoń na wysokość jego głowy. Zatrzymał ją w połowie, wahając się, ale kontynuował czynność. Potargał kasztanowe włosy Dominika i odsunął się, podziwiając swoje dzieło kiwaniem głowy.

— Teraz wyglądasz jak Dominik.

Chłopak odpowiedział mu śmiechem i mocnym kuksańcem w ramię, aż Janek zatoczył się w bok.

Nagle drzwi się otworzyły i do pokoju z rodzicielskim impetem wkroczyła pani domu z talerzem pełnym kanapek. Dominik wyszczerzył zęby w szczerym uśmiechu i pomógł kumplowi unieść się do pozycji siedzącej. Tak niewiele wystarczyło, by tego chłopaka uszczęśliwić. Rodzicielka uniosła kąciki ust i postawiła talerz na biurku.

— Nie miałeś Dominika uczyć gry na pianinie? — spytała, marszcząc brwi na widok gitary. Janek odłożył instrument.

— Mieliśmy zaraz zacząć — odparł. Dominik potwierdził jego słowa skinieniem. Rodzicielka wzruszyła ramionami, przy czym czarne włosy na jej głowie urządziły małą potańcówkę.

— W takim razie miłej zabawy — rzuciła, mrugając, i wyszła z pokoju. Janek wypuścił ze świstem powietrze i zgarbił się. Jego towarzysz parsknął i schował gitarę do pokrowca, a następnie odwrócił się do niego i zatarł ręce.

— To co? Zaczynamy?

Nauka Dominika była naprawdę ciężka, a wpływały na nią między innymi co pięciominutowe odwiedziny rodzicielki, brak skupienia Dominika, jego poczucie humoru i przede wszystkim sama obecność chłopaka, która dekoncentrowała Janka nie tylko ze względu na gadatliwość. Mimo to nie dało się nie zauważyć postępów. Uczeń potrafił już zagrać gamę, odczytać poszczególne dźwięki z nut przyszykowanych przez Janka i skutecznie wyprowadzić z równowagi nauczyciela. Za oknem już się ściemniało. Chłopcy postanowili przerwać naukę i zjeść kanapki.

— Fajną masz mamę — rzucił Dominik z pełną buzią. Janek uniósł brwi i przekrzywił głowę.

— Naprawdę tak uważasz, mimo co kilkusekundowych kontroli?

— Tak, zawsze przynosi nam coś do żarcia albo picia. — Wyszczerzył się do niego i wyciągnął nogi na łóżku. Janek pokiwał głową z uśmiechem.

— A jacy są twoi rodzice? — spytał, podpierając głowę na łokciach, które natomiast obciążały skrzyżowane nogi. Dominik zastanowił się nad odpowiedzią.

— Martwi.

Janek gwałtownie się wyprostował. Dominik spojrzał na niego z powagą.

— Żartowałem. — Wybuchł śmiechem, łapiąc się za kolana. Janek wypuścił ze świstem powietrze i uderzył go w ramię.

— To nie fair.

— Przepraszam, po prostu nie mogłem się powstrzymać — wyznał ze skruchą i uśmiechnął się do niego najszczerzej jak mógł. To wystarczyło, by zmiękczyć serce chłopaka. — Oboje są, no, wymagający. Chcą, bym był lekarzem w przyszłości lub kimś takim. Tyle że ignorują moje zainteresowania i predyspozycje.

— A masz jakieś? — Janek uniósł brew i skrzyżował ręce na piersi, a Dominik parsknął, machając mu przed nosem palcem wskazującym jak matka do małego dziecka. „Nu, nu".

— Tak się składa, Janie, że jestem świetnym poetą.

— Doprawdy?

Chłopak zamyślił się, aby po chwili wbić nauczyciela w łóżko.

Gdzieś w środku, w mym sercu
Zakwitła różyczka
O płatkach żółtym brokatem lśniących

Krew swą wonią odurzyła
Wokół żył pędy puściła

Wiją się wiją łapska różyczki
Do gardła
Do głowy
Mózg oplatają swymi kolcami
Już niezdatny do myślenia

Serce zostało
Przejmuje władze
Bije wciąż, bije
Lecz
Żółta różyczka gdzieś w środku gnije.

— O. Kurde.

Dominik ukłonił się zamurowanej postaci kumpla.

— Czemu nic nie mówiłeś? — Janek wpatrywał się w niego jak w zupełnie inną osobę. Tak mało rzeczy wiedział o tym chłopaku. Nigdy by nie pomyślał, że może przejawiać artyzm.

— Nie było o czym. — Wzruszył ramionami.

Koncert Bożonarodzeniowy zbliżał się nieubłaganie, a flecista do tej pory nie wymyślił dobrego wyjaśnienia dla dumnych rodziców, którzy nie zobaczą swojego syna wśród innych członków orkiestry. To miała być duża impreza. Około pięciuset ludzi, zbiórka na chore dzieci i występ kilkunastu zespołów. Prawie jak co roku. Tyle że teraz nie miało być tam głównego obiektu zainteresowań rodziców. Chłopak zadręczał się tym za każdym razem, gdy nie przychodził na próbę, ale nie miał zamiaru rezygnować ze spotkań z grajkiem.

— Kiedy byłem w twoim wieku, co roku jeździłem z rodzicami do rodziny — zaczął Cyncyryncy. — Nie lubiłem tych wyjazdów. Więc pewnego dnia zaaranżowałem chorobę. Nie na tyle ciężką, by rodzice musieli zostać w domu, ale na tyle poważną, bym to ja mógł w nim zostać. I się udało. Oczywiście nie mogłem robić tego z każdym wyjazdem. Miałem głowę pełną pomysłów i pełną listę kłamstw na koncie. Rzecz jasna, jestem za tym, byś powiedział rodzicom, o co chodzi, bo i tak wszystko wyjdzie na jaw, ale możesz z tego pomysłu skorzystać. — Grajek spojrzał Jankowi w oczy i napił się herbaty z termosu. Nie było z nimi Dominika. Może to i dobrze, bo chłopak znowu zrobiłby fleciście awanturę. Ostatnio bardzo angażował się w jego życie.

— To nie jest zły pomysł.

Gorzej z wykonaniem, pomyślał. Kiedyś na myśl o kłamstwie dostałby dreszczy. Teraz stosunkowo rzadko mówił prawdę. Przyzwyczajał się do oszukiwania rodziców i jedno kłamstwo w tę czy w tę stronę nie zrobiłoby dla niego żadnej różnicy. Zamęczał się tym faktem nie tylko w dzień. Mógł policzyć na palcach jednej ręki noce, kiedy się wyspał, odkąd przestał chodzić na próby orkiestry. Najgorszy jednak był głos, który męczył go siedem dni w tygodniu.

Jesteś złym człowiekiem, szeptał. Nie zasługujesz na takich rodziców.

— To cię wykończy — zapowiedział Grajek, klepiąc chłopaka po plecach.

Janek nie wiedział, czy obecność Dominika była dla niego wybawieniem czy udręką. Z jednej strony czuł się przy nim szczęśliwy. A z drugiej zauważał, że czuje do tego chłopaka coś innego. Coś, czego nie powinien był czuć do kumpla.

— Oni mają takie piękne teksty! — Chłopak właśnie był w środku swojego monologu pełnego podekscytowania i uwielbienia. — Takie prawdziwe, z którymi w pełni się utożsamiam. I ich sposób wyrażania siebie... wprost cudowny.

Zdawało się, że mówił o jakimś zespole rockowym. Niedługo Janek miał go dogłębnie poznać, ale teraz nie słuchał chłopaka zajęty obmyślaniem planu działania na najbliższy weekend, kiedy to miał się odbyć koncert. Bał się, że mama rozpozna, jak kłamie. Przeżywał to za każdym razem.

— Janek, słuchasz ty mnie?

Chłopak obudził się z zamyśleń.

— Nie. Przepraszam.

Dominik popatrzył na niego zmartwiony. Widział o głowę niższego szatyna, którego ułożone włosy rozwiewał wiatr. W piwnych oczach chłopaka dostrzegał udrękę, a na czole istne pole zmarszczek.

— Co się dzieje?

— Chodzi o ten koncert. Muszę wymyślić kolejne kłamstwo — wyjaśnił, wkładając ręce do kieszeni kurtki. Robiło się coraz chłodniej. Dominik popatrzył na niego z troską. Sięgnął za głowę Janka i założył mu kaptur. Chłopak znieruchomiał, widząc tę nagłą czułość i próbował ukryć za szalikiem szybko kwitnące rumieńce. Miał ochotę przytulić się do jeszcze szperającego przy kapturze chłopaka, ale bał się. Obawiał się jego reakcji bardziej niż utraty obu rąk.

— Lepiej? — Dominik uśmiechnął się do niego ciepło, kiedy skończył. Janek nie odpowiedział, a jedynie schował głowę jeszcze głębiej. — A teraz... — Chłopak wyciągnął z kieszeni słuchawki i pokiwał do Janka z podekscytowaniem głową.

Niedługo potem flecista zakochiwał się w nowych, dosyć głośnych nutach Black Veil Brides.

Nadszedł dzień koncertu. Janek od samego rana ostro kaszlał i jęczał w łóżku, czekając na magiczne słowa rodzicielki:

— W tym stanie nie zagrasz na koncercie.

— Ja nie pójdę, ale nic nie stoi na przeszkodzie, byście wy nie poszli — odpowiedział chłopak słabym głosem.

— To miłe z twojej strony. — Mama pogłaskała go po policzku i zostawiła w pokoju ze szklanką wody i jakimiś tabletkami. Westchnął z ulgą i napisał sms-a do Dominika z relacjami. Ten nie wiedział, co chory planuje, ale niedługo miał się dowiedzieć. Jeśli rodzice pójdą na koncert, wrócą dosyć późno, co dawało chłopcom pole do popisu.

Jednak ojciec nie był zbyt chętny do ruszania się poza obszar domu. Wtedy mama użyła swojej tajnej broni — małżeńskiego „focha". Biedny rodzic nie miał nic do powiedzenia, jeśli chciał żyć w miarę pokojowych stosunkach.

— Tylko dzwoń, gdyby coś się działo — rozkazała mama, opatulając się szalem. Tata czekał na nią za drzwiami. Kobieta podeszła do syna, pocałowała go czule w czoło, pobudzając tym czynem jeszcze większe wyrzuty sumienia chłopaka, i wyszła. Janek stał w przedpokoju przed obrazem Matki Boskiej. Czuł jej karcący wzrok.

— Przepraszam — wyszeptał w przestrzeń i pobiegł po schodach na górę.

Był zagubiony. Wbrew wszelkim przykazaniom kłamał, wbrew temu, co powtarzał Kościół, czuł coś do osoby tej samej płci, mimo pewności o niebyciu homoseksualistą. Nie odmawiał codziennych modlitw, nie czytał Biblii. Jedynie wierzył w Boga. Jednak nie takiego, jakim opisują go księża. Wierzył w Boga, który nie zwraca uwagi na orientację, kolor skóry, styl ubioru, a na serce człowieka. A Janek miał dobre serce.

Już zapadał wieczór. Zgodnie z planem chłopak zadzwonił po Dominika. Mieli spotkać się koło parku, w miejscu, gdzie to wszystko się zaczęło. Na ulicznych lampach rozwieszono świąteczne banery przedstawiające sanie, dzwonki, choinki. Na niektórych drzewach w parku zawieszono białe lampki. Było pięknie. Lekko prószył śnieg, a z pobliskiego kościoła dochodził do uszu Janka utwór grany przez orkiestrę. Nie było zimno albo to podniecenie ogrzewało chłopaka.

Dojrzał Dominika w miejscu zetknięcia się chodnika ze ścieżką wychodzącą z parku. To tu spotkał przyjaciela po raz pierwszy. Nie było to jedno z najprzyjemniejszych spotkań.

— Taki chory wychodzisz na zewnątrz? Bardzo nieładnie — powitał go. Janek popchnął go żartobliwie i stanął przed nim. — No to co... spacer? — Włożył ręce do kieszeni kurtki.

Janek zaprzeczył ruchem głowy. Zawahał się przez chwilę, słysząc w głowie oskarżający głos.

I myślisz, że on cię zaakceptuje?

Na szczęście go zignorował. Stanął na palcach i pocałował Dominika. A ten się odwzajemnił.

Był to dzień, kiedy wszystkie kłamstwa wyszły na jaw, bo rodzice dowiedzieli się od dyrygenta o nieobecnościach Janka. Był to dzień, kiedy skrywane uczucia zostały pokazane światu i przez niektórych zaakceptowane. Był to dzień ostatniego spotkania Dominika i Janka, ponieważ przez większość ich znajomość nadal była grzechem, a każde kłamstwo ma swoje konsekwencje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro