Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

" Wszystko wraca do normy"

Niesprawdzony 😘

- Darcy? - cichy, ledwie słyszalny głos Codyego budzi mnie z drzemki. Nawet nie wiem, w którym momencie zamknęły mi się powieki.

- Cody - wypowiadam z ulgą. - O mój Boże. - uśmiecham się. - Obudziłeś się.

- Gdzie jesteśmy?

- W szpitalu, głuptasku - poprawiam jego niesforny kosmyk, ale ten uparcie opada mu na czoło. - Zawołam lekarza.

****

Po rutynowych badaniach, lekarz wychodzi z sali, zostawiając nas samych.

- Siedziałaś przy mnie dwa dni? Bez przerwy?

- Tak - przyznaję. - Gdzie niby miałam być? W szkole nie usiedziałabym sekundy, w domu tym bardziej. - splatam nasze dłonie razem i chwilę się im przyglądam. - Wiesz - zbieram się na odwagę. - Gdy byłeś nieprzytomny i modliłam się o ciebie, doszłam do wniosku, że.

- Mnie kochasz - wtrąca z lekkim uśmieszkiem. Czuję jak na moje policzki wpełza rumieniec.

- Tak - przytakuję. - Kocham cię. - unosi moją dłoń do swoich ust, gdzie składa pojedynczy pocałunek.

- Ja ciebie też kocham - wypowiada na jednym tchu. - Chyba dzięki temu, czosnek mnie nie pokonał.

- Oh - śmieję się. - Nie czosnek, a Liam.

- Co masz na myśli? - poważnieje, a pomiędzy jego brwiami tworzy mu się słodkie V.

- Miał układy z Andrew.

- Aha - zaciska szczękę. - Mogłem się domyślić, że to podstęp. Jak tylko odzyskam siły, to się z nimi policzę.

- Z Liamem nie musisz - kwituję. - Drake i Jay się nim zajęli.

- Jak? - pyta zaintrygowany.

- Pozbawili go przytomności, potem wywieźli poza San Francisco, gdzieś do lasu. Tam go pobił twój brat, a potem go zostawili bez telefonu, pieniędzy i jedzenia.

- Okrutne - śmieje się. - Chyba kupię Jaydenowi i Drakeowi piwo.

-Koniecznie - odpowiadam z uśmiechem. Nareszcie wszystko zaczęło wracać do normy.

****

Cody ( Cztery dni później)

Darcy wróciła do San Francisco, nie mogła dłużej wagarować, a ja całe szczęście mogę wrócić do domu.

- Siema mordo - mówi Jay. - Spakowany?

- Mhm - zabieram swoją torbę podręczną i zostawiam za sobą znienawidzoną salę szpitalną.

- Jak się czujesz? - pyta Jay, gdy wchodzimy do windy.

- Doskonale. - jestem potwornie zmęczony, mam ochotę tylko spać, a na rozmowy nie jest teraz odpowiedni moment.

- Coś ty taki marudny?

- Jestem zmęczony.

- Co? A myślałem, że uczcimy twój wielki powrót do zdrowia dzisiaj w klubie.

- Nie. - spoglądam na niego jakby wyrosły mu trzy głowy. Co jak co, ale on nawet jednej nie używa, więc kolejne dwie mu nie potrzebne.

- Bo?

- Chcę spać. Nie mam ochoty na zabawę w klubie.

- Znowu robisz się nudny.

- Kurwa - zaciskam wolną rękę w pieść. - Dopiero wyszedłem ze szpitala. Odpuść, kretynie.

- Żyjesz! Trzeba to opić.

- To idź, ale beze mnie. - odpowiadam marudnie.

- Co za maruda - wzdycha Jayden. Spierniczaj braciszku, bo ci z dupy zrobię terrarium dla pająków. Mam jedynie ochotę na odświeżający prysznic i sen we własnym łóżku, a imprezy nie są w moim stylu.

***

Darcy

Żuję kawałek jabłka podczas przerwy na lunch i spoglądam na Tallulah, która z zaangażowaniem esemesuje z Ianem, który ma tydzień wolnego od szkoły, ze względu na pobicie. Skubany, wie kiedy dać się pobić. A teraz taki okropny tydzień sprawdzianów.

- LIAM! - krzyczy jeden z zawodników z drużyny futbolowej. Co? Od razu spoglądam na wejście do stołówki i pojawia się on. Po pięciu dniach nieobecności, w końcu zawitał do San Francisco. Mam nadzieję, że zgwałcił go jakiś napalony niedźwiedź. Jego rozwścieczone spojrzenie ląduje prosto na mnie. O nie! Z figlarnym uśmieszkiem, macham do niego. Wiem, że właśnie podpaliłam ląd, ale co tam. Przecież nic mi raczej w szkole przy tylu świadkach nie zrobi.

- Darcy! - woła. - Na korytarz! - wychodzi ze stołówki.

- Co się gapicie, ludzie? - mówię do pozostałych i wychodzę za Liamem. A może powinnam wziąć ze sobą jakąś obstawę? E tam! Załatwię go tak samo jak Elijaha.

- Za mną! - warczy, ale przystaję na środku korytarza.

- Nie! - odpowiadam. - Czego chcesz?

- Pogadać - syczy.

- Więc mów do mojej ręki - wstawiam przed siebie prawą dłoń. Cholera, ale to dziecinne. Ale co tam? Kocham budyń, deser dla dzieciaków, co znaczy, że drzemie we mnie jeszcze dziecko.

- Jesteś żałosna

- Wiem - śmieję się. - I co z tego? Ważne, że ja się czuję dobrze we swoim ciele. Czego chcesz? - opuszczam dłoń.

- Idziesz ze mną! - podchodzi do mnie z zaciętą miną.

- Wypchaj cycki, orangutanie. - fukam. - Jak się wracało do domku? Cudownie, nie? - chwyta mnie za ramię i mocno popycha w stronę wyjścia ze szkoły. - Puszczaj! - próbuję się wyrwać, ale jego uścisk jest zbyt mocny.

- Stul pysk! Wet za wet!

- Puszczaj.

- Teraz to ja cię wywiozę do pieprznego lasu!

- Liam! - woła za nami ukochana pani trener. - Liam! Puść ją! - co? Gillian mnie broni? Za długo na solarium siedziała?

- Przecież nic jej nie robię! - puszcza mnie z miną niewiniątka.

- Wiem, co widziałam. - odpowiada rudowłosa. - Marsz do gabinetu dyrektora.

- Nie!

- Ruszaj się! - unosi głos. - Raz, dwa! - macham mu na pożegnanie z gorzkim uśmiechem, a potem spoglądam na Gillian.

- Co ty?

- Nie myśl, że cię lubię - prycha. - Po prostu bardziej nie lubię Liama. - szczęka mi opada, a ona odwraca się i odchodzi. Wzruszam ramionami i wracam na stołówkę. Muszę poinformować braciszka, że Liam wrócił. Będzie zły, że ten frajer wrócił tak szybko.

----
Hej misie ❤️
To cud, że znalazłam chociaż chwilę żeby napisać rozdział. Naprawdę was przepraszam za te utrudnienia, ale na wszystko brakuje mi czasu.
Buziole 😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro