Część trzecia
Minęło około pół godziny, zanim grupa żołnierzy wraz z trzema chłopcami znalazła się w ogromnym obozowisku. Jacob, pomimo nieodstępującego go nawet na krok strachu, rozglądał się po otoczeniu. Chciał zapamiętać jak najwięcej szczegółów w razie, gdyby udało mu się wymknąć porywaczom. Obserwując obozowisko, pomyślał, że on i jego znajomi musieli cofnąć się w czasie. Wszędzie stały olbrzymie, zielono-złote namioty, po których kręciła się duża ilość ubranych jak na średniowieczną wojnę rycerzy. Jacoba zdziwili poza tym niektórzy żołnierze, poruszający się po ordzie. Wyglądali oni niczym krzyżówka człowieka ze smokiem, kozłem lub driadą. Przez chwilę myślał, aby spytać o to idącego obok zielonookiego rycerza, jednak szybko zrezygnował z tego pomysłu. Nagle chłopak zauważył, że jego „towarzysze" się zatrzymali. Jacob spojrzał przed siebie. Stali naprzeciw najwyższego ze wszystkich wcześniejszych, zielono-złotego namiotu z zawieszoną na czubku, powiewającą na wietrze flagą, przedstawiającą złoto-brązowy liść na zielonym tle. Chłopiec wpatrywał się jak zaczarowany w sztandar. Wydawało mu się, że niegdyś widział już podobny wzór. Nagle poczuł, jak ktoś pcha go do przodu. Jacob odwrócił się i zauważył za sobą młodego mężczyznę ze skierowanym w jego stronę wzrokiem, wyrażającym głęboką pogardę. Rycerz uśmiechnął się kpiąco i popchnął chłopaka do przodu. Jacob, omal się nie wywracając, spojrzał zaskoczony i jednocześnie zły na stojącego za nim żołnierza. Nagle usłyszał czyiś głos.
– Uspokój się, Venen – powiedziała jedna z towarzyszy dręczyciela Jacoba.
– Och, zostaw mnie w spokoju, Sylvia – odparł mężczyzna, odwracając głowę w kierunku kobiety. – W końcu to jest jeden ze szpiegów.
– Tego nie wiadomo – syknęła. – Poza tym dla ciebie jestem kapitan Caulis, a nie Sylvia.
Mężczyzna chciał już jej coś odpowiedzieć, jednak przerwał mu rycerz, którego Jacob obwiniał o całe to „porwanie".
– Przestańcie się kłócić – rzekł. – Stoimy przed namiotem samego generała. Lepiej by było, żebyśmy pokazali się z jak najlepszej strony.
Pozostali kiwnęli głowami na potwierdzenie i weszli wraz z Jacobem oraz dwójką wciąż nieprzytomnych chłopców do środka namiotu. Chłopak nie mógł uwierzyć w to, co widział. Wnętrze „pomieszczenia" wyglądało dokładnie tak, jak w filmach fantasy. Lekko podniszczone zbroje, porozkładane po stolikach wszelkiego typu broń i świece, stanowiące jedyne sztuczne oświetlenie namiotu, nadawały miejscu tajemniczy nastrój. Jacob spojrzał na środek namiotu. Znajdował się tam duży, dębowy stół, który niemalże w pełni pokrywały różnego rodzaju listy, mapy i stare księgi. Nad nimi pochylał się mężczyzna w średnim wieku, ubrany w brązową zbroję. Słysząc wchodzących do namiotu żołnierzy, rycerz podniósł głowę i spojrzał na nich pełnym surowości wzrokiem. Jacob, widząc twarz nieznajomego, wzdrygnął się. Świadczące o dojrzałym wieku mężczyzny, posiwiałe blond włosy, duża blizna, przecinająca prawe oko mężczyzny i krzaczaste brwi, nie były dla chłopaka cechami wzbudzającymi zaufanie do tego człowieka. Nagle „generał" wyprostował się.
– Pani kapitan Caulis – zwrócił się do kobiety. – Zdaj raport.
Kobieta stanęła na baczność.
– Niecałe dwie mile od obozu, przy Silvam Defens, spotkaliśmy dwójkę Malumów – powiedziała donośnym głosem. – Wyglądali na zainteresowanych obecnością tej trójki – wskazała ręką na Jacoba i jego towarzyszy. – Przegoniliśmy ich, a następnie wzięliśmy chłopców ze sobą do obozu.
Wzrok Jacoba wędrował z kobiety na jej, jak można było się domyślić, przełożonego. Mężczyzna podszedł wolnym krokiem do kapitanki.
– Nie sądzisz, że lepiej byłoby zostawić chłopców w lesie? – powiedział spoglądając na śpiącego Cedrica. Jacob również spojrzał w stronę swojego znajomego. Faktem było, iż Cedric, w przeciwieństwie do niego, był dosyć potężnej postury. Wysoki, dobrze zbudowany blondyn mógłby się wydawać w starciu jeden na jeden niemalże niezwyciężony. Jacob znał jednak Weaponsbrave'a na tyle długo, by wiedzieć, iż nie zaatakowałby on nikogo bez dobrego powodu.
– Nie wydawali się być dla nas jakimkolwiek zagrożeniem – wyjaśniła po dłuższej chwili lekko zestresowana kobieta. – Dwójka chłopców była nieprzytomna, a ten - wskazała na Jacoba – wydawał się być przerażony. Jakby kompletnie nie wiedział, gdzie się znajduje.
Generał skierował wzrok w stronę Jacoba. Spojrzał swoim lodowatym spojrzeniem prosto w oczy chłopaka, jakby próbował przejrzeć wszystkie jego złe i dobre uczynki, aby następnie zdecydować co powinien z nim zrobić. Czarnowłosy jednak nie przestraszył się, co było dla niego, jak i dla samego generała, dosyć dziwne. Mężczyzna szybkim krokiem odwrócił się od chłopaka i rycerzy, a następnie zaczął przeglądać ze zniecierpliwieniem swój księgozbiór. Jacoba, zaraz po odwróceniu wzroku przez bliznowatego, opuściła cała odwaga i znowu czuł się jak przerażone, małe dziecko. Odwrócił wzrok i zaczął uparcie przypatrywać się swoim butom. Nagle po całym obozie rozszedł się dźwięk rogu. Czarnowłosy zaskoczony podniósł głowę i spojrzał po kolei na wszystkich zgromadzonych. Na ich twarzach można było dostrzec cień uśmiechu oraz podekscytowania. Chwilę potem do namiotu wszedł młody, przystojny brunet o mieniących się wszystkimi odcieniami zieleni oczach i złoto-zielonej zbroi. Zanim Jacob zdołał mrugnąć okiem, wszyscy otaczający go rycerze klęknęli, pochylając się przed przybyszem.
– Witaj książę Rosanie, jedyny spadkobierco zielonego i życiodajnego królestwa Sylvii - powiedział generał z opuszczoną głową.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro