Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część czwarta

Majestatyczną chwilę przerwał nagły krzyk, dochodzący z tylnej części namiotu dowódcy. Odwróciwszy w ten kierunek głowy, Jacob, generał oraz mężczyzna nazwany księciem Rosanem, ujrzeli dopiero co obudzonego, przerażonego szatyna. Nastolatek ze zdziwieniem w oczach spoglądał na zebrany wokół niego niewielki oddział, a po chwili zemdlał. Terrahill zaszokowany zachowaniem słynnego na całą jego szkołę „geniusza Matthewa", o mało co nie prychnął śmiechem. Do całkowitego porządku przywołał go dopiero szorstki głos generała.
- Ten młodzian definitywnie nie jest szpiegiem - odparł nieco pogardliwym tonem, a następnie skierował twarz w stronę przybysza. - Panie, wybacz mi tą sytuację. Niestety nie zdążyłem oddelegować tych obcych przed twoim przybyciem.
- To nic takiego, generale Quercu - odparł mężczyzna w złoto - zielonej zbroi. Następnie spojrzał na Jacoba lekko podejrzliwym wzrokiem. - Skoro już tu przybyłem, opowiedziałbyś mi może nieco o nich? Bardzo chciałbym wiedzieć skąd pochodzą lub co popchnęło ich do odwiedzenia Sylvii?
- Niestety jeszcze tego nie wiemy, wasza wysokość - wtrąciła pani kapitan. Wyczuwając na sobie wzrok wszystkich zgromadzonych, lekko się spięła. - Ale pracujemy nad tym.
Młody mężczyzna skinął lekko głową, zadowolony z odpowiedzi kobiety.
- Dobrze - odparł po paru chwilach ciszy. - W takim razie pójdę sprawdzić, jak miewa się nasza konnica. Generale, czy mógłbym poprosić cię o towarzyszenie mi? Twoja obecność na pewno pozytywnie wpłynie na zachowanie żołnierzy.
- Oczywiście księciu Rosanie - odparł lekko posiwiały mężczyzna.
- Wspaniale - powiedział monarcha i uśmiechnął się delikatnie. Jacob pomyślał, że jego uśmiech wywołuje w ludziach tę samą radość, co przepiękny wschód słońca na łonie natury. - W międzyczasie oddział kapitan Caulis zajmie się przesłuchaniem obcych.
- Tak jest, Wasza wysokość - odparła kobieta.
Długowłosy brunet skinął głową, a następnie w towarzystwie generała opuścił namiot. Zaraz potem dowódczyni zespołu żołnierzy, odwróciła się w stronę Jacoba i popatrzyła na niego surowym wzrokiem.
- Baccare, Rosa - kapitan przywołała do siebie dwójkę rycerzy - mężczyznę i kobietę o podobnym wzroście i identycznych zielono - brązowych zbrojach. - Zabierzcie nieprzytomnych jeńców do namiotów leczniczych. Muszą jak najszybciej odzyskać przytomność - po wypowiedzeniu tych słów przez dowódczynię, wskazana przez nią dwójka podeszła do nieprzytomnych kolegów Jacoba. Następnie wspólnymi siłami podnieśli obu chłopców i ruszyli w stronę wyjścia z namiotu.
- Tylko tym razem nie zapomnijcie związać więźniów przed odejściem - dodała kapitan spoglądając zmęczonym i lekko podirytowanym wzrokiem na dwójkę swoich podwładnych.
- Nie ma sprawy, Syl... - przerwał niosący Cedrica mężczyzna. - To znaczy... zrobimy wszystko, co rozkażesz, pani kapitan.
Dowódczyni grupy rycerzy westchnęła cicho i machnęła ręką w stronę pary swoich podwładnych.
- Nie mam już do was siły - odparła zaraz po tym, jak dwójka wojowników wyszła z namiotu wraz z Matthewem oraz Cedriciem. Następnie kobieta usiadła na krześle przy biurku swojego przełożonego i za pomocą gestu, kazała przywołać do siebie Jacoba. Trzymający zielonookiego rycerz, popchnął go delikatnie w stronę kapitan. Czternastolatek wiedział wtedy, że jego jedyną opcją jest współpraca z żołnierzami. W szczególności, że byli uzbrojeni i mieli zdecydowaną przewagę liczebną. Chłopiec podszedł do stołu, przy którym siedziała kobieta, a następnie spojrzał na nią przestraszonym, a jednocześnie ciekawskim wzrokiem.
- Dobrze, posłuchaj mnie teraz - ostry głos kapitanki spowodował u czarnowłosego znaczne przyspieszenie bicia serca. - Zabawimy się w pewną grę. Ja zadaję pytania, a ty odpowiadasz na nie zgodnie z prawdą. Jeśli odszukam się w twoim głosie choć małą nutkę kłamstwa, będzie czekać cię ostra kara. Mam nadzieję, że doskonale się rozumiemy.
Przerażony Jacob nie był w stanie powiedzieć nawet słowa. Zamiast tego, szybko pokiwał głową.
- Bardzo dobrze - odpowiedziała kobieta i poprawiła się nieco na swoim krześle. - Pytanie numer jeden - jak nazywasz się ty oraz twoi sprzymierzeńcy?
- Nazywam się Jacob - odpowiedział dosyć niepewnie chłopak. - A jeśli chodzi o moich znajomych, to ich imiona brzmią Matthew i Cedric. Dowódczyni skinęła głową i spojrzała na jednego ze stojących za zielonookim rycerzy.
- Zapisz każdą wypowiedź więźnia na pergaminie - odparła. - Nie możemy przeoczyć żadnej istotnej informacji.
Wyznaczony przez kobietę strażnik skinął głową i sięgnął po umiejscowione na biurku pergamin i pióro. Następnie zamoczył fragment dudki w kałamarzu i zaczął pisać. Kapitanka tymczasem wróciła spojrzeniem do swojego jeńca.
- No dobrze Jacobie, o ile to jest twoje prawdziwe imię - w głosie dowódczyni można było doskonale usłyszeć nieufność względem słów czarnowłosego. - Ile każdy z was ma lat?
- Ja i Matthew mamy po czternaście lat - „przynajmniej tak mi się wydaje" - dodał w głowie nastolatek. - Natomiast ten wysoki blondyn, Cedric ma chyba coś koło piętnastki.
Kobieta skinęła głową lekko zamyślona.
- Jesteście trochę zbyt młodzi na samodzielne wędrówki po lesie - odparła. - A wasze imiona są dość nietypowe. Przynajmniej w tych rejonach Sylvii. Skąd przybyliście?
- Cóż, wszyscy chodzimy do Akademii Nauk i Zdolności Specjalnych w Edynburgu - odparł.
- Edynburg? W jakim królestwie znajduje się to miejsce? - zapytała kapitan marszcząc lekko brwi. Było widać na pierwszy rzut oka, że nigdy nie słyszała o istnieniu tego miasta.
- Królestwie? - Jacob wydawał się być podobnie, o ile nie bardziej zaskoczony niż młoda dowódczyni. - Wielkiej Brytanii, tak sądzę.
Na początku zdziwiona kobieta, teraz podchodziła pod granicę wybuchu agresji. Myślała, że więziony przez nią nastolatek sobie z niej żartuje.
- Przestań natychmiast! - krzyknęła kapitan, uderzając pięścią w stół. Następnie szybkim ruchem wstała z krzesła i pochyliła się w stronę Jacoba. - Nie ma takiego miejsca jak Edynburg! A tym bardziej jakaś tam Wielka Brytania!
Zaskoczony chłopiec próbował zaprzeczyć, jednak wyjątkowo wysoki strach i zdziwienie sparaliżowały mu cały aparat mowy. Jedyne, co był w stanie zrobić, to niepewne kręcenie głową. Gniew kapitanki był w stanie przerwać dopiero jeden z jej podwładnych - ten sam, który złapał zielonookiego w lesie.
- Sylvia, uspokój się i daj chłopcu mówić - powiedział, a następnie zamyślił się przez chwilę, jakby jakaś ważna myśl chodziła mu teraz po głowie.
- Hirsutae, to ja tu jestem twoim dowódcą, więc nie waż się wypowiedzieć w moim kierunku chociażby jeden rozkaz więcej, rozumiemy się? - kobieta spojrzała na niego morderczym wzrokiem. Mimo to, kapitan nieco się uspokoiła i usiadła z powrotem na krześle.
- Oczywiście, dowódco Caulis, jednak myślę, że nie warto wyładowywać swojej złości na chłopcu - odparł niewzruszony groźnym wzrokiem przełożonej. - Tym bardziej, że może on mówić prawdę.
- Mógłbyś się wyrazić nieco jaśniej? - westchnęła cicho kapitan, lekko pocierając ze zdenerwowania skronie.
- Tak jest, otóż na samym początku wojny pracowałem w głównym pałacu królewskiej rodziny Sylvii. Słyszałem tam plotkę, wedle której księżniczka Hedera pare razy w miesiącu za pomocą jednego z Czarodziei Pięciu Królestw otwierała tajemne przejście do innego świata.
- Sądzisz, że to, o czym czternaście lat temu rozmawiały pałacowe pokojówki ma teraz znaczenie? - westchnęła kobieta.
- Również wcześniej sądziłem, że wszystko co na ten temat mówiły jest zwykłym kłamstwem lub nieporozumieniem. Wszyscy jednak dobrze wiemy, że większość małych dzieci z królewskich oraz czarodziejskich rodów zaginęło niedługo po wtargnięciu do Mythillis armii Malumów. A teraz nagle po czternastu latach w środku lasu pojawia się trójka młodzieńców, którzy nie wiedzą nawet czym różni się Sylvianin od mieszkańca Bellumii.
Kapitanka zastanowiła się przez chwilę.
- W twych słowach jest wielka słuszność, Hirsutae - odparła kobieta. - Muszę porozmawiać na ten temat z generałem i księciem Rosanem. Oni powinni pomóc nam w rozwiązaniu tego problemu. Do tego czasu umieście jeńca w namiocie więziennym. Pilnujący go strażnicy już dawno nie mieli do czynienia z jakąś nową duszą.
- Już idziemy - odparł rycerz zapisujący do tej pory sprawozdanie z przesłuchania.
- Zapomniałeś dodać „pani kapitan" - odparła z lekkim uśmiechem kobieta.
- Już idziemy pani kapitan - poprawił się rycerz, przewracając jednocześnie oczami.
Kobieta zauważając to, zmarszczyła brwi i oparła się plecami o krzesło.
- Załatwcie to prędko, za kwadrans macie znaleźć się na placu treningowym - odparła, spoglądając na obu rycerzy z góry. - Ze względu na wasz mało aktywny udział w akcji, odbędziecie trening pod okiem Ilexa Calicium.
Na sam dźwięk nazwiska wspomnianego trenera, odzywający się wcześniej, średniego wzrostu rycerz zamarł.
- Masz na myśli tego Ilexa pragnącego śmierci każdego ze swoich podopiecznych? - zapytał niedowierzając. W tym samym czasie wojownik nazwiskiem Hirsutae próbował ukryć uśmiech. Przypomniał sobie, jak przez długi okres czasu przed jego wstąpieniem do wojska, był szkolony przez wspomnianego emerytowanego rycerza. Każdy dzień zapamiętał jako mieszaninę bólu, łez i potu. Niekiedy do tych odczuć dochodziły także zapach bagien bądź zmęczenie po walce z różnego rodzaju dzikimi stworzeniami.
- Z tego co wiem w tym obozowisku znajduje się tylko jeden człowiek imieniem Ilex - odparła chłodnym głosem kapitan. - Tak, chodzi o niego. Nie kłopoczcie się informowaniem go o tym. Sama to zrobię w drodze do pola, na którym jest szkolona nasza konnica. Jestem pewna, że sir Calicium będzie zachwycony tym, że będzie mógł pomóc wam w utrzymaniu dobrej formy.
Kobieta wstała od biurka, a następnie podeszła parę kroków do swoich żołnierzy. Pomimo tego, że była niższa od swoich podwładnych, to cała promieniowała wyższością. Aura ta była tak silna, że Jacob nie czuł się godny nawet spojrzeć na młodą kapitan.
- Możecie już odejść - odparła spoglądając to na jednego, to na drugiego wojownika.
- Tak jest, kapitan Caulis! - wykrzyknęli obaj rycerze i ruszyli wraz z zielonookim nastolatkiem w stronę wyjścia z namiotu. Zanim jednak zdążyli wyjść na świeże powietrze, usłyszeli próbujący ukryć rozbawienie głos kobiety.
- Tylko się nie spóźnijcie! Powinniście wiedzieć, że nasz drogi sir Calicium nienawidzi spóźniania!

UWAGA!

Od jutra będę na obozie, więc najprawdopodobniej nie będę nic dodawać przez następny tydzień.

Mam nadzieję, że rozdział się Wam podobał.

Pozdrawiam
margonetka :3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro