𝚁𝚞𝚗𝚊𝚠𝚊𝚢
Szpital psychiatryczny osadzony w małej miejscowości pod stolicą Korei Południowej, był miejscem znienawidzonym przez większość jego pacjentów, lecz także pracowników. Panująca tam atmosfera była ociężała, nieprzyjemna zarówno dla tych „normalnych", jak i chorych.
Do tej pory mało kto decydował się na ucieczkę z tego ośrodka, który pomóc miał tylko w teorii, bo w praktyce stan psychiczny tutejszych pacjentów tylko się pogarszał. Kontrola z każdej strony, ciagle poczucie czyjegoś wzroku, nawet podczas kąpieli, była przytłaczająca.
Pokoje były z reguły pojedyncze, lub podwójne. Tej dwójce się poszczęściło i trafili na pokoi dwuosobowy, co wcale nie zmieniało faktu bycia obserwowanym przez cały czas. Czujne oczy pielęgniarek i lekarzy spoczywały na sylwetkach nastolatków mających problemy.
Ludzie tutaj byli różni. Jedni mieli zaburzenia odżywiania, inni kogoś zabili, jeszcze inni mieli depresję, okaleczali się.
Do osób z zaburzeniami odżywiania zaliczał się siedemnastolatek imieniem Taehyung. Kiedy tu przyjechał, na jego ciele miejsca nie było miejsca, w którym byłaby jakakolwiek tkanka tłuszczowa. Popadł w to przez wyidealizowany obraz otaczających go ludzi. Na początku chciał tylko schudnąć, lecz potem ta chęć przerodziła się w coś więcej.
Piętnastoletni Jeon Jeongguk natomiast chciał zemścić się na swojej matce, która przez całe życie go krytykowała, każdy jego krok, każde słowo. Zawsze znalazła coś, czym mogłaby go urazić. Przez te piętnaście lat w chłopaku rosła nienawiść do własnej matki. Chciał zaznać spokoju, więc najpierw podał jej szklankę wody z proszkami na bezsenność, a gdy już była nieprzytomna dźgnął ją w gardło. Czuł dziwną satysfakcję. Czuł spokój, którego nigdy wcześniej nie miał.
W psychiatryku mieli się wyleczyć. Mieli ich naprawić, ale widocznie coś poszło nie po ich myśli. Zamiast im pomóc, tylko pogorszyli ich stan psychiczny. Jedyną nadzieją na lepsze jutro byli oni sami. Nawzajem się wspierali mimo marnych chęci do życia.
Wszystko miało się odbyć 28 lutego 2012 roku. Tego dnia wszystko miało się skończyć. Całe cierpienie potęgowane przez upływające lata, cała nienawiść do życia i do toksycznego społeczeństwa.
Wszystko miało się zacząć podczas porannego spaceru. Wtedy mogliby wymknąć się za budynek, przysunąć ławkę do płotu i zwyczajnie uciec. Mieli szczęście, że chociaż wtedy ich opiekunowie mają ich totalnie gdzieś. To były jedyne chwile, kiedy mogli zrealizować swój plan.
Dziś jednak musieli znowu spędzić dzień tak, jak każdy inny. Śniadanie składające się z jednej bułki, kawałka masła i herbaty do popicia. Potem terapia zależna od dolegliwości pacjenta – sam na sam, lub grupowa, następnie obiad, badania i rozmowy z psychologiem, czas dla siebie, kolacja, prysznic i pora spania. Oczywiście nikt nie zasypiał wtedy, kiedy chciał i kiedy mógł. Każdemu podawano specjalne środki nasenne.
Kontrolowano ich nawet podczas rozbierania się do kąpieli, podczas brania prysznica, jedzenia, chodzenia. Praktycznie zawsze, choć zdarzały się w chwile, w których kontrola była mniejsza.
Zazwyczaj ludzie spędzali tutaj od miesiąca, aż do roku. Jednak są przypadki, w których ludzie zostają tu przez wiele lat, jednak nikt nie dożył tu starości.
Dwójka przyjaciół trafiła w to miejsce w podobnym czasie. Praktycznie od razu nawiązali ze sobą dobry kontakt, jedynie sobie nawzajem mówili o największych bolączkach i problemach będąc przy tym szczerymi do bólu.
Zupełnie tak, jakby odnaleźli swoją bratnia duszę, osobę, która niezależnie od tego co zrobiłeś cię zrozumie i okaże wsparcie.
11 luty 2012. Jeden dzień przed ucieczka.
Już od rana w ośrodku panowała nieprzyjemna atmosfera, o ile można to tak nazwać.
Była godzina szósta rano. Godzina pobudki pacjentów szpitala. Pielęgniarki zamiast spokojnie wybudzać pacjentów po prostu włączały cichy alarm działający na każdego. Nie było nikogo, kogo to uporczywe ustrojstwo by nie obudziło.
Zerwani z łóżek nastolatkowie przecierali oczy, by wydostać z nich śpiochy, po czym ubierali się w normalne ubrania i schodzili na śniadanie będąc jeszcze przed tym przeskanowani.
Taehyung i Jeongguk zajęli swoje miejsca przy stole w oczekiwaniu na posiłek, którego starszy zapewne nawet nie będzie chciał spróbować i będzie musiał jeść z przymusu, gdyż inaczej go stąd nie wypuszczą.
Wreszcie postawiono przed nimi tacę na której znajdowała się bułka, kawałek masła, kubek z herbatą i tępy jak nic innego nóż, którym nie dało się zrobić nawet lekkiego zadrapania. Głupie kwestie bezpieczeństwa.
Kim spojrzał na tacę z obrzydzeniem. Jego żołądek skręcał się i burczał domagając się choćby odrobiny jedzenia, jednak umysł nastolatka zabraniał mu spożycia czegokolwiek z tej tacy.
– Taehyung, proszę. Musisz coś zjeść. - poprosił go piętnastolatek.
– Nic nie zjem. Nie jestem głodny.
– Jasne, jak zawsze. Przecież słyszę, jak ci burczy w brzuchu. Organizmu nie oszukasz jakimś myśleniem, Tae.
– Ciebie też to dotyczy, Jeongguk.
– Ale to nie ja skazuję siebie na uporczywy głód.
– Też cię kocham, ale proszę, przestań.
Tak zazwyczaj wyglądały „pyszne śniadania". Ten cholerny i męczący już Jeongguka schemat powtarzał się niemal codziennie. Zaczęło go to denerwować, gdyż nie wiedział jak mógłby pomoc chłopakowi, który był dla niego najważniejszy. Chciał dla niego dobrze.
A Taehyung doskonale to wiedział, jednak mimo wszystko był nieugięty. Z każdym posiłkiem było tak samo, jednak zawsze musiał zjeść cokolwiek. Chociażby gryza mięsa, czy kilka łyżek zupy, by piętnastolatek dał mu spokój.
28 lutego 2012 roku.
Dzień w którym wszystko miało się odbyć. Lęk narastał, stres się potęgował, jednak dwójka nastolatków musiała zachować zimną krew.
Na zewnątrz było zimno, padał śnieg. Temperatury były naprawdę niskie, jednak nie na tyle niskie, by woda pokryła się wielką taflą lodu. Była to co najwyżej lekka skorupka.
Obaj wiedzieli, że dziś prawdopodobnie ostatni raz ktokolwiek widzi ich w żywej postaci. Byli podekscytowani, zadowoleni faktem, że ich problemy wreszcie się skończą.
Była godzina ósma rano, cała grupa składająca się z dwudziestu osób stała w parach przed drzwiami wyjściowymi, prowadzącymi do teoretycznie dobrze ogrodzonego ogrodu.
Wreszcie marszem wyruszyli do ogrodu. Praktycznie od razu wszyscy odłączyli się od grupy. Najmłodsi bawili się w śniegu, a ci starsi woleli usiąść na zimnych ławkach i rozmyślać nad sensem życia, czy chociażby tym, jak szybko stąd wyjść, bądź uciec.
Ucieczka była marzeniem każdego pacjenta.
Zdecydowanie.
Nastolatkowie cicho udali się za mniejszy budynek, którego nikt nie strzegł. Taehyung chwycił się płotu i na niego wskoczył, a Jeon tuż za nim. Potem obaj zaskoczyli z płotu i w teorii byli już wolni.
Biegli ile tylko sil w nogach. Przed siebie, bo nie zważali na to, gdzie dotrą.
Przebiegali przez połacie lasu pełnego drzew. Mijali skały, przewrócone drzewa. W końcu dotarli do jakiejś ścieżki, za którą była wielka przepaść, przez którą był przeprowadzony most.
Okazja idealna, więc czemu by z niej nie skorzystać?
– Taehyung?
– Hm?
– Chcę tobie... coś powiedzieć. - z oczu Jeona zaczęły lecieć łzy zdenerwowania i stresu. - Pamiętasz nasz pierwszy dzień w tym szpitalu, prawda?
– Oczywiście, że pamiętam. - odrzekł przygaszonym głosem powoli zbliżając się do bruneta.
– Już wtedy wiedziałem, że chce dla ciebie dobrze. Że chcę cię bronić od zła tego świata. - połknął łzy spływające mu po policzkach. - Niemiłosiernie bolało mnie to, że nic nie jadłeś. Sprawiałeś samemu sobie cierpienie, bo ludzie twierdzili, że jesteś zbyt gruby. Dla mnie od początku byłeś idealny w każdym calu.
– Jeongguk...
– Nie przerywaj mi, bo się speszę i nie dokończę. - westchnął. - No więc, pokochałem cię takiego jaki jesteś. Uwielbiałem wtulać się w twoje drobne ciało. Drobne i kruche jak jesienny liść.
– Za to ja uwielbiałem twoje ciepłe ramiona, ręce, którymi mnie oplatałeś pomimo jasnego zakazu. Oni twierdzili, że to co robimy jest chore...
– Nie przejmowałem się tym. Jesteś ważniejszy niż jakieś pierdolone zasady. Ty jesteś ważniejszy od wszystkiego, co nas otacza.
– Najlepszym wyjściem będzie wspólna smierć. W ten sposób już na zawsze będziemy wolni, nikt nie będzie nam rozkazywał, mówił co jest złe, a co dobre. Po prostu skończmy tę dziecinadę i to zróbmy...
Stanęli na brzegu przepaści, w której znajdowało się zamarznięte jezioro. Spojrzeli na siebie szczęśliwi.
– Kocham cię, Taehyung.
– Kocham cię, Jeongguk.
Chwycili swoje dłonie. Bali się śmierci jak każdy inny, może nawet bardziej. Ale w tej chwili była to jedyna możliwość, by wreszcie być wolnym.
Trzymając się za dłonie wyskoczyli. Z każdą milisekundą przyspieszali, aż w końcu trafili na taflę lodu, która pod wpływem siły się rozbiła. Dwa ciała poszły na dno jeziora i w spokoju tonęły, aż w końcu nastała pustka. Ciemność.
A wtedy się obudzili. Znajdowali się przed wielką bramą, zarośniętą przez wszelkiego gatunku kwiaty i pnącza. Gdy podeszli do bramy ta otworzyła się, a za nią znajdował się wielki ogród pełen szczęśliwych dusz, które nie miały już żadnych problemów. Żyły tu spokojnie.
Dwójka duchów podążyła ścieżką prowadzącą do nikąd. Wreszcie zatrzymali się i na siebie popatrzyli. Uśmiechnęli się.
Wreszcie zaznali spokoju ducha. I nic nie stało im na drodze do miłości, bo tutaj wszyscy się przyjaźnili, nawet, jeśli w poprzednim życiu byli wrogami.
THE END
[A/N]
Z góry dziękuję wszystkim osobom, które to przeczytały. Mam nadzieję, że ta krótka opowieść zainspirowana pewnym wątkiem w książce „W skali od 1 do 10" was zainteresowała. (Polecam, bo książka jest naprawdę przyjemna i ciekawa).
Miłego dnia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro