Stayin' Alive
Łuska połyskująca w promieniach słonecznych upadła z cichym brzdękiem na posadzkę. Ciało wychudzonego mężczyzny osunęło się ocierając w trakcie upadku o fortepian, który stał obok ofiary. Pomalowane na biało drewno instrumentu nosiło obecnie skazę. Czerwona smuga ciągnęła się w okolicy klawiszy. Ciało leżało u moich stóp. Jego głowa znajdowała się pod siedziskiem. Centralnie obok jednej z jego nóg. Musi być ono rzeczywiście ciężkie skoro nawet nie drgnęło pod ciężarem ciała. Nie zmieniło pozycji ani o milimetr. Cóż... Teraz to już chyba wiedzą o naszej obecności, a chciałem bez ofiar... Bez hałasu... Bez czegokolwiek... O ile tak w ogóle można w moim przypadku. Wstałem z siedziska i zamknąłem klawisze.
- Wiecie, że nie musieliście, prawda? - rzcuciłem i spojrzałem na moich towarzyszy.
Te twarze i ich wyraz wołający o cierpliwość wbijający się w pamięć. Czy ja zrobiłem coś źle? W sumie nie wydaje mi się...
- Nie mamy czasu na koncertowanie dzieciaku. Mamy wziąć swoje i jazda stąd. - mruknął Alex mijając mnie.
Bez przesady! Właśnie miałem się dowiedzieć gdzie to trzymają! Dupek. Jak zwykle nie pozwala na jakikolwiek brak standardów w działaniu. To takie nudne... Chwila....
- D-dzieciaku? Dzieciaku?! Nie żartuj sobie! - odparłem oburzony dość szybko go doganiając.
Naprawdę nie rozumiem tej dyskryminacji ze względu na wiek... Przecież mam dziewiętnaście lat! No ludzie nie jestem aż takim gówniarzem... Ugh do nich chyba naprawdę nigdy nie dotrze, że nie wiek wyznacza doświadczenie. Przed nami pojawiła się kobieca sylwetka. Coś mi mówi, że za chwilę ona zacznie...
- Mój Boże czego wy... - urwała. W sumie no dobrze tym razem ja jej przerwałem. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka... Chwila czy to... Wyminąłem kobietę, a raczej próbowałem jej nie zdeptać. Powiedzmy. I tak nie żyje więc kto tam wie z czym się teraz utożsamia. W sumie... Szkoda, że postanowiła się wylegiwać centralnie w drzwiach. Przejście coś nie coś blokuje. Pokój sam w sobie nie wygląda zachęcająco, ale coś mi mówi, że tu jest mój mały skarbek. Przykucnąłem przed szafką. No proszę. Jakie piękne rzeczy się tutaj kryją.
- Nie chcę być niemiły... Ale znowu to ja coś znalazłem. - powiedziałem. Wziąłem stos kartek do rąk i przejrzałem dość szybko.
- I co tam znalazłeś? - spytała dziewczyna stając nade mną. Swoją drogą jakby nie patrzeć jest jedynym osobnikiem płci żeńskiej z naszej siódemki.
- Chyba ci się to nie spodoba Ros... - wydukałem po czym podałem jej papier z informacjami.
Towarzyszka wręcz bym powiedział zbladła. Tak mi się przynajmniej wydaje. Wstałem i stanąłem twarzą do reszty. Reszta ekipy stała już w pomieszczeniu dłuższą chwilę. Ich spojrzenia stanowiły jedne wielkie znaki zapytania.
- Ktoś na nas poluje... - wyrzuciła z siebie blondynka po dłuższej chwili. Pozostali spojrzeli po sobie.
- Czyli.... - zaczął Gabriel i rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu. Szczególną uwagę skupił na okolicy wejścia do pokoju.
-Zasadzka moi drodzy. - westchnąłem. Odbezpieczyłem broń i ruszyłem do dalszej części domku.
- Dobrej zabawy wam życzę. - dodałem po chwili.
Strzał. Pierwszy. Drugi. Trzeci. Cisza. Zrobiłem jeszcze kilka kroków. Zza pleców usłyszałem, że jeden z chłopaków coś krzyknął. W sumie szkoda, że nie było to zbytnio zrozumiałe. Do pokoju wbiegła Ros.
Wziąłem do ręki telefon. Tak naprawdę bardzo długo biłem się z myślami, czy powinienem to robić. Nie utrzymywaliśmy kontaktu od kilku dobrych lat. Tak było nam lepiej, wygodniej, prościej... Każde z nas po tym całym zamieszaniu ułożyło sobie życie. W tym ona zaczęła dosłownie od nowa. Nowa tożsamość, nowy wygląd... Kiedy ją tak naprawdę ostatni raz widziałem? To było chyba gdy nie mogła zajść w ciążę ze swoim nowym facetem. Nie wiedziała co ma zrobić... Jak zwykle jej gdzieś śpieszno. Nie rozumiem do tej pory czemu wtedy zdecydowała się akurat do mnie odezwać. Ludzie z zasady nigdy mi się nie zwierzają z prywatnych problemów.
No dobra. Przyznaje są wyjątki. Na przykład gdy chodziło o pozbycie się kogoś. No ale to były przecież samobójstwa, tak? No dobra nie do końca. Ale w sumie nadal samobójstwa, co nie? Po tylu latach i tak tego nie zmienią... W sumie niedługo moje akta mogą wypełnić dosłownie wszystkim. Będzie mnie to obchodziło tak samo jak zawartość tytoniu w wyrobach tytoniowych, czy też alkoholu w whisky. W sumie nigdy nie zwracałem na to uwagi... Grunt, że działa jak powinno. Naprawdę tyle mi do szczęścia wystarcza. Ale ja się ostatnio sentymentalny zrobiłem. Szczerze mówiąc coraz bardziej mnie to przeraża...
Dzwonić? Nie dzwonić? Oto jest pytanie. Wykorzystanie tekstów Szekspira godne przedszkolaka. Nah. Nie powiem, żebym był z siebie dumny. Wziąłem głębszy wdech. W sumie wypadałoby się odezwać. Zakończyłem już tak naprawdę chyba wszystko poza tym. Znaczy został jeszcze jeden krok. Taki ostateczny, tylko trzeba trochę jakby poczekać na niego. Ta ostateczna decyzja, czy naprawdę chce domknąć wszystkie sprawy, w które kiedykolwiek miałem mniejszy lub większy wkład. W sumie nie wiem. Chociaż ludzie tak robią. Chyba nadal jestem człowiekiem, prawda? Chyba... Sam często miewam wątpliwości. Wziąłem głęboki wdech. Może warto... Może nie... Upiłem łyk bursztynowej cieczy ze szklanki. Wybrałem numer kobiety. Kolejne głuche sygnały wybrzmiewały. Po chwili usłyszałem kobiecy głos w słuchawce.
- Halo? - powiedziała dość spokojnie. Tak jak zawsze... Och... Sam nie wiem czy mi tego nie brakuje...
- Hej Słońce. Miałabyś może chwilę? Nie wiem dzisiaj chociażby? - rzuciłem nie myśląc nawet co mówię. Cholera. Paddy czy ty tego naprawdę chcesz? Nie jest już trochę za późno na to?
- Och... Hej Jim. Znowu zmieniłeś numer, hm? Jasne, że będę miała chwilę. Akurat Johna nie ma w domu. Wiesz pojechał gdzieś. Jestem w domu. - odpowiedziała szybko. John? Och co za pospolite imię. Jak uroczo. Nie wiem w sumie z kim jest. Jakoś nie interesowało mnie to szczególnie. W sumie dlaczego miałoby? Ach... No tak... Chyba kiedyś przysięgaliśmy sobie wierność etc.... Cóż... Dawno i nie prawda. Powiedzmy...
- Świetnie. Będę za... - mruknąłem i spojrzałem na zegarek na ręce.
- Pół godziny? - rzuciłem.
- Nie dojedziesz w pół godziny przecież do centrum. - odparła lekko zdziwionym głosem. Uśmiech sam wpłynął na moją twarz.
- Nie doceniasz mnie Skarbie. - mruknąłem nieco rozbawiony. W końcu kto powiedział, że będę przestrzegać prawa. Czymże ono jest? To prawo? Nie wiem. Wisi mi to. Wisi tak samo jak ten typ z porannych wiadomości. Nie żebym miał z tym cokolwiek wspólnego... Ja mu tylko powiedziałem prawdę... Przysięgam to było samobójstwo. Nie, no... Starczy, że ci idioci w to wierzą. Oni jeszcze nie wyrośli z dobranocki. Rozłączyłem się. Dopiłem trunek ze szklanki. Poszedłem do garderoby i ubrałem pierwszą lepszą koszulę. Hm czarna. Idealnie. Pasuje do mojego poczucia humoru. Ta cudna pogrzebowa aura panująca w stolicy od rana. Tak cudna jak promile w mojej krwi. Zszedłem na dół. Wziąłem po drodze kluczyki z szuflady komody.
- Wychodzisz gdzieś? - usłyszałem chłodny ton blondyna. A może rudzielca... W sumie w słońcu jest taki bardziej rudy... Em nie ważne... Nie powinno mnie to teraz zajmować.
- Nie... Nie wiem... Może idę zapalić, a co? - rzuciłem wrzucając kluczyki od samochodu do kieszeni mając nadzieję, że ten tego nie zauważy. W sumie jest raczej z tych tak średnio spostrzegawczych. Tak mi się wydaje przynajmniej. Złapał mnie za rękę. Bym się nawet i wyszarpał ale chyba nie chce mieć złamanej ręki. Nie znowu. Jeszcze mi się przyda w najbliższym czasie. To jest akurat bardziej niż pewne. Wyciągnął przedmiot z mojej kieszeni i spojrzał na mnie z góry. Dobra, prawie każdy patrzy na mnie z góry. Mój kompleks niższości właśnie wskoczył poziom wyżej. Gratuluję Moran. Puścił mnie, a ja rozmasowałem nadgarstek. Skrzywiłem się nieco i obrzuciłem go chłodnym spojrzeniem. Westchnął zniechęcony.
- Nigdzie nie jedziesz. - odparł tym samym tonem co wcześniej. Uniosłem nieco brew zdziwiony jego stwierdzeniem.
- Niania Basty nie pozwala? Oj jak mi przykro. - mruknąłem poirytowany usiłując odebrać mu kluczyki. Tylko jest taki mały problem... Na przykład... Hm... To że jest kurwa wyższy? To nie fair...
- Oddawaj to! - warknąłem. Ten spojrzał na mnie. Jego wyższość w tym momencie jest naprawdę irytująca. Nawet bardziej niż bardzo irytująca. Spojrzał na mnie niedowierzając.
- Jesteś pijany. Nie jestem aż tak głupi, żeby dać ci prowadzić w takim stanie. - odparł siląc się na spokojny ton.
- Możesz mnie przestać traktować jak dziecko?! - wyrzuciłem z siebie.
- To przestań się tak zachowywać szefie. - odparł. I sobie tak odszedł jakby nigdy nic. No chyba nie...
- Sebastian! - krzyknąłem na niego. Ten nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Po prostu usiadł się jak gdyby nigdy nic na kanapie i odpalił jakiś kanał na telewizorze. Po prostu nie wierzę... Ale ja chcę jechać... Ugh... Dupek... Podszedłem do niego. Właśnie chciałem go zdzielić z liścia za tą zniewagę ale ten zdążył złapać moją rękę.
- Odpuść sobie. - stwierdził spokojnym tonem.
- Nie możesz mnie tak traktować! Nie jestem dzieckiem Sebastian. Jestem twoim szefem i nie możesz mi się sprzeciwiać! - warknąłem.
- Ależ oczywiście wasza wysokość. Sam trafisz do sypialni, włączyć gps czy cię tam zanieść? - rzucił nadal niewzruszony. Złapałem wolną ręką za jego niesmiertelnik prawie go zrywając. Ten w końcu spojrzał na mnie.
Ex pułkownik wbił we mnie swoje spojrzenie. Nie ukazywałem żadnych emocji. Siedział pod ścianą ze skutymi rękami. W jednej dłoni trzymałem jego nieśmiertelnik tak by był napięty. Nogą uciskałem jego udo w pobliżu krocza. Stałem nad nim. Pochyliłem się jedynie nieco by nasz wzrok się zrównał.
- Przypomnę tylko panie ex mogę komuś rozkazywać, że to nie ty tu rządzisz. To mnie przydzielono do wyciągnięcia z ciebie wszystkiego i to ja zadecyduje co z tobą będzie, zrozumiano? - odparłem lekko pirytowanym tonem. Ten skinął głową na znak, że rozumie. Nie odezwał się.
- Tak więc słucham panie Moran. - mruknąłem prostując się. Widać było po nim, że próbowali z niego i coś wyciągnąć siłą. Och... Jak to działa, że zawsze wkraczam gdy ich podejście zawodzi.
- Nie mam wam nic więcej do powiedzenia. To co się tam wydarzyło... To...
- To co? - dopytałem stojąc nad nim i popalając papierosa. Przez moje oczy przebiegł charakterystyczny błysk. Ten spojrzał na mnie. A może po prostu obserwował wydychany przeze mnie dym? Nie wiem. Nie czytam ludziom w myślach. Tego jeszcze nie opanowałem.
- Ja tego nie zrobiłem. Przysięgam. - wydusił z siebie. Westchnąłem niezadowolony.
- Seby i znowu wracamy do początku? Widzimy się drugi raz a ponownie próbujesz mi wmówić to samo. Wiesz jaka jest różnica? Jak nic z ciebie nie wyciągnę to nadal ty oberwiesz. Nie ja. W przeciwieństwie do tamtych ratlerków ja się ciebie nie boję. Nie mam czego się bać. - mruknąłem po czym zaciągnąłem się papierosem. Oparłem się o biurko i wypuściłem powolnie dym ustami.
- I co ja mam teraz z tobą zrobić Moran, hm? - mruknąłem i spojrzałem na niego. Wyglądał żałośnie. W sumie nic dziwnego. Każdy tak wygląda po dwóch tygodniach siedzenia tutaj. Oczywiście zakładając, że przeżyje te dwa tygodnie.
- Po prostu mnie stąd wyrwij. Błagam. Mogę się przydać. - rzucił starając się trzymać swoje nerwy na wodzy.
- Zrobisz coś więcej niż zmusisz swoją siostrę do stosunku ze mną? Jeśli tak to zamieniam się w słuch. - stwierdziłem nieco zaintrygowany. Przynajmniej takiego starałem się zagrać. W sumie może i rzeczywiście by się ktoś przydał... Taki ktoś... Niewinny w każdej sytuacji. Hm... Muszę nad tym pomyśleć. Mogę już uznać, że go złamałem skoro chce się bratać z wrogiem? Sam nie wiem... Może być... Ciekawie... Wypuściłem dym z ostatniego zaciągnięcia ustami a pet wrzuciłem do zapalniczki. Ten przyglądał mi się w milczeniu. Odgarnąłem włosy i dałem mu znak ręką by zaczął się rozwijać. W końcu nie mamy całego dnia, prawda?
- Nie jestem pijany. - odparłem krótko.
- Jim to, że tobie się tak wydaje, nie znaczy, że tak jest. Zrozum to w końcu. - odparł i pociągnął mnie na kanapę. Poleciałem centralnie na niego. Finalnie usiadłem na jego kolanach nie mając zbytnio innego wyboru. Ten spojrzał na mnie i odgarnął mi kosmyk z twarzy.
- Jesteś ostatnio coraz dziwniejszy. - mruknął wgapiając się w moją twarz. Westchnąłem. No bo co miałbym odpowiedzieć? Co takiego? Przyciągnął mnie do siebie. Oparłem mogą głowę na jego ramieniu by nie udusić się wdychając skórzane oparcie. Ten pogładził mnie po plecach.
- No już dobrze dzieciątko, już dobrze. - mruknął. Odsunąłem się momentalnie od niego słysząc to. Wstałem i strzeliłem go z liścia. Ten się jedynie zaśmiał. Debil. Mieszkam pod jednym dachem z debilem. Biedny ja.
- Pierdol się! - warknąłem i ruszyłem w kierunku schodów.
- No chodź tu. - mruknął rozbawiony po czym wstał i przyciągnął mnie za biodra do siebie.
- Powiedziałem żebyś się pierdolił, czego nie zrozumiałeś? - mruknąłem gdy ten mnie trzymał przy sobie.
- No ale tak sam? - usłyszałem jak mi mruknął do ucha. Przeszedł mnie może i malutki dreszczyk sam nie wiem czemu. Przysięgam. Totalnie nie wiem czemu. Poczułem jego dłoń na wysokości bioder pod bokserkami.
Nosz kurwa Sebastian!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro