Sen
Schodziłem powolnym krokiem po schodach. Swoją prawą dłonią sunąłem po ciemnej, drewnianej balustradzie. Nie ma pośpiechu. W sumie szczerze mówiąc to nawet nie wiem, czy chce dotrzeć do miejsca docelowego. Wszystko wyjdzie na jaw te lata mają zostać podsumowane. Co jeśli coś zepsułem? Albo, w którymś momencie kogoś zbyt ostro uciąłem? Co wtedy? Znajome miejsce wydaje się być z każdym krokiem coraz bardziej obce. Zbliżam się i jednocześnie oddalam. Definitywnie nie chcę wiedzieć jak mnie podsumują. Na prawdę nie zdziwię się jeśli za samo pochodzenie obniżyli mi noty startowe. To nawet dość mocno prawdopodobne. W co ja się wpakowałem... A mówili, żeby wrócić do Dublina i zająć się rodzinnymi sprawami. Chociaż w sumie nie oszukujmy się, żaden członek młodego pokolenia naszej rodziny nie kwapi się, żeby się tym zająć. Nie dziwię się. Za dużo papierologi. Chociaż w sumie bardzo chętnie zaciągnąłbym się do tego w zamian za to, że ktoś by mnie zastąpił w obecnej sytuacji. To musi być dla nich dość nietypowe. Mało kiedy ktoś, kto nie zagościł na praktycznie żadnym wykładzie oddaje kompletną pracę. W dodatku wiek... Tsaa... Jakby się uprzeć za samo to, że jestem za młody mogą mnie nie puścić jakby chcieli. Od kiedy ja w ogóle jestem takim pesymistą? Gadnes jeszcze depresji dostanę albo załamania nerwowego. Wait... Jeszcze chwila to zamiast zejść jak człowiek w dół pobawiłbym się w kulę. Tylko kręgli brakuje na samym dole. Paddy spokojnie, tam wcale nie siedzą ludzie, którzy decydują o twoim być albo nie być. Nie jest źle. Oddychaj. Ugh, serio? Znowu zaczynam gadać sam ze sobą. Po prostu wybornie. Normalnie idealny moment sobie na to znalazłem. Jeszcze trzy stopnie. Krajst chyba właśnie zaczynam rozumieć o co chodziło mojemu kuzynowi. On to nazywał o ile dobrze pamiętam tremą, czyli że to jest właśnie stres? Emmm... Irlandczyk, którego wszyscy nienawidzą. Miło mi. Albo mi odwala albo to normalne. W sumie innej opcji nie ma. Nie znam się na normalności. Ale czym ona w ogóle jest? Może tym co stanowi średnią... Dobra stop. Nie studiuje filozofii tylko matematykę. Ale wiesz, że... Tak wiem. Nie odzywaj się do mnie. Wiem i to aż nazbyt wiele... Dobra, teraz serio na spokojnie. Jedno jest pewne na płaskim terenie raczej orła nie wywinę. Zbliżyłem się do drzwi. Profesorowie są za nimi. Muszę się wziąć w garść. Nacisnąłem klamkę i jakby lekko nieśmiało ukłoniłem się słownie mentorom tej uczelni. Zabrzmiałem najprawdopodobniej jak skamlący pies. W sumie tak w głębi duszy naprawdę chce mi się płakać czy coś. Ich miny mówią wszystko. Jestem głęboko w odchłani czarnej dziury i nie zapowiada się na szybsze przejście na kolejny etap. Święty będący moim imiennikiem mógłby mnie mieć w swojej opiece w tym momencie. Byłbym naprawdę w niebo wzięty. Czas na wyrok, który rozwieje wszelkie wątpliwości.
- Panie Moriarty, pańska praca jest interesująca pod kilkoma względami. - zaczął pierwszy z profesorów. Jego ton jednak nie był zbyt pokrzepiający. Oczywiście w końcu jak mogłem okazać się na tyle "genialny" żeby napisać magistrat na matematyce o trajektorii lotu komet. Cóż... Najwyżej mam już gotowca na fizykę. Teraz głos chciał zabrać mój wykładowca. Jestem już gotowy na najgorsze...
- Pozwól chłopcze, że zwrócę się do ciebie tak jak inni w twoim otoczeniu. Zatem...
- Jim? Jesteś tu? Halo ziemia do Jima. - rzucił blondyn i zaczął mi machać ręką przed oczami. W momencie kiedy dotarło do mnie co on robił odruchowo się odsunąłem.
- Co? Co ja? Gdzie, ale że co? - wydukałem i zamrugałem kilka razy.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Dobra tym razem nigdzie mnie nie teleportowało. W sumie dziwnie by było gdyby do tego doszło. Tak myślę... Spojrzałem na mężczyznę. Czy on się właśnie ze mnie śmieje? No nie ładnie Basty... Nie ładnie...
- Odpłynąłeś. - westchnął nadal rozbawiony. Wpatrywał się we mnie oparty o ścianę znajdującej na wprost mojej osoby.
- Znowu. - dodał po chwili milczenia. Ściągnąłem okulary. Nie odrywałem wzroku od jego osoby. Próbowałem rozgryźć co chodzi mu po głowie, ale chyba wyszedłem z wprawy. Albo coś w tym stylu. Nie wiem jak to określić.
- Możesz mnie śmiało zadokować gdzieś czy coś. Może w Galway, bym miał chociaż ładne widoki w dodatku posiedziałbym sobie w ojczyźnie, a ty byś się mnie pozbył. Same plusy, co nie? - rzuciłem. Coraz bardziej odnoszę wrażenie, że słabiej kontaktuje w jakiejkolwiek sytuacji. Co dalej? Może zgłupieje do reszty czy coś.
- Nie rozśmieszaj mnie... - odparł niebieskooki. Właśnie jego oczy... Przez ten wzrok czuję się stosunkowo niezręcznie. Niby nie pierwszy raz ktoś próbuję wypalić we mnie dziurę, ale to jest jakieś inne. Ugh... Nie umiem nigdy tego nawet opisać. A tego... Tego tym bardziej nie umiem określić... To dziwne mimo wszystko.
- Ktoś musi tygrysie... - powiedziałem po czym westchnąłem. Mężczyzna stanął za mną i położył dłonie na moich ramionach. Po co on to robi? Nie mam zielonego pojęcia. Fioletowego ani żadnego innego w sumie też. Normalnie bym zapewne go po prostu odepchnął, albo się na niego wydarł. Tak, to definitywnie w moim stylu. Ale jakoś dziwnym trafem kompletnie nie mam na to ochoty. Wręcz przeciwnie. Nawet chyba wolałbym, żeby został. Chyba... Nie mam pojęcia co się ze mną przez niego dzieje od dłuższego czasu.
W sumie co się z nim dzieje też nie mam pojęcia... Od dnia, w którym odwiedziłem Michaela, Sebastian strasznie mocno mi się przygląda. Wręcz jakby próbował mnie prześwietlić. Jeszcze nigdy tak nie miał. To naprawdę dość dziwne. W sumie może sam też się mu do tego podłożyłem. W końcu nie uciąłem go ani razu. Zaczął delikatnie masować moje barki.
- Po co ty to robisz? - wyrzuciłem w końcu z siebie. Chociaż raczej zabrzmiało to bardziej jak pomruk. Blondyn nachylił się nade mną.
- Masz coś konkretnego na myśli szefie? - mruknął mi do ucha. Przeszedł mnie delikatny dreszcz. Mam nadzieję, że nie zwrócił na to większej uwagi.
- No to... I to wszystko. Ugh... Bastian nie zadawaj głupich pytań. - rzuciłem i zrzuciłem jego dłonie z siebie.
- Coś nie tak? - spytał. Jego ton wskazywał, że w jakimś stopniu go zaskoczyłem swoją reakcją.
- Chce zostać sam. Rozumiesz? - odparłem. Schowałem swoją twarz w dłoniach. Czułem jak moje łokcie szukały komfortowego ułożenia na blacie biurka. Blondyn westchnął zrezygnowany i ruszył w kierunku drzwi. Otworzył drzwi ale nie wyszedł... O co tym razem chodzi?
- Myślę, że powinieneś trochę odpocząć. Ostatnio... - mówił dość spokojnie.
- Może to jest błąd Sebastian? Może nie powinieneś tak naprawdę myśleć? Co? Jak myślisz, hm? - nie dałem mu skończyć. Nie musiałem go widzieć by zdawać sobie sprawę, że ponownie wbił we mnie swój wzrok. Zapewne jego wyraz twarzy wskazywał na jeszcze większe zaskoczenie niż poprzednio. Tak tylko strzelam w sumie. Nie rozumiem kompletnie czemu za każdym razem jest zdziwiony.
- James coś mi mówi, że naprawdę zaczynasz przesadzać... Jesteś strasznie blady powinieneś... -wydukał dość niepewnie.
- Powinienem?! - odparłem i poderwałem się z miejsca i stanąłem przed nim.
- Jim spokojnie...
- Powinienem?! - tym razem krzyknąłem. Sebastian nie odezwał się.
- Przypominam ci Moran, że to ty jesteś moim podwładnym. - syknąłem. Moje spojrzenie na moment utkwiło w błękicie jego tęczówek. Wziąłem wdech. Dość szybko wypuściłem powietrze i odwróciłem wzrok. Oparłem się o biurko. W sumie jakby się nawet uprzeć to na nim usiadłem.
- Wyjdź stąd! Już! - ponownie podniosłem głos. Mężczyzna opuścił pomieszczenie i zamknął za sobą drzwi.
Zostałem sam. Świetnie. Zamknąłem oczy i przetarłem dłońmi swoją twarz. Co on ze mną robi? Sam tego nie rozumiem... Nawet nie chcę teraz na niego patrzeć, a mimo to wyobraźnia podsuwa mi tylko jego twarz przed oczami. Nie byłem dla niego może trochę za ostry? Nie... Ja ostry dla kogokolwiek? Z resztą już pewnie zdążył do mnie przywyknąć. Odbiłem się od mebla i zbliżyłem się do miniaturowego barku mieszczącego się w rogu pomieszczenia. Zza szybki wyciągnąłem niską, czterokątną szklankę. Napełniłem ją bursztynową cieszą. Zjechałem plecami po ścianie i usiadłem na podłodze. W dłoni trzymałem kaskadę uformowanego szkła z jej zawartością. Tym razem nie opróżniłem jej od razu tak jak mam w zwyczaju. Po prostu wpatrywałem się w kolorowy płyn, który delikatnie falował za każdym razem gdy moja ręka choćby drgnęła. Nie mam pojęcia dlaczego wydaje mi się to teraz takie fascynujące. Przecież to normalna reakcja płynów i Jackie również się do nich zalicza.
Klub w sumie jak każdy inny. Bawiący się ludzie. W większości całkowicie pochłonięci już przez moc używek. Zapewne nie pobalują zbyt długo. Jestem tu tylko i wyłącznie w sprawach biznesowych jakkolwiek to absurdalnie brzmi. Na szczęście w tej okolicy nie jestem zbyt rozpoznawalny, a jeśli już to nie z branżą, która mnie tu sprowadziła. Zająłem miejsce gdzieś na tyłach. Nie brałem żadnego trunku. Mam zamiar wyjść stąd trzeźwy. Taka w sumie nietypowa odmiana patrząc na stan innych gdy opuszczają to miejsce. Zacząłem przeglądać różne dzikie wiadomości z mediów na telefonie. O muzyce płynącej ze słuchawek nie ma mowy. Z resztą to by było nawet głupie. Na przeciw mnie usiadła kobieta. Na małym stoliku, który znajdował się między nami postawiła dwie szklanki whisky .
- Zdaje się, że pan zamawiał. - powiedziała wręcz przesłodzonym głosem. Znam te sztuczki. Ale nie dam się skusić wybacz paniusiu.
- Nie, nie zama... - urwałem momentalnie gdy podniosłem wzrok na kobietę. Była ubrana w białą sukienkę. Do tego ciemne jak noc oczy i jeszcze ciemniejsze włosy.
- Pamiętasz mnie jeszcze? - spytała z wymalowanym lekkim uśmiechem na ustach.
- Ależ oczywiście, że pamiętam. - odparłem. Kąciki moich ust same mimowolnie się uniosły. Kto by mógł o tobie zapomnieć moja droga.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro