Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nowa - Stara Znajomość

- Mogę się chociaż dowiedzieć co planujesz?! - rzucił już poddenerwowany Sebastian. Krążył przede mną co chwilę zmieniając kierunek swojego kroku. Z prawej na lewą i z powrotem. Szczerze mówiąc to przestałem śledzić już go nawet wzrokiem. Naprawdę nie rozumiem tego człowieka. Milczałem. Nie widzę potrzeby dodawania czegokolwiek. Wyraziłem się dość jasno z tego co się orientuje.

- Dlaczego znowu do Francji?! Nie mogę chociaż raz zostać w Anglii?! - dodał po wykonaniu kilku kółek wypełnionych jedynie jego krokami. Westchnąłem zrezygnowany.

- Znasz francuski i...

- Dużo z naszych zna francuski! Zapomniałeś już o tym? To przecież podstawowy język! - wdarł mi się w trakcie wypowiedzi. Szczerze mówiąc bardzo chętnie bym się po prostu na niego wydarł, ale nawet na to nie mam siły. Siedzę tak po prostu już jakąś godzinę z głową podpartą ręką i słucham jego wywodów. O ile to można nazwać słuchaniem. W sumie jeszcze nigdy się tak nie rozwodził... Tak samo jak ja nigdy nie byłem spokojny i zawsze go ucinałem. Chyba właśnie dlatego teraz zachciało mu się dyskutować, bo mu na to pozwoliłem...

- ...i jesteś moją prawą ręką. Ufam ci... Tak mi się przynajmniej wydaję... - dodałem trochę ciszej. Nawet nie wiem czy to usłyszał. Chociaż może właśnie na tą chwilę zaczął mnie słuchać.

Blondyn stanął równo przede mną i spojrzał na moją osobę.

- Skoro jestem twoją prawą ręką, to, czy nie oznacza to tego, że powinienem jednak zostać? - odparł. Wpatrywał mi się w oczy dokładnie tak jak ludzie gdy próbują cokolwiek ze mnie wyczytać.

Ech.... Dlaczego to zawsze jest aż tak przewidywalne? Te ich ruchy... Momenty kiedy są oburzeni czymś czy coś. Zawsze ta sama bajka. Ludzie są niemiłosiernie powtarzalni ponad wszelką miarę. Te wszystkie zagrania coraz bardziej mnie nudzą. Jedyne dobre,  że już długo nie będę musiał tego znosić.

- Chciałbym zauważyć, że jestem leworęczny.  - mruknąłem po czym wstałem z miejsca.

Mężczyzna przypatrywał mi się uważnie przez moment. O nie...  Nie zaczynaj... Podniosłem rękę,  a ten porzucił nawet myśl o odezwaniu się.

- Po prostu leć tam. Załatw co trzeba i wróć.  Czy to aż takie trudne? - powiedziałem stosunkowo spokojnie. W sumie nawet identycznie jak rodzice do niektórych swoich dzieci. Dokładnie tak jakby nikt nic nie rozumiał poza samymi rodzicielami. Zlustrowałem go wzrokiem od dołu kończąc na jego oczach. Niby wyglądasz jak zawsze,  ale coś mi tu nie pasuje.... Chociaż... Ostatnimi czasy mam non stop mam wrażenie, że coś tu nie pasuje, a zwłaszcza ja. Obiecałem sobie nie wracać do tego dzisiaj... Kolejna porażka dnia codziennego.

- Idź już stąd. - mruknąłem i wskazałem głową w stronę wyjścia z biura. Blondyn westchnął zniechęcony.

- Mogę chociaż wiedzieć co zamierzasz zrobić? Wiesz jak ja będę tam, a ty tutaj... 

- Tak, tak będę tęsknić. To papatki, powodzonka, czy co tam jeszcze można ci powiedzieć... Nie wiem. Mniejsza, mogę ci później wysłać serduszko i jednorożca jeśli ci tak bardzo zależy, a teraz weź się rusz, no! Nie zostawię cię samego z tymi wszystkimi danymi. Także ten... Won! - odparłem. Stanąłem obok drzwi trzymając je za klamkę i czekając na reakcje snajpera.  Ten po chwili minął mnie i przekroczył próg pomieszczenia. Poszedłem w jego ślady, przy czym dodatkowo przekręciłem klucz w zamku. Wsunąłem własność do kieszeni.

- Nie rozumiem cię... - wydukał Sebastian. Próbowałem go wyminąć jednak ten zagrodził mi drogę do schodów... Ugh... Jakim cudem ja z nim nadal współpracuje? 

- Czego człowieku nie rozumiesz?! - rzuciłem dość ostro intonując wypowiedź.  W sumie zawsze tak robię gdy tracę cierpliwość.

- To znaczy ja... - zaczął zakłopotany.

- Świat idzie dalej,  ja muszę robić swoje i ty musisz robić swoje, tak?! - odparłem wpatrując mu się w oczy.

- No tak jakby tak...  Ale...

- No więc widzisz... Właśnie dlatego ja idę na randkę czy coś w ten deseń, a ty lecisz do Paryża, tak? - Ten ton chyba naprawdę przypominał taki którego używa się gdy tłumaczy się coś komuś naprawdę nie ogarniającemu czegokolwiek.

- Że ty co?!  - wyrzucił z siebie wyraźnie zaskoczony.

- Och... No weź... - mruknąłem nieco zniesmaczony. Naprawdę? Czego tutaj można nie rozumieć? Każdemu się zdarzy mieć partnera. To, że w moim przypadku ich liczba jest ruchoma to... Nie w sumie nie robi to żadnej różnicy. Śmieszy mnie stwierdzenie, że w takim przypadku te osoby nie mogą o sobie wiedzieć. Nah totalna bzdura. Praktycznie wszyscy o nich wiedzą. Jakoś nikt nigdy nie miał do mnie w związku z tym jakichkolwiek pretensji do mnie. Nawet żona. Więc... Wszystkie ruchy dozwolone, co nie?

  Wyminąłem go w końcu i zbiegłem po schodach. Naprawdę nie rozumiem jego podejścia. Coś nie coś zdążył mnie już poznać.

- Na randkę? - dodał w momencie gdy dosłownie zetknąłem się z parterem. Co wyrażał jego głos? Sam nie wiem. Był jakiś dziwny, a nawet bardzo patrząc na niego.
Na pewno nie wskazały na zadowolenie. Zwykła obojętność przeradza się w emocje. Czyżby brak profesjonalizmu, a może po prostu coś się z nim dzieje? W sumie nie mi bawić się w wróżkę. Jestem tylko od wydawania rozkazów. Przynajmniej przez większość czasu.

- Bastian, zajmij się swoimi sprawami. - rzuciłem i wybyłem z domu zostawiając go samego. Coś z nim się naprawdę dzieje.

'Wiesz co masz robić, a drzwi chyba umiesz zamknąć, prawda?'

  Napisałem do niego po zajęciu miejsca kierowcy w samochodzie. Coś z nim jest naprawdę nie tak. Zbyt mocno się rozprasza. No cóż... Zdarza się... Nie będę go niańczył. Zapiąłem pasy i wyjechałem na ulice. Czy zdążę? Raczej tak. Jeszcze nigdy się nie spóźniłem.

  Siedziałem na ławce przy której zajmowała miejsce Janine. Tak szczerze to przeglądałem się jej poczynaniom z politowaniem. Czy ona naprawdę tego nie rozumie? Nah... To było do przewidzenia...

- Młoda ale tu musi być naprawdę minus a nie plus. - westchnąłem z politowaniem.

- Ale jak niby? To nie ma sensu... - mruknęła. I upuściła w pełni zniechęcona długopis na ławkę.

- Tak jakoś wyszło. Nah... Daj pokaże ci to. - rzuciłem i naskrobałem na skrawku papieru krok po kroku jak się rozwiązuje to zadanie.

- Czy teraz...

- Tak ogarniam. Dzięki - mruknęła niezbyt pocieszona. Chyba naprawdę już ją dobija wszystko związane z liczbami. Wstałem z miejsca i ruszyłem w kierunku drzwi.

- Jakim cudem ty to ogarniasz? - dodała po chwili. Odwróciłem się do niej i wzruszyłem ramionami.

- Widzisz... Jakoś tak wyszło. Ja ogarniam cyferki, a ty ogarniasz jak się odpacykować, żeby mieć wzięcie u chłopaków czy coś. Nie można przecież być ekspertem we wszystkim. Chociaż naprawdę by było dużo łatwiej. - rzuciłem. Wyszedłem na korytarz. Do zajęć jeszcze trochę zostało. Jak zwykle jest nas tylko garstka. Dwie osoby się spóźnią. Wyjątkowo nie jestem szybciej sam. Małolata musi w końcu poprawić ten sprawdzian. Ani jej ojciec jej nie odpuści ani ja. Śmieszna sytuacja. Genetycznie niby rodzeństwo w stu procentach, a w papierach jakby nie do końca. Może rzeczywiście od wuja odziedziczyła tą nieporadność życiową czy coś. Nie mam pojęcia. Chodziłem w tą i z powrotem po korytarzu. Już wiem co czują nauczyciele na dyżurze. To naprawdę nużące. Obiecałem profesorowi podać klucz jeszcze zanim on wejdzie do klasy. Nie wiem jaką różnice robi mu zostawienie go na biurku a to, że uczeń oficjalnie wyjdzie i mu go przekaże. Aż tak nie ufa reszcie? Już sam nie wiem. I z powrotem... Czemu ten korytarz zawsze jest pusty o tej godzinie? Nic się nie dzieje, a szkoda. Zawsze to samo.

- O Jim, już jesteś! - padło z ust dziewczyny z mojego rocznika. Odwróciłem się do niej.

- To chyba żadna nowość, prawda? - rzuciłem stając z nią twarzą w twarz.

- Och... Tak masz rację... Jakoś... Tak wyszło... - wydukała i spuściła głowę. Złapałem ją dłonią za twarz i sprawiłem, że po chwili nasz wzrok znowu się krzyżował. Do jej policzków spłynęła krew.

- Coś się stało? - spytałem. Szatynka starała się odwrócić wzrok ode mnie. Z każdą sekundą stawała się coraz bardziej rumiana.

- Nie... Nic... J-jest wszystko o-okay... - odpowiedziała niepewnie. Przekrzywiłem głowę nieco w prawą stronę. Chyba nawet wiem o co jej chodzi.

- Hej spójrz na mnie, co jest? Coś zrobiłem, czy coś?
 
   Niepewnie spojrzała mi w oczy. W sumie nie jest to jakoś trudne. Jesteśmy tego samego wzrostu. Ona coś kombinuje, czy ja naprawdę jestem jakiś przewrażliwiony? Przesunęła się bliżej i nasze usta na kilka milisekund się złączyły... Odsunęła się ode mnie.

- Wybacz... - wydukała pośpiesznie i ruszyła do otwartej klasy biegiem. Czy mi się wydawało, czy... Dotknąłem ust palcami.

- Cześć - rzucił młodszy ode mnie chłopak.

- H-hej - odpowiedziałem po krótkiej chwili. Stanął obok mnie.

- Profesora jeszcze nie ma? - spytał. Spojrzałem na niego. Standardowo loki zasłaniały mu oczy i co chwile je odgarniał. W sumie jest całkowicie różny od swojego brata. W sumie nie wiem czemu mnie wzięło na porównywanie ich. Może po prostu nadal nie ogarniam co się stało przed chwilą.

- N-nie ma. A coś się stało, czy coś?

- Nie nic. Szczęścia życzę. - mruknął i również ruszył w stronę klasy. On też to widział prawda? Mam coś złe przeczucie, że jego dziwny ton właśnie się do tego odnosił. Jak brzmiał? Nie wiem ale gdybym miał strzelać to raczej nie było to zadowolenie. Coś al'a zawiedzone dziecko widzące swój tegoroczny prezent świąteczny. Może to było coś w tym stylu.

  Wysiadłem z auta. Z siedzenia pasażera sięgnąłem kwiaty. Zamknąłem samochód. Ludzie tak robią, co nie? Według niektórych kobiet to ponoć nawet romantyczne. No cóż... Nie jestem kobietą. Nie mi to oceniać. Ruszyłem w kierunku drzwi. Zapukałem. Po chwili się otworzyły. Oczywiście nie same. Nie gram w horrorze. Zza nich wyłoniła się dziewczyna. Co ja gadam kobieta. Tyle lat minęło odkąd się ostatnio widzieliśmy.

- No hej. Pomyślałem, że skoro masz wolne to może dasz się wyciągnąć z domu. - rzuciłem i uśmiechnąłem się. Wyciągnąłem kwiaty zza pleców i podałem jej.

- Nie musiałeś. - odparła i rzuciła. Mi się na szyję. Wolną dłonią złapałem ją w pasie i pocałowałem ją. Stanęła z powrotem na nogach.

- Wejdziesz? Musiałabym się ogarnąć i w ogóle... - dodała.

- Nie śmiem odmówić. Spokojnie znamy się wystarczająco długo. Dla mnie nigdy nie musiałaś się szykować.

- Przestań. - mruknęła i weszła w głąb mieszkania.

- Z tego co wiem do pracy jakoś nie jesteś robisz z siebie księżniczki czy coś. Naprawdę nie widzę w tym potrzeby. - stęknąłem i wszedłem za nią zamykając za sobą drzwi.

- No tak... Masz rację. Trupy nie będą Ci prawić komplementów w przeciwieństwie do mnie. - odparłem i zająłem miejsce w fotelu.

- Jim proszę Cię przestań! Jesteś chyba bardziej nieznośny odkąd razem pracujemy. - rzuciła i się zaśmiała zakrywają usta dłonią.

- Och proszę Cię... Nie zmieniłem się ani trochę. Szatynka zniknęła za drzwiami łazienki. Na pewno postawi na róż. Taki naprawdę delikatny jak ona sama. Aż szkoda bawić się z jej udziałem w to wszystko... No cóż... Jakoś trzeba osiągnąć finał...

   Hello, rozdziałek dzisiaj na specjalne życzenie WeganskieCos. Mam nadzieję, że się podobał. ~ Alice

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro