2.4
- Patrzcie, to oni!
- To huncwoci!
- Myślicie, że mogę podejść i poprosić o autograf?
- A patrzcie tam, to Lily Evans!
- Ta co przeżyła atak śmierciożerców?
- Na Merlina, to faktycznie ona!
- Ona się trzyma z huncwotami, prawda?
Litości. Że niby przeżyłam tortury i to niby jest powód do sławy? Nigdy nie zrozumiem logiki czarodziejów.
Przeszłam obok grupki plotkujących pierwszoklasistek, nawet na nie nie patrząc i ruszyłam do sali od obrony przed czarną magią, czyli przedmiotu z nowym nauczycielem. Prawie się spóźniłam przez bardzo kapryśne schody, ale ostatecznie dobiegłam na czas. Dokładnie w momencie, gdy wbiegłam i usiadłam na swoim miejscu, drzwi za biurkiem otworzyły się z hukiem i do sali wszedł Alan Moonstone w granatowej szacie.
- No dobrze - zaczął i błysnął zębami w uśmiechu. Witam was w drugiej klasie na lekcji obrony przed czarną magią. Z tego co widzę, razem z poprzednim nauczycielem zdążyliście skończyć podręcznik, ale kilka rzeczy jest za wami. Dzisiejszą lekcję poświęcimy na to, żeby się poznać, za to na tej w piątek zrobimy sobie mały sprawdzianik powtórkowy z poprzedniego roku.
Rozległ się zbiorowy jęk do którego się dołączyłam. Nie byłam fatalna z tego przedmiotu, ale nie byłam też wybitną uczennicą.
- Spokojnie - zaśmiał się profesor Moonstone. - To nie będzie na ocenę. Po prostu chcę zobaczyć z czym jesteście w tyle i komu przydałyby się prywatne lekcje, by mógł nadążyć za resztą.
Oho, nie powinien był tego mówić. Jestem pewna, że teraz wszystkie dziewczyny, nawet jeśli były świetne, napiszą to słabo. Która z nich odmówiłaby spotkania z przystojnym nauczycielem sam na sam? Na tyle długo, ile jestem częścią tego świata czarów, zdążyłam się dowiedzieć, jaką mentalność mają czarownice czystej krwi - znaleźć sobie jak najszybciej przystojnego, bogatego męża czystej krwi. Troszkę, troszeczkę się im nie dziwiłam, bo gdyby nie znalazły nikogo przed siedemnastką, ich rodzice sami by im kogoś znaleźli, a szansa, że byłby przystojny i młody, wynosiła jeden do dziesięciu.
- Ale raczej nie będzie takiej potrzeby - stwierdził, marszcząc brwi, jakby dostrzegł coś w oczach którejś uczennicy. - Poprzedni nauczyciel ocenił najsłabszą osobę na Nędzny, a to mi w zupełności wystarczy.
Oj, to się troszkę pan zdziwi, gdy dostanie same Okropne i Trolle.
- No więc, zanim mi się przedstawicie, to może macie jakieś... pytania do mnie?
Rękę uniosła jedna z dziewczyn z Gryffindoru. Rok temu była w świcie Lacey, teraz sama próbowała rządzić szkołą jako jej sobowtór.
- Czy jest pan żonaty?
Mimo, że się spodziewałam tego pytania to i tak wywróciłam oczami. Profesor Moonstone zaśmiał się tylko, wierząc, że jest to zupełnie niewinne pytanie.
- Tak, mam wspaniałą żonę.
- A dziecko? - dopytała, nachylając się lekko. Czy ta dziewczyna miała coś z głową? Chyba nie będzie podrywać żonatego, prawda?
- Nie, nie mam dzieci. Za dużo czasu spędziłem w dzieciństwie, zmieniając pieluszki mojej młodszej siostry, podziękuję. Ma ktoś jeszcze jakieś pytania? - Rękę podniosły prawie wszystkie dziewczyny w klasie. - A może jakieś pytania związane z przedmiotem?
I wszystkie rączki nagle opadły.
- No dobrze, to może przejdźmy do zapoznania się. Twoje imię to? - zapytał dziewczyny, która pytała o żonę.
- Jestem Helen Quimby.
- No dobrze, panno Quimby, w takim razie zaczniemy od ciebie. Powiedz nam coś o sobie.
- No więc... - zawahała się lekko, po czym wyprostowała plecy i wzięła głęboki oddech. - Nazywam się Helen Quimby, jestem czystej krwi i należę do Gryffindoru - powiedziała niepewnie, wskazując na swoją szatę.
Zamilkła, ale nauczyciel pokiwał głową, zachęcając ją do mówienia.
- Może pasje, ulubione przedmioty? Cokolwiek byśmy cię lepiej poznali.
- Jeśli chce ją pan lepiej poznać, to najlepiej na jakiejś imprezie w Gryffindorze - zaśmiał się jakiś uczeń. - Jak jest lekko wstawiona, można z nią porozmawiać na normalne tematy.
Profesor Moonstone zesztywniał i odwrócił się z zaciśniętymi wargami.
- Gryffindor traci pięć punktów. Nie życzę sobie tego rodzaju komentarzy w mojej sali. Helen, proszę kontynuuj.
Westchnęłam głęboko. Boże, co za idioci, już po dziesięciu minutach zraziliśmy do siebie nauczyciela.
- No więc, ja... moim hobby jest moda, a ulubionym przedmiotem jest zielarstwo.
- Świetnie, Helen. To może teraz koleżanka obok ciebie?
I tak przelecieliśmy całą klasę, aż..
- To może teraz ruda koleżanka przed tobą.
Zmarszczyłam brwi. Tylko nie ruda. Zniosę to u Pottera ale nie u nauczycieli.
- Ruuuuuuuda! Ruda, ruda, ruda! - wrzasnął James, a Syriusz zaśmiał się, przybijając z nim piątkę.
- Zamknij się, Potter - burknęłam do niego.
- Proszę się nie wyrażać brzydko do kolegi - warknął do mnie nauczyciel, po czym wygiął wargi w nieco krzywym uśmieszku. - Przedstawisz się?
Zacisnęłam pięści. Chyba się nie polubimy, panie profesorze.
- Nazywam się Lily Evans. Jestem mugolaczką. Eee... mam siostrę, choć nie lubimy się za bardzo, ale z Syrim jesteśmy jak rodzeństwo.
- Siooooostrzyyyyyyyczkaaaa! - zawył wyżej wymieniony.
- A jakieś zainteresowania? Cokolwiek o tobie? Wydarzenie z życia? Byleby nie takie przez które umrzemy z nudów?
Uśmiechnęłam się złośliwie. Ciekawe wydarzenie? Sam się o to prosiłeś.
- W zeszłym roku podczas byłam torturowana przez siostrę Voldemorta oraz mistrzynię legilimencji Meredith, którą doprowadziłam do załamania psychicznego kołysanką z dzieciństwa. Wystarczająco interesujące, panie profesorze?
Rozległy się gwizdy i śmiechy. Profesor Moonstone poczerwieniał na twarzy, a z jego uszu prawie wydobyły się obłoczki pary, tak zagotował się w środku.
- Robisz że mnie idiotę w mojej klasie? - warknął, pochylając się nieco.
- Oh, ja tu do niczego nie jestem potrzebna. Sam pan sobie świetnie radzi.
- Gryffindor traci kolejne już pięć punktów. Nie życzę sobie, by kłamano mi w żywe oczy, panno Evans.
- Niby kiedy skłamałam? - Uniosłam brew, odchylając się do tyłu.
- Opowiadając swoją głupią historyjkę. Teraz koleżanka obok ciebie.
Wstałam i zsunęłam sweter z mojego ramienia. Siedziałam w jednej z pierwszych ławek, więc dobrze widział moją bliznę.
- Proszę usiąść, panno Evans.
- Kłamałam?
- Koleżanka obok nazywa się... ?
- Czy KŁAMAŁAM?
- DOSYĆ! - wydarł się nauczyciel. - Panna Evans w tej chwili opuszcza tę salę. Już.
Normalna osoba zamknęłaby się w tej chwili i odpuściła, ale byłam zbyt wściekła. Delikatnie ujmując, wyszła że mnie... Ruda Furia.
- Za co? Za to, że jest pan zbyt głupi, by przyznać, że nie kłamałam?
- Ma pani szlaban. W czwartek o ósmej. A teraz proszę opuścić tę salę. Już.
Z westchnieniem złości zgarnęłam książki do torby i wyszłam na korytarz. Rzuciłam mu jeszcze po drodze wściekłe spojrzenie, po czym uśmiechnęłam się sztucznie i jadowicie. Wściekła skierowałam się korytarzem do naszego pokoju wspólnego. Nie do końca wiedziałam, co ze sobą począć, więc to wydawało się być najrozsądniejszym rozwiązaniem. Stanie pozostałej pół godziny na korytarzu, nie robiąc niczego konkretnego, było bez sensu.
Nie przeszłam nawet dwóch zakrętów gdy na kogoś wpadłam.
- Uważaj, jak łazisz - warknęłam i ukucnęłam by podnieść książkę, która wypadła mi z rąk. Gdy się pochyliłam, torba zsunęła mi się z ramienia i wszystko mi się z niej powysypywało.
- Oczywiście, następnym razem będę uważać. - Usłyszałam cichy, nieco zachrypnięty głos, który zdecydowanie nie należał do żadnego z uczniów.
Jak oparzona podniosłam głowę, po czym zarumieniłam się wściekle. Przede mną stał jeden z nowych profesorów. To był chyba ten, który miał uczyć numerologii. Wysoki szatyn z nieco wystającym brzuszkiem ubrany w granatową szatę zdobiony srebrno-białą nicią. Z dołu widziałam długą, czerwoną bliznę na drugim podbródku. Miał nieco krzywawy nos, ale wyglądało to tak nienaturalnie, że byłam przekonana, że wyglądał tak z powodu jakiegoś wypadku.
Nie dość, że zostałam wyrzucona z lekcji zapoznawczej z nowym nauczycielem, to teraz nakrzyczałam na innego, również nowego, nauczyciela. Ten dzień zaczął się tak wspaniale, że chyba umówię się z Avarą na herbatkę, po czym pójdę odwiedzić Meredith w szpitalu.
- Ja... przepraszam - powiedziałam cicho, po czym wstałam. - Myślałam, że wpadłam na jakiegoś ucznia.
- Dlaczego nie jesteś na lekcji? - zapytał, ignorując moje przeprosiny.
- Zostałam wyrzucona, panie profesorze.
- Pierwszego dnia? Merlinie.
- Tak, niestety... - powiedziałam, przedłużając samogłoski niepewnie.
- Z kim miałaś lekcje? -Ten człowiek zadawał mi pytania, nie zwracając uwagi na moje odpowiedzi. Co z nim było nie tak?
- Z profesorem Moonstone.
- Alan cię wyrzucił!?
Pokiwałam głową, związując usta.
- Aż mi się nie chce w to wierzyć. Co takiego zrobiłaś?
- Powiedziałam prawdę, panie profesorze - powiedziałam, a ten spojrzał na mnie wyczekująco, unosząc brew jakby w oczekiwaniu na ciąg dalszy. - Powiedzmy, że nasza klasa jest dobijająca. Już na wstępie szkolna zdzira zapytała się go o to czy jest żonaty i czy ma dzieci.
Profesor Karol Moranis wybuchł szczerym, entuzjastycznym śmiechem. Złapał się za odstający brzuch i odgiął nieco do tyłu.
- Przepraszam, nie powinnam jej tak na...
- Nie przejmuj się - przerwał mi, machając lekceważąco ręką. - Ma dwanaście lat i jest zdzirą? - spojrzał na moje wytrzeszczone oczy i zaśmiał się jeszcze głośniej. - No co? Nie jestem jeszcze taki stary, by nie móc używać tych słów. Sam skończyłem szkołę jakieś dwa lata temu.
- Tę szkołę?
Pokręcił głową w zaprzeczeniu, po czym ruszył w kierunku wieży gryfonów.
- Szkołę w Polsce. To takie średniej wielkości państwo w centrum Europy...
- Tak wiem, moja ciocia jest z Polski. Odwiedzałam ją kilka razy. Ale nie wiedziałam, że w Polsce jest szkoła.
- Jest, jest. Nie dorównuje Hogwartowi, ale ma swój urok. Jest wyjątkowa. Wspaniała. Taka przyjazna, rodzinna szkoła. Każdy zna tam każdego. Nasz przyszywany ojciec - Daniel Moranis - był tam dyrektorem. Teraz króluje tam jego brat - Maks Moranis.
- Mówisz po polsku? - spytał, a gdy potwierdziłam, uśmiechnął się. - A masz jakiegoś wujka, który mówi po francusku? - powiedział żartobliwie, ale chyba go nie zrozumiałam.
- Nie, ale mam wujka, który jest poszukiwany przez śmierciożerców.
Nie wiem, dlaczego to powiedziałam, ale jego reakcja była bezcenna. Zatrzymał się i wytrzeszczył na mnie oczy. Po chwili jednak otrząsnął się z szoku.
- Wielu ludzi jest teraz na liście śmierciożerców. Jak się nazywa wujek?
- Orion Lestrange.
Karol Moranis zakrztusił się wodą, której łyka właśnie wziął.
- Czyli, ty jesteś Lily Evans.
- To nie brzmi jak pytanie.
- Bo nim nie jest.
Zmarszczyłam brwi. Wciąż nie mogłam przypomnieć sobie, gdzie słyszałam jego nazwisko. Wszystko było jak układanka, której puzzle idealnie do siebie pasowały, a ja mimo to nie potrafiłam ich ułożyć. Nagle mnie oświeciło. Zatrzymałam się gwałtownie, a on odwrócił się do mnie ze zmarszczonymi brwiami.
- Marina Moranis - wyszeptałam, a ten zacisnął wargi.
- Jestem mugolakiem. Nie jestem śmiercio...
- Znasz ją, prawda? - spytałam, ale nawet nie musiał dawać mi odpowiedzi. Doskonale ją znałam.
- To moja siostra.
- Ona jest pół-krwi.
- Jesteśmy z domu dziecka. Ja, Marcin i Marina.
- Twierdzisz, że jesteś mugolakiem... ale śmierciożercy nie przyjmują mugolaków.
- Czarodziej, który nas adoptował był zadłużony u śmierciożerców. Zabili go, ale to im nie wystarczyło. Potrzebowali ludzi do swoich szeregów, więc zmusili Marinę, by do nich dołączyła. Była pół-krwi, więc nie miała wyboru. Mnie i Marcina uratowało to, że jesteśmy mugolakami.
- Czyli nie jesteś tu by mnie torturować i wydobyć ze mnie informacje, gdzie jest mój wujek?
- Nie - zaśmiał się. - Jestem tu z powodów czysto edukacyjnych. Na pewno nie zamierzam cię torturować... chociaż! - wykrzyknął nagle. - Chociaż niektórzy mówią, że przedmiot, którego nauczam, jest torturą samą w sobie.
- Ale jak to się stało, że ona jest z Beuxbatons, a ty z polskiej akademii, jakkolwiek-się-ona-nazywa?
- Josnierk. Akademia Magii Josnierk. A co do nas, wychowaliśmy się w Polsce, jednak tam śmierciożercy nie mają władzy, więc Marina musiała się przeprowadzić. Wybrała Beuxbatons. Ja z Marcinem ukończyliśmy szkołę w Polsce.
- A Marina wciąż tu jest?
- Prosiła o powrót, jednak powód "nie podoba mi się tu" nie był zbyt wystarczający, więc tu została. Jest na tej wymianie.
- Więc będzie miała ulgowe na waszych zajęciach?
- Być może - odpowiedział z łobuzerskim uśmieszkiem. - Nie no, nie będzie miała ulgowego. Nie potrzebuje go. Ale wciąż się boi o to, że ją wydasz.
- Nie wydam. - Pokręciłam głową.
- Dlaczego tego nie zrobisz?
- Pytanie brzmi, czemu miałabym to zrobić? Nic mi nie zrobiła. A teraz, po twojej historii, nie przejdzie mi nawet taka myśl przez głowę.
Pokiwał głową, a po chwili zatrzymał się.
- No, portret Grubej Damy. Tu szłaś, prawda?
- Eee... tak. Dzięki za odprowadzenie, panie profesorze.
Nie wiedziałam, czy powiedzieć przy nim hasło czy tego nie robić. W końcu mógł mnie okłamać i tak naprawdę być śmierciożercą. Ale na szczęście on odszedł, choć na odchodnym krzyknął do mnie:
- Tylko nie "panie profesorze"! Mów mi po imieniu, albo wstawię ci szlaban, Lily!
Zaśmiałam się, a gdy wiedziałam na sto procent, że mnie nie usłyszy, odwróciłam się do portretu.
- Miodowe Królestwo.
Weszłam do dormitorium i wyjęłam z kufra podręcznik do eliksirów. Zerknęłam tęsknie na puste łóżka moich współlokatorek, po czym z westchnieniem westchnieniem opuściłam dormitorium. Wzdrygnęłam się nieco, gdy poczułam chłód bijący od kamiennych ścian, więc rozpaliłam płomień w kominkach zaklęciem Incendio. Gdy ogień wesoło trzaskał w kominku, powoli zeszłam do lochów. Usiadłam na korytarzu przed salą, a ponieważ miałam jeszcze trochę czasu, zaczęłam przeglądać książkę w poszukiwaniu eliksiru, który dziś będę mogła uwarzyć.
I po chwili znalazłam idealny.
Veritaserum.
Ten eliksir był niezbędny, jeśli chciałam się upewnić w prawdomówności Karola Moranisa. Uśmiechnęłam się więc, gdy zobaczyłam profesora Slughorna, który przybył z uśmiechem na twarzy dziesięć minut wcześniej.
- Witaj, Lily - powiedział serdecznie, po czym otworzył przede mną drzwi do sali. Gdy zajęłam swoje miejsce, podszedł do mnie. - Dzisiaj będziecie robić, co tylko chcecie, więc możesz już zacząć, panno Evans.
Uśmiechnęłam się szeroko, gdyż to była idealna okazja do uwarzenia Veritaserum. Od razu popędziłam do schowka po składniki i potrzebne przedmioty. Ustawiłam kociołek na trójnogu, sprawdziłam jego stabilność i szczelność. Gdy wszystko było w porządku nalałam wody i zabrałam się do siekania i mieszania składników. W momencie, gdy woda w moim kociołku zaczęła się gotować, do sali weszli pozostali uczniowie z Gryffindoru i drugoroczni puchoni.
- Cieszę się, że widzę was całych i zdrowych po dwóch miesiącach rozłąki. Na dzisiejszej lekcji mam dla was niespodziankę. Każdy będzie mógł uwarzyć, co tylko będzie chciał!
Jeśli oczekiwał oklasków, to się zawiódł bo nikt nie powiedział ani słowa.
- No, na co czekacie? Do roboty!
Po pięciu minutach do sali wbiegła spóźniona Mina, która, jak widać, została na wymianie.
- Bonjour, monsieur Slughorn. Ça va?
- Oh, Mina! Bonjour, bonjour! Ça va.
Mina usiadła obok mnie, starannie ignorując moje spojrzenie. Wróciłam więc do kociołka i zamieszałam go. Francuzka otworzyła stronę z eliksirem rozśmieszającym. Poszła po potrzebne składniki i wróciła. Nie odezwała się do mnie ani słowem, więc zajęłam się własnym eliksirem. Gdy profesor Slughorn zaczął przechadzać się między stolikami, kątem oka zauważyłam, że eliksir Miny jest o cień ciemniejszy, niż być powinien.
- Zamieszaj raz jeszcze w kierunku zgodnym ze wskazówkami zegara.
Przez chwilę prowadziła że sobą wewnętrzną walkę, czy zaufać mi, czy nie. Nie wiem, która strona wygrała, ale niepewnie zamieszała, a potem spięła się jakby eliksir miał wybuchnąć. Gdy substancja nabrała zielonego koloru opisanego w podręczniku, wypuściła wstrzymywany oddech i rozluźniła się.
- Dlaczego mi pomagasz? - spytała szeptem.
Wzruszyłam ramionami w milczeniu.
- Przecież jestem... no wiesz.
- Zadam ci pytanie i odpowiedz na nie szczerze, dobrze?
Pokiwała niepewnie głową.
- Dołączyłaś do nich dobrowolnie czy z przymusu?
- Co masz na myśli mówiąc że z przymusu?
- Potrzebowałaś pieniędzy? Pomocy? Ktoś z twojej rodziny się zadłużył?
- Moja rodzina od pokoleń mu służy... nie miałam zbytniego wyboru.
- Rodzina Syriego też mu służy od pokoleń. Ale on nie.
- Syriusz ma odwagę, by się im przeciwstawić. Ja jestem tchórzliwa.
Odwróciła się, a ja wróciłam do eliksiru. Mogłam dostrzec kątem oka łzy w jej oczach.
- Mina - zaczęłam, a potem spojrzałam na nią.
Jej orzechowe oczy były mokre i parę łez zostawiło mokre ślady na jej policzkach.
- Czasami próbuję być silna, ale nie wychodzi...
Zmarszczyłam brwi.
- Czasem próbuję przeciwstawić się rodzicom, ale po zaklęciu Crucio... już nie chcę. - Pociągnęła nosem.- Nie jestem tak silna jak ty. Ciebie Avara torturowała, a jednak się nie poddałaś.
Otworzyłam usta by zaprotestować. Właściwie to chciałam się poddać, ale nie miałam jak się odezwać.
- Dlaczego jestem taka słaba? Podsłuchiwałam rodziców... - Pociągnęła nosem raz jeszcze. - Woleliby ciebie za córkę.
Znowu chciałam jej przerwać, ale kontynuowała, nie dając mi tej możliwości.
- A ja... mimo, że powinnam nienawidzić ciebie za to, to... nie potrafię. Jesteś miła. Mądra. A zarazem taka silna. Jesteś cudowna... A ja?
- Mina, przestań natychmiast tak mówić. Gdyby moi rodzice torturowali mnie zaklęciem niewybaczalnym, to nie byłabym silna. Uciekłabym do przyjaciół lub dalekiej rodziny. Gdziekolwiek byleby z dala od nich... a to byłoby tchórzostwo, nie odwaga.
- Odeszłabyś od nich, a ja nawet na to nie potrafiłabym się zdobyć.
- Mina...
- Przestań, Lily. Nie musisz się nade mną litować. - Otarła oczy rękawem szaty.
W tej chwili chciałam ja pocieszyć, zrobić cokolwiek, ale do naszego stolika podszedł Horacy-cholerny-Slughorn.
- Czym mnie zaskoczy panna Evans? Czy to jest...
- Tak, tak, to jest Veritaserum.
- A co? Chce panna kogoś przepytać? - zaśmiał się, łapiąc za brzuch.
- Profesora Moranisa - powiedziałam zgodnie z prawdą, gdy nagle uświadomiłam, że Mina siedzi obok mnie. Na szczęście jednak, była zbyt zajęta eliksirem i ocieraniem łez, by zwrócić na nas uwagę.
Profesor wziął moją uwagę za śmieszny żart i pochylił się ku Minie.
- A panna Eutrichie co nam przygotowuje?
- Eliksir rozśmieszający panie profesorze.
- Jak go uwarzysz, to może skosztuj odrobinę. Z tego co widzę, przyda ci się. Coś się stało?
- Bo, bo ja... Kroiłam cebulę... i... to zawsze na mnie źle działało.
- Oh, rozumiem. Ale do eliksiru potrzebny był tylko sok. Mogłaś wziąć sączek i wycisnąć. Nie płakałabyś teraz.
- Ale ja zgniotłam cebulę i wykorzystałam ją też jako zagęszczacz.
- Oho, panno Evans, widzę, że rośnie ci konkurentka! - wykrzyknął, odchylając się lekko do tyłu.
- Nie wątpię - mruknęłam, na co on się zaśmiał i poszedł dalej.
Dodałam ostatni składnik - składnik główny i zamieszałam dwukrotnie. Substancja przyjęła liliowy kolor, na co ja się uśmiechnęłam. Wyjęłam zestaw kilkunastu fiolek i wszystkie napełniłam eliksirem.
- Panna Evans już skończyła?
Podskoczyłam lekko na dźwięk głosu Slughorna tuż obok mojego ucha.
- Tak. Właśnie napełniam fiolkę dla pana.
- Mhm. To możesz ją postawić na biurku i wyjść wcześniej.
Schowałam ukradkiem fiolki do torby i pobiegłam do dormitorium, zostawiając po drodze jedną z nich na biurku. Wskoczyłam też do kuchni, gdzie Potworek dał mi sok pomarańczowy. W dormitorium, gdzie nikt nie mógł zobaczyć, co robiłam, dolałam do niego dwie krople Veritaserum.
Mało było tego eliksiru, ale wystarczająco na dwie lub trzy szczere odpowiedzi.
Wyszłam z dormitorium, przeszłam przez obraz i poszłam korytarzem w kierunku sali numerologii. Krążyłam tam naokoło próbując znaleźć Karola, ale nie mogłam go nigdzie znaleźć. Gdy w końcu się poddałam, odwróciłam się i wpadłam z zaskoczoną miną na nauczyciela, którego tu szukałam.
- Lily! Co ty tu robisz? Nie, czekaj, nie mów, że zostałaś znowu wyrzucona.
- Skończyłam wcześniej i zostałam wypuszczona, nie martw się.
- I teraz gdzie szłaś?
- Do pokoju wspólnego.
- Ja idę do swojego gabinetu a to niedaleko.
Ruszyliśmy w kierunku schodów pogrążeni w rozmowie o Akademii Magii Josnierk. Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy. Cała szkoła była zrobiona z zaczarowanego drewna jodły, sosny i świerku; właśnie od nich wzięła się nazwa akademii. Cała poobwieszana była trofeami myśliwskimi, co mogło być nieco przerażające, ale całkiem normalne. W kuchni pracowały skrzaty, które gotowały najwspanialsze potrawki z dziczyzny na całym świecie. Dowiedziałam się, że tam nie było podziału na cztery domy tak jak tutaj - tam byli podzieleni na dwa skrzydła dla chłopców i dziewczynek i na siedem grup wiekowych. Lekcje były dzielone na grupy alfabetycznie. Rozmawialiśmy o jeszcze wielu innych rzeczach, po czym wyjęłam w końcu sok.
- Chcesz? - spytałam go, przechylając butelkę.
- A co to?
- Sok z pomarańczy. Świeżo wyciskany.
Mogłam się założyć, że dobrze widziałam, jak oczy mu się lekko zaświeciły, gdy pokiwał głową. Dałam mu butelkę i z satysfakcją obserwowałam, jak pije. Oddał mi, gdy wypił połowę, a ja schowałam napój do torby.
- Przepraszam - powiedział, patrząc na to, ile go wypił. - Ale on jest naprawdę pyszny.
Uśmiechnęłam się do niego, wzruszając ramionami.
- Mogę ci w rekompensacie zadać pytanie?
Ten pokiwał głową.
- Czy jesteś śmierciożercą, który został tu wysłany, by się ze mną zaprzyjaźnić i wydobyć ze mnie informacje?
Karol spojrzał na mnie zaskoczony, a po chwili zatrzymał się i złapał za brzuch. Eliksir właśnie zaczął działać.
- Odpowiesz?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro