Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.1

- Lily! Pośpiesz się proszę! - krzyknęła mama z dołu, a ja przeraziłam się.

Nie byłam w Hogwarcie, gdzie mogłam legalnie użyć zaklęcia "Pakuj!", a moja mama odmówiła mi pomocy ze względu na nawał obowiązków. Sama musiałam się więc uporać z pakowaniem swojego kufra, co chyba mnie przerosło. Usiadłam na nim i zaczęłam skakać, by tylko go domknąć.

- Już idę mamo! - odkrzyknęłam, po części stękając i moje próby jego domknięcia stały się jeszcze bardziej gorączkowe.

- Rodzice Dorcas już przyjechali! - wykrzyknęła niecierpliwie, a potem usłyszałam, jak dodaje nieco ciszej. - Przepraszam za córkę. Może wejdą państwo do środka i się czegoś napiją?

Nie usłyszałam odpowiedzi, gdyż rozległ się głośny trzask domkniętego kufra, na który wydałam zwycięski okrzyk. Zbiegłam na dół, taszcząc go za sobą, po czym ściągnęłam drugi kufer z przyborami szkolnymi i klatkę z Pandorą. Postawiłam to wszystko pod schodami, a potem pobiegłam nieco zdyszana do salonu. Na bordowej kanapie siedziała kobieta, którą już wcześniej widziałam przed domem Larissy, oraz mężczyzna z przyjaznym uśmiechem, który miał identyczne oczy co Dorcas. Na drugiej siedzieli moi rodzice. Nie widziałam jedynie Dorcas, lecz ta kwestia rozwiązała się, gdy poczułam mocny uścisk, a wokół mnie owinęły się smukłe ramiona przyjaciółki.

- Lily! - wykrzyknęła, odwracając mnie do siebie, a potem ponownie utonęłam w jej uścisku.

Wiedziałam, że już na początku września zamiast do Hogwartu pojedzie do Castelobruxo i nie zobaczę jej przez cały pierwszy semestr, więc od początku wakacji błagałyśmy zarówno jej jak i moich rodziców, bym mogła do niej pojechać i spędzić z nią chociaż jeden tydzień w ciągu wakacji. Wszystkie wcześniejsze plany, jakie miałyśmy, nie wypaliły z powodu nasilonych ataków śmierciożerców na wszystkie możliwe miejsca publiczne, więc nie widziałam się ani z nią, ani z Ann i Alą przez całe dwa miesiące.

- Dor! - Objęłam przyjaciółkę i ścisnęłam najmocniej, jak potrafiłam. Dopiero teraz sobie uświadomiłam, jak bardzo mi jej brakowało.

Pani Meadowes odchrząknęła cicho.

- A... To jest moja mama Amarantha Meadowes i mój tata Peter Meadowes. - Przedstawiła mi swoich rodziców. - A to jest właśnie Lily Evans, moja przyjaciółka.

Oboje uśmiechnęli się do mnie życzliwie, po czym pani Meadowes podniosła się z kanapy i spojrzała na moją mamę.

- Niestety musimy się już zbierać, ale bardzo dziękujemy za propozycję kawy. Jestem pewna, że jeszcze kiedyś będzie okazja - zapewniła, popisując się nienagannymi manierami. Każdy ród czarodziejów posiadał swoje własne sposoby na zyskanie sobie przyjaciół. Rodzina Dor osiągała to dzięki nienagannym manierom, u Blacków był to seksapil i urok osobisty, Malfoyowie szczycili się największym majątkiem, a Prince'owie, zgodnie z tym co mówił mi Sev, manipulowali ludźmi tak, że dostawali wszystko to, czego chcieli.

- Oczywiście! - Mama uśmiechnęła się do kobiety ciepło, a potem zerknęła na mnie. - Lily, spakowałaś wszystko?

- Tak, mamo, mam wszystko - powiedziałam, ale widząc trochę niepewności na jej twarzy, dodałam szybko. - Sprawdziłam trzy razy we wszystkich szafkach i szufladach, a także pod łóżkiem.

Jako że pod łóżkiem miałam największy bałagan, to zapewnienie uspokoiło moją rodzicielkę. Uśmiechnęła się zadowolona, a potem odprowadziła nas wszystkich do drzwi. Zanim pozwoliła mi wyjść, objęła mnie prawie dusząc, ucałowała na śmieć, wyszeptała kilka słów na pożegnanie, a potem wrzuciła mnie w ramiona taty, który powtórzył to wszystko. Państwo Meadowes czekali cierpliwie przed domem, choć widziałam, jak tata Dor zerka już niepewnie na zegarek. Przyśpieszyłam nieco pożegnania i stanęłam obok Dor. Ci wezwali szybko skrzata, który zabrał moje kufry, a potem Amarantha wzięła mnie pod ramię.

- Gotowa? - spytała, ale nie dała mi możliwości odpowiedzieć, gdyż po chwili poczułam szarpnięcie w okolicy pępka i zakręciło mi się w głowie. Gdy znowu poczułam grunt pod stopami, upadłabym, gdyby nie fakt, że pani Meadowes trzymała mnie mocno. - Jeśli zrobi ci się niedobrze, to tam jest miska. Dorcas po pierwszej aportacji zwróciła dosłownie cały obiad i jeszcze część śniadania.

- Dzięki, mamo. - Skrzywiła się szatynka. - Tego to naprawdę nie musiałaś mówić.

Ta nie zwróciła w ogóle uwagi na to, co właśnie powiedziała jej córka, tylko odwiesiła swój płaszcz i zerknęła na zegarek.

- A więc tak. W domu będziecie praktycznie cały czas same, ponieważ my będziemy zajęci pracą. Skrzaty zajmą się waszymi posiłkami. Będą je zanosić do części domu należącej do Dorcas. - Wyczuwam, że bardziej mówiła do mnie niż do swojej córki. - Nie opuszczajcie jej, bardzo was proszę. Pojutrze będziemy mieć gości, nie zapomnijcie o tym. Mara powie wam resztę.

Wymieniłyśmy z Dor znaczące spojrzenia. Mara to surowa skrzatka... to ona pilnuje innych skrzatów i raczej nie należy do tych słodkich, stworzonek z wielkimi oczami. Mara jest kimś w rodzaju asystentki państwa Meadowes... surowej i wymagającej asystentki. Słucha tylko rozkazów mamy Dor i nikogo więcej.

Nie miałam możliwości zobaczenia domu z zewnątrz, ale w środku wydał mi się ogromny. Biorąc pod uwagę fakt, że same schody były wysokie na piętnaście metrów, a szerokie na jakieś sześć to musiał być on całkiem spory. Po chwili z tychże właśnie schodów zeszła skrzatka, w której od razu rozpoznałam Marę. Miała czystą, świeżo wyprasowaną szatę, a na oczach okrągłe okulary, które sprawiały, że wyglądała potwornie poważnie.

- Pani Meadowes, minister magii prosił, by wezwać panią, jak tylko pojawi się pani w domu - powiedziała sztywnym, służbowym głosem, zerkając na swoją podkładkę, na której miała jakieś notatki. - Panie Meadowes, kawa czeka w gabinecie dokładnie tak samo jak dokumenty, które przed chwilą przyniosła pani Crouch.

Państwo Meadowes natychmiast udali się tam, gdzie powinni, nie zaszczycając nas nawet pojedynczym spojrzeniem. Odłożyłam swój płaszcz na wieszak, po czym rozejrzałam się po korytarzu.

- Moje kufry i Pandora są u ciebie w pokoju? - spytałam, ale nie od Dor dostałam odpowiedź.

- Tak, panienko - powiedziała Mara, a potem wskazała głową schody.

- Coś się stało, Maro, że jeszcze tu jesteś? - spytała wyniośle Dorcas, unosząc nieco podbródek.

- Mam polecenie zaprowadzić was do twojego skrzydła, panienko - odpowiedziała ta usłużnie.

- Jasne, ale ja wiem, gdzie to jest, myślę, że trafię tam sama.

- W takim razie dopilnuję, żebyście po drodze z niej nie zboczyły - odrzekła tamta sucho, a Dorcas wzruszyła ramionami, nie mogąc wymyślić żadnej logicznej wymówki.

Weszłyśmy po schodach i poszłyśmy długim korytarzem do drzwi prowadzących do lewego skrzydła. tworzyłyśmy szklane drzwi i zeszłyśmy po schodach jedno piętro w dół i stanęłyśmy przed drzwiami z napisem:

"Część Dorcas. Nieupoważnionym wstęp wzbroniony."

Dor otworzyła te drzwi i odwróciła się do mnie, uśmiechając się szeroko.

- Witaj w moim świecie, Lily - powiedziała, okręcając się wokół własnej osi. Uśmiechnęłam się do niej i weszłam do środka, a ta spiorunowała wzrokiem Marę, która stała za mną. - Coś jeszcze, Maro?

- Tak, panienko - odparła, kiwając głową. - Jeśli będziecie czegoś potrzebować, tam są guziki.

- Tak, wiem, mieszkam tu już kilkanaście lat - odpowiedziała Dorcas sztywno, a gdy skrzatka odwróciła się na pięcie i gdzieś sobie poszła, walnęła pięścią w ścianę. - Nienawidzę jej. Wprost nie znoszę!

- Kim ona jest? Bo nie zachowuje się jak skrzatka, choć tak wygląda.

- Kiedyś nazywała się Zmara i była najnormalniejszą w świecie skrzatką domową. Za tak dobre sprawowanie moi rodzice dali jej to, czego zawsze chciała najbardziej - wolności. Gdy dostała ubranie, postanowiła tu zostać jako prywatny pomocnik rodziców. Po jakimś czasie dostała też nieograniczoną władzę nad wszystkimi skrzatami. Zaraz po tym zmieniła imię na Mara, gdyż to jest bardziej ludzkie.

- Pracuje za pieniądze?

- Nie. - Pokręciła głową. - Władza absolutna nad innymi skrzatami w zupełności jej wystarczy - powiedziała cicho, krzywiąc się. - Moi rodzice stworzyli potwora... O, tu jest mój pokój...

Cała część Dor stanowiła korytarz, oddzielony od reszty domu szklanymi drzwiami, a w nim drzwi do siedmiu pokojów. Trzy po lewej, trzy po prawej i jedne na końcu korytarza, które umieszczone były dokładnie naprzeciw szklanego wejścia, gdzie znajdował się największy ze wszystkich pokojów - jej sypialnia.

Otworzyła drzwi i weszła do środka. Ruszyłam za nią, ale zatrzymałam się w progu i omiotłam go zszokowanym spojrzeniem. Dokładnie przede mną znajdowało się dosyć spore podwyższenie, na którym stało kilkuosobowe łóżko. Na tym gigancie zmieściłoby się wygodnie sześć osób co najmniej. Po prawej stronie stało potężne, złote biurko wykończone bogatymi zdobieniami, a obok niego szafa wykonana w identyczny sposób. Biorąc pod uwagę, że Dor posiadała garderobę i biuro, te dwie rzeczy były tu tylko ozdobami. Po lewej stronie znajdowało się kilka regałów na książki i rzeczy osobiste. W jednym z kątów, tuż przy olbrzymim oknie osłoniętym ciężkimi, bordowymi zasłonami, umieszczono czarny fortepian, który stał na białym, puchatym dywanie. Przed łóżkiem stał jeszcze niski stolik. Pokój był o wiele za duży, jeśli wziąć pod uwagę ilość znajdujących się w nim przedmiotów, ale z drugiej strony wszystkie te przedmioty były tak bogate, że ściśnięte w małej klitce (jaką była moja sypialnia) nie wyglądałyby równie imponująco. Przy regałach na książki znajdowały się jeszcze drzwi, które prowadziły do prywatnej łazienki.

- Rzuć swoje rzeczy eee... gdzieś i oprowadzę cię po całości - powiedziała Dor, udając że nie zauważyła moich wytrzeszczonych oczu i opuszczonej szczęki.

Położyłam je delikatnie na podłodze, modląc się w duchu, żebym niczego nie uszkodziła, bo cały ten pokój kosztował więcej niż cały mój dom.

- Będziemy spać razem? - spytałam, zerkając przez ramię na przyjaciółkę.

- Taki był pierwotny zamysł. - Wzruszyła ramionami. - Oczywiście, jeśli chcesz, mogę cię ulokować w gościnnym.

- Twoje łóżko jest tak wielkie, że nawet z huncwotami było by nam wygodnie - zaśmiałam się, a w duchu wyobraziłam sobie siebie skaczącą na tym mięciutkim i grubym materacu.

- O nie, huncwoci to ostatnie osoby, które chcę w łóżku - powiedziała całkowicie poważnie, robiąc przerażoną minę. Jej włosy w mig zrobiły się ciemnoszare, co było oznaką paniki.

Zaśmiałam się jeszcze głośniej, widząc, że wzięła mój żart na poważnie, na co ta trzepnęła mnie w ramię.

- Tu masz pokój gościnny, tu bawialnię, a tu łazienkę dla gości - powiedziała, wskazując na trzy drzwi po prawej. - A tu są moja garderoba, biuro i salon.

- Po co ci i salon, i bawialnia?

- Jak moi rodzice zapraszają znajomych to najważniejszy jest prestiż i bogactwo - powiedziała zwyczajnie, jakby mówiła o jutrzejszej pogodzie. - Masz ochotę na jakiś obiad czy coś?

- W sumie, zgłodniałam.

- Naleśniki z czekoladą i bita śmietaną? I może do tego nieco truskawek... - zamyśliła się, naciskając duży czerwony przycisk znajdujący się tuż obok szklanych drzwi.

- Czy to nie będzie problem? - upewniłam się.

- Jak zrobi je Mara, to zamawiaj tak dużo, jak tylko się da - odparła złośliwie. - Cokolwiek, by miała jak najwięcej pracy.

- Przecież może kazać zrobić to innym skrzatom - powiedziałam, a ta skrzywiła się okropnie.

- Też prawda. Pewnie zrobi to Zgredek.

- Zgredek? Kto to?

- Jej syn. Może w przyszłości będzie choć trochę milszy niż ona.

- A skoro Mara jest wolną skrzatka, to on też jest?

Dorcas pokręciła głową, zaprzeczając.

- Nie, to nie tak działa. Z resztą, on i tak trafi do Malfoyów.

- Lucjusza Malfoya?

- Tak, dokładnie. - Pokiwała energicznie głową. - A do nas trafi inny skrzat. Na zasadzie takiej wymiany, rozumiesz? - spytała, a potem obróciła się z powrotem do czerwonego guzika i nacisnęła go jeszcze raz.

- Co to jest?

- Wezwałam właśnie Marę. Ale ta mnie ole... O!

Przez drzwi weszła skrzatka, która wyglądała na zdecydowanie niezadowoloną z faktu, że została wezwana zaraz po tym, jak zeszła do kuchni.

- Tak, panienko? - spytała z takim jadem w głosie, że aż się cofnęłam zszokowana.

- Dwa razy naleśniki z bita śmietaną i czekoladą. I truskawkami sezonowymi.

Mara zmrużyła oczy.

- Trzeba było zadzwonić guzikiem zielonym. Mnie wzywa się jak...

- ...Czegoś potrzebujemy - przerwała jej Dor równie jadowitym głosem. - Sama tak mówiłaś - powiedziała, po czym zmieniła głos, próbując naśladować piskliwy głos skrzatki. - Jak będziecie czegoś potrzebować to dzwońcie. Potrzebujemy naleśników, więc zadzwoniłam.

Skrzatka zacisnęła wargi, a potem uśmiechnęła się wymuszenie.

- Naturalnie, panienko. Zaraz poinformuję skrzaty w kuchni.

- Byłabym wdzięczna. - Dorcas odwróciła się na piecie i odeszła parę kroków, po czym odwróciła się i krzyknęła jeszcze. - Zjemy w salonie, więc tam proszę wnieść jedzenie.

Podążyłam szybko za nią, jeszcze odwracając się do skrzatki i mówiąc do niej:

- Dziękuję.

Pomyślałam, że wypadałoby, bo się pofatygowała tutaj niemal od razu.

- To moja praca, panienko.

- LILY! - Usłyszałam wrzask przyjaciółki.

- Idę, Dor! - Odwróciłam się i pobiegłam do salonu. Tym razem nie zatrzymałam się w wejściu na widok przepychu w pokoju. Wszystko było utrzymane w tonacji bordowo-złotej, bogato zdobione i znowu było tu o wiele więcej przestrzeni niż mebli. Znajdował się tu nawet jeden z najnowszych modeli telewizorów, choć byłam przekonana, że czarodzieje z niej nie korzystają.

- Co jej powiedziałaś? - spytała, prawie warcząc, a jej włosy stały się czerwone.

- Eee... tylko tyle, że dziękuję - powiedziałam, patrząc w podłogę. Teraz się poczułam, jakbym zdradziła przyjaciółkę. Głupie sumienie, głupie!

Dorcas przewróciła oczami.

- To nie było konieczne - westchnęła, a potem zerknęła na telewizor i sięgnęła po pilota. - To co oglądamy?

- Wybierz cokolwiek. - Machnęłam ręką.

Gdy Dorcas zaczęła przeglądać płyty, przez drzwi przeszedł skrzat pchający wózek z naleśnikami. Wciągnęłam zapach przez nos i poleciałam pomóc mu z talerzami.

- Pachnie pysznie! - pochwaliłam potrawę, jeszcze mocniej się zaciągając.

- Przekażę Zgredkowi, panienko - Skłonił się mi potwornie nisko, po czym wyszedł, prawie się potykając o swoje nogi ze szczęścia.

- Wybrałam! - krzyknęła Dorcas, nawet nie zwracając uwagi na skrzata. Pewnie też bym nie zwróciła, gdybym widziała je codziennie od urodzenia. - Co ty na Psychozę?

Pokręciłam głową. Ten film zawsze mnie przerażał.

- No to "My Fair Lady" - zadecydowała, wkładając płytę do odtwarzacza.

- Jestem całkowicie za.

Dorcas włączyła film, podeszła do wózka, wzięła swój talerz i usiadła obok mnie.

Dwa dni później, gdy było jeszcze bardzo wcześnie, usłyszałyśmy pukanie do drzwi. Ja od razu otworzyłam oczy, zrzuciłam kołdrę i wstałam. Dorcas wzdrygnęła się, czując trochę zimna na swoich nogach i jeszcze przez sen złapała kołdrę i naciągnęła ją z powrotem, opatulając się pod szyję. Ziewnęłam i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je, a potem pochyliłam się, gdy zobaczyłam skrzatkę z tacą.

- Dzień dobry, panienko - pisnęła wesołym, nieco usłużnym tonem. - Przyniosłam śniadanie.

- Oh, proszę! - Odsunęłam się i otworzyłam szerzej drzwi. - Wejdź.

Skrzatka skłoniła się usłużnie i weszła, pchając wózeczek. Rozłożyła na niskim stoliku talerze i wyszła, kłaniając się tak nisko, że prawie się czołgała. - Westchnęłam głęboko, widząc wciąż śpiącą przyjaciółkę, więc gwałtownym ruchem zerwałam z niej kołdrę i odsłoniłam zasłony.

- Nieee - jęknęła, czując nie dość że zimno, to jeszcze i promienie słoneczne. - Ty okrutny człowieku! - Zwinęła się w pozycję embrionalną, próbując zachować w jakiś sposób ciepło.

Zaśmiałam się głośno. Zrzuciłam kołdrę na podłogę, żeby nie mogła się do niej dobrać, na co ta jęknęła jeszcze głośniej i wstała z głośnym westchnieniem.

- Dawaj to śniadanie, okrutna kobieto - mruknęła, ocierając ręką oczy. Ziewnęła jeszcze głośno i zabrała się do jedzenia. - Masz szczęście, że zostałam obudzona dla tak pysznego śniadania - powiedziała z pełną buzią, mlaskając potwornie. I tak właśnie, proszę państwa, rodzina Meadowes błyszczy manierami.

Dokładnie w momencie gdy skończyłyśmy jeść i odłożyłyśmy talerze na wózek, do pokoju wpadła Mara.

- Puka się - warknęła Dorcas, ale została kompletnie zignorowana.

- Panienko Meadowes, panienko Evans - powiedziała zupełnie nieprzejęta skrzatka. - Państwo Meadowes proszą, byście za pół godziny zeszły w strojach wieczorowych na kolację.

- Czy teraz możemy już się dowiedzieć, kto nas odwiedza? - spytała Dor, gotując się ze wściekłości. Jej włosy przybrały jaskrawoczerwony kolor.

- Eee... - zawahała się, rzucając na mnie szybkie spojrzenie, a potem westchnęła. - Tak.

- Kogo?

- Państwa Black...- zaczęła cicho, lecz ja od razu jej przerwałam.

- Oriona Black? - zapytałam, zaciskając w pięści drżące dłonie.

- Państwo Orion i Walburga Black z synami, pana Cygnusa i Druellę Black z córkami, pana Gregory'ego i Cynthię Lestrange z synami, państwo Fleamont i Euphemia Potter z synem, pan Abraxas Malfoy z synem. I to będą wszyscy, panienko.

- Z nami dwadzieścia jeden osób. - Policzyła szybko Dora, a potem spojrzała na mnie niepewnie. Musiałam wyglądać okropnie; byłam blada jak ściana, a moje ręce drżały.

- Pani Meadowes prosi by panienka Evans pożyczyła jakąś z twoich sukienek, panienko.

- I to wszystko? - Do głosu Dorcas wróciła nutka jadu.

- Tak.

- W takim razie, możesz wracać do swoich obowiązków - powiedziała sucho.

Gdy skrzatka wyszła, opadłam w osłupieniu na łóżko i wsadziłam dłonie we włosy.

- Spośród pięciu rodzin, które zaprosili, cztery należą do śmierciożerców - wyszeptałam cicho, a potem zerknęłam na przyjaciółkę, która kucnęła przede mną.

- Tego nie wiemy na pewno, Lily.

- Oh, wszyscy to wiedzą. Po prostu aurorzy nie znaleźli jeszcze niepodważalnych dowodów.

- Ale on... on tu będzie.

- Kto?

- Orion Black.

- Spokojnie, Lils - pocieszyła mnie. - On nic ci nie zrobi. Nie przy wszystkich, nie przy świadkach.

- Przecież wszyscy z nich to śmierciożercy. O jakich świadkach ty mówisz, Dor? - warknęłam, a potem spojrzałam na nią z przeprosinami w oczach. Nie powinnam była na nią warczeć, skoro tylko próbowała mi pomóc.

- Potter jest szefem wszystkich aurorów. Moja mama jest jego zastępcą. Nic ci się nie stanie. Przysięgam - zapewniła, patrząc mi prosto w oczy.

- Dobra, daj spokój. - Odsunęłam się od niej, a potem odetchnęłam głęboko. - Jest okej. Nie zrobią nic pod nosem aurora.

- No! To jest pozytywne myślenie! - Klasnęła w dłonie, po czym przyjrzała mi się krytycznie. - Chodź, mamy tylko pół godziny.

Z westchnieniem ruszyłam z nią. Nie znosiłam przebieranek. O wiele lepiej się czułam w swoich zwyczajnych, szarych swetrach i nieco dzwonowatych dżinsach. Gdy otworzyła drzwi do swojej garderoby, ze wszystkich stron otoczyły mnie wszystkie kolory tęczy i ich odcienie. Wytrzeszczyłam oczy, widząc wszędzie szafy, półki, wieszaki i inne takie. Całe pomieszczenie było większe niż salon w moim domu, ale to przestało mnie już dziwić. Dorcas podeszła do pierwszego wieszaka.

- Wszystko jest posegregowane - powiedziała, stojąc tyłem do mnie. - Po prawej mam wieszaki z sukienkami.

Podeszła do najdłuższego stojaka ciągnącego się przez cały pokój.

- Po prawej są sukienki długie, po lewej krótkie. Ja wezmę długą, a tobie dam krótką. - Rzuciła mi krótkie spojrzenie. - Wybacz, ale jesteś nieco za niska na dłuższe. Wyglądałabyś po prostu śmiesznie. - Wzruszyłam ramionami, wiedząc, że pewnie ma rację. - Nie znajdziesz tu sukienek typowych na mugolskie dyskoteki. To są wieczorowe suknie czarownic.

Wyciągnęłam pierwszą, lepszą sukienkę z lewej strony. Była przepiękna. Stanik był w kształcie podłużnej kokardy, która była na brzegach otoczona brokatem, a w środku przyczepione miała małe rubiny. Dół był z tiulu i spływał swobodnie. Gdybym ją założyła, pewnie całe nogi miałabym na wierzchu. Odpada.

- Oj, zdecydowanie sukienka nie dla ciebie. Czerwony gryzie się z twoimi włosami. Znajdź ciemnozieloną albo granatową.

Odłożyłam wieszak na miejsce i zaczęłam przeglądać resztę. I w końcu znalazłam. Cudowna zielona sukienka. Wąska w talii i rozkloszowana na dole. Nie miała ramiączek, więc odsłaniała mi ramiona, ale przynajmniej ciągnęła się do kolan, zasłaniając większą część nóg. Ona również miała spódnicę zrobioną z tiulu, ale go było o wiele więcej niż w tej poprzedniej i na samym końcu całość była pokryta brokatem. Na staniku przyczepiono kilka szmaragdów.

- Czy ty masz jakąś sukienkę, za którą nie zapłacę fortuny, jak ją zniszczę? - spytałam, odkładając sukienkę z powrotem na wieszak.

- Niech no się zastanowię... nie.

- To jak ja mam cokolwiek z tego założyć, skoro na milion procent to zniszczę? Jestem chodzącą demolką.

- Zapomniałaś kim są moi rodzice? Czarodziejami. - Spojrzała na mnie z lekkim politowaniem. - Przeliterować? Ce, zet, a, er, o, de, zet, i... zgubiłam się. W każdym razie są, kim są i mogą to naprawić jednym machnięciem różdżki. - Podeszła i ściągnęła sukienkę, wpychając mi ją w ramiona. - Zakładaj.

Założyłam ją, buty na kilkucentymetrowym podwyższeniu oraz bransoletkę pasującą do sukienki i przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam jak nie ja. Obróciłam się i od razu zobaczyłam coś, co rzucało się potwornie w oczy. Jasnoczerwona, wąska, nieco krzywa blizna. Jeśli kiedykolwiek dane mi będzie mieć dzieci, osobiście dopilnuję, żeby w życiu nie nabawiły się żadnej blizny.

- Może chcesz jakiś sweterek? - zaproponowała Dor, patrząc na moją skrzywioną minę.

- Nie - powiedziałam cicho, ale stanowczo. - Niech myślą, że ich się nie boję.

- A nie boisz? - Zmarszczyła brwi.

- Boję się potwornie - przyznałam, na co ta objęła mnie współczująco.

- Chodź, uczeszę cię - postanowiła w końcu po krótkiej ciszy.

Posadziła mnie na krześle przed lustrem i wzięła szczotkę. Rozczesała moje włosy i upięła je w wytworny kok. Pospinała go wsuwkami, a potem zrobiła dokładnie taki sam na sobie.

Wyglądała przepięknie. Jej długa, biała suknia do ziemi opinała ją, podkreślając jej wzrost. Co prawda, żadna z nas nie miała bujnych kształtów, więc mimo że miałyśmy wspaniałe sukienki godne dorosłych i wspaniałe makijaże do tego, wyglądałyśmy po prostu jak dziewczynki. Mnie było to obojętne, ale widziałam, że Dorę to dobija.

- Wiesz, czego nam brakuje? - spytała, przyglądając się nam krytycznie w lustrze. - Diademów. Gospodarze zawsze noszą diademy.

Wysunęła jedną z szuflad, po czym wyciągnęła z okrzykiem satysfakcji dwie pół-korony. Jedną wysoką, wysadzaną diamentami, a drugą o wiele niższą i skromniejszą ze szmaragdami.

- Wiem, że wolisz skromniejsze rzeczy, więc masz tę niską. I pasuje jeszcze do sukienki - dodała, po czym umościła ją na moich włosach tak, że ta się opierała o koka. Dokładnie to samo zrobiła u siebie, lecz jej wyglądała potwornie wytwornie. Dorzuciła jeszcze czarne, futerkowe bolerko. Gdy jeszcze raz przejrzałyśmy się w ogromnym lustrze, mogłam uczciwie stwierdzić, że ona wygląda prawie jak dorosła kobieta (zwłaszcza gdy, dzięki swojej metamorfomagii, zmieniła nieco rysy swojej twarzy), a ja jak dziewczynka w ładnej kreacji.

- Twoi rodzice będą zachwyceni - powiedziałam, wiedząc, jak bardzo jej zależy na ich akceptacji. Ta tylko wzruszyła ramionami, ale zobaczyłam, że bardzo się ucieszyła z powodu tej uwagi.

Zeszłyśmy na dół, gdzie w korytarzu czekali na nas jej rodzice. Oboje uśmiechnęli się z uznaniem, widząc swoją córkę. Pani Meadowes wyglądała naprawdę dostojnie. Miała złotą, obcisłą, satynową sukienkę, która przylegała do jej ciała niczym druga skóra. Pewnie nie mogłaby się poruszać, gdyby nie długie rozcięcie przy prawej nodze. Gdy się poruszyła, by podejść i ucałować moją przyjaciółkę, cała jej prawa noga była na wierzchu. Piękna sukienka, ale ja w życiu bym takiej nie założyła. Gdy spojrzenie kobiety przeskoczyło na mnie, skrzywiła się delikatnie, widząc bliznę. Poza tym jednym małym odruchem, jej twarz pozostała nieodgadniona. Z tego, co było mi wiadomo o rodach czystej krwi, od dziecka byli oni "tresowani" tak, żeby nigdy nie pokazywać swoich emocji.

- Dorcas, dlaczego nie pożyczyłaś koleżance żadnego swetra? - spytała, unosząc brew.

- Nie jest mi zimno, pani Meadowes - odpowiedziałam, zanim skruszona Dor zdążyła cokolwiek powiedzieć. - Ale dziękuję za troskę.

Tym razem jej twarz nie wyrażała niczego. Odwróciła się na pięcie w kierunku drzwi, a jej obcas, przyciśnięty tak mocno do posadzki, wydał głośny pisk. Tata Dor, który miał na sobie elegancką, czarną szatę wieczorową, spojrzał na moją rękę, ale w jego oczach nie zauważyłam ani współczucia, ani złości. Po chwili stania w ciszy usłyszeliśmy głośny trzask, kroki na werandzie i dzwonek. Jakaś skrzatka pobiegła otworzyć drzwi.

Na progu stał Orion Black z kobietą, która, jak przypuszczam, była jego żoną Walburgą. Za nimi stali Syriusz z młodszym bratem Regulusem.

- Orion, Walburga, miło was widzieć! - Pan Meadowes ruszył do przodu i uścisnął po bratersku dłoń Blacka, a potem ucałował dłoń jego żony. - Wchodźcie, zapraszam. Zgredek weźmie wasze płaszcze.

- Witaj, Peterze - przywitał się Orion, a potem przerzucił swoje spojrzenie na mamę Dor, która podeszła do niego, sunąc po podłodze. - Wspaniale cię widzieć, Amarantho. Mam nadzieję, że zastałem cię w dobrym zdrowiu. - Pocałował jej dłoń, po czym spojrzał na swoją żonę, która natychmiast przylgnęła do jego boku. - Naszych synów już znacie. Syriusz, Regulus, co tak tam stoicie?

- Oh, oczywiście, że pamiętam tych dwóch rozrabiaków - zaśmiała się pani Meadowes perliście, odrzucając loki na jeden bok, eksponując tym samym swoją długą szyję. Lubiłam ją, ale jeśli przychodziło do spotkań z innymi czarodziejami czystej krwi, stawała się strasznie sztywna.

- Amarantho - powiedziała pani Black, obejmując ją krótko i cmokając ją w upudrowany policzek. - Nie jestem w stanie wyrazić, jak bardzo nas ucieszyło to zaproszenie.

Gdy wymienili już powitania i komplementy przedstawili nas.

- Mam nadzieję, że pamiętacie naszą córkę Dorcas - powiedziała w końcu pani Meadowes, odwracając się do Dory. - A to jej przyjaciółka Lily Evans.

Wzrok Walburgi padł na mnie. Jej lodowate spojrzenie omiotło moją twarz, sukienkę, a potem bliznę. Uniosła wąską brew, a na jej czole pojawiła się pojedyncza zmarszczka. Znowu przybrała na twarz maskę i cała jej postawa uległa zmianie nawet w momencie, gdy Syriusz wysunął się do przodu i przytulił mnie mocno.

- Miło cię widzieć, siostrzyczko - wykrzyknął

- Ciebie też, braciszku - odpowiedziałam, oddałam uścisk, a potem go wypuściłam, by mógł się przywitać z Dorcas.

Ja natomiast podeszłam do młodszego brata i wyciągnęłam do niego rękę.

- Jestem Lily - powiedziałam przyjaźnie, ale ten spojrzał nerwowo na rodziców, a dopiero potem z powrotem na moją dłoń.

- Regulus - powiedział, ignorując moją rękę, a potem ominął mnie i poszedł się przywitać z Dorcas, która zlała go podobnie jak on mnie.

Spojrzałam niepewnie na Syriusza, który parsknął śmiechem

- Zignoruj go, to gamoń - powiedział, wzruszając ramionami, na co otrzymał piorunujące spojrzenia od swoich rodziców.

- Syriuszu Orionie... - zaczęła jego matka, ale nie dokończyła, gdyż rozległ się dzwonek do drzwi. Czułam na sobie wzrok Oriona, ale usilnie go ignorowałam, wpatrując się w drzwi.

Jej spojrzenie obiecywało zemstę w niekrótkim czasie, gdy skrzatka wystrzeliła do przodu, by otworzyć drzwi. Weszli Lestrange'owie i zaczęły się zwyczajowe wymiany uprzejmości między gospodarzami a nimi. Potem włączyli się Blackowie, ich dzieci, a ja, jak poprzednio, zostałam przedstawiona na samym końcu.

- A to Lily Evans - powiedziała Amarantha, odchylając się nieco, by wszyscy mnie zobaczyli. Cynthia rzuciła mi spojrzenie z ukosa, nieco się krzywiąc, ale Gregory Lestrange, który był zaskakująco podobny do wujka Oriona, spojrzał na mnie, przechylając lekko głowę, jakby mnie oceniał.

- Córka chrzestna mojego brata-zdrajcy-krwi? - spytał mierząc mnie wzrokiem.

- Córka chrzestna najwspanialszego czarodzieja na świecie? - spytałam, nieco ironizując, a potem spojrzałam z ukosa na Oriona. - Tak. To ja.

Ten przełknął ślinę w złości, po czym uśmiechnął się nieco wymuszenie.

- I muszę dodać, że miał pan też wspaniałą siostrę. - Uśmiechnęłam się delikatnie. Dlaczego ja zawsze mówię, to co mi ślina na język przyniesie bez głębszego zastanowienia? Ten rzucił mi mordercze spojrzenie, a ja dzielnie je przetrwałam. Chyba jestem samobójczynią. - Taka wielka szkoda. Ale prawie bym zapomniała. - Wyciągnęłam zza pleców list, który był adresowany do Gregory'ego Lestrange'a.

Już dawno zaczęłam rozdawanie kopert, które znalazłam u Larissy. Większości ludzi nie znałam, ale Dumbledore był bardzo pomocny i pomógł mi się z nimi skontaktować i przekazać im listy. Bałam się robić to przez sowę; wolałam robić to osobiście.

- To jest list od Larissy - powiedziałam cicho, podchodząc do niego z wyciągniętą ręką. - Obiecałam jej, że rozdam je wszystkie.

Ten zbladł potwornie i wyciągnął drżącą rękę po list, który szybko schował w jakiejś kieszeni od szaty. Uniósł lekko brwi, jakby w podziękowaniu, po czym udał się do salonu razem ze swoją żoną i Blackami, gdyż robiło się już tu nieco tłoczno. Ja również tam poszłam, zajęta rozmową z Syriuszem.

Pierwszy raz widziałam salon i jadalnię, ale udało mi się powstrzymać wytrzeszczenie oczu i opuszczenie szczęki. Salon był urządzony z takim przepychem, że prawie mnie zemdliło od tych pieniędzy i bogactwa. Od razu więc przeszłam do jadalni, gdzie stały dwa stoły. Jeden główny na kilkanaście osób oraz drugi, okrągły, przy którym miały siedzieć dzieci. Zobaczyłam karteczkę ze swoim imieniem między miejscami Syriusza i Dorcas, co bardzo mnie ucieszyło. Usiadłam, wciąż zajmując się rozmową z moim 'bratem', lecz po chwili do środka weszli Malfoyowie.

Lucjusz od razu skierował się do nas, ale przywitał się tylko z Rabastanem, Rudolfem i Regulusem, a nas zignorował kompletnie. Dokładnie to samo uczyniła Bellatriks Black, która przyszła jako pierwsza z trójki sióstr. Andromeda skinęła wszystkim głową, po czym zajęła swoje miejsce, a Narcyza energicznie przytuliła wszystkich (choć u Lucjusza dodała też szybkie cmoknięcie). Byłam zaskoczona, że i ja zostałam przytulona.

Zasiedliśmy wszyscy, oczekując na przybycie Potterów, a, choć dorośli prowadzili nieco wymuszoną gadkę-szmatkę, przy naszym stoliku wszyscy milczeli. Po dziesięciu minutach niezręcznej ciszy do sali weszli Fleamont, Euphemia i James Potterowie.

James od razu podszedł do mnie z tym swoim huncwockim uśmieszkem.

- Ruda! - zakrzyknął i mnie przytulił.

- James! - odkrzyknęłam i również go objęłam.

Dorośli patrzyli na to skonsternowani. Euphemia uśmiechnęła się tylko z lekkim politowaniem, a Fleamont zmarszczył brwi.

Według etykiety James powinien najpierw przywitać Dorcas, potem wszystkich chłopców od najstarszego, potem dziewczyny na tej samej zasadzie, a potem mnie, jako "niższą" rodzajowo.

Ale go to, oczywiście, nie obchodziło. Przytulił Dorcas, z Syriuszem przywitał się jak z bratem, a reszcie skinął tylko głową, nieco się krzywiąc, gdy napotkał wzrok Lucjusza.

Po chwili na stół wniesiono potrawy, a ja zajęłam się swoim talerzem. Dorośli na nowo podjęli rozmowę, a u nas dalej wszyscy milczeli. Gdy na stół wniesiono ogromną, doprawianą świnię z jabłkiem w pysku, do sali wpadł młody chłopak w nieco startych dżinsach i kurtce ze smoczej skóry. Był przystojny, opalony, a jego włosy wyglądały, jakby właśnie wstał z łóżka.

- O, nie - jęknęła Dorcas, widząc chłopaka.

- Kto to jest? - spytałam szeptem.

Zanim jednak zdążyła mi odpowiedzieć, ten zakrzyknął wesoło: "Siemaneczko, wszystkim!", po czym popędził w podskokach do stołu, wyjmując jabłko z ust wieprza i zaczął je podgryzać.

- Co ty tu robisz, Darren? - warknął pan Meadowes, a ja pierwszy raz widziałam go tak wzburzonego.

- To jest mój brat marnotrawny - mruknęła Dorcas, zaciskając dłoń na widelcu. - Wrócił po sześciu latach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro