Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.6

- Te święta minęły zdecydowanie za szybko - stwierdziła Dorcas, zapinając wszystkie klamry w swoim kufrze. Potem opadła na niego, podpierając się łokciami na kolanach. - Aż mi szkoda wracać do Hogwartu.

- Szczerze mówiąc, to mnie też jest ciężko. Przywykłam do mamy budzącej mnie codziennie rano - westchnęłam.

- Tego to akurat nie będzie mi brakować! - wykrzyknęła szatynka. - Nie znoszę wstawać wcześnie rano, a twoi rodzice to chyba oszaleli z tymi porami - jęknęła.

- Siódma rano to jest całkiem normalna pora!

- No chyba dla ciebie! - Złapała poduszkę leżącą na łóżku i rzuciła nią we mnie. Niestety, miała potwornego cela i trafiła w klatkę z sową, którą dostałam od rodziców na święta. - Na brodę Merlina!

Klatka otworzyła się, a z niej wyleciała Pandora, skrzecząc potwornie. Gdy próbowałyśmy ją uspokoić, do pokoju wpadli rodzice i również zaczęli się wydzierać, co zdecydowanie nie pomogło. Dorcas stanęła na kufrze i wyciągnęła ręce do góry, próbując złapać moją biało-brązową płomykówkę, ale ta zestresowała się i po chwili biała plama ozdobiła koszulkę mojej przyjaciółki. Krzyki zachęty rodziców, wrzask rozpaczy Dor, moje nawoływania do powrotu do klatki i zapach przekąsek przyciągnął Petunię, która zapiszczała tak głośno, że szyby w oknach zadrżały. Gruba Dama to mogłaby się od niej uczyć. W każdym razie ten pisk był już kumulacją dla Pandory. Straciła poczucie równowagi i wpadła w lampę.

Białe i brązowe piórka wypełniły pomieszczenie, a moja płomykówka opadła wprost na ramiona taty, który dzięki swojemu refleksowi ją złapał. Dzięki Merlinowi nic się jej nie stało i po chwili cała i zdrowa, choć w lekkim szoku, siedziała w klatce. Dorcas, w ramach przeprosin, odstąpiła Pandorze wszystkie szczury, które miał otrzymać Zeus, na co ten oczywiście się obraził i odleciał, żeby upolować swoje własne. Największym problemem okazała się być bluzka mojej przyjaciółki, gdyż, jak się okazało, ubrania wykonane z tafty jedwabnej można prać tylko i wyłącznie w pralniach chemicznych lub czarami. Ani jednego, ani drugiego pod ręką nie miałyśmy.

- Po prostu to złożę i wezmę do Hogwartu, gdzie użyję czarów - jęknęła męczenniczo Dora.

- Obie dobrze wiemy, że to sprawi, że wszystkie twoje ubrania zaczną śmierdzieć sowią kupą. Może po prostu wyślij z tym Zeusa - zaproponowałam, po czym spojrzałam na pustą klatkę. - Oh.

- Tia... Może wyślę z tym Pandorę?

Ożywiłam się nieco, po czym szturchnęłam płomykówkę palcem wskazującym, na co ta się zachwiała i padła płasko na ściółkę w klatce. Nie poruszyła się nawet o centymetr.

- Emm... Chyba się zawiesiła - uznałam, drapiąc się po szyi niezbyt pewnie. - Może po prostu dam ci parę worków, zawiniesz to i weźmiemy do przedziału. Co ty na to?

- Cały przedział będzie śmierdzieć - syknęła ponuro, zatapiając twarz w poduszce. - Wam tego nie zostawię, bo to nie ma najmniejszego sensu, więc muszę to jakoś przetransportować.

- Cóż... - zaczęłam powoli. - Ale pomyśl o pozytywach. My przeżyjemy w tym przedziale, dotrzemy do Hogwartu, a tam będziesz miała boską, wyczyszczoną bluzkę na Wielką Imprezę Huncwotów, która jest planowana na najbliższy weekend. A jeśli to cię nie pociesza, to potem zabiorę cię do kuchni, gdzie skrzaty przygotują nam twoje ulubione... coś się stało? - zapytałam, gdy Dorcas nagle poderwała głowę i spojrzała na mnie, jakbym była geniuszem.

- Jesteś geniuszem, Lils! - wykrzyknęła, rzucając mi się na szyję.

- To już wiem, ale możesz mi powiedzieć, w jaki sposób doszłaś do tego wniosku?

- Po prostu nakażę mojemu skrzatowi domowemu, żeby ją tam odstawił. - Odsunęła się, klasnęła w dłonie, po czym spojrzała niepewnie na moją bluzkę. - No, w sumie, to poproszę ją, żeby odłożył tam obie bluzki.

Spojrzałam na dół z krzywą miną i zobaczyłam wielką, białą plamę na swoim podkoszulku, która pojawiła się tam poprzez przytulenie.

- Wspaniale.

***

- Lily! Dorcas! - Usłyszałam krzyk Ann, a po chwili zauważyłam, jak ta macha do nas ręką, wywołując tajfuny po drugiej stronie peronu. Spojrzałyśmy po sobie z Dorą i zaśmiałyśmy się równocześnie, kierując nasze wózki w stronę blondynki. Ta stała ze swoją starszą siostrą Marleną, która pożegnała się z nią, widząc nas i teleportowała się do domu.

Z rodzicami pożegnałyśmy się całe dziesięć minut temu, gdy odprowadzili nas pod barierkę. Mama nie płakała już, a tata objął mnie mocno, ale powiedział zwykłe "będę tęsknić, Lils", zamiast tego co było we wrześniu. Chyba już się pogodzili z tym, że chodzę do szkoły tak oddalonej.

- Tak bardzo za wami tęskniłam - wykrzyknęła Ann, rzucając się nam w ramiona. - Merlinie, ile to czasu minęło!

- Też za tobą tęskniłyśmy - powiedziała Dorcas. - A gdzie jest Ala?

- Nie widziałam jej. - Blondynka zmarszczyła brwi, a ja westchnęłam ponuro. - Chyba nie jest zła za to przed świętami, prawda? - Jej oczy napełniły się łzami, a ja od razu poczułam obowiązek przytulenia jej i powiedzenia, że wszystko będzie dobrze. Tak właśnie na wszystkich działała Ann. Była mała, drobniutka i zdecydowanie wyglądała, jakby jeden podmuch wiatru miał ją porwać. Jej wrażliwy, kochany charakter tylko sprawiał, że wszyscy ją lubili.

- Nie martw się, blondi. - Usłyszałyśmy głos po naszej prawej. - Nie potrafię się obrażać dłużej niż dwie godziny - zaśmiała się Ala, mierzwiąc swoje krótkie, brązowe włosy. Stała uśmiechnięta obok swojego kufra, ale po chwili leżała już na nim, gdy rzuciłyśmy się na nią w trójkę.

Leżałyśmy tak przez chwilę tuż obok jej nieco skrępowanych rodziców, po czym z lokomotywy wydobył się obłoczek pary i głośny dźwięk sygnalizujący odjazd za parę minut. Zebrałyśmy się więc. Ala pożegnała z rodzicami, a my popędziłyśmy do pociągu, żeby zająć jakiś przedział.

Oczywiście, jak to się w życiu zdarza, jedyne wolne miejsca były na samym końcu. Trzy przedziały. Jeden, w którym siedziały dwie krukonki, które nie wyglądały na zdrowe umysłowo. W drugim siedział ślizgon który spojrzał na nas spod byka, gdy tylko zajrzałyśmy do środka. W trzecim siedziała puchonka dłubiąca w nosie i krukon zjadający woszczyznę z uszu. Bleh.

- Chyba najmniej groźnie wygląda ten pierwszy - wyszeptała do mnie Dorcas, a ja pokiwałam głową.

Ann weszła do środka i uśmiechnęła się przyjaźnie.

- Można? - spytała grzecznie.

Dziewczyna po prawej miała długie, nieco splątane, blond włosy. Jej oczy były wytrzeszczone, a potwornie grube okulary jeszcze je powiększały. Uniosła na chwilę wzrok znad swojej książki, spojrzała na dziewczynę naprzeciwko siebie i po chwili skinęła głową, wracając do lektury.

Dziewczyna po lewej, natomiast, również była blondynką, ale jej włosy podchodziły pod biel. Wyglądała na o wiele bardziej inteligentną. Jej szare oczy wodziły po tekście gazety, którą miała przed sobą. Gdy uniosła wzrok i światło padło na jej twarz, uderzyło mnie jej piękno. Była naprawdę śliczna. Jej blada, porcelanowa cera nieco się stapiała z jasnymi włosami, ale nie wyglądało to, o dziwo, źle. Jej żywe, niebieskie oczy przeszywały mnie na wskroś.

- Jasne, siadajcie. - Wzruszyła smukłym ramieniem, a potem spojrzała na swoją koleżankę. - Jestem Pandora. A to Sybilla.

Sybilla nie oderwała się od książki, pozwalając mówić Pandorze w swoim imieniu.

Usiadłyśmy wszystkie, wymieniając nieco skrępowane spojrzenia. Znałam obie doskonale, gdyż często padały ofiarą wyśmiewania przez innych. Oczywiście nikt nie wyśmiewał się z nich wprost - były nieco zbyt potężne. Słyszałam, że Pandora wymiatała w zaklęciach i co chwila wymyślała jakieś nowe, nigdy nie zważając na to, czy stawiały ją w niebezpiecznej sytuacji. Sybilla natomiast była niezbyt potężną wieszczką i chyba nie rozróżniała jednego końca różdżki od drugiego, ale trzymała się blisko swojej przyjaciółki, która ją chroniła.

- Przyglądasz mi się - stwierdziła melodyjnym głosem, nie odrywając wzroku od swojej gazety. - Oceniasz mnie - dodała lekko, a jej błękitne oczy znowu zaczęły mnie przeszywać. - I co? Zastanawiasz się, czemu zyskałam opinię wariatki?

W jej głosie nie było wyrzutu ani też ciekawości. On był zupełnie wyprany z jakichkolwiek emocji.

- Krąży opinia o tym, że jesteś dziwaczką. Zastanawiałam się, czemu.

Tamta wzruszyła ramieniem, kończąc temat. Resztę podróży spędziłyśmy w dość niezręcznej ciszy przerwanej tylko na chwilę przez przybycie Alicji. Nie skomentowała, na szczęście, ani Pandory - pięknej świruski, ani Sybilli - nawiedzonej wieszczki.

Gdy pociąg stanął w końcu na peronie, wypuszczając ostatni obłok pary, wyszłyśmy jak najszybciej (po części uciekając przed dwoma krukonkami). Znalazłyśmy huncwotów, co - nie wierzę, że to mówię - było wybawieniem. Te dziewczyny były dziwne. Autentycznie bardzo dziwne. Nie podzielałam opinii innych, że skoro są dziwne, to trzeba się z nich wyśmiewać i je odizolować, ale mimo wszystko gdybym miała spędzić następne kilkanaście minut będąc przeszywaną przez lodowatoniebieskie spojrzenie, wykitowałabym na miejscu.

- Ta podróż była dziwna - stwierdziła Ala, jak tylko wsiadłyśmy do powozu.

- Taa... - ziewnęła cicho Ann. - To było potworne.

- Nie znoszę się nie odzywać - dodała Dorcas. - Dziwię się, że tyle wytrzymałam.

A potem spojrzały wszystkie na mnie, czekając, aż dołączę do ich kółeczka nienawiści. Ja stwierdziłam, że będę ponad to i tylko wzruszyłam ramionami.

Powóz ruszył sam z siebie i po chwili dołączyliśmy do sznurka innych karoc. Huncwoci od razu zaczęli rozprawiać o tym, jakim żartem rozpoczną nowy semestr. Dorcas włączyła się w ich dyskusję, Ala zaczęła rzucać pomysły na zaklęcia, których mogliby użyć, a Ann uśmiechała się nieśmiało, od czasu do czasu wtrącając jakieś uwagi. Ja siedziałam cicho, wpatrując się w krajobraz przede mną.

- Też to czujecie? - spytała Ann.

Zmarszczyłam brwi i zaciągnęłam się. Nie czułam niczego dziwnego.

- Eee... a co konkretnie mamy czuć? - zapytała Alicja.

- Coś nadchodzi... coś mrocznego... - wyszeptała, jakby nie była sobą. Jej głos zrobił się nieco chrapliwy, oczy miała wytrzeszczone i była o wiele bledsza niż zwykle, a to wydawało się być niemożliwe. Gdy to powiedziała, spojrzała mi prosto w oczy, a potem zesztywniała całkowicie. - Jesteśmy w niebezpieczeństwie.

- Ann... - zaczęłam, gdy nagle ta opadła na podłogę w konwulsjach. - Ann!

Doskoczyliśmy wszyscy do niej, a ta złapała mnie za rękę. Uniosła nieco głowę i dostrzegłam, że jej zwykle niebieskie oczy są teraz praktycznie fioletowe. Po chwili drgawki ustały, a jej głowa opadła.

- Ann? Annie, Annuś, słońce - szeptała przeraźliwie Dor, nieco nią potrząsając. - No, obudź się, no!

Ta leżała jeszcze chwilę zemdlona, po czym jęknęła głośno i podniosła się gwałtownie, wciągając szybko powietrze.

- C-co się stało? - zapytała cicho, marszcząc uroczo swoje jasne brwi. - Dlaczego leżę na podłodze?

- U-upadłaś - wystękałam. - Wygadywałaś jakieś dziwne rzeczy... Ann... co ci się stało?

Ta zacisnęła swoje malinowe wargi i opuściła wzrok. James i Syriusz pomogli jej usiąść z powrotem na ławce, po czym Remus przytknął jej dłoń do czoła.

- Gorączki nie ma - stwierdził, po czym przyjrzał się jej uważnie. - Ann, masz w swojej rodzinie wróżbitów?

Ta wytrzeszczyła lekko oczy, po czym zaczęła gorączkowo kręcić głową w zaprzeczeniu.

- Jesteś pe... - zaczął się dopytywać, patrząc jej prosto w oczy, ale ta szybko mu przerwała.

- Tak! - wykrzyknęła i to był pierwszy raz w życiu kiedy usłyszałam jej krzyk, więc aż mnie wbiło w ławkę. Ann nigdy nie podnosiła głosu. Po chwili rozejrzała się niepewnie i odchrząknęła, dodając o wiele spokojniejszym tonem. - Tak, na pewno. Wiedziałabym o tym.

Po czym opuściła wzrok, a następne kilka minut spędziliśmy w całkowitej ciszy przerywanej tylko chrumkaniem i mlaskaniem Petera.

Gdy wózek się zatrzymał, wypadła z niego jako pierwsza i popędziła do skrzydła szpitalnego, mijając po drodze McGonagall i mówiąc do niej coś cicho. Wymieniliśmy niepewne spojrzenia, gdy McSztywna spojrzała na nas nieodganionym wzrokiem i pokiwała lekko głową.

- Czy wy coś wiecie? - spytał James, patrząc na miejsce, w którym zniknęła nasza przyjaciółka.

- Nie - powiedziała Dorcas, wypowiadając na głos myśli nas trzech. - Ale to jest bardzo podejrzane.

Ruszyliśmy w ciszy do Wielkiej Sali. Jedliśmy kolację, grzebiąc ponuro widelcami, ale Ann nie przyszła. Nie było też jej w dormitorium, gdy już tam poszłyśmy.

- Idę do McGonagall - powiedziałam. - Martwię się o Ann.

Te nic nie powiedziały, kiwając tylko głowami. Wyszłam więc przez portret, nie zatrzymując się na krótkie pogaduszki z Grubą Damą. Moje nogi, jakby same z siebie, prowadziły mnie do gabinetu głowy Gryffindoru. Gdy stanęłam pod jej drzwiami, uniosłam rękę by zapukać, gdy dostrzegłam, że drzwi są uchylone. Usłyszałam ciche głosy, więc opuściłam dłoń i zaczęłam się przysłuchiwać. Co poradzić na to, że byłam bardzo ciekawskim dzieckiem?

- Panno McKinnon, to jest bardzo wyjątkowy dar, nie powinnaś być z niego... - Usłyszałam głos McGonagall.

- Pani profesor, dopóki wizje zdarzały się w momencie, gdy nikogo obok mnie nie było, to nie był problem... ale teraz? Wszyscy to widzieli... - wyszeptała Ann.

- Przyjaciele na pewno pani nie odtrącą. Dar jasnowidzenia to nie jest choroba tylko dar. Panna Meadowes jest metamorfomagiem i nikt z was jej za to nie będzie potępiał. Przecież to czyni was tylko bardziej wyjątkowymi.

Dorcas była czym?

- To Dorcas jest metamorfomagiem? - spytała Ann w lekkim szoku.

Zapadła cisza.

- To ona wam nie powiedziała? - spytała kobieta, poprawiając nerwowo okulary. - W takim razie, niech to zostanie między nami, panno McKinnon. I wracając do jasnowidzenia, profesor Dumbledore poprosił Horacego, żeby uwarzył eliksir, który będzie tłumił wizje na jakiś czas. Ale... jesteś tego pewna?

- Tak, jestem. wiem, jaka chodzi opinia o wieszczkach. Proszę tylko spojrzeć na Sybillę Trelawney - powiedziała, a ja poczułam wyrzuty sumienia za to, że prawie się wyśmiewałam z tej krukonki tylko dlatego, że jest stukniętą jasnowidzką.

- Panna Trelawney - odchrząknęła nauczycielka. - Jest nieco specyficznym przypadkiem. Ona ma wizje tylko czasami, a resztę zmyśla. Natomiast ty... - Zawiesiła na chwilę głos. - Kontaktowałam się z Katherine, naszą nauczycielką wróżbiarstwa. Może ci pomóc, jeśli postanowisz nie brać tego eliksiru.

Zapadła na chwilę cisza.

- No, dobrze. Byłabym wdzięczna za lekcje z nią. Może nie będzie tak źle. A biorąc pod uwagę to, że Lily jeszcze nie uciekła, choć dowiedziała się, kim jestem, może wcale nie musiałam się obawiać tak bardzo reakcji przyjaciół.

McGonagall się uśmiechnęła i machnęła różdżką, a drzwi otworzyły się szeroko, ukazując podsłuchującą mnie. Wspaniale.

- Eee... przepraszam, ja przyszłam... - zaczęłam się jąkać. - A potem miałam pójść i, znaczy się, chodzi mi o to, że... nieważne.

- No! Jak widzisz, panna Evans, w całej swojej jąkającej się osobie, wcale nie uważa cię za stukniętą, więc nie masz, co się martwić - stwierdziła wesoło nauczycielka, na co się zarumieniłam, a po chwili spoważniała. - Ale musisz pamiętać, że śmierciożercy będą na ciebie polować. Twój dar jest bardzo wyjątkowy - ostrzegła, po czym wygoniła nas obie, tłumacząc się godziną nocną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro