1.6
- Te święta minęły zdecydowanie za szybko - stwierdziła Dorcas, zapinając wszystkie klamry w swoim kufrze. Potem opadła na niego, podpierając się łokciami na kolanach. - Aż mi szkoda wracać do Hogwartu.
- Szczerze mówiąc, to mnie też jest ciężko. Przywykłam do mamy budzącej mnie codziennie rano - westchnęłam.
- Tego to akurat nie będzie mi brakować! - wykrzyknęła szatynka. - Nie znoszę wstawać wcześnie rano, a twoi rodzice to chyba oszaleli z tymi porami - jęknęła.
- Siódma rano to jest całkiem normalna pora!
- No chyba dla ciebie! - Złapała poduszkę leżącą na łóżku i rzuciła nią we mnie. Niestety, miała potwornego cela i trafiła w klatkę z sową, którą dostałam od rodziców na święta. - Na brodę Merlina!
Klatka otworzyła się, a z niej wyleciała Pandora, skrzecząc potwornie. Gdy próbowałyśmy ją uspokoić, do pokoju wpadli rodzice i również zaczęli się wydzierać, co zdecydowanie nie pomogło. Dorcas stanęła na kufrze i wyciągnęła ręce do góry, próbując złapać moją biało-brązową płomykówkę, ale ta zestresowała się i po chwili biała plama ozdobiła koszulkę mojej przyjaciółki. Krzyki zachęty rodziców, wrzask rozpaczy Dor, moje nawoływania do powrotu do klatki i zapach przekąsek przyciągnął Petunię, która zapiszczała tak głośno, że szyby w oknach zadrżały. Gruba Dama to mogłaby się od niej uczyć. W każdym razie ten pisk był już kumulacją dla Pandory. Straciła poczucie równowagi i wpadła w lampę.
Białe i brązowe piórka wypełniły pomieszczenie, a moja płomykówka opadła wprost na ramiona taty, który dzięki swojemu refleksowi ją złapał. Dzięki Merlinowi nic się jej nie stało i po chwili cała i zdrowa, choć w lekkim szoku, siedziała w klatce. Dorcas, w ramach przeprosin, odstąpiła Pandorze wszystkie szczury, które miał otrzymać Zeus, na co ten oczywiście się obraził i odleciał, żeby upolować swoje własne. Największym problemem okazała się być bluzka mojej przyjaciółki, gdyż, jak się okazało, ubrania wykonane z tafty jedwabnej można prać tylko i wyłącznie w pralniach chemicznych lub czarami. Ani jednego, ani drugiego pod ręką nie miałyśmy.
- Po prostu to złożę i wezmę do Hogwartu, gdzie użyję czarów - jęknęła męczenniczo Dora.
- Obie dobrze wiemy, że to sprawi, że wszystkie twoje ubrania zaczną śmierdzieć sowią kupą. Może po prostu wyślij z tym Zeusa - zaproponowałam, po czym spojrzałam na pustą klatkę. - Oh.
- Tia... Może wyślę z tym Pandorę?
Ożywiłam się nieco, po czym szturchnęłam płomykówkę palcem wskazującym, na co ta się zachwiała i padła płasko na ściółkę w klatce. Nie poruszyła się nawet o centymetr.
- Emm... Chyba się zawiesiła - uznałam, drapiąc się po szyi niezbyt pewnie. - Może po prostu dam ci parę worków, zawiniesz to i weźmiemy do przedziału. Co ty na to?
- Cały przedział będzie śmierdzieć - syknęła ponuro, zatapiając twarz w poduszce. - Wam tego nie zostawię, bo to nie ma najmniejszego sensu, więc muszę to jakoś przetransportować.
- Cóż... - zaczęłam powoli. - Ale pomyśl o pozytywach. My przeżyjemy w tym przedziale, dotrzemy do Hogwartu, a tam będziesz miała boską, wyczyszczoną bluzkę na Wielką Imprezę Huncwotów, która jest planowana na najbliższy weekend. A jeśli to cię nie pociesza, to potem zabiorę cię do kuchni, gdzie skrzaty przygotują nam twoje ulubione... coś się stało? - zapytałam, gdy Dorcas nagle poderwała głowę i spojrzała na mnie, jakbym była geniuszem.
- Jesteś geniuszem, Lils! - wykrzyknęła, rzucając mi się na szyję.
- To już wiem, ale możesz mi powiedzieć, w jaki sposób doszłaś do tego wniosku?
- Po prostu nakażę mojemu skrzatowi domowemu, żeby ją tam odstawił. - Odsunęła się, klasnęła w dłonie, po czym spojrzała niepewnie na moją bluzkę. - No, w sumie, to poproszę ją, żeby odłożył tam obie bluzki.
Spojrzałam na dół z krzywą miną i zobaczyłam wielką, białą plamę na swoim podkoszulku, która pojawiła się tam poprzez przytulenie.
- Wspaniale.
***
- Lily! Dorcas! - Usłyszałam krzyk Ann, a po chwili zauważyłam, jak ta macha do nas ręką, wywołując tajfuny po drugiej stronie peronu. Spojrzałyśmy po sobie z Dorą i zaśmiałyśmy się równocześnie, kierując nasze wózki w stronę blondynki. Ta stała ze swoją starszą siostrą Marleną, która pożegnała się z nią, widząc nas i teleportowała się do domu.
Z rodzicami pożegnałyśmy się całe dziesięć minut temu, gdy odprowadzili nas pod barierkę. Mama nie płakała już, a tata objął mnie mocno, ale powiedział zwykłe "będę tęsknić, Lils", zamiast tego co było we wrześniu. Chyba już się pogodzili z tym, że chodzę do szkoły tak oddalonej.
- Tak bardzo za wami tęskniłam - wykrzyknęła Ann, rzucając się nam w ramiona. - Merlinie, ile to czasu minęło!
- Też za tobą tęskniłyśmy - powiedziała Dorcas. - A gdzie jest Ala?
- Nie widziałam jej. - Blondynka zmarszczyła brwi, a ja westchnęłam ponuro. - Chyba nie jest zła za to przed świętami, prawda? - Jej oczy napełniły się łzami, a ja od razu poczułam obowiązek przytulenia jej i powiedzenia, że wszystko będzie dobrze. Tak właśnie na wszystkich działała Ann. Była mała, drobniutka i zdecydowanie wyglądała, jakby jeden podmuch wiatru miał ją porwać. Jej wrażliwy, kochany charakter tylko sprawiał, że wszyscy ją lubili.
- Nie martw się, blondi. - Usłyszałyśmy głos po naszej prawej. - Nie potrafię się obrażać dłużej niż dwie godziny - zaśmiała się Ala, mierzwiąc swoje krótkie, brązowe włosy. Stała uśmiechnięta obok swojego kufra, ale po chwili leżała już na nim, gdy rzuciłyśmy się na nią w trójkę.
Leżałyśmy tak przez chwilę tuż obok jej nieco skrępowanych rodziców, po czym z lokomotywy wydobył się obłoczek pary i głośny dźwięk sygnalizujący odjazd za parę minut. Zebrałyśmy się więc. Ala pożegnała z rodzicami, a my popędziłyśmy do pociągu, żeby zająć jakiś przedział.
Oczywiście, jak to się w życiu zdarza, jedyne wolne miejsca były na samym końcu. Trzy przedziały. Jeden, w którym siedziały dwie krukonki, które nie wyglądały na zdrowe umysłowo. W drugim siedział ślizgon który spojrzał na nas spod byka, gdy tylko zajrzałyśmy do środka. W trzecim siedziała puchonka dłubiąca w nosie i krukon zjadający woszczyznę z uszu. Bleh.
- Chyba najmniej groźnie wygląda ten pierwszy - wyszeptała do mnie Dorcas, a ja pokiwałam głową.
Ann weszła do środka i uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Można? - spytała grzecznie.
Dziewczyna po prawej miała długie, nieco splątane, blond włosy. Jej oczy były wytrzeszczone, a potwornie grube okulary jeszcze je powiększały. Uniosła na chwilę wzrok znad swojej książki, spojrzała na dziewczynę naprzeciwko siebie i po chwili skinęła głową, wracając do lektury.
Dziewczyna po lewej, natomiast, również była blondynką, ale jej włosy podchodziły pod biel. Wyglądała na o wiele bardziej inteligentną. Jej szare oczy wodziły po tekście gazety, którą miała przed sobą. Gdy uniosła wzrok i światło padło na jej twarz, uderzyło mnie jej piękno. Była naprawdę śliczna. Jej blada, porcelanowa cera nieco się stapiała z jasnymi włosami, ale nie wyglądało to, o dziwo, źle. Jej żywe, niebieskie oczy przeszywały mnie na wskroś.
- Jasne, siadajcie. - Wzruszyła smukłym ramieniem, a potem spojrzała na swoją koleżankę. - Jestem Pandora. A to Sybilla.
Sybilla nie oderwała się od książki, pozwalając mówić Pandorze w swoim imieniu.
Usiadłyśmy wszystkie, wymieniając nieco skrępowane spojrzenia. Znałam obie doskonale, gdyż często padały ofiarą wyśmiewania przez innych. Oczywiście nikt nie wyśmiewał się z nich wprost - były nieco zbyt potężne. Słyszałam, że Pandora wymiatała w zaklęciach i co chwila wymyślała jakieś nowe, nigdy nie zważając na to, czy stawiały ją w niebezpiecznej sytuacji. Sybilla natomiast była niezbyt potężną wieszczką i chyba nie rozróżniała jednego końca różdżki od drugiego, ale trzymała się blisko swojej przyjaciółki, która ją chroniła.
- Przyglądasz mi się - stwierdziła melodyjnym głosem, nie odrywając wzroku od swojej gazety. - Oceniasz mnie - dodała lekko, a jej błękitne oczy znowu zaczęły mnie przeszywać. - I co? Zastanawiasz się, czemu zyskałam opinię wariatki?
W jej głosie nie było wyrzutu ani też ciekawości. On był zupełnie wyprany z jakichkolwiek emocji.
- Krąży opinia o tym, że jesteś dziwaczką. Zastanawiałam się, czemu.
Tamta wzruszyła ramieniem, kończąc temat. Resztę podróży spędziłyśmy w dość niezręcznej ciszy przerwanej tylko na chwilę przez przybycie Alicji. Nie skomentowała, na szczęście, ani Pandory - pięknej świruski, ani Sybilli - nawiedzonej wieszczki.
Gdy pociąg stanął w końcu na peronie, wypuszczając ostatni obłok pary, wyszłyśmy jak najszybciej (po części uciekając przed dwoma krukonkami). Znalazłyśmy huncwotów, co - nie wierzę, że to mówię - było wybawieniem. Te dziewczyny były dziwne. Autentycznie bardzo dziwne. Nie podzielałam opinii innych, że skoro są dziwne, to trzeba się z nich wyśmiewać i je odizolować, ale mimo wszystko gdybym miała spędzić następne kilkanaście minut będąc przeszywaną przez lodowatoniebieskie spojrzenie, wykitowałabym na miejscu.
- Ta podróż była dziwna - stwierdziła Ala, jak tylko wsiadłyśmy do powozu.
- Taa... - ziewnęła cicho Ann. - To było potworne.
- Nie znoszę się nie odzywać - dodała Dorcas. - Dziwię się, że tyle wytrzymałam.
A potem spojrzały wszystkie na mnie, czekając, aż dołączę do ich kółeczka nienawiści. Ja stwierdziłam, że będę ponad to i tylko wzruszyłam ramionami.
Powóz ruszył sam z siebie i po chwili dołączyliśmy do sznurka innych karoc. Huncwoci od razu zaczęli rozprawiać o tym, jakim żartem rozpoczną nowy semestr. Dorcas włączyła się w ich dyskusję, Ala zaczęła rzucać pomysły na zaklęcia, których mogliby użyć, a Ann uśmiechała się nieśmiało, od czasu do czasu wtrącając jakieś uwagi. Ja siedziałam cicho, wpatrując się w krajobraz przede mną.
- Też to czujecie? - spytała Ann.
Zmarszczyłam brwi i zaciągnęłam się. Nie czułam niczego dziwnego.
- Eee... a co konkretnie mamy czuć? - zapytała Alicja.
- Coś nadchodzi... coś mrocznego... - wyszeptała, jakby nie była sobą. Jej głos zrobił się nieco chrapliwy, oczy miała wytrzeszczone i była o wiele bledsza niż zwykle, a to wydawało się być niemożliwe. Gdy to powiedziała, spojrzała mi prosto w oczy, a potem zesztywniała całkowicie. - Jesteśmy w niebezpieczeństwie.
- Ann... - zaczęłam, gdy nagle ta opadła na podłogę w konwulsjach. - Ann!
Doskoczyliśmy wszyscy do niej, a ta złapała mnie za rękę. Uniosła nieco głowę i dostrzegłam, że jej zwykle niebieskie oczy są teraz praktycznie fioletowe. Po chwili drgawki ustały, a jej głowa opadła.
- Ann? Annie, Annuś, słońce - szeptała przeraźliwie Dor, nieco nią potrząsając. - No, obudź się, no!
Ta leżała jeszcze chwilę zemdlona, po czym jęknęła głośno i podniosła się gwałtownie, wciągając szybko powietrze.
- C-co się stało? - zapytała cicho, marszcząc uroczo swoje jasne brwi. - Dlaczego leżę na podłodze?
- U-upadłaś - wystękałam. - Wygadywałaś jakieś dziwne rzeczy... Ann... co ci się stało?
Ta zacisnęła swoje malinowe wargi i opuściła wzrok. James i Syriusz pomogli jej usiąść z powrotem na ławce, po czym Remus przytknął jej dłoń do czoła.
- Gorączki nie ma - stwierdził, po czym przyjrzał się jej uważnie. - Ann, masz w swojej rodzinie wróżbitów?
Ta wytrzeszczyła lekko oczy, po czym zaczęła gorączkowo kręcić głową w zaprzeczeniu.
- Jesteś pe... - zaczął się dopytywać, patrząc jej prosto w oczy, ale ta szybko mu przerwała.
- Tak! - wykrzyknęła i to był pierwszy raz w życiu kiedy usłyszałam jej krzyk, więc aż mnie wbiło w ławkę. Ann nigdy nie podnosiła głosu. Po chwili rozejrzała się niepewnie i odchrząknęła, dodając o wiele spokojniejszym tonem. - Tak, na pewno. Wiedziałabym o tym.
Po czym opuściła wzrok, a następne kilka minut spędziliśmy w całkowitej ciszy przerywanej tylko chrumkaniem i mlaskaniem Petera.
Gdy wózek się zatrzymał, wypadła z niego jako pierwsza i popędziła do skrzydła szpitalnego, mijając po drodze McGonagall i mówiąc do niej coś cicho. Wymieniliśmy niepewne spojrzenia, gdy McSztywna spojrzała na nas nieodganionym wzrokiem i pokiwała lekko głową.
- Czy wy coś wiecie? - spytał James, patrząc na miejsce, w którym zniknęła nasza przyjaciółka.
- Nie - powiedziała Dorcas, wypowiadając na głos myśli nas trzech. - Ale to jest bardzo podejrzane.
Ruszyliśmy w ciszy do Wielkiej Sali. Jedliśmy kolację, grzebiąc ponuro widelcami, ale Ann nie przyszła. Nie było też jej w dormitorium, gdy już tam poszłyśmy.
- Idę do McGonagall - powiedziałam. - Martwię się o Ann.
Te nic nie powiedziały, kiwając tylko głowami. Wyszłam więc przez portret, nie zatrzymując się na krótkie pogaduszki z Grubą Damą. Moje nogi, jakby same z siebie, prowadziły mnie do gabinetu głowy Gryffindoru. Gdy stanęłam pod jej drzwiami, uniosłam rękę by zapukać, gdy dostrzegłam, że drzwi są uchylone. Usłyszałam ciche głosy, więc opuściłam dłoń i zaczęłam się przysłuchiwać. Co poradzić na to, że byłam bardzo ciekawskim dzieckiem?
- Panno McKinnon, to jest bardzo wyjątkowy dar, nie powinnaś być z niego... - Usłyszałam głos McGonagall.
- Pani profesor, dopóki wizje zdarzały się w momencie, gdy nikogo obok mnie nie było, to nie był problem... ale teraz? Wszyscy to widzieli... - wyszeptała Ann.
- Przyjaciele na pewno pani nie odtrącą. Dar jasnowidzenia to nie jest choroba tylko dar. Panna Meadowes jest metamorfomagiem i nikt z was jej za to nie będzie potępiał. Przecież to czyni was tylko bardziej wyjątkowymi.
Dorcas była czym?
- To Dorcas jest metamorfomagiem? - spytała Ann w lekkim szoku.
Zapadła cisza.
- To ona wam nie powiedziała? - spytała kobieta, poprawiając nerwowo okulary. - W takim razie, niech to zostanie między nami, panno McKinnon. I wracając do jasnowidzenia, profesor Dumbledore poprosił Horacego, żeby uwarzył eliksir, który będzie tłumił wizje na jakiś czas. Ale... jesteś tego pewna?
- Tak, jestem. wiem, jaka chodzi opinia o wieszczkach. Proszę tylko spojrzeć na Sybillę Trelawney - powiedziała, a ja poczułam wyrzuty sumienia za to, że prawie się wyśmiewałam z tej krukonki tylko dlatego, że jest stukniętą jasnowidzką.
- Panna Trelawney - odchrząknęła nauczycielka. - Jest nieco specyficznym przypadkiem. Ona ma wizje tylko czasami, a resztę zmyśla. Natomiast ty... - Zawiesiła na chwilę głos. - Kontaktowałam się z Katherine, naszą nauczycielką wróżbiarstwa. Może ci pomóc, jeśli postanowisz nie brać tego eliksiru.
Zapadła na chwilę cisza.
- No, dobrze. Byłabym wdzięczna za lekcje z nią. Może nie będzie tak źle. A biorąc pod uwagę to, że Lily jeszcze nie uciekła, choć dowiedziała się, kim jestem, może wcale nie musiałam się obawiać tak bardzo reakcji przyjaciół.
McGonagall się uśmiechnęła i machnęła różdżką, a drzwi otworzyły się szeroko, ukazując podsłuchującą mnie. Wspaniale.
- Eee... przepraszam, ja przyszłam... - zaczęłam się jąkać. - A potem miałam pójść i, znaczy się, chodzi mi o to, że... nieważne.
- No! Jak widzisz, panna Evans, w całej swojej jąkającej się osobie, wcale nie uważa cię za stukniętą, więc nie masz, co się martwić - stwierdziła wesoło nauczycielka, na co się zarumieniłam, a po chwili spoważniała. - Ale musisz pamiętać, że śmierciożercy będą na ciebie polować. Twój dar jest bardzo wyjątkowy - ostrzegła, po czym wygoniła nas obie, tłumacząc się godziną nocną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro