Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.3

Miesiąc po tym, jak huncwoci zostali oficjalnie huncwotami, wszystko było tak, jak dotychczas. Wciąż byli najbardziej lubiani w szkole i wciąż dokuczali Severusowi, a co za tym idzie, mnie i wszystkim pozostałym ślizgonom tak często, jak tylko mogli. Tracili przez to trochę punktów, ale ludzie przestali się za to złościć. Nie wiem, jakim cudem, ale James przekonał ich, że patrzenie, jak ślizgoni są kompromitowani, jest o wiele lepsze od patrzenia na puchar domów. Co za bzdura. W każdym razie, Sev pracował naprawdę ciężko. Wyglądał trochę jak topielec. Jego przetłuszczone, czarne włosy opadały mu na podkrążone oczy, dosyć sporych rozmiarów nos, zapadnięte policzki i potwornie suche, blade wargi. Mundurek wisiał na nim jak na wieszaku. Nigdzie nie był idealnie dopasowany. Gdy go raz zobaczyłam w mugolskim podkoszulku, kiedy jego współlokator przemycił mnie do pokoju wspólnego ślizgonów, przeraziłam się nie na żarty. Mogłam normalnie policzyć wszystkie jego żebra.

- To jest niezdrowe, Sev. Niszczysz sam siebie - jęknęłam mu tamtego dnia, kiedy ten nie chciał podnieść głowy znad książki. - Zaraz po kogoś pójdę! Po Slughorna, Dumbledore'a, może i nawet Lucjusza Malfoya!

Ten uniósł głowę, słysząc nazwisko swojego prefekta. Na chwilę nieodgadniona iskierka zagościła w jego oczach, a potem opadł z powrotem do podręcznika. Warknęłam wściekła i wyrwałam mu książkę z rąk i uniosłam do góry. Ten wstał natychmiast i rzucił się, by ją mi odebrać. Zmarszczyłam brwi, gdy zobaczyłam tytuł i spojrzałam mu prosto w oczy, próbując powstrzymać łzy.

- Patenty na wrogów? Sev, to jest książka z Działu Zakazanego! - Gdy zobaczyłam nutkę szaleństwa w jego oczach, przeraziłam się nie na żarty. - To już jest choroba - wyszeptałam, a potem spojrzałam na Evana Rosiera, jego współlokatora, który mnie tu wprowadził. - Sev, pójdziemy teraz do Pomfrey... - powiedziałam cicho i spokojnie. - Poinformuję Lucjusza o twoim stanie. Musi coś z tym zrobić!

- Zamierzasz rozmawiać z Lucjuszem? - parsknął bez cienia humoru w głosie. - Jesteś tylko małą szlamą. Zmiecie cię z powierzchni ziemi, gdy tylko do niego podejdziesz.

Zamarłam wtedy, gdyż dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, jak obraźliwe było to określenie. Choć ja wychowałam się w rodzinie mugolskiej i nie przejmowałam się tym wcześniej, tak teraz zabolało mnie to potwornie. Jak on... śmiał? Najwyraźniej musiał zobaczyć moją minę i usłyszeć jak Evan Rosier i Augustus Rookwood zasysają powietrze, bo obrócił się gwałtownie i przyciągnął mnie do siebie w uścisku.

- Przepraszam - powiedział głosem zduszonym nieco przez moje włosy. - Wymsknęło mi się. Ale przysięgam, że już nigdy więcej cię tak nie nazwę. - Odsunął się ode mnie i spojrzał mi głęboko w oczy. - Przysięgam na naszą przyjaźń, że więcej cię tak nie nazwę. Przysięgam, Lily.

- Panie Potter może pan? - Głos Flitwicka wyrwał mnie z moich zamyśleń. Potrząsnęłam głową, jakby chcąc odgonić niechciane myśli i powróciłam spojrzeniem do niskiego profesorka. Ten patrzył na Jamesa Pottera, mrużąc lekko oczy. Huncwot, który dotychczas gadał z Blackiem, podniósł głowę, słysząc swoje nazwisko.

- Eee... słucham? - zapytał ten trochę niepewnie. Flitwick wywrócił oczami i odwrócił się w przeciwnym kierunku, prawie spadając ze stosu swoich książek. Utrzymał jednak równowagę i wbił swoje przenikliwe spojrzenie na Alicję.

- Wątpię. - Rzucił jeszcze przez ramię. - Gdyby pan słuchał, to by pan wiedział, o co spytałem. Panno Rawley?

- Wingardium Leviosa - powiedziała spokojnie, akcentując poprawne sylaby i wykonując prawidłowy ruch różdżką. Piórko przed nią uniosło się, przyciągając spojrzenie wszystkich w klasie.

- Widzę przed panią wielką przyszłość, jeśli chodzi o ten przedmiot! - wykrzyknął przeszczęśliwy czarodziej, a potem zszedł ze swojej górki książek i podbiegł do niej, żeby pomóc jej z następnymi, nieco bardziej skomplikowanymi, zaklęciami. - Illegilibus! Znasz akcent, a ruch różdżką też? - Zaczęli rozmawiać na temat tego zaklęcia, więc znowu zatopiłam się w swoich wspomnieniach. W pewnym momencie poczułam szturchnięcie w ramię.

- Czego? - warknęłam, powstrzymując łzy. Z jakiegoś powodu wszystkie moje głęboko skrywane przez te miesiące uczucia i każde, pojedyncze wspomnienie skumulowały się we mnie, sprawiając, że chciało mi się płakać. Każdy miał kiedyś taką chwilę słabości.

- Wyluzuj, Ruda... - powiedział, a ja odwróciłam się do niego, mrużąc oczy. - Jeszcze nabawisz się nerwicy.

- Czego chciałeś? - warknęłam.

- Tylko na ciebie spojrzeć. - Uśmiechnął się na swój, huncwocki sposób i wrócił do rozmowy z Syriuszem. Byłam mu za to bardzo wdzięczna, bo już prawie nie wytrzymałam. Spokojnie, Lily, spokojnie. Jeszcze tylko chwila, wyjdziesz i pójdziesz, gdzieś, gdzie wyrzucisz z siebie to wszystko. Odwróciłam się, westchnęłam głęboko i powachlowałam się lekko dłonią, by wysuszyć w jakiś sposób łzy, które pojawiły się niekontrolowanie w moich oczach.

- Lily? Wszystko gra? - zapytała mnie Dor niepewnie.

- Eem... Tak, jasne - odpowiedziałam szybko, uśmiechając się do niej. Niestety z mojego uśmiechu wyszedł bardziej grymas niż uśmiech, więc Dor uniosła jedną brew. Wzięłam głęboki wdech i wysiliłam się na normalny ton głosu. - Później... - wyszeptałam, skupiając się z powrotem na wykładzie Flitwicka. Czułam na sobie jej spojrzenie, lecz usilnie wpatrywałam się w niską postać nauczyciela, ignorując ją. I, o dziwo, już kolejny raz miałam halucynacje co do jej wyglądu, bo wydawało mi się, że jej włosy były przez chwilę szaro-fioletowe.

Po pięciu minutach Flitwick podniósł głowę i machnął różdżką tak, że wszystkie piórka do ćwiczeń wróciły do kartonu stojącego obok niego.

- Możecie już iść... - Nie usłyszałam reszty, bo szybko zerwałam się z krzesła i wybiegłam z sali. Popędziłam przed siebie i nim ktokolwiek zdążył wyjść z sali, ja już byłam na błoniach. Weszłam do lasu i usiadłam pod pierwszym, lepszym drzewem, które zasłaniało mi zamek. W pewnym momencie po prostu przestałam powstrzymywać łzy. Wypływały ze mnie hektolitrami, zanim mi ich zabrakło. Nie wiem, ile czasu siedziałam na dworze, ale obserwowałam jak słońce powoli zachodzi, więc chyba długo. Opłakiwałam wszystko co mogłam. Pottera, Petunię, profesorów, Severusa i huncwotów i wszystkie inne, pozostałe problemy. Wylewałam z siebie wszystkie łzy, jakie powstrzymywałam przez miesiące pobytu w szkole. Wiedziałam, że w tej chwili przyjaciółki mnie szukają. Wiedziałam, że się o mnie martwią. Ale w tej chwili byłam tak zdrętwiała, że nie mogłam się ruszyć. Łzy na moich policzkach i rzęsach pozamarzały w zetknięciu z mroźnymi podmuchami wiatru. Dopiero teraz dotarło do mnie to, że święta zbliżają się ogromnymi krokami i już była zima. Wcześniej, gdy siedziałam w zamku, nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że jest tak potwornie zimno. W pewnym momencie zaczął nawet padać śnieg, ale i na to nie zwróciłam większej uwagi.

Ale ja dalej siedziałam.

Siedziałam.

I siedziałam.

Siedziałam, nie wiedząc, ile czasu już minęło. Wiedziałam tylko, że już jest wieczór i najprawdopodobniej trwa kolacja, gdyż widziałam światło w oknach Wielkiej Sali. Objęłam się ramionami, by nieco się ogrzać, ale ruch sprawił, że zrobiło mi się zimniej. Postanowiłam więc, że nie będę wstawać, bo to by wykorzystało moje zapasy ciepła, które i tak były już uszczuplone. Wyglądałam już jak mały bałwanek, pokryty całkowicie śniegiem, gdy zauważyłam światełko. Zbliżało się ono do mnie, a ja dalej siedziałam, nie odwracając nawet głowy w tamtym kierunku. Nie miałam już na to ani grama siły.

Chwilę później przede mną pojawiła się olbrzymia postać naszego gajowego. Przysunął latarnię do mnie, a potem otrzepał śnieg z mojej twarzy.

- A ty, cholibka, chcesz tu zamarznąć na śmierć? Jest zima! - Zaczął mnie besztać za nieodpowiedzialność, a potem zacmokał lekko i podniósł mnie na nogi.

- Chodź do mnie, ogrzejesz się. - Dygotałam z zimna i w momencie, gdy ten mnie puścił, padłam na ziemię. Nie byłam w stanie normalnie ustać. Ten westchnął ciężko i złapał mnie, biorąc na ręce. Niósł mnie tak przez chwilę, aż dotarliśmy do jego chaty. W całym domu była tylko jedna izba. Rozejrzałam się po niej ostrożnie. Tuż przy drzwiach stał olbrzymi wieszak na którym powiesił swój płaszcz. Na przeciwko stała komoda wypełniona przedmiotami i dużej ilości kurzem. Po prawej, w kącie stało ogromne łóżko, a na lewo od kredensu stał stół z czterema krzesłami. Obok stołu dostrzegłam sporych rozmiarów kominek, przy którym stały dwa fotele. Wszędzie z sufitu zwisały szynki i bażanty, a jeden z ptaków gotował się w ogromnym kotle umieszczonym nad paleniskiem. Moje oczy musiały się rozszerzyć na widok ognia, gdyż gajowy się zaśmiał.

- Usiądź, zaparzę herbaty - powiedział, śmiejąc się cicho.

Usiadłam w jednym z dwóch olbrzymich foteli, zdjęłam buty i podciągnęłam kolana do klatki piersiowej. Po chwili dostałam kubek ciepłej herbaty. Była pyszna i było jej tak dużo, że w mig się rozgrzałam. Odstawiłam kubek wielkości mojej głowy na stolik i zapatrzyłam się w ogień, który powoli mnie rozgrzewał i przywracał mi krążenie .

- No, teraz powiedz mi, co ty robiłaś tam na zewnątrz.

Spojrzałam w jego czarne oczy i coś powiedziało mi, że on jest odpowiednią osobą do wyznań. Zapatrzona w kominek wyznałam mu wszystko. Słowa wylewały się ze mnie, a ja ich nawet nie kontrolowałam. Po prostu mówiłam, a gdy w końcu przerwałam, gajowy podrapał się po brodzie w zamyśleniu.

- I co się przejmujesz Potterem? Głupi żartowniś i tyle.

- On po prostu... - Tu zaczęłam szukać odpowiednich słów. - Tak bardzo przypomina mi Petunię... Hagrid pokiwał lekko głową, bym kontynuowała. - Nic mu nie zrobiłam, a dokucza mi tak, jakbym była jego największym wrogiem. Tak samo jak Petunia.

- Każde rodzeństwa się kłócą. To normalne.

Pokręciłam głową.

- My byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Przyjaźń nie kończy się od tak. - Nieświadomie powtórzyłam słowa mojego taty z peronu.

- Zazdrości i tyle.

- Nie, Hagridzie. Źle się dogadujemy, bo odkryłam, że jestem czarownicą. A to się nie zmieni. - Pociągnęłam nosem.

- Ja... - Hagrid nie zdążył dokończyć, bo rozległo się pukanie.

Gdy gajowy podszedł do drzwi i je otworzył, ja objęłam ramionami kolana. Do izby ktoś wbiegł szybkim krokiem. Ponieważ fotel był tyłem do postaci, nie mogłam zobaczyć, kto to, a byłam zbyt rozleniwiona, by się obrócić.

- Rubeusie, musisz nam pomóc - wysapała profesor McGonagall. - Zaginęła uczennica. Nie ma jej w szkole, więc musi być w lesie. Jest dosyć niska, drobna, ruda... - Zaczęła mnie opisywać, więc wychyliłam się lekko, by spojrzeć na moją opiekunkę.

- Tu jestem, pani profesor - powiedziałam cicho i wstałam, podchodząc do niej ze skruszoną miną.

- Lily, na Merlina! - Ta złapała się za klatkę piersiową, robiąc krok do tyłu. - Gryffindor traci pięć punktów. Żeby tak mnie nastraszyć... No już, wracamy. Dziękuję, Rubeusie, że się nią zaopiekowałeś.

- Nie ma sprawy, pani psor. - Mrugnął do mnie. - Wpadaj częściej, Lily.

Profesor złapała mnie za rękę i pociągnęła w kierunku zamku. Przeszłyśmy wszystkie piętra i doszłyśmy do portretu Grubej Damy.

- Złoty znicz. - Podała hasło, a ja weszłam do środka, dziękując jej jeszcze raz za troskę.

Wchodząc po schodach do dormitorium, głośno ziewnęłam. Po chwili dotarłam do drzwi od mojego dormitorium, otworzyłam drzwi i wpadłam do środka, już mając przed oczami wygodne łóżko i ciepłą kołderkę. Dorcas natychmiast rzuciła się na mnie (a ja przez zmęczenie ubzdurałam sobie, że jej włosy były słoneczno-żółte), a po chwili dołączyły się dziewczyny. Ja jednak szłam dalej, aż osiągnęłam mój cel, którym było łóżko. Zignorowałam kompletnie dziewczyny dopytujące, co się ze mną działo. Nic się nie liczyło, bo jak tylko poczułam pierzynę pode mną, zasnęłam.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro