1.2
- Masakra - jęknęła Dorcas, waląc głową w otwarty przed nią podręcznik do Zielarstwa. - Czy oni serio muszą nam tyle zadawać? Ja mam tylko jedenaście lat! - wykrzyknęła oburzona. - Chcę żyć i się bawić, a nie ślęczeć nad zadaniami domowymi.
Spojrzałam na nią z nieco wrednym uśmieszkiem, po czym zmarszczyłam brwi, gdy zobaczyłam, że jej włosy były szaro-niebieskie. Zamrugałam w szoku, a gdy spojrzałam jeszcze raz, te były już normalne, więc zrzuciłam to na grę światła.
- Przecież już i tak dwie trzecie twojego dnia to zabawa, a nauka jest zaledwie ułamkiem pozostałej jednej trzeciej - zauważyła Ann, śmiejąc się cicho.
- Że co? - spytała szatynka rozkojarzona, nie rozumiejąc nic z tego, co przed chwilą usłyszała.
- Ann chce powiedzieć, że za dużo imprezujesz, a potem się dziwisz, że masz za dużo zadań domowych - mruknęłam, zapisując ostatnie słowo na mojej pracy z eliksirów. - No! Ja na przykład skończyłam już wszystko. A dlaczego? Bo nie siedzę co wieczór w dormitorium Jamesa, próbując zwrócić na siebie uwagę Syriusza.
Dorcas była prześliczna, a jej charakter sprawiał, że wielu chłopców było w niej zauroczonych, co ona wykorzystywała.
- Posłuchaj, Lils. Nie jesteś czarownicą czystej krwi, więc nie wiesz, co znaczy dla nas dobra partia na męża. Moja mama była zaręczona z moim tatą, gdy skończyła siedem lat. Ja muszę sobie znaleźć dobrą partię przed siedemnastką. Syriusz jest zabawny, popularny i pochodzi z szanowanej rodziny, nie będąc przy okazji ślizgonem. Jest dla mnie idealny!
Jak dla mnie, taki sposób myślenia był kompletnie bez sensu. Ona miała jedenaście lat, na miłość boską!
- Skoro tak uważasz - powiedziałam, chcąc zakończyć tę kłótnię. W każdym razie, musisz skupić się też na nauce. Jak nie skończysz szkoły, będziesz miała jeszcze większy problem, by znaleźć męża. - Zażartowałam sobie.
- Serio tak myślisz? - Dziewczyna wyglądała na tak szczerze tym zaniepokojoną, że aż mi się zrobiło jej żal i poczułam wyrzuty sumienia, że tak sobie z niej zażartowałam.
- Nie, Dor. - Tamta odetchnęła z ulgą. - Ale jesteśmy w szkole, więc musimy się też choć trochę uczyć. - Poklepałam ją po ramieniu i przysunęłam swój stołek do biurka, moszcząc się obok niej. - Zrobimy tak. Dam ci moje notatki z zielarstwa, więc zadanie pójdzie ci dwa razy szybciej, a potem pomogę ci z eliksirami.
- Nie wiem, jak może ci tak dobrze iść na eliksirach. Przecież to katorga jest!
- Wystarczy uważnie czytać przepisy. Czasem niektóre rzeczy się nie zgadzają, ale Sev mi pokazał, jak to prostować. Najpierw musisz przeczytać recepturę. Potem podkładasz wszystko pod prawa Golpalotta i wszystko pięknie się prostuje. Gorzej z błędami w ilości i kierunku mieszania chochlą, ale to trzeba intuicyjnie, biorąc pod uwagę...
- Dobra, dobra! - Przerwała mi. - Lepiej daj mi notatki z zielków, bo jak się rozgadasz, to nie skończę tego przed Bożym Narodzeniem. A, na Merlina, i tak nic nie zrozumiałam z tego, co mówiłaś do mnie. - Zawiesiła na chwilę głos, a potem spojrzała na mnie niepewnie. - A czym są prawa Golpalotta?
Westchnęłam głęboko.
- Uczyliśmy się o nich na jednej z pierwszych lekcji, Dor! - zbeształam ją. - One mówią nam, w jakiej kolejności dodawać składniki, w jakich proporcjach muszą się znaleźć w kociołku i jeszcze o tym, że zawsze musi być tam jakaś ciecz. Ciebie w tej chwili interesują proporcje. Dodajesz to, mieszasz tyle i tyle w tym i tym kierunku, a potem bum! Masz gotowy eliksir. Widzisz? Prościzna! A teraz co do zielarstwa. Kiedy ty się wpatrywałaś w Syriusza jak w obrazek, my opiekowaliśmy się kłaposkrzeczkami. Musisz narysować i opisać właśnie je.
- A co to są te całe kłaposkrzeczki? - spytała Dorcas, na co ja wywróciłam oczami.
Wziełam ze swojego kufra podręcznik do zielarstwa i odszukałam zgięty róg kartki. Przeleciałam spojrzeniem po stronie i odnalazłam moment, w którym znajdywały się informacje o kłaposkrzeczkach.
- Kłaposkrzeczka - przeczytałam na głos początek formułki. - Magiczna rośliny ze zdolnością do poruszania się i wydawania dźwięków. Jest to także "na wpół czująca" roślina, która ma zdolność odczuwania zarówno bólu, jak i przyjemności. Opieka nad nią wymaga dużo cierpliwości, zaangażowania i skupienia, gdyż dodanie zbyt dużej ilości nawozu sprawia, że zaczyna ona krzyczeć i skrzeczeć, skąd też wzięła się jej nazwa. - Zamknęłam książkę z hukiem, na co siedząca na łóżku Ann podskoczyła w miejscu. - A więc proszę. Wiesz już, czym jest kłaposkrzeczka, teraz musisz tylko ją opisać własnymi słowami, zrobić mały szkic i oddać jej to jutro. A więc do roboty!
Gdy Dorcas westchnęła ze zrezygnowaniem i wyciągnęła pióro z pokrowca. Zamoczyła je w atramencie i zaczęła pisanie. Przyznam szczerze, że pisanie piórem jest jedną z cięższych rzeczy, które muszę tu robić. W ciągu swojego jedenastoletniego życia weszło mi w nawyk pisanie długopisem albo ołówkiem, więc po ten dzień nie udało mi się przestawić, a przecież już jutro miał być Listopad. Moja przyjaciółka zdążyła opisać kłaposkrzeczkę i już zabierała się do robienia szkicu, gdy nagle drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wpadła Alicja.
- Dziewczyny, tu jesteście! - wykrzyknęła, dysząc ciężko. Puściła klamkę, zgięła się w pół i zaczęła ciężko oddychać, próbując uspokoić oddech po, jak przypuszczam, szaleńczym biegu.
- Coś się stało, Ala? - spytała Dor, oczyszczając gąbeczką pióro z atramentu i wkładając je do pokrowca. - Dlaczego biegłaś?
- Jesteście spóźnione - wydyszała cicho tak, że ledwo co ją usłyszałam.
- Spóźnione? Na co? - zapytała Dor, marszcząc brwi i zerkając na zegarek stojący na jej kufrze. Ten wskazywał dwudziestą pięć.
- Na kolację. Za chwilę wszystko zniknie, nie pamiętacie? - zapytała, a ja wytrzeszczyłam oczy. Kompletnie straciłam rachubę czasu. Zerknęłam za okno i, faktycznie, było już całkowicie ciemno. Gdy zaczynałyśmy pracę z Dorą, świeciło jeszcze słońce. Jak to możliwe, że czas płynie tu o wiele szybciej?
- Muszę się tylko przebrać, bo jak mnie przyłapią w mugolskich ubraniach...
- Nie ma czasu, Lils! Za piętnaście minut wszystko zniknie - wykrzyknęła Alicja, ponuro kręcąc głową.
Westchnęłam głęboko i ruszyłam biegiem po schodach w dół, mijając wszystkich wracających uczniów. Gdy wychodziłam przez portret Grubej Damy, znokautowałam kogoś łokciem, ale nie zwróciłam na to większej uwagi i razem z dziewczynami po mojej prawej, przyspieszyłam. Gdy dobiegłyśmy już na ostatnie stopnie Wielkich Schodów, nieuważnie stanęłam na jednym ze złośliwych schodków i, oczywiście, potknęłam się, upadając ze słonią gracją na osobę, która stała tuż pod nimi. Oboje wylądowaliśmy na podłodze, ja na nim, a czarne, rozwichrzone włosy zaczęły mnie drapać w podbródek.
- Potter - jęknęłam nieco zdeformowanym (przez jego włosy) głosem, po czym podjęłam próbę zejścia z niego, co skończyło się tylko tym, że wbiłam mu łokieć w żebra.
- Auć - warknął tamten, a potem otworzył oczy i gdy zobaczył, kto na nim leży, uśmiechnął się szarmancko. - No siema, Lilka. Wiedziałem, że na mnie lecisz, ale nie że tak dosłownie. - Pacnęłam go w odpowiedzi w ramię (głównie za to, że nazwał mnie Lilką, czego nie znosiłam), a potem z wdzięcznym uśmiechem złapałam dłonie Remusa i Syriusza, którzy pomogli mi wstać. Peter, jak zwykle, stał w kącie i wsuwał czekoladowego batonika. - Jesteś strasznie koścista. Może powinnaś więcej jeść?
- Dzięki za radę, Potter - syknęłam, a potem spojrzałam przez jego ramię na stoły Wielkiej Sali. Dokładnie w tej chwili, gdy odezwał się jeden z pięciu dzwonów w Wieży Zegarowej, wszystkie talerze, półmiski i wazy zniknęły. - Niestety jednak, przez twoją wspaniałą osobę, nie zdążyłyśmy na kolację.
Ten obrócił się przez ramię i zmarszczył brwi, widząc puste półmiski. Potem zerknął na Remusa i Syriusza, którzy usilnie próbowali mu coś przekazać wymownym spojrzeniem, na co zaprotestował głową gwałtownie. Wymieniali tak przez chwilę nieme informacje, po czym James obrócił się do mnie z wymuszonym uśmiechem.
- Cóż - powiedział, zaciskając zęby niesamowicie mocno. - Myślę, że mogę uratować twoje krągłości - rzekł z wielkim powątpiewaniem, na co zmarszczyłam brwi i spiorunowałam go wzrokiem.
- Chodźcie - dodał Black z szerokim uśmiechem, łapiąc Ann i Dor i ciagnąc je za sobą. Potter wyciągnął dłoń w moim kierunku, ale ja, pamiętając, że dokładnie tą samą ręką rzucił miesiąc temu na Seva klątwę, odtrąciłam ją. Jeśli chodzi o Jamesa Pottera, to w ciągu tych dwóch miesięcy stał się jeszcze bardziej arogancki, jeszcze bardziej zadufany w sobie i jeszcze bardziej dokuczał Severusowi, czym doprowadzał mnie do szału. Wiedziałam, że Sev siedzi po nocach z książkami do obrony przed czarną magią, ćwicząc, by w pewnym momencie pobić Pottera jego własną bronią, ale niepokoiło mnie to. Mój ślizgoński przyjaciel już wcześniej był blady, ale teraz chodził jeszcze bledszy w dodatku z niezdrowymi cieniami pod oczami i naprawdę robiło mi się go szkoda, co tylko podsycało moją nienawiść do Jamesa i bandy. A moja otwarta wrogość w ich kierunku sprawiała, że stawałam się szkolnym wyrzutkiem. Nie wiem, jak to się stało, ale wszyscy, dosłownie wszyscy, poza ślizgonami ubóstwiali wręcz Jamesa Pottera. Nie wiem, jak w ciągu dwóch miesięcy udało mu się to osiągnąć, ale na pewno pomogło to, że on z Syriuszem mieli wyjątkowy urok osobisty, potrafili śmiać się z siebie (i z innych też, zwłaszcza jeśli ci inni mieli tłuste, czarne włosy i nazywali się Severus Snape) i potrafili grać na nerwach naszemu woźnemu Apollionowi Pringle, nigdy nie będąc przy tym przyłapanym. Zawsze udawało im się uciec z miejsca wypadku, a jak to robili, pozostawało nieroztrzygnioną kwestią pełną domysłów.
Ruszyłam za nimi z markotną miną, po czym, po chwili marszu w zupełnej ciszy, dotarliśmy do dosyć sporego obrazu.
- Co to ma być? Jesteśmy głodne, to pokazujesz nam obraz przedstawiający... jedzenie? - warknęłam na Jamesa, marszcząc brwi. Tylko najpodlejszy człowiek robi sobie żarty z głodnego człowieka, wykorzystując do tego jedzenie. To już była podłość do kwadratu.
- Mam ochotę zostawić cię tu głodną, by dać ci nauczkę - odpowiedział również warcząc. Stanął przede mną, górując nade mną niestety i zmrużył oczy, przeszywając mnie wzrokiem.
- Daj spokój, Jaim - jęknął zniecierpliwiony Syriusz. - Ja sam się zrobiłem głodny.
Ten zakończył naszą bitwę na spojrzenia i podszedł do obrazu. Rzucił jeszcze jedno zrozpaczone spojrzenie Syriuszowi i Remusowi, ale widząc w nich tylko zniecierpliwienie, westchnął głęboko i połaskotał gruszkę znajdującą się na obrazie. Namalowany owoc zaczął się kurczyć i skręcać, a po chwili zamienił się on w zieloną klamkę, którą Potter pociągnął. Obraz okazał się być tylko drzwiami do pomieszczenia, które na pierwszy rzut oka wyglądało jak Wielka Sala. W środku stało pięć stołów, które zostały ustawione tak, jak te w jadalni. Jedyne co się różniło to to, że na wszystkich ścianach porozwieszane były zioła i przyprawy, a wszędzie porozkładane były misy i wazy z owocami. Tuż za stołem nauczycielskim znajdowało się ogromne palenisko. Gdy chłonęłam wszystkie przepiękne zapachu i rozglądałam się dookoła, nagle jakieś dziwne stworzenie podbiegło do mnie. Było malutkie, z takimi śmiesznymi wystającymi uszami, wytrzeszczonymi oczami i dość nieproporcjonalnym nosem. Wrzasnęłam przerażona i z wytrzeszczonymi oczami odskoczyłam na bok, prawie przewracając przy tym oczywiście nikogo innego jak Jamesa zarozumialca Pottera. Na szczęście ten zachował równowagę i nie wpadli w półmisek z wrzątkiem.
- Ja wiem, że należysz do grona moich fanek, które bardzo chcą się ze mną umówić, ale wolałbym nie przeżyć randki w szpitalu z oparzeniami trzeciego stopnia - burknął do mnie, stawiając mnie na nogi i odsuwając się ode mnie. I oczywiście, jak zwykle, nie miałam zielonego pojęcia, jak go zripostować, więc zrobiłam to, co każda inna, dojrzała kobieta zrobiłaby na moim miejscu - wytknęłam mu język.
- C-co to jest za stworzenie? - wyjęczałam, patrząc na nie ze strachem. Od kiedy z Mrocznego Lasu wybiegł ogromny pająk goniony przez Hagrida, byłam zrażona do wszelkich magicznych stworzeń.
- Pani się przestraszyła Potworka - wyszeptało stworzenie. - Zły Potworek, zły! Przestraszył biedną panią. - Stworzenie podbiegło do stołu ślizgonów i zaczęło uderzać głową w ławkę. - Zły Potworek, zły Potworek!
- Nie! Przestań! - wykrzyknęła Ann, a ja podbiegłam do Potworka i odciągnęłam go od ławki. Wyrywał się chwilę, ale uspokoił się po minucie.
- Co to są za stworzenia? - spytałam ze zmarszczonymi brwiami, gdy odstawiłam Potworka na podłogę.
- Skrzaty domowe - odpowiedziała Dor, zanim Potter zdążył otworzyć usta. - Strasznie służalcze stworzenia. Całym ich sensem życiowym jest służenie czarodziejom i bardzo się lubią karać za każde swoje przewinienie, co zaprezentował nam ten oto Potworek. Nie wiedziałam, że to one gotują w Hogwarcie...
- Cóż... Zatrudniła je osobiście Helga Hufflepuff. Większość przepisów zostało ułożonych właśnie przez nią - powiedział Remus, wskazując na wielką księgę leżącą na jednym ze stolików.
- I sprawują się doskonale! - wykrzyknęła Alicja radośnie. - Wszystkie posiłki są wspaniałe! - dodała równie głośno, ściągając na siebie pełne uwielbienia spojrzenia skrzatów. Natychmiast przybiegło do niej kilka z nich, oferując rozmaite ciastka, ciasta i babeczki.
- No! - wykrzyknął Syriusz. - Wy chyba byłyście głodne, no nie?
Nie wiem, czy to było jakieś hasło, ale na słowo "głodne" od razu pojawiło się przy mnie parę skrzatów, które biegły do nas, prawie potykając się o swoje poszewki, oferujące najróżniejsze słodkości a także i nieco poważniejsze posiłki. Musiałam się wycofać pod naporem tych wszystkich ofert i licytacji.
- J-ja... Wystarczy mi tylko parę ciastek i kubek z herbatą. Naprawdę.
Mogłam chyba bardziej sprostować, co chciałabym zjeść, bo po chwili otrzymałam po kilka ciastek czekoladowych, owsianych, kokosowych, waniliowych, orzechowych, kilka z nadzieniem karmelowym i jeszcze przeróżne z posypkami i polewami. Już nie mówiąc o tym, ile kubków herbaty o ilu różnych smakach otrzymałam. Generalnie wszystko to wystarczyłoby do wykarmienia każdego gryfona w dormitorium i jeszcze coś by zostało. W końcu złapałam pierwszy lepszy kubek i parę ciastek czekoladowych, napchałam kilka owsianych do kieszeni i po gorącym zapewnieniu, że jeszcze to wrócę, wycofałam się do tyłu, pozwalając skrzatom na rozpieszczanie moich współlokatorek. Dobra, mała poprawka. Moich współlokatorek i Petera, który zaraz po wejściu został osaczony przez dwie skrzatki i razem z nimi zajadał w kącie jakieś batoniki.
Gdy wyszliśmy z kuchni, zostaliśmy złapani przez naszego woźnego, a jako że teoretycznie powinniśmy być w łóżkach, rozpoczęła się wielka ucieczka. I tu James i spółka postanowili zdradzić nam parę swoich sekretów, bo poprowadzili nas przez kilka tak dobrze ukrytych skrótów, że pan Pringle zgubił nas niemal od razu. Wpadliśmy do dormitorium z szerokimi, podekscytowanymi uśmiechami na twarzy, z czerwonymi twarzami od wysiłku i kieszeniami powypychanymi ciastkami. Dzień był więcej niż udany i można powiedzieć, że w jakiś sposób nawiązałyśmy przyjazne stosunki z Potterem (a w moim wypadku, przyjazne z Remusem, koleżeńskie z Syriuszem i prawie neutralne z Jamesem, bo go się po prostu lubić nie da i już teraz współczuję jego przyszłej żonie, o ile takową uda mu się znaleźć, w co całkowicie wątpię).
***
- Panno Evans? Czy wie pani co to za eliksir? - Głos Slughorna wyrwał mnie z głębokiego zamyślenia na lekcji eliksirów. Wciąż miałam przed oczami scenę, w której wpychałam głowę Pottera do kociołka z jakimś paskudnym eliksirem, co jeszcze się nie zdażyło, ale pracowałam nad tym. Sama ta myśl wywołała nieco paskudny uśmieszek na mojej twarzy i przez chwilę miałam wyrzuty sumienia. Jednak po sekundzie wyrzutów przypomniałam sobie, jak dzisiaj na śniadaniu cała ta czwórka zażartowała sobie paskudnie z Severusa, więc od razu mi przechodziło.
- To amortencja, panie profesorze - odpowiedziałam automatycznie, wyczuwając jej charakterystyczny dla mnie zapach. Świeżo wydrukowana książka. Mokra trawa prosto po skoszeniu. Dym z ogniska. Wszystko co kojarzyło mi się z domem, przyjazną atmosferą i rozkoszą.
- Dziesięć punktów dla Gryffindoru - pochwalił nauczyciel, a potem obrócił się do Seva siedzącego obok mnie. - Panie Snape... jakie jest jej działanie?
- To najsilniejszy eliksir miłosny na świecie - rzekł ślizgon, cytując perfekcyjnie wyuczoną formułkę z podręcznika. - Nie wzbudza prawdziwej miłości, powoduje jedynie silne zauroczenie albo obsesję. Łatwo go poznać po po szczególnym, perłowym połysku i oparach tworzących charakterystyczne spirale.
- Tak, tak! Dziesięć punktów dla Slytherinu - zapiał z zachwytu Slughorn, prawie się rozpływając nad geniuszem swojego ucznia. Wdał się z nim w krótką pogawędkę, pytając o zapach i inne właściwości, czemu się już nie przysłuchiwałam, bo wertowałam strony podręcznika w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego eliksiru. W pewnym momencie Slughorn wydarł się, stojąc tuż przy mnie, na co podskoczyłam i uderzyłam kolanem w stół. - Panno Collins! Gryffindor traci pięć punktów.
Sara Collins - pierwszoroczna gryfonka, która się w dzieciństwie musiała zamienić na mózgi z gumochłonem, wykorzystując chwilową nieuwagę Slughorna, nabrała do fiolki trochę eliksiru. Gdy profesor zwrócił jej uwagę, przestraszona upuściła naczynie, a eliksir rozlał się po podłodze. Profesor prychnął z czystą, ślizgońską pogardą i odwrócił się, by poszukać różdżki w swoim bałaganie na biurku. To był błąd. Inne dziewczęta, na które brak mi słów po prostu, wywęszyły łatwą okazję i zaczęły błyskawicznie napełniać swoje własne fiolki. Westchnęłam głęboko, chcąc zwrócić uwagę nauczyciela, ale to nie dość że nie odniosło oczekiwanego przeze mnie skutku, to jeszcze sprawiło, że boski zapach dotarł do moich nozdrzy i zawładnął mną całkowicie. Zapatrzyłam się na kociołek, zastanawiając się, czy nie uważyć sobie go później, by móc częściej czuć się tak błogo. Sev zauważył mój zamyślony wzrok i szturchnął mnie łokciem, by zwrócić moją uwagę i wybudzić mnie z transu. Profesor Slughron, który miał wybitny talent do dostrzegania wszystkiego, co robił jego pupil, zauważył to i zmarszczył lekko brwi.
- Panna Evans myśli o kradzieży eliksiru? - zaśmiał się nieco sztucznie, próbując wyczytać w moich oczach odpowiedź.
Zarumieniłam się potwornie (sama nie wiem czemu, ale zawsze się rumienię, gdy ktoś zwraca na mnie uwagę, co jest potwornie niewygodne) i posłałam mu tak niewinny uśmiech, że od razu wyzbył się wszelkich wątpliwości.
- Gdybym potrzebowała takiego eliksiru, odpukać, to chyba dałabym radę go sobie uwarzyć - powiedziałam tak nieśmiałym i niewinnym głosem, że ten uśmiechnął się do mnie serdecznie.
- Nie wątpię! - wykrzyknął radośnie, budząc tym samym Jamesa Pottera, który przysypiał już z tyłu klasy. - I pani, i pan Snape, przewyższacie umiejętnościami wszystkich z klasy, a nawet i część klas wyższych!
Co było tylko i wyłącznie zasługą Severusa, który mi z pasją opowiadał o wszystkich prawach warzenia eliksirów jeszcze przed wyruszeniem do Hogwartu. On też pokazał mi, jak poprawić błędy w podręczniku dzięki prostemu równaniu jego autorstwa, więc to on miał talent a nie ja. Ale nie powiedziałam tego na głos, bo mimo wszystko każdy ma w sobie trochę tej próżności (a zwłaszcza dzieci) i lubi być od czasu, do czasu komplementowany.
- No tak... - Usłyszałam drwiący głos za swoimi plecami, na co odwróciłam się. - Smarkerus i rudy bazyliszek. - Spiorunowałam wzrokiem Syriusza Blacka. Jeśli jeszcze wczoraj określiłam nasze relacje jako koleżeńskie, tak właśnie w tej chwili spadły one na neutralne. - Nasza para kujonów. Bosko do siebie pasujecie.
- Dokładnie! - Odwróciłam się do Pottera, który postanowił wtrącić swoje dwa grosze. - Oj nie... bazyliszku! - Złapał się teatralnie za czoło, udając omdlenie, na co wywróciłam oczami. - Twoje spojrzenie zabija!
- Ale my wiemy, jak się postępuje z takimi bazyliszkami! I coś dla ciebie mamy! - wykrzyknął Syriusz, wyjmując ze swojej torby bogato zdobione lusterko. Podał je Jamesowi, a ten otrzymawszy je, wyciągnął przed siebie rękę, pokazując mi je z zamkniętymi oczami.
- Nawet twoje oczy, koloru avady, nie mogą się równać z lusterkiem Euphemii Potter - wykrzyknął, machając nim.
- Przestań wywoływać huragany, Potter - prychnęłam, na co niektórzy się nieśmiało zaśmiali. - I tak dla twojej wiadomości, bazyliszek już dawno by cię zabił, bo pokazujesz mi lusterko nie tą stroną, co powinieneś.
Ten otworzył jedno oko i spojrzał na przedmiot przed sobą, a widząc w nim swoje odbicie, wyszczerzył zęby we wrednym uśmieszku.
- W sumie to lepiej. Na twój widok pewnie by pękło, a wtedy żaden bazyliszek nie mógłby się równać z moją wściekłą matką. - Wzruszył głupkowato ramionami i przybił piątkę z Syriuszem. Ja natomiast, jak zwykle, nie mogłam znaleźć odpowiedniej riposty, więc westchnęłam tylko głęboko i odwróciłam się plecami do niego.
- Panie Potter! Szlaban! Jutro o szóstej. Panie Black, przez pana Gryffindor traci dwadzieścia punktów! - wykrzyknął Slughorn, który był dosłownie purpurowy na twarzy ze wściekłości. W końcu, kto by to widział, by obrażać przy nim jego najlepszych uczniów. Syriusz i James zamarli, najwyraźniej oczekując tylko szlabanów. Odjęte punkty mogły sprawić, że ich znajomi z domu odwrócą się od nich, na co pozwolić sobie nie mogli. Stary Ślimak to jednak wiedział, jak im dołożyć. James jednak po chwili się zrehabilitował. Na jego twarzy znów pojawił się ten, znany wszystkim, łobuzerski uśmieszek.
- I tak bazyliszek to nadrobi! - wykrzyknął dumny z siebie, jakby wlaśnie odkrył Amerykę. - A szlaban o szóstej niestety odrabiam u profesor McGonnagal. Musi pan znaleźć inny te...
- O szóstej wieczorem masz szlaban - przerwałam mu, sycząc. - Szóstej rano twój grafik nie obejmuje, Potter - dodałam ze złośliwym uśmieszkiem. Oj, tiara to chyba przydzieliła mnie do złego domu. Zdecydowanie bardziej nadawałabym się na ślizgonkę.
- Dziękuję, panno Evans - powiedział wdzięcznym głosem nauczyciel. - Jutro o szóstej rano, panie Potter. A teraz wracajmy, proszę, do lekcji.
***
Na kolacji tamtego dnia siedzieliśmy wszyscy na swoich miejscach, czekając na profesora Dumbledora. Spóźniał się, co było wyjątkowym i rzadko spotykanym zjawiskiem. Zawsze przychodził równo z czasem i nigdy, ale to nigdy się nie spóźniał. Gdy w końcu wszedł do sali, zauważalne były dwie zmiany. Jego, dotąd siwo-brązowe włosy i broda, były jaskraworóżowe, a uśmiech na twarzy był jeszcze szerszy niż zazwyczaj (tak, to było możliwe).
- Przepraszam za spóźnienie, lecz na swoje usprawiedliwienie powiem, że padłem ofiarą świetnie zastawionej pułapki na trzecim piętrze - powiedział tak wesoło, jakby ogłaszał, że właśnie wygrał na loterii.
Profesor McGonnagal zbladła, słysząc to, a gdy dyrektor podszedł do naszych miejsc, wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć lub dostać ataku apopleksji.
- Świetna pułapka, moi huncwoci. - Mrugnął do nich i podszedł do swojego miejsca - No to wsuwajcie!
- POTTER, BLACK, LUPIN, PETTIGREW! - wydarła się nauczycielka transmutacji, zagłuszając wszystkie rozmowy, nie dając nam możliwości nawet rozpoczęcia posiłku.
- Nie musi pani krzyczeć naszych nazwisk. Właśnie zostaliśmy ochrzczeni na huncwotów - powiedział z szerokim i dumnym uśmiechem, Syriusz. Jedno mu trzeba było przyznać, "huncwoci" brzmiało o wiele lepiej niż "James i banda".
- MACIE SZLABAN, JUTRO O SZÓSTEJ RANO! - wydarła się, podchodząc do nas, przez co prawie ogłuchłam.
- Przykro mi pani profesor. Jutro odrabiam szlaban dla profesora Slughorna - powiedział głosem i z miną niewiniątka James.
- W takim razie koledzy panu potowarzyszą, a ty odrobisz go kiedy indziej. W środę o piątej wieczorem.
- Szlaban dla pani Sprout - rzekł szybko, kiwając ponuro głową.
- Czwartek o dziewiątej - wysyczała McGonagall przez zęby, mrużąc oczy tak, że wydawały się juć być dwoma kreskami.
- Szlaban dla pani Pomfrey - odpowiedział automatycznie, a potem wyszczerzył zęby, gdy wszyscy zaczęli się śmiać.
- Pielęgniarka nie daje szlabanów!
- Dla niego zrobiłam wyjątek, Minerwo. Pan Snape leżał przez tydzień w śpiączce, bo on bawił się moimi eliksirami.
- W takim razie sobota o jedenastej. - Zanim zdążył otworzyć usta, by zaprzeczyć, dodała. - W przyszłym tygodniu.
- Muszę sprawdzić w swoim grafiku - powiedział James, wyjmując pięćset stronicowy zeszyt w jednej czwartej już zapełniony. Powoli go otwierał, obserwując kątem oka reakcję nauczycielki, a potem odszukał stronę zaznaczoną zakładką. Przerzucił potem siedem kartek i wodził palcem po stronie, gdy McGonagall czerwieniała ze złości co raz mocniej. W końcu wydał z siebie zwycięski okrzyk, gdy natrafił palcem na czerwoną cyfrę dziesięć. - Ma pani szczęście. Jestem wtedy wolny.
Sala wybuchła śmiechem, a McSztywna prychnęła i zajęła swoje miejsce. James i Syriusz przybili sobie piątki, Remus tylko się uśmiechnął znad książki, a Peter był tak zajęty swoją czekoladą, że nie zwrócił najmniejszej uwagi na to, co się działo dookoła. Przeklęci huncwoci. Z nimi to są same problemy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro