Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.12

"WYGRALIŚMY".

Tym słowem zakończyłam wpis do swojego pamiętnika. Dokładnie godzinę temu zakończyła się impreza z okazji wygranej Gryffindoru. Wszyscy byli przeszczęśliwi, bo był to ostatni - finałowy mecz, co oznaczało, że wygraliśmy puchar quidditcha. Nie interesowałam się wcześniej ani quidditchem, ani poprzednimi meczami, więc nie chodziłam na nie. No ale finał... finał to był obowiązek do zobaczenia.

Pod ostatnim słowem wkleiłam zdjęcie naszej drużyny, które rozdawała Hestia Jones na imprezie. Było ono pamiątkowe, gdyż ostatni raz grali w tymże składzie. Przyjrzałam mu się uważnie. Cała siódemka trzymała swoje miotły i uśmiechała się do mnie szeroko. Hestia po lewej, trzymając rękę na ramieniu Gwenog. Obok niej Zayn pozujący niczym model i puszczający co chwilę oczko, a potem Susanne McDougal trzymająca kafla pod pachą. Przed tą dwójką kucali Johnson, Rios i Dawson robiący śmieszne miny i pozy do fotografa. Uśmiechnęłam się, patrząc na to zdjęcie i przerzuciłam kartkę wstecz, powracając wspomnieniami do poprzednich wpisów.

23.01. "Nie znoszę go. Po prostu nie znoszę!

Kogo nie znosisz, Dor?

Syriusza, a kogo by innego?

Co on znowu zrobił?

No właśnie nic nie zrobił i to jest ten problem!

Chyba nie rozumiem.

Chce mnie zaprosić na imprezę, a tego nie robi.

Skąd wiesz, że chce to zrobić?

Cały czas się na mnie żyrandoli, stąd wiem!

Że co niby robi?

No... sama mówiłaś, że w języku mugoli denerwujące i nieustanne patrzenie się na drugą osobę to żyrandolenie się.

Lampienie się, Dor... nie żyrandolenie!

Lampi się, żyrandoli, co za różnica?"

Zaśmiałam się, czytając ten wpis. Uśmiałam się przy nim tak bardzo, że nie mogłam go tu nie umieścić. Przerzuciłam kolejną kartkę wstecz i spojrzałam na dość obszerną kopertę wklejoną na samym środku strony. Dużymi, polskimi literami było na nim napisane: "KORESPONDECJA PRYWATNA ZE ŚMIERCIOŻERCAMI". Bardzo subtelne, ale skuteczne, bo jeszcze nikt się nie domyślił, co tam było. Były tam wszystkie listy od nich, które, z jakiegoś powodu, kazali mi zatrzymywać.

Przerzucałam kolejne kartki. Żarty huncwotów, wszystkie przepowiednie Ann, wyjaśnienie kolorów włosów Dor i przypisanych im emocji. Miałam tu dosłownie wszystko. Całe moje życie. Dlatego też większość była zapisana po polsku na wypadek, gdyby dostało się to w niepowołane ręce.

Już za parę chwil będą wakacje. Samotna łezka pociekła mi po policzku, robiąc małą, mokrą plamkę na stronie pamiętnika. Już niedługo pożegnam się z moimi przyjaciółkami, które zobaczę w wakacje (tylko jeśli uda się nasz plan) a potem dopiero w drugim semestrze. Wszystkie trzy dostały niedawno propozycję wyjechania na wymianę (tak jak zakładałam, Ala z zaklęć, Dor z quidditcha, a Ann z wróżbiarstwa) i tylko ja zostanę tu w Hogwarcie. Całkowicie sama. Kolejna łza mi poleciała, więc zamknęłam gwałtownie pamiętnik, otarłam ją i podeszłam do okna, opierając się o parapet.

Po chwili usłyszałam jak drzwi się otwierają i obok mnie stanęła Dorcas. Położyła mi głowę na ramieniu, a potem odsunęła się lekko, patrząc mi prosto w oczy.

- Wiem, o czym myślisz, ale nie przejmuj się. Nie będziesz tu sama. Remus, co prawda, jedzie z nami, ale zawsze masz Pottera, Syriusza i Petera, no nie? - powiedziała cicho, próbując mnie jakoś pocieszyć. Ten pierwszy na pewno zorganizuje jakiś boski dowcip, żeby cię pocieszyć, drugi nie pozwoli swojej siostrzyczce na takie zamartwianie się, a trzeci... no może da ci jakiś batonik... albo chociaż cukierka.

Przytuliła mnie raz jeszcze, a ja przechyliłam się lekko i również ją uścisnęłam. Stałyśmy tak przez chwilę, po czym szatynka zerknęła przez okno i pociągnęła mnie do drzwi.

- Chodź! Czekają już na nas na błoniach.

Wyszłyśmy na dwór i skierowałyśmy się do naszych przyjaciół leżących w kółku. Ala i Zayn, Peter ze swoją czekoladą, James, Remus i Ann a także Syriusz. Leżeli wszyscy na plecach w kółku, głowami do środka. Dorcas położyła się obok Syriusza, a ja między nią i Alą. Przez chwilę spoglądaliśmy w górę, obserwując pierwszą chmurę, która się nawinęła.

- Ja tu widzę króliczka na rowerze - powiedziała rozmarzona Ann.

- Jaki króliczek? To przecież smok jest - zaprotestował Syriusz.

- A ja tu nic nie widzę - burknął Zayn cicho.

- Trochę wyobraźni, kochanie. - Alicja cmoknęła go w czoło, a my z Dor wymieniłyśmy znaczące spojrzenia. - Ja na przykład widzę tu rybę.

Gdy chmura odpłynęła, poczekaliśmy chwilę na następną. Było to kilkanaście małych plamek porozrzucanych nieregularnie.

- Ciasteczka - rozmarzył się Peter.

- O! O! Wiem, co to jest! Wiem! - zawołałam. - To kociołek!

Zapadła cisza, a potem wszyscy odwrócili się i na mnie spojrzeli.

- Kociołek? - zapytali prawie wszyscy równo.

- No, kociołek Pottera na eliksirach... tuż po wybuchu - zachichotałam. Dzięki Merlinowi Dor też się zaśmiała, bo inaczej wyszłabym na kompletną idiotkę, jak to zwykle w moim życiu bywało.

- O, patrzcie! Jest następna... ale taka czarna jakaś...

- Pewnie burzowa - mruknął Zayn, po czym usiadł, rozmasowując okolice kręgosłupa.

- Wygląda jak czaszka - stwierdziła Ann. - O, patrzcie, wyłazi z niej wąż... - powiedziała, po czym zamarła. - Na brodę Merlina.

- To mroczny znak! - wykrzyknęła Ala, zrywając się na równe nogi.

W tym momencie usłyszeliśmy krzyk dochodzący z Hogsmeade. Wszyscy uczniowie znajdujący się na błoniach zamarli, a potem zaczęli w panice uciekać do zamku, jakby nie wiedzieli, że Hogwartu strzegą takie zaklęcia, że nikt niepowołany by się tu nie dostał.

- O, nie - wyszeptała Ann, a potem złapała się lekko za głowę.

- Uciekajcie! - wrzasnął Syriusz do grupki pierwszorocznych, którzy najwidoczniej nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. Potem odwrócił się do nas. - Idziemy?

- Idziemy - powiedziałam, zaciskając pięść na różdżce.

Ruszyliśmy do przodu, gdy nagle zauważyłam, że Zayn został w tyle, klepiąc się po kieszeniach.

- Zostawiłem różdżkę w dormitorium - powiedział. - Zaraz przyjdę.

Spojrzałam, jak ten odwrócił się i pobiegł do zamku, mając dziwne wrażenie, że widziałam coś łudząco podobnego do różdżki w jego tylnej kieszeni. Wszyscy pobiegli już do przodu, tylko Syriusz i ja jeszcze staliśmy. Spojrzeliśmy po sobie.

- Myślisz, że wróci? - spytaliśmy w tym samym momencie, a potem równocześnie pokręciliśmy głowami.

Ruszyliśmy biegiem, by dogonić przyjaciół. Gdy wybiegłam za bramę Hogwartu, poczułam dziwne uczucie, jakbym nagle była zupełnie bezbronna.

- Gdzie teraz? - spytała Dorcas, gdy zatrzymaliśmy się na rozgałęzieniu. Przed nami były cztery uliczki, a żadne z nas nie miało pojęcia, gdzie iść.

- Tam - powiedziała Ann, wskazując drżącym palcem w uliczkę po prawej. Budynki tam prawie się sypały i wyglądały naprawdę strasznie. Przełknęłam ślinę, ale dzielnie ruszyłam naprzód. Odwróciłam się tylko na chwilę, by jeszcze raz spojrzeć na blond przyjaciółkę.

- Czy komuś coś się stanie? - spytałam drżącym głosem, ale poczułam ogromną ulgę, gdy ta zaprzeczyła ruchem głowy. Z nową energią ruszyłam do przodu i po chwili dotarliśmy pod drzwi do budynku, nad którym centralnie widniał mroczny znak. - Wchodzimy? - spytałam wszystkich nieco drżącym głosem.

Alicja uniosła różdżkę do góry i pokiwała głową z zaciętą miną. Ona zawsze była najbardziej hop-do-przodu z nas wszystkich. Wzięłam głęboki oddech, a Syriusz popchnął drzwi.

- Lumos! - syknęliśmy wszyscy, gdyż w środku lampy były pozbijane podobnie jak wszystkie inne szklane rzeczy. Każdy, pojedynczy mebel był zniszczony i tylko drewniane schody były w całym kawałku. Rozejrzałam się dookoła i ujrzałam przewróconą szafę, w której usłyszałam jakiś dziwny dźwięk. Przyłożyłam palec do ust i pokazałam nim potem na siebie i Dorcas, a następnie na szafę. Syriusz pokiwał głową, po czym pokazał na siebie, Jamesa, Remusa i Alę, a potem kiwnął głową, wskazując na schody. Rozdzieliliśmy się więc w ciszy, po czym razem z szatynką zakradłyśmy się do szafy. Podchodząc bliżej, co raz wyraźniej słyszałam łkanie i zduszony płacz. Zmarszczyłam brwi, po czym wskazałam na przedmiot.

- Alohomora - syknęłam, po czym odskoczyłam na wypadek ewentualnego ataku z szafy. Nic takiego nie nastąpiło, więc nachyliłam się tam.

W środku leżała skulona dziewczynka, która mogła mieć najwyżej dziesięć lat. Jej oczy przypominały okrągłe spodki, gdy na mnie patrzyła.

- Spokojnie, nic ci nie zrobię - powiedziałam, a ta skuliła się nieco bardziej, ale przestała płakać.

- Czy ktoś jest na górze? - spytała Dorcas, na co dziewczynka pokiwała głową. - Ktoś jest ranny lub zginął? - Kolejne kiwnięcie. - Masz w Hogsmeade jakichś znajomych? - Kolejne kiwnięcie. - W takim razie chodź, zaprowadzę cię do nich. Lily, dołącz do reszty. Musicie przeszukać dom.

Dziewczynka pociągnęła nosem raz jeszcze, ale posłusznie wstała i złapała rękę Dor. Kiwnęłam do niej głową, a potem uniosłam różdżkę nieco wyżej i ruszyłam po schodach, niemo nakazując Peterowi i Ann przeszukanie dołu. Gdy dotarłam na górę, zobaczyłam drzwi do czterech pomieszczeń. W każdym była jedna osoba i wszyscy krzyknęli, że jest czysto. Po chwili usłyszałam meldunek z dołu, że u nich też jest czysto. To gdzie jest ta ranna osoba?

Weszłam do pierwszego, lepszego pomieszczenia, w którym akurat był James i rozejrzałam się. Cały pokój wyglądał, jakby przeszedł po nim huragan. Wyszłam i zajrzałam do pozostałych pokojów, ale one wyglądały całkiem normalnie. Zawołałam więc wszystkich i zaczęliśmy przeszukiwać dokładniej meble zdewastowanej sypialni.

- Całkowicie czysto. Nic tu nie ma - stwierdził Syriusz, wzruszając ramionami. Po chwili do pomieszczenia wpadła Dorcas.

- Odprowadziłam dziewczynkę do sąsiadki. Wezwała już aurorów i Dumbledore'a; musimy się pośpieszyć. - Rozejrzała się dookoła, a potem zmarszczyła brwi. - Coś mi tu nie pasuje.

- W jakim sensie? - spytałam, otwierając po raz kolejny drzwi do szafy.

- Od zewnątrz ta ściana wydaje się być nieco dalej. Byłam przekonana, że to pomieszczenie będzie o wiele większe.

Uniosłam głowę gwałtownie. No jasne! Tajne pomieszczenie, jak mogłam na to nie wpaść?

- Od której strony? - spytałam, a Dorcas wskazała tę, przy której stało biurko, regał na książki i szafa. - Szukajcie tajnego przejścia czy czegoś podobnego - powiedziałam i podeszłam do biurka.

Wszyscy zaczęliśmy panicznie obmacywać ściany w poszukiwaniu jakichś zapadni czy czegoś takiego.

- O, matko, widziałyście tę książkę? - zawołała Alicja. - Przecież to pierwsze wydanie najstarszej książki z zaklęciami. Unikat!

- Ala, skup się! - warknęła Dorcas, na co Ala tylko wzruszyła ramionami i wyciągnęła obiekt swojego zainteresowania z regału. I wtedy stało się coś, czego bym się nie spodziewała. Regał odsunął się na bok, ukazując obszerną dziurę w ścianie. - Dobra, jednak jesteś geniuszem.

Syriusz wszedł jako pierwszy, a my tuż za nim. Tajne pomieszczenie było całkiem małe. Znajdował się tam kociołek, regał z nielegalnymi książkami, jakaś klatka z małą akromantulą (na którą się wzdrygnęłyśmy) i ciało kobiety leżące dokładnie na środku.

- Proszę pani - zawołała Ann i podbiegła do niej. Gdy zaczęła nią potrząsać, z gardła kobiety wydostał się jakiś bulgot.

- Została zatruta - wyszeptałam. - Ala, zaklęcie! Syri, podaj mi kociołek! James, Ann, będziecie mi podawać składniki - zaczęłam wszystkim rozdawać role, na co nikt nie protestował.

- Eliksir paraliżujący i jakaś paskudna klątwa - powiedziała Ala, gdy odebrała wyniki za pomocą swojej różdżki.

- Stan?

- Eliksir dostał się do serca. Nie przeżyłaby, gdyby nie klątwa, która zżera ją powoli od środka, nie pozwalając jej umrzeć tak, żeby to czuła. Paskudztwo.

- Możesz to zdjąć? - zapytałam cicho.

- Mogę, ale... ale wtedy ona zginie.

- Nie, jeśli podam jej odtrutkę od razu - stwierdziłam, po czym skinęłam głową na pozostałych, by mi podali kociołek.

Pierwszy raz warzyłam eliksir na czas. Zdziwiłam się, że nie zapomniałam przepisu pod wpływem stresu, ale na szczęście stres działał na mnie inaczej niż na innych. Dodawałam kolejno składniki, odmierzając je błyskawicznie małą mosiężną wagą i mieszałam nieco zardzewiałą chochlą, starając się, by wszystko było perfekcyjne. To już nie było warzenie eliksiru na kaszel w lochach. To była sytuacja, gdy ktoś faktycznie potrzebował mojej pomocy.

Gdy skończyłam, na szczęście bardzo szybko dzięki paru składnikom przyśpieszającym, Ala zdjęła zaklęcie, a ja wlałam dokładnie jedną małą fiolkę do gardła kobiety. Przez chwilę się krztusiła, gdy eliksir wpłynął do płuc, ale to było konieczne. Paraliż objął całe ciało i całe ciało musiało być objęte przez odtrutkę.

Jej pierś, po chwili, zaczęła się normalnie unosić, a on odkaszlnęła. Otworzyła oczy i spojrzała prosto na mnie.

- Ty...

- Proszę pani, wszystko będzie dobrze... jestem Lily Evans. Pomogę pani.

- Czy moja córka... moja córka... czy ona?

- Żyje i jest całkowicie bezpieczna. Została zaprowadzona do sąsiadki.

- Nie! Nie... Musisz ją zabrać - wyszeptała. - Musisz ją zabrać do swojego ojca chrzestnego, Lily... do Oriona - kaszlnęła.

- S-słucham?

- Nie zaatakowali mnie bez powodu. - Dostała napadu kaszlu. - Jestem charłaczą siostrą Oriona. Dobrze wiem, gdzie on jest, a oni chcieli to ze mnie wyciągnąć - chrząknęła. - Avara ją dopadnie. - Złapała mnie za rękę i ścisnęła mocno, prawie mi odcinając dopływ krwi do nadgarstka. - Obiecaj mi, że jej tak nie zostawisz.

- Obiecuję - wyszeptałam, patrząc na nią z przerażeniem. - Ale sama będzie pani mogła ją do niego zawieźć. Wszystko będzie dobrze, naprawdę.

- Nie będzie. To była pułapka. - Znowu kaszlnęła, tym razem krwią. - Podrzucili zgniłe składniki na miejsce tych dobrych, a ty w pośpiechu tego nie zauważyłaś.

- A-ale... - Z ust kobiety zaczęła się sączyć krew. - Nie!

- Zaopiekuj się Noemi, rozumiesz? - powiedziała ostatkiem sił. - Pozdrów Oriona i Mary.

Zaczęłam nią trząść, a łzy leciały z moich oczu.

- N-nie! Niech się pani obudzi! No już!

- Lily - zaczęła Dor zdławionym głosem. - To nie ma sensu. Ona już nie żyje.

- To moja wina - wyszeptałam. - Gdybym tylko...

- To nie twoja wina, Lily, nic nie mogłaś zrobić - zaprotestował James i objął mnie ramieniem, przyciągając do swojej klatki piersiowej. - Nie możesz tego zrzucić na siebie.

- Gdybym sprawdziła składniki... jak mogłam...

- Posłuchaj mnie - wyszeptał mi do ucha. - Masz tylko jedenaście lat, nie możesz obarczać się za śmierć tej kobiety. Dzięki tobie, umarła spokojnie, bo wie, że ktoś się zajmie jej córką.

- Nawet nie wiedziałam, że wujek miał siostrę - wyszeptałam przez łzy.

- Ja wiedziałem - powiedział ze smutkiem Syriusz, a my wszyscy spojrzeliśmy na niego. - Była charłakiem, więc wyrzucili ją z domu, gdy tylko skończyła dwa lata. I to na pewno jest ona, bo wygląda zupełnie jak swoja matka. Kropka w kropkę. - Pociągnął nosem. - Na imię miała Larissa.

- A więc żegnaj, Larisso Lestrange - powiedziała cicho Ann i zamknęła jej oczy, pochylając się lekko nad nią. - Niech Merlin nad tobą czuwa.

- Niech twoi przodkowie przyjmą cię w kręgu rodzinnym z szacunkiem, gdyż zginęłaś śmiercią godną czarodzieja, choć urodziłaś się bez mocy magicznej - dodał James, a z ciała charłaczki uniosło się jakieś światełko i poleciało do góry, przenikając przez sufit.

Wszyscy pochylili głowy z szacunkiem, a ja powtórzyłam to za nimi, choć nie do końca wiedziałam, co się dzieje.

- Przeszukajcie jej rzeczy - zarządziła Dorcas. - Wszystkie należą teraz do jej córki, może znajdziemy jakieś pamiątki, które chciałaby zatrzymać.

Pokiwałam smętnie głową i przeleciałam wzrokiem po półce na książki. Znalazłam parę albumów ze zdjęciami, które podałam Syriuszowi, a gdy wyciągnęłam jeden z nich, na ziemię spadło też parę kopert. Na każdej było inne imię i nazwisko. "Orion Lestrange/Strange", "Mary Strange", "Noemi Lestrange", "Albus Dumbledore", parę innych nazwisk, których nigdy nie widziałam i w końcu "Lily Evans". Złapałam wszystkie koperty i schowałam do dosyć przestronnej kieszeni w szacie. Nie pokazałam ich nikomu, ale tą dla siebie otworzyłam ukradkiem, gdy inni poszli przeszukać pozostałe pomieszczenia.

"Droga Lily!

Nie wiem, czy kiedykolwiek to przeczytasz, ale jeśli tak, to najprawdopodobniej już nie żyję, bo na taką okoliczność jest przeznaczony ten list.

Orion opowiadał mi o tobie tyle, że sobie nie wyobrażasz! Wiedziałaś, że kiedy miałaś trzy latka, wszystkie kwiaty obok ciebie rozkwitały? Do tego kupił ci kiedyś mały, dziecięcy kociołek i nawet nie wiesz, jaką miałaś radość z robienia okropnych mikstur z błota i martwych much. Może nie pamiętasz, ale odwiedziłaś mnie tu kiedyś z Orionem. Miałaś wtedy cztery lata. Jeszcze pamiętam, jak posadziłam cię na dziecięcej miotełce, rozbiłaś się na ścianie i spadłaś na szafę. Noemi podniosła wtedy taki wrzask... mam nawet zdjęcia. Wsadziłam je do koperty - każde, pojedyncze na którym jesteś, jedno z Orionem, a drugie tylko ze mną i Noemi.

Jeśli Noemi jest w tej chwili bez niczyjej opieki, musisz ją wysłać do Oriona. W kopercie znajdziesz monetę - zaczarowałam ją kiedyś tak, że poinformuje Oriona o tym, że jest potrzebny. Od razu się tu teleportuje i zabierze ją do siebie. Tylko pamiętaj! Musicie być całkowicie sami. Jeśli aurorzy będą mieli z tym problem, Orion jest wpisany jako jej prawny opiekun w razie wypadku i ten dokument jest w kopercie zaadresowanej do niego.

Proszę, błagam Cię wręcz.

Zaopiekuj się nią.

Pozdrawiam Cię serdecznie,

Larissa Lestrange

PS Wszystkie Twoje rzeczy, które tu zbierałam, znajdują się w kartonie pod biurkiem. Jest podpisany, więc na pewno się nie pomylisz. Wiem, że nie będziesz w stanie ich stąd wynieść, więc musisz po prostu wezwać Potworka - skrzata domowego z Hogwartu, którego ja tam osobiście umieściłam na taką okazję. Przeniesie Ci je wszystkie do dormitorium."

Złożyłam list i wsadziłam go z powrotem do koperty. Postanowiłam, że zdjęcia pooglądam później, bo nie ma teraz na to czasu. Po moim policzku pociekła łezka, gdy spojrzałam jeszcze raz na Larissę.

- Lily! McGonagall na nas czeka! - Usłyszałam krzyk Dorcas z dołu.

Wytrzeszczyłam oczy i przebiegłam przez dziurę w ścianie. Zanurkowałam pod biurko i odnalazłam odpowiedni karton. Wsadziłam tam też wszystkie listy poza tymi do wujka Oriona, cioci Mary i Noemi.

- Potworku, potrzebuję cię! - zawołałam cicho, a po chwili usłyszałam trzask. Rozpoznałam tego skrzata. To on jako pierwszy do mnie podszedł w kuchni i z nim się zaprzyjaźniłam najmocniej.

- Panienko, rozkazuj - zaskrzeczał usłużnie, kłaniając się.

- Potrzebuję, żebyś przeniósł to pudło do mojego dormitorium - powiedziałam, wyciągając ręce przed siebie. - Proszę.

W jego oczach zaszkliły łzy.

- Pani Lestrange nie żyje, prawda? - wyszeptał, a po chwili potrząsnął główką i teleportował się z pudłem.

Zeszłam powoli na dół, trzymając kurczowo monetę i trzy listy. Nikogo nie było w przedsionku, więc pewnie wszyscy już wyszli. Gdy i ja to zrobiłam i stanęłam przed domem, oniemiałam. Połowa nauczycieli, kilkanaście aurorów i moi przyjaciele stali i się we mnie wpatrywali. Natychmiast spłonęłam rumieńcem i szybko przeszłam do wściekłej McGonagall, starając się uniknąć ich przeszywające spojrzenia.

- Panno Evans, czy wszystko jest w porządku? - spytała zmartwiona.

- T-tak... już tak - powiedziałam nieco drżącym głosem.

- Wspaniale - warknęła wściekle. - W takim razie nie będę miała wyrzutów sumienia, jak na ciebie nakrzyczę. CO CIĘ NA MERLINA NAPADŁO, ŻEBY WPADAĆ DO DOMU, NAD KTÓRYM WISIAŁ MROCZNY ZNAK?! - Odwróciła się do reszty, gdy w moich oczach pojawiły się łzy. - Wyście zmysły postradali, tak?! Macie po jedenaście lat. JEDENAŚCIE!

- To moja wina - powiedziałam cicho ze łzami w oczach. - Poszli tam, bo ja tego chciałam.

- I co niby tym osiągneliście, co? MOGLIŚCIE ZGINĄĆ!

- Lily prawie uratowała życie jakiejś kobiecie - mruknęła Dorcas, a z moich ust wydobył się szloch. To przeze mnie zginęła Larissa.

- Co nie zmienia faktu, że pierwszoroczni nie mają szans w starciu ze śmierciożercami. Mogliście nas chociaż wezwać, a nie pędzić tam w pojedynkę!

- I mieliśmy tak czekać? - wykrzyknął James oburzony. - Znając życie, poza Larissą zginęłaby też ta mała. Uratowaliśmy małą dziewczynkę!

- Mogliście wezwać nas - warknął jakiś mężczyzna, w którym rozpoznałam Fleamonta Pottera. - Od tego tu jesteśmy!

James spokorniał od razu, spuszczając wzrok, a pan Potter przerzucił wzrok na mnie.

- A więc ty jesteś tą sławną Lily Evans - powiedział sucho.

- Sławna, bo byłam torturowana przez śmierciożerców? - spytałam identycznym tonem, na co ten mnie spiorunował wzrokiem.

- Sławna, bo przeżyłaś - powiedziała jakaś kobieta, a przez szeregi aurorów przeszedł śmiech.

- Przeżyłam, bo nie chcieli mojej śmierci. - Zmrużyłam lekko oczy.

- Tak? - spytała jedna z nich takim tonem, jakim mówi się do dzieci, gdy wymyślają jakieś bajki, ale nie chce się ich urazić. - A czego chcieli?

- Informacji - odparłam pewnie. - Informacji o miejscu zamieszkania Oriona Lestrange.

Zapadła cisza, a niektórzy wymienili niepewne spojrzenia.

- Orion Lestrange nie żyje - powiedziała cicho jedna z kobiet.

- Orion żyje, mamo - odparła pewnie Dorcas, robiąc krok do przodu, na co ta wytrzeszczyła oczy i spojrzała z paniką na Fleamonta.

- S-skąd to niby wiesz? - zająknęła się mama Dory.

- Orion Lestrange jest moim ojcem chrzestnym, a Dorcas była ze mną na Wigilli Bożego Narodzenia, na której był i on.

- Ja też tam byłem, ojcze - powiedział hardo James, wychodząc do przodu. - Ja, Syriusz, Peter, Remus, Lily i Dorcas. My wszyscy z nimi rozmawialiśmy.

Fleamont spoważniał potwornie.

- Ja... ty... - Próbował coś powiedzieć, ale mu nie wychodziło. - Co ty w ogóle robiłeś u niej w domu w Wigilię? Słucham.

- Nie chciałem spędzać świąt sam w domu, więc wszyscy poszliśmy odwiedzić Rudą.

- A ty, Black? - warknął mężczyzna. - Twoi rodzice byli w domu.

- Oni nie wiedzą o moim istnieniu, dopóki nie chcą się na mnie wyżyć. Nie wiedzieli, że mnie nie ma.

Spojrzałam na dom Larissy, gdzie w oknie zobaczyłam zarys męskiej sylwetki stojącej przy otwartym oknie.

- Teraz już wiedzą - mruknęłam cicho, nie mogąc się powstrzymać.

- Co powiedziałaś? - warknął Fleamont, jak widać już na mnie wyczulony.

- Ja... nic.

- Powiedziała, że teraz już wiedzą. Zaraz po tym, jak spojrzała w okno tamtego budynku.

- To nie...

- Słuch mam równie dobry co wzrok, dziewczyno - warknął mężczyzna ze sztucznym okiem. - Idę to sprawdzić.

Ruszył w kierunku domu, nieco kuśtykając.

- W tajnym pomieszczeniu odchodzącym od sypialni leży martwa kobieta - powiedziałam cicho, ale ten już był w środku.

- Nie wydaje mi się, żeby cię słyszał - warknął Potter.

- Ale przecież słuch ma dobry - powiedziałam głosem niewiniątka.

- A wracając do Oriona Lestrange, który nagle odżył, nigdy nim się nie interesowali, więc niby czemu dopiero teraz? Zwłaszcza, że on zapadł się pod ziemię dawno temu.

- Orion Lestrange złamał serce Avarze. Ona się na nim chce zemścić i szuka informacji o nim, torturując bliskie mu osoby. Najpierw byłam ja, a teraz jego siostra. - Wskazałam dłonią na budynek, do którego wszedł kuśtykający auror. - Larissa Lestrange.

- Możesz przestać nam opowiadać bajki?! - ryknął na mnie Fleamont. - Oni oboje nie żyją już od dawna!

- Nieprawda! Wujek Orion żyje, a Larissa zginęła przed kilkunastoma minutami! - wykrzyknęłam, rozwścieczając go.

Wściekłość nim zawładnęła i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, jego dłoń zbliżała się do mojego policzka... którego nie spotkała. Pottera odrzuciło, gdy ktoś z cienia rzucił na niego zaklęcie, a ja opadłam w szoku na ziemię. Tak blisko.

- No proszę, proszę... śmierciożerczyni powstrzymuje aurora przed uderzeniem mugolaczki, do czego tu doszło, Fleamoncie - wypluła z siebie Avara, po czym podeszła do mnie i pomogła mi wstać. Rzuciła mordercze spojrzenie w jego kierunku, gdy ten powoli zaczął wstawać.

- A więc przyznajesz, że jesteś śmierciożerczynią, Avaro? - wysyczał Potter, wyciągając różdżkę.

W tym momencie wybuchłam niepohamowanym śmiechem. Wszyscy spojrzeli na mnie jak na niespełna rozumu, co może faktycznie było prawdą. Od czasu przybycia do Hogwartu nie mogłam się nazwać zupełnie normalną dziewczynką.

- Oczywiście, że jest śmierciożerczynią - powiedziałam, prawie dusząc się ze śmiechu. - Trochę ciężko, by nią nie była, skoro jest siostrą Voldemorta.

Avara przekrzywiła nieco głowę w zamyśleniu, a potem zadała mi pytanie po polsku.

- A więc rozumiesz dokładnie, kim jestem. Czyli słyszałaś i rozumiałaś wszystkie rozmowy śmierciożerców w Hogwarcie, tak?

- Powiedzmy, że nie byli zbyt subtelni. Nie pomyśleli, że skoro moja ciocia jest Polką, to ja raczej znam jej język.

Pan Potter wyprostował rękę, celując w nią różdżką.

- Jesteś jego siostrą? - spytał z czystym obrzydzeniem malującym się na jego twarzy, na co Avara machnęła niedbale ręką, jakby się w ogóle nie przejęła tym, że kilkunastu uzbrojonych aurorów się do niej zbliżało z gotowymi różdżkami.

- Zastanawia mnie tylko jedno - dodałam szybko również po polsku. - Dlaczego jesteś niższa rangą od... no wiesz. - Machnęłam ręką w stronę domu, gdzie przed chwilą Oriona widziałam.

- A... - zawahała się, jakby była zdziwiona moim pytaniem. - To jest długa historia, a ja za bardzo czasu nie mam.

- Dlaczego mi pomagasz, ryzykując tym swoje życie? - To pytanie nurtowało mnie chyba najbardziej.

Ta się tylko uśmiechnęła w odpowiedzi, a potem odwróciła się za siebie i skrzywiła się lekko na widok aurorów. Puściła mi oczko, po czym usłyszałam trzask, gdy się teleportowała.

- Chyba musisz nam coś wyjaśnić, Evans - splunął Fleamont Potter.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro