Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.11

- No dobrze, drodzy uczniowie, na dzisiejszej lekcji poćwiczymy sobie zaklęcia Lumos i Nox - powiedział Flitwick swoim nieco monotonnym głosem, machając przy okazji różdżką niczym batutą. - Kto mi powie, co robią te zaklęcia? Panna Rawley - wykrzyknął zachwyconym głosem.

- Lumos to zaklęcie, które sprawia, że z końca naszej różdżki wydobędzie się światło. Natomiast Nox jest przeciwzaklęciem Lumos. Sprawia, że światło znika.

- Wspaniale, wspaniale! - Flitwick zaczął się praktycznie rozpływać nad naszą przyjaciółką. - A jaki jest ruch różdżką?

- Przy zaklęciu Lumos trzeba unieść różdżkę do góry. Przy Nox trzeba nią strzepnąć tak, jakby się chciało strzepnąć to światło z różdżki.

- Wspaniale, wspaniale! A gdzie pada akcent?

- LUmos i NOX - powiedziała, akcentując tak wyraźnie, byśmy wszyscy dosłyszeli.

- Wspaniale, wspaniale! Coś jeszcze?

- No, jak przy wszystkich zaklęciach, trzeba pamiętać o skupieniu i wyobrażeniu.

O czym i o czym?

- Wspaniale, wspaniale! - Czy on się zapowietrzył? - To może krótka prezentacja? Może pani czynić honory.

Ala uśmiechnęła się i zerknęła na swoją różdżkę. Po chwili uniosła ją do góry i powiedziała wyraźnie "LUmos!". Na końcu jej różdżki pojawiło się światło. Flitwick przyłożył sobie rękę do piersi, a potem zaczął klaskać tak gwałtownie, że spadł ze swojej książkowej górki.

- NOX! - syknęła Alicja, po czym wyskoczyła ze swojego miejsca i poleciała pomóc swojemu ulubionemu nauczycielowi.

- Tak, tak - powiedział Flitwick, gdy tylko się podniósł i otrzepał swoją szatę. - Panna Rawley dostaje oczywiście ocenę Wybitną z praktyki i zarabia dwadzieścia punktów dla swojego domu. Teraz wasza kolej!

Wyciągnęłam różdżkę z westchnieniem, po czym spojrzałam na nią niepewnie. Skupienie i wyobrażenie? Skupiłam się więc z całych sił na końcu różdżki i wyobraziłam sobie wydobywające się z niej światło. Już miałam rzucić zaklęcie, gdy zauważyłam za swoją różdżką głowę Pottera. Rozproszyłam się nieco, ale i tak rzuciłam zaklęcie, co sprawiło, że mi, oczywiście, nie wyszło. Flitwick, który przechodził obok mnie, spojrzał na mnie zrezygnowany i poszedł dalej. Ups.

Za jakąś dziesiątą próbą (albo piętnastą, ale co to za różnica?) udało mi się poprawnie rzucić zaklęcie. Gdy próbowałam je zgasić, coś poszło nie tak, bo ono robiło się co raz jaśniejsze. Zaczęłam machać rożdżką, próbując je zgasić, ale to jak na złość robiło się bardziej oślepiające z każdą chwilą.

- Gratuluję, panno Evans, ale teraz już to zgaś - powiedział Flitwick, mrużąc nieco oczy.

- A-ale... ja nie wiem jak... Nox! NOX! - Różdżka kompletnie mnie nie słuchała. Światlo mnie oślepiało, więc nie mogłam się ani na nim skupić, ani wyobrazić go sobie znikającego. Po prostu nie byłam w stanie. Gdy po chwili różdżka wyleciała mi z dłoni i poleciała na sam środek, zatrzymała się w powietrzu tak, że teraz wszyscy ją widzieli.

- Co do... - zaczęłam, gdy nagle do sali wpadło dziesięć zakapturzonych postaci.

Różdżki wszystkich nagle przestały działać, ale moja dalej wydobywała z siebie światło. Avara wyszła na środek tak, jakby w ogóle tego światła nie widziała, a ja upadłam na podłogę pod wpływem cruciatusa. Zwijałam się z bólu, wrzeszcząc i krzycząc, a po chwili do mnie dołączyli huncwoci i moje przyjaciółki. A cała resza... cała reszta stała i się z tego śmiała. Zamknęłam oczy z przerażenia.

- Pierwsza szlama w szeregach śmierciożerców. - Usłyszałam jakiś dziwny szept w mojej głowie. - Masz u mnie dług, szlamo. DZIWACZKA! Najlepiej by było, gdybyś trafiła do Slytherinu. Jakaś foka się dusi? A nie, to tylko ty. Wstyd mi za ciebie, siostrzyczko. Jesteś niczym biała czekolada...

Moje ciało zwijało się w bólu, a ja nie mogłam nic na to poradzić. Wszystko piekło potwornie, a potem, gdy otworzyłam oczy, przede mną latały głowy moich przyjaciół, rodziny i znajomych, którzy wykrzykiwali obelgi w moim kierunku. Jednak to jedna, tylko ta jedna, twarz sprawiła, że moje serce zapiekło i prawie się zatrzymało.

- Jesteś nikim - wyszeptał złowieszczo wujek Orion. - Przez ciebie wiedzą, że jestem w Polsce. To twoja wina! Jak umrę, to będziesz mieć mnie na sumieniu...

- Lily... LILY! - krzyczała twarz Dorcas. Po chwili rozległ się złowieszczy śmiech Avary.

- Nie, nie zostawcie mnie - powtarzałam, wiercąc się na podłodze. - Nie chcę!

- Lily, wstawaj! To tylko sen, tylko zły sen...

Ktoś mną potrząsnął, a ja zamknęłam oczy. Gdy je otworzyłam, byłam już w dormitorium. Nade mną siedziały wszystkie moje przyjaciółki z przerażonymi minami.

Czy ja zaczynałam wariować?

***

Lily Evans

Wielka Sala

Hogwart

Obróciłam drżącymi rękoma list, a po chwili go otworzyłam i odetchnęłam z ulgą, widząc że to nie jest od żadnego ze śmierciożerców.

Kochana Lily!

Będę dzisiaj piekł krajankę i mam nadzieję, że wpadniesz ze swoimi przyjaciółkami po śniadaniu.

Hagrid

- Dziewczyny, Hagrid zaprasza na krajankę po śniadaniu - powiedziałam wesoło. Jego wypieki były faktycznie niestrawne, ale lubiłam z nim porozmawiać. Zawsze mi wtedy zdradzał jakiś sekrecik dotyczący jego albo Hogwartu, a ostatnio słyszałam plotki, że ma coś się stać z programem wymiany międzyszkolnej.

- O, Merlinie, to muszę się najeść, żeby mieć wymówkę na niejedzenie jego wypieków - jęknęła Dorcas.

- Nie narzekaj tak - powiedziała cicho Ann. - To bardzo miłe z jego strony, że nas zaprosił.

- Dokładnie - dodała Alicja z pełną buzią, po czym przełknęła to. - I może się dowiemy, o co chodzi z tą całą zmianą w wymianie w przyszłym roku.

- Co knujecie? - spytał Syriusz, który dosiadł się właśnie do naszej czwórki. Tuż obok niego usiedli James i Remus.

- To pytanie mogłabym zadać tobie, braciszku - powiedziałam, widząc jego usilną minę niewiniątka.

- Nie rozumiem, o co ci chodzi.

Rzuciłam mu wymowne spojrzenie, na co uniósł ręce do góry w geście poddania.

- No, dobra, dobra. Nie wychodź z Wielkiej Sali przez najbliższy kwadrans.

Jęknęłyśmy wszystkie razem. Teraz będziemy miały jakieś dziesięć minut mniej na przepytywanie Hagrida. Wspaniale.

- Co tym razem? - spytała Ala, a po chwili uśmiechnęła się do Zayna, który właśnie się dosiadł.

- Zobaczysz - powiedział James tajemniczo, a Remus tylko się uśmiechnął.

Zmarkotniała położyłam głowę na ręce, bo siedzenie na tej twardej ławce okropnie mnie męczyło. Zignorowałam tak dobrze znaną wypukłą bliznę, przez którą mój policzek swędział nieco. Przywykłam do niej przez ten czas.

Gdy tak leżałam, zaczęłam się przysłuchiwać rozmowom naokoło. Jak zwykle, jako pierwsza dotarła do moich uszu konwersacja uczniów z wymiany.

- Chodźcie, idziemy już - zarządził Maks.

Mina zaczęła wstawać, a ja miałam dokładnie dwie sekundy na podjęcie decyzji. Pozwolić im paść ofiarą żartu huncwotów czy ich powstrzymać.

- Non - zatrzymałam ją. - Zaczekajcie - dodałam po angielsku, obracając się lekko w stronę Xaviera.

- Dlaczego? - Amerykanin zmarszczył brwi, a Marina zacisnęła dłoń na swojej różdżce.

- Po prostu... po prostu zaczekajcie chwilę - powiedziałam cicho, kładąc jej rękę na ramieniu.

W tym momencie, pierwsza osoba - Rudolf Lestrange - uniósł się i przeszedł przez drzwi. Dokładnie w tym momencie rozległ się głośny trzask i po chwili zamiast Rudolfa przy wejściu stał Lucjusz Malfoy, który rozglądał się dookoła z paniką w oczach. Do niego podbiegła Narcyza Black i już po chwili stało przy drzwiach dwóch Lucjuszów. Po pięciu minutach przy drzwiach stało około dwudziestu Lucjuszów i wszyscy na siebie krzyczeli. A raczej... Ich włosy krzyczały, unosząc się i formując w usta niczym wyjce.

- Ja jestem Lucjusz! - krzyczał jeden z nich.

- Nie, to ja jestem Lucjusz!

- Jestem takim idiotą!

- Nie, ja jestem większym!

- Jesteśmy takimi samymi idiotami!

Usiadłam z powrotem w ławce, ignorując zszokowane miny zagranicznych uczniów.

- Skąd ją znasz? - spytał Maks po polsku.

- Mam z nią eliksiry.

- A z niektórymi z tych ślizgonów ma zaklęcia, a i tak im nie pomogła - zauważyła nieco oskarżycielsko Marina, celując w Minę widelcem.

- Cóż... siedzimy razem na eliksirach. Pomagała mi.

- Rozmawiałyście? - Maks uniósł brwi.

- Tak. Jest szczera i nawet miła. I jest naprawdę świetna z eliksirów. Wczoraj uwarzyła Wywar Żywej Śmierci.

- Na brodę Merlina! - wykrzyknął zaskoczony Xavier, zapominając przy okazji o przestawieniu się na język polski, za co został spiorunowany przez pozostałych.

- Po polsku - syknęła Marina, rugając go.

- Czyli faktycznie jest świetna.

- No...

Przestałam ich słuchać w tym momencie. Jak każdy lubiłam słuchać komplementów, ale Mina w tym wypadku nie zrozumiała jednej rzeczy. Nie umiałabym warzyć eliksirów gdyby nie Severus, który zaraził mnie swoją pasją. W wakacje wykupiliśmy podręczniki do eliksirów dla wszystkich klas i nanosiliśmy w nich poprawki, podkładając przepisy pod prawa Golpalotta.

Na nowo zaczęłam rozglądać się dookoła. Większość uczniów śmiała się ze ślizgonów, a inni po prostu czekali, aż to się skończy. Niektórzy uczniowie dochodzili do wniosku, że klątwa już się skończyła więc wychodzili i kończyli dokładnie tak jak wszyscy poprzedni. Niezbyt inteligentni. Dokładnie po piętnastu minutach, nad drzwiami do Wielkiej Sali, pojawiły się literki formujące napis: "Huncwoci bardzo Wam wszystkim dziękuję za doświadczenie ich najnowszego żartu. Zaklęcie zdjęte, możecie już iść. Buziaki!"

- Czyli możemy już normalnie iść, tak? - spytałam, patrząc z ukosa na Syriusza.

- Oczywiście, siostrzyczko! - zawołał w odpowiedzi.

- Czy aby na pewno? - Upewniła się Ala.

Jakiś drugoroczniak, któremu jak widać bardzo chciało się do toalety, wybiegł, nie zmieniając się przy tym w Lucjusza. Odetchnęłam nieco z ulgą i wyszłyśmy po chwili z sali, kierując się do chatki gajowego.

Zapukałam do drzwi i odsunęłam się troszkę.

Dobrze zrobiłam, bo chwili one odskoczyły tak, że znokautowały by mnie, gdybym tam stała.

- Co tak długo, cholibka? - spytał uśmiechnięty. - Już siem zaczynał martwić.

- Huncwoci i ich nowy żart - powiedziała Dorcas wszystkowiedzącym tonem.

- Dokładnie - potwierdziła Ann i przeszła przez próg. - Każdy, kto przechodził przez drzwi, zamieniał się w Lucjusza Malfoya, którego włosy wykrzykiwały jakieś głupoty.

- Włosy wykrzykiwały jakieś głupoty - powtórzył Hagrid w zamyśleniu, cofając się nieco. - Oj, ja się boję, co jeszcze oni wymyślą, skoro już teraz ich żarty są... takie. - Zamachnął się ręką nad głową, żeby podkreślić swoje słowa, co sprawiło, że zbił przypadkiem jeden ze słoików, co wisiał pod sufitem. - Ups.

- Nie martw się Hagridzie - powiedziała Ala, wyciągając różdżkę. - Reparo!

Słoik po chwili był już w swojej formie, a Hagrid go powiesił na jego miejscu.

- Dzięki, Alicjo - mruknął i wskazał nam ręką olbrzymią kanapę w rogu. - Siadajcie, zaraz wam nałożę krajanki!

- Właściwie, Hagridzie, po śniadaniu jesteśmy nieco pełne - wyjąkała Ann. - Ale chętnie się czegoś napijemy! - Dodała szybko, widząc jego rozczarowaną minę.

- I na pewno weźmiemy trochę krajanki na później - dodałam szybko, żeby sprawić mu przyjemność.

Uśmiech rozświetlił jego twarz, gdy wyciągnął z pieca (w swoich różowych rękawicach kucharskich) ogromną blachę niejadalnego ciasta. Odkroił jedną trzecią, a potem to na jeszcze mniejsze kawałki i zawinął w serwetki. Potem zaparzył herbaty w kubkach, które były wielkości naszych głów prawie że, i położył przed nami obie te rzeczy.

- Przepyszna herbata, Hagridzie - skomplementowała go Ann, uśmiechając się znad swojego kubka. Oczywiście pić musiała ze słomką, bo kubek był zbyt ciężki, by taka wątła osóbka go podniosła.

- Właśnie, myślałam o pojechaniu w przyszłym roku na wymianę i na pewno tego by mi brakowało - powiedziała Ala, a ja musiałam schować twarz za kubkiem, by ukryć uśmiech.

- O, myślałyście już o wymianie? A wiecie, że w przyszłym roku poza Ilvermorny i Beuxbatons udział w tym programie zaoferowały również Castelobruxo, Durmstrang i... - Urwał na chwilę, a potem spojrzał na nas zmieszany. - Mam za długi język, to powinna być tajemnica.

- Castelobruxo i Durmstrang? - wykrzyknęła Dor, podskakując w miejscu z podekscytowania.

- Tak. Miałem nie mówić, ale no cholibka, już zacząłem. Te dwie i jeszcze parę innych. A więc oficjalnie będzie brało udział sześć szkół plus Hogwart. Postanowili więc, że do każdej szkoły pojedzie po kilka, kilkanaście uczniów z jednego roku. Wszyscy wyznaczeni przez nauczycieli jako ci, którzy są najlepsi z danego roku w jakimś przedmiocie. Nie pojadą tylko pierwszoroczni ze względów oczywistych. I w zaufaniu wam powiem, że wszyscy drugoklasiści pojadą do Castelobruxo właśnie.

- No, to jest dopiero nowinka - stwierdziłam, rozsiadając się wygodniej na kanapie. - Ala, pewnie ty pojedziesz jako najlepsza z zaklęć. Sev pojedzie jako przyszły Mistrz Eliksirów, a ty Dor jako przyszły wybity gracz quidditcha.

- No, nie wiem... - powiedziała skromnie Dor. - Daleko mi do Hestii Jones czy jej młodszej siostry Gwenog. Obie wymiatają.

- Ale są starsze od ciebie, a z naszego rocznika to ty jesteś najlepsza. I przypominam, że w przyszłym roku z drużyny odejdzie dwóch ścigających, więc będziesz miała okazje się dostać do drużyny gryfonów.

- Tylko pamiętajcie, że kolejną zmianą, jaka zaszła, jest czas trwania. Zostaniecie wysłane na cały pierwszy semestr i wrócicie dopiero miesiąc po przerwie świątecznej.

- Ale jeśli najlepsi gracze quidditcha pojadą, to co będzie z rozgrywkami? - wykrzyknęła oburzona Dorcas.

- Najprawdopodobniej zostaną odwołane. - Wzruszył ramionami Hagrid, na co cały stół się zatrząsł. - Albo wszystkie mecze zostaną wciśnięte pod koniec.

- Co do meczy... Pamiętacie, że za godzinę jest mecz Gryffindor kontra Slytherin, prawda? - spytała Ala, patrząc przez okno. - Ludzie już powoli wychodzą z zamku.

Stanęliśmy wszyscy przy oknie, po czym Ann obróciła się lekko do Dorcas.

- Gryffindor wygra - stwierdziła cicho, po czym pożegnała się z Hagridem i stanęła przy drzwiach, czekając na nas.

Gdy i my się z nim pożegnałyśmy i skierowałyśmy się w stronę boiska, Ala przerwała ciszę.

- Miałaś wizję, Ann? - spytała jej cicho.

- Raczej coś jak... przeczucie. Ale na tym polega mój dar. Nigdy nie wypowiem takiej prawdziwej, rymowanej przepowiedni, jaka się kiedyś zdarzyła Sybilli Trelawney. Mój dar to przeczucia. Pani Katherine mówi, że może to być bardzo przydatne podczas walki. Mój instynkt się wtedy obudzi i będę wyczuwała ruchy i zagrania przeciwnika. Teraz, na przykład, mam przeczucie, że ich najnowszy szukający złapie znicza, ale ich obrońca oberwie tłuczkiem od Gwenog, a Hestia strzeli Malfoyowi tyle pętli, że wygramy mimo tych sto pięćdziesięciu punktów.

I to było bardzo możliwe. Obie siostry Jones grały wspaniale, ale nasz ścigający - Marc Dawson - nie był zbyt dobry. Niestety żadnego innego kandydata nie było.

Gdy dotarłyśmy na trybuny i zajęłyśmy swoje miejsca, pierwsze co się nam rzuciło w oczy to wielki transparent trzymany przez Jamesa i Syriusza na którym prezentował się Lucjusz Malfoy, który prawie łapał znicza, ale w ostatniej chwili Gwenog odbijała tłuczek w jego stronę i rozwalała mu głowę. Animacja trwała jakieś trzydzieści sekund i cały czas zaczynała się od nowa, zaraz po tym jak się kończyła wspaniałym napisem: "Ślizgoni, do ścieków!". Było to bardzo dziecinne, ale odniosło swój cel - zezłościło uczniów ze Slytherinu.

- I już są! - Rozległ się głos Louisa Jordana z głośników przy wszystkich trybunach. - Gryfoni w składzie: Jones, Jones, McDougal, Multon, Johnson, Rios i Dawson. Siostry Jones są we wspaniałej formie i od dwóch lat prowadzą Gryffindor do zwycięstwa. To jest jednak pierwszy mecz z Hestią Jones jako kapitanem, a wcale nie widać po niej stresu z tego powodu! - wykrzyknął rozemocjonowany Louis. - Czy ona nie jest wspaniała? Taka piękna, wysportowana...

- Jordan, możesz przedstawić członków przeciwnej drużyny?! - wykrzyknęła McGonagall, która siedziała obok niego.

- Ah, tak, jasne, jasne - zreflektował się od razu. - A po drugiej stronie boiska widzimy ślizgonów w składzie: Malfoy, Lestrange, Lestrange, Murrey, Shadow, Spectre i, najnowszy nabytek drużyny, Black!

Wychyliłam się nieco do przodu, by zobaczyć, czy to Regulus - brat Syriusza - jest tym nowym nabytkiem, ale zszokowana zauważyłam, że to wątłej budowy Narcyza Black - dziewczyna i chyba narzeczona Lucjusza - stała dzielnie obok swoich kolegów z podniesionym czołem.

- Narcyza gra w quidditcha? - spytałam Syriusza, na co ten zwrócił ramionami, wprawiając w ruch swój plakat.

- Nie interesuję się moimi kuzynkami. Wszystkie trzy są tak samo nawiedzone na punkcie mugoli i mugolaków - stwierdził ponurym głosem.

Posłałam mu współczujący uśmiech, po czym cała moja uwaga na nowo skupiła się na meczu.

- Jones i Malfoy podają sobie ręce - relacjonował Louis. - Wszyscy wsiadają na miotły w oczekiwaniu na gwizdek. Sędzia wychodzi na środek i... KAFEL W GRZE! Przejmuje go Jones i leci w kierunku pętli ślizgonów. Podanie do McDougal. UCIEKAJ, SUS, SĄ OBOK CIEBIE! Podanie do Multona i... - Rozległ się chóralny jęk ze strony gryfonów, gdy Rudolf Lestrange odebrał Zaynowi kafla i popędził z nim w przeciwnym kierunku. - Lestrange podaje do Murreya. Murrey do Lestrange'a i... TAAAAK! Rios obronił!

Podniosłam się z ławki razem ze wszystkimi gryfonami i wydaliśmy z siebie chóralny wrzask radości. Nicholas Rios podał kafla do Hestii, a ta odrzuciła go do Zayna. Ten podał znowu do Hestii, a ta poleciała, mijając wszystkich przeciwników i strzeliła do najwyższej pętli. Kafel minął dłonie Lucjusza dosłownie o milimetry. Trubyna gryfonów znowu wstała.

Nie znosiłam quidditcha, gdy ja musiałam w niego grać na lekcjach, ale oglądanie go było zupełnie czymś innym.

- Dziesięć do zera dla Gryffindoru! Kafla ma Murrey. Podaje do Rabastana. Rabastan do Rudolfa, a ten do Murreya. Murrey podaje z powrotem do Rudolfa i... TAK! Hestia przejmuje kafla! Do boju, Hestia! Ta dziewczyna jest wspaniała! Podaje do Zayna, ten strzela i... nie trafił - dodaje markotnie, a ślizgoni wydali z siebie okrzyk szczęścia.

Po pół godzinie prowadziliśmy sto do dwudziestu dzięki wspaniałej Gwenog, która zwaliła już z miotły obydwóch Lestrange'ów. Przejęcie kafla od Murreya nie było trudną rzeczą, gdyż ten co chwilę go wypuszczał, gdy tylko nadlatywały w jego kierunku całą trójką. Po chwili zobaczyłam smugę tłuczk lecącego w kierunku Zayna, lecz młoda Jones nadleciała tak szybko, że zdołała go odbić w kierunku Lucjusza Malfoya. Pamiętając przepowiednię Ann, wciągnęłam głęboko powietrze. Obrońca ślizgonów krzyczał w tej chwili jakieś obelgi w kierunku Murreya i nie zauważył małej plamki pędzącej ku niemu. A gdy już się zorientował, było za późno, bo tłuczek osiągnął cel, trafiając go w łopatkę. Okropny trzask, wrzask i huk po upadku dało się słyszeć z samego zamku. Na chwilę zapadła cisza, a potem trybuna gryfonów wydała rozentuzjazmowany wrzask. Przerażony Murrey praktycznie zemdlał na swojej miotle. Narcyza spojrzała tylko na niego ze smutkiem w oczach, a potem na jej twarzy pojawiła się determinacja. Wiedziała, że wszystko było w jej rękach.

- Drużyna ślizgonów, dzięki wspaniałej Gwenog Jones, pozostała tylko z dwoma pałkarzami, jednym ścigającym i szukającym. Nie wyobrażam sobie, jaką presję musi odczuwać teraz Narcyza Black. Jej chłopak i kapitan zarazem leży zemdlony na ziemi i teraz wszystko zależy od tego, czy złapie znicza! - Jeśli Jordan chciał w ten sposób wytrącić ją z równowagi, nie wyszło mu. Ślizgonka uniosła głowę i spojrzała na niego z taką nienawiścią, że nawet ja skuliłam się w sobie. - Kafla ma w tej chwili Jones. Podaje do Multona, ten podaje do... O, nie! Zayn oberwał tłuczkiem! - wykrzyknął Louis zdając dokładną relację z gry.

Cała trybuna jęknęła zawiedziona, ale Ala to chyba najgłośniej ze wszystkich.

- Na szczęście tylko w rękę, ale wypuszcza kafla, którego przejmuje... Murrey! Zabierz mu go, Hestio! - krzyczał jak opętany, widząc ślizgona pędzącego ku naszym pętlom. Niestety zarówno Hestia jak i Susanne McDougal były przy pętlach przeciwnika, bo tam oczekiwały na kafla od Zayna. - I... OBRONIONY! Wspaniale Rios! Ten to jednak ma klasę! Jaka szkoda, że w przyszłym roku będziemy zmuszeni szukać innego...

- Jordan! Wróć do gry!

- Tak, tak, pani profesor - powiedział szybko. - Kafla ma Jones. McDougal. Jones. McDougal. Jones. McDougal. Jones i... TAK! STRZELIŁA! Sto dziesięć do dwudziestu dla gryfonów! Kafla przejął Murrey. Pędzi do pętli gryfonów. Jones, McDougal i Multon pędzą ku niemu... Murrey wypuszcza kafla! - wykrzyknął Jordan zagłuszony nieco przez chóralny jęk ze strony zielono-srebrnych. - Przejmuje go Jones... NIE PODAWAJ NIKOMU, HESTIO! DROGA WOLNA! - wrzeszczy jak opętany, za co zostaje zbesztany przez McGonagall. - Tak, tak. Hestia pędzi ku pętlom. Nie ma nikogo, kto mógłby ją powstrzymać... O, NIE! UWAŻAJ, TŁUCZEK!

Ale Hestia nie zareagowała w żaden sposób. Nie zrobiła najmniejszego uniku, tylko spokojnie wycelowała i strzeliła kolejną pętlę w momencie, gdy tłuczek lecący ku niej... został odbity przez Gwenog w kierunku Shane'a Spectre.

- TAK! Gwenog Jones to jednak ma klasę! Kafla znowu ma Murrey. Leci już tak strasznie wolno ze zrezygnowaniem widocznym na twarzy i... wypuszcza go wprost w ręce Susanne McDougal, która robi piękny zwrot i podaje do Hestii, któraaa... TAK! STRZELA PĘTLĘ Z TAK WIELKIEJ ODLEGŁOŚCI! Hestio, wyjdź za mnie! - wrzasnął Louis, na co starsza Jones się zaśmiała i tylko pokręciła głową. - Cóż... nadzieję mieć zawsze można... Nie! Chwila! Ten mikrofon jest mój, pani profesor! Tak, tak! Już komentuję, no! A więc, przegapiłem moment, w którym Murrey znowu stracił kafla. Jones naciera i... TAK! Sto pięćdziesiąt do dwudziestu. Dawson, pośpiesz się z tym głupim zniczem, no! Kafla ma znowu Murrey... Leci w kierunku pętli... Murrey oberwał tłuczkiem! Brawo, Gwe... oj, przepraszam... gratuluję, Shane, udało ci się wreszcie w coś trafić! - wykrzyknął, zwijając się ze śmiechu. - Tylko szkoda że w swojego zawodnika! - Kafla przejmuje Susanne. Podaje do Multona. Zayn do Hestii i... TAK! STRZELIŁA!

Murrey trzymał się już naprawdę kiepsko. Miał chyba zwichnięty nadgarstek, ale nie mógł przestać grać nawet na chwilę, bo przerwę mógł zarządzić tylko i wyłącznie kapitan... który teraz leżał zemdlony. Nie dość że oberwał tłuczkiem od swojego zawodnika, to rozglądał się panicznie w obawie, że zaraz oberwie też od Gwenog.

- Współczuję biedakowi - wyszeptałam do Dorcas, a ta wzruszyła tylko ramionami. Zero współczucia.

- Kafla przejmuje Murrey, ale ledwo co go trzyma ze względu na kontuzję ręki. Wypuszcza go z widocznym na twarzy bólem... oj, nawet mu współczuję! Ale w ogóle się nie poddaje! Dalej walczy, żeby zabrać nam tego kafla! Murrey, ślizgoni powinni być z ciebie naprawdę dumni! - zawołał, a potem odwrócił się do wściekłej McGonagall. - No dobrze, już dobrze! Kafla ma Jones. Multon. McDougal. Multon. Jones. McDougal. Jones. Multon. Jones i... TAK! Sto siedemdziesiąt do dwudziestu... a Narcyza Black chyba właśnie zobaczyła znicza! DAWSON, GOŃ JĄ! Murrey ma kafla i pędzi z determinacją, żeby uciec naszym ścigającym. Niestety dopadają go i przejmują kafla, ale kogo to obchodzi? Wszyscy śledzą Black i Dawsona, zakładając, kto dorwie złotego znicza. - Na chwilę zapadła cisza, gdy wszyscy wciągnęli powietrze, zamierając w oczekiwaniu. - I... Narcyza Black złapała znicza - mówi markotnie, a potem obraca się do pętli ślizgonów i wytrzeszcza oczy. - SEKUNDĘ PO TYM, JAK HESTIA STRZELIŁA DO PĘTLI! STO OSIEMDZIESIĄT DO STO SIEDEMDZIESIĘCIU! GRYFFINDOR ZWYCIĘŻA!

Dwa dźwięki przetoczyły się przez całe boisko. Wrzask zwycięzców i chóralny jęk przegranych.

- Mówił dla was Louis Jordan z małymi wstawkami od profesor Minerwy McGonagall. Dziękuję i dobranoc! - powiedział wesoło nasz komentator.

- Jordan, mam małą prośbę. - Westchnęła zrezygnowana nauczycielka, podpierając głowę na prawej ręce. - Nie rozmnażaj się.

- IMPREZA W POKOJU WSPÓLNYM! - wrzasnął James, na co rozległ się jeszcze większy wrzask radości.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro