„Martwy nikogo już nie ocalisz"
„Kapłan ani Kuglarz nigdy nie winien kierować się wyrachowaniem i zyskiem własnym, a przede wszystkim zachowaniem równowagi. Właściwie, jako twarze Podwójnego Boga, powinni przede wszystkim o nią w życiu swym zabiegać, a dopiero w późniejszej mierze oglądać się na rzeczy chwilowe i nie objęte ich protekcją". ~ Zasada Siódma.
|}×{|
- Czyli... - Kuglarz wyprostował się na krześle i obrzucił spojrzeniem niemal pustą karczmę. - Przybyłeś tutaj w poszukiwaniu swojej żony?
Garo, pochylony nisko nad pustym kuflem, krótko skinął głową.
- Podobno zniknęła tutaj, w okolicy zniszczonego Sakranu. - Enin owijał myśl w kolejne słowa, jak gałązkę cierniową w cienki materiał. - Zniknęła, a nikt ze strażników, którzy jej towarzyszyli, nie zdołał wrócić do miasta?
Młodzieniec zacisnął dłonie na kuflu, tak mocno, jakby miał go zmiażdżyć. Przymknął oczy i zmuszał się do głębokich oddechów.
- Mimo, że wydarzyło się to już kilka okresów temu, wciąż nie ma o niej żadnych wieści. - Kuglarz wciągnął powietrze i odczekał chwilę. - I tylko dlatego, że nie znaleziono jej ciała, wciąż masz nadzieję?
Garo zerwał się na proste nogi, poczerwieniał i drżąc, napiął wszystkie mięśnie. Włosy zasłoniły mu oczy.
- Pytasz czy mam nadzieję, na Podwójnego Boga? Byłbym porażką, jako mąż, jako rycerz i jako mężczyzna, gdybym chociaż nie podjął próby! - Uderzył w blat otwartą dłonią, a kufle i szklanka Fess zabrzęczały donośnie. - Utraciłbym honor i oddał połowę serca tylko za to, - nachylił się nad stołem i krzyknął Kuglarzowi prosto w twarz - Że nie włożyłem wysiłku w poszukiwania własnej żony! - Sięgnął po kufel i uniósł go, gotowy do rzutu, ale Kuglarz, nie drgnąwszy ani o jotę, spojrzał mu w oczy.
Po brodzie Garo spływał pot zmieszany z piekącymi łzami. Enin wciąż nie spuszczał przekrwionych oczu z twarzy młodzieńca, zakrytej granatowymi włosami.
- Rozumiem, że nigdy byś sobie nie wybaczył bezczynności, przyjacielu. - Kuglarz położył dłonie płasko na stole. - Ale chcę żebyś rozumiał, jak niebezpiecznie jest w pobliżu upadłego Sakranu. Tam przyroda żyje bez żadnych, nawet najmniejszych ograniczeń. - Odchylił się na krześle, krzyżując ramiona na piersi. - Przykro mi to mówić, ale jeżeli Lucienne nie jest jeszcze martwa, to tylko za sprawą cudu, osobiście zesłanego przez Podwójnego Boga.
- Więc będę oczekiwał cudu! - warknął Garo, odstawiając z impetem kufel.
- Też będę się o to modlił, chociaż nie sądzę, żeby coś to zmieniło - westchnął, rozkładając ręce.
- Więc jednak zbyt się boisz, żeby tam pójść?!
- Boję? - wysyczał. - Mam coś, kogoś, kogo muszę powstrzymać przed wskoczeniem w paszczę dzikiej bestii. I ty powinieneś rozumieć to najlepiej.
- Ja rozumiem to zbyt dobrze, Kuglarzu! - Garo uniósł ręce, górując nad stołem i potężnym głosem wypełniając izbę. - Pytanie, dlaczego ty nie potrafisz pojąć, że czasem trzeba spełnić swój obowiązek i podjąć ryzyko?!
- Obowiązek?! - Enin zerwał się z krzesła i machnął dłonią w stronę Fess. - Wysłanie małej dziewczynki na niebezpieczną wyprawę to mój obowiązek?!
- Nigdzie jej nie wyślesz, na Podwójnego! - Rycerz uderzył się dłonią w czoło. - Pójdziesz z nią, bo twoim obowiązkiem jest czuwanie nad córką!
Kuglarz spojrzał w bok, aż napotkał spojrzenie Fess. Dziewczynka zacisnęła pięści, zagryzła wargi i wbiła w niego spojrzenie szeroko otwartych oczu.
- Mogę czuwać nad nią w bezpiecznym miejscu - westchnął.
- Nie możesz usunąć każdego niebezpieczeństwa z jej drogi. - Garo oparł dłonie o krzesło, gotowy usiąść. - Musisz wiedzieć, że okazała się potężniejsza i bieglejsza w używaniu magii od nas dwóch razem wziętych.
- Przed tym jednym mogę ją ochronić. - Enin, wciąż stojąc, pochylił się na oparcie krzesła, ciasno oplatając się ramionami.
Dłuższą chwilę tkwili w ciszy, a na twarzy rycerza widać było wysiłek, który wkładał w wymyślenie stosownego argumentu.
- Mimo to, wciąż coś nie pozwoli ci tu zostać. - Garo rozejrzał się po karczmie i podniósł glos. - Zasady! To Zasady nie pozwolą ci zostawić roztrzaskanego Sakranu na pastwę tych kilku młodzików, mieszkających teraz w Kuglarskim Przybytku!
Enin zaklnął pod nosem i usiadł. Kiedy on stał się tak inteligentny? Emocje dodały mu polotu, temu płaskogłowemu rycerzowi? Pozwolił sobie na kilka uspokojających oddechów.
- Dobrze więc - pochylił głowę i uniósł dłoń w prośbie o dolewkę - moim obowiązkiem jest dbać o równowagę ludzi i natury. I jestem gotów, aby ten obowiązek wypełnić.
Garo uśmiechnął się triumfalnie, ale Kuglarz to zignorował i obrócił się w stronę Fess.
- Fessilatiano, czy masz śmiertelną pewność co do naszej wyprawy? - Przyklęknął i złapał dziewczynkę za ramiona. - Czy wiesz jakie jest ryzyko?
- Mam. - Dziewczynka spojrzała na niego z góry, mnąc rąbek sukienki, a Eninowi przemknęło przez myśl, że bardzo urosła od ich pierwszego spotkania. - Ale wiem, że będzie dobrze... Tym razem.
|}×{|
Wschodnia brama Cepna była pusta. Zwykle pełna przechodniów, karczemnych sprzedawców i podróżników, teraz obstawiona była tylko przez dwóch strażników. Słońce stało w zenicie, a grzyby obracały się w jego stronę twardymi kapeluszami. Tutaj wyglądały w miarę zwyczajnie, jak późną wiosną.
Tyle, że był już początek zimy.
Sznan, święto zwycięstwa człowieka nad naturą, zbliżało się wielkimi krokami, a tutaj roślinność rozciągała się beztrosko na całej długości łąki, niekiedy nawet wysuwając się na drogę, wyłożoną popękanymi kamieniami. Konary drzew mierzyły w niebo, mech tkwił bez ruchu w plamach słońca, a liście i smukłe witki kołysały się na wietrze. Jakiż spokój emanował z tej ścieżki, po której szła mała, uzbrojona po zęby grupa.
Garo przywdział błyszczący napierśnik i bojową rękawicę. Jego ogromny miecz wisiał teraz przy pasie, dostępny w każdym momencie. Dalej szła Fess, machając laską z żywego drewna w rytm kroków. Pochód zamykał Enin, niosąc na ramionach dwie torby, wypchane po brzegi Kuglarskimi akcesoriami. Do tego, w kieszeni na piersi miał bezpiecznie ukrytą broszę. Coś kazało mu ją wziąć, mimo oporu, który zapewne okazałby Garo.
W miarę jak zagłębiali się w las, rośliny stopniowo stawały się większe, dojrzalsze, żywsze. Na wielkich drzewach wykwitały jaskrawe kwiaty, mech mienił się miradami kolorów, a krzaki piętrzyły się coraz wyżej i wyżej, jakby w groźbie, że splotą się nad ich głowami i odetną światło słońca. Rozłożyste paprocie kusiły intensywnym zapachem, ale tuż pod liśćmi kryły ostre haczyki. Drzewa coraz częściej wysuwały brązowe, nabrzmiałe korzenie nad ziemię, od czasu do czasu przecinając ścieżkę. W najróżniejszych miejscach pojawiały się owoce, dorodne, ociekające słodkimi sokami.
Do tego im dalej wędrowali, tym więcej dochodziło do nich odgłosów. Śpiewy ptaków wzbijały się ponad sklepienie ze splątanych liści. Klekotanie ich dziobów i tupot nóg przepełniały dreszczem. Jeżeli wysłuchałoby się głębiej, możnaby było usłyszeć miękkie kroki drapieżników i cięższe, łuskowych niedźwiedzi lub chitynowych dzików.
Ale trójka małych ludzi w obliczu potęgi i piękna tej przyrody nie miała na to najmniejszej ochoty. Kto wiedział jakie potworności kryją się tam, dalej, na górze, gdzie wciąż wznosi się Sakran w jakiejś zniszczonej postaci?
Później rośliny zaczęły tłoczyć się i walczyć o miejsce. Kamienny trakt zniknął, całkowicie pokryty potężnymi korzeniami i drobną, giętką trawą, która wcisnęła się w przerwy między kamieniami. Liście wisiały coraz niżej nad głowami ludzi, a krzaki wyciągały się ostrymi gałęziami w stronę pozostałej ścieżki. Coraz częściej pojawiały się ciernie i półprzezroczysta, granatowa barwa trującej żywicy.
Garo musiał przebijać się mieczem przez zasłony gałęzi i krzaków raz za razem, a Fess wdrapywać na wielkie korzenie. Jedynie Enin wciąż przemierzał ścieżkę z pewną gracją, balansując i prześlizgując się między roślinami.
Kiedy słońce powoli zaczynało chylić się ku zachodowi, las pochłaniał ich już całkowicie, a teren powoli się podnosił.
Wśród listowia zaczynały pojawiać się grzyby, z początku małe, ledwie możliwe do zauważenia, później większe niż kot, człowiek, koń, wreszcie tak ogromne, że zdominowały pozostałe rośliny.
- Nie podoba mi się to - stwierdził Enin, odruchowo zniżając głos do szeptu. - Coś z tymi grzybami jest nie tak.
W powietrzu płynęła magia, drobnymi strużkami, jak strumyki ciągnące z bagien do morza.
Fess rozejrzała się i potrząsnęła kosturem, węsząc.- Jest tu za dużo magii... Jakby ktoś tkał delikatne zaklęcie.
- Skoro jest delikatne, to jest bezpiecznie. - Garo wytoczył się z krzaków. - Wchodzimy.
- Nie, ty półgłówku! - Syknęła Fess.
Rycerz wszedł między grzyby pewnym krokiem.
Enin przytrzymał Fess i odczekał kilka chwil. Wiatr prześlizgnął się przez polankę, kołysząc grzybami. Magia wciąż przenikała przestrzeń jak ciepły zefir.
- Widzisz - rzucił Garo, mierząc Kuglarza spojrzeniem - nic się nie dzieje!
Kuglarz wychylił się zza drzewa i ostrożnie dołączył do rycerza.- Jesteś już znudzony tą wędrówką? - syknął. - Szukasz dla nas walki?
Na wargach Garo zadrgał uśmiech.- Niczego nie pragnę bardziej, Kuglarzu! - Zakręcił młynka mieczem, podskoczył kilka kroków do przodu i stanął w pozycji bojowej. - Jakże ja pragnę walczyć! Rozszarpywać rośliny, niszczyć ludzi, palić ziemię! - Rycerz obrócił się, wciąż szczerząc zęby, ale brwi miał zmarszczone, a oczy dzikie. - Mordować, odbierać życie, narażać własne!
Za jego plecami przechylił się grzyb, jakby biorąc zamach. Garo obrócił się na pięcie, a jego miecz zabłysł błyskawicą energii.
Przecięte połowy grzyba osunęły się na ziemię z mokrym plaśnięciem.
Podmuch magii rozbudził grzyby. Najbliższy z nich uderzył w ziemię z siłą setek młotów. Rycerz rzucił się w bok, przetoczył i wstając, ciął przez ogromny kapelusz. Natychmiast zerwał się na nogi i natarł na najbliższą roślinę. Biegnąc, pochylił się nisko, odczekał, aż grzyb się zamachnie i zrobił wypad, wbijając miecz w jego trzon. Wyszarpnął jarzące się ostrze, uniknął kolejnego ataku i wyskoczył, tnąc ukośnie.
Kuglarz zepchnął Fess z drogi uderzenia. Sam zabalansował na palcach i o włos uniknął zmiażdżenia. Odskakując, wyciągnął z torby paczuszki owinięte białym papierem. Podpalił ich rogi, rzucając je ku najbliższym grzybom. Różnokolorowe gwiazdy rozprysły na wszystkie strony, przepalając miękkie tkanki roślin.
Dookoła nich powstał krąg wolnej przestrzeni. Garo pokręcił głową. Grzyby poruszały się już bardziej ospale, więc musieli tylko czekać.
Rycerz rozejrzał się, schował miecz do pochwy i założył ramiona na piersi.- Wiesz co, Eninie? Myliłem się co do ciebie. - Spojrzał na niego spod zmrużonych powiek, a jego policzki przecięły bruzdy. - Zabiłeś kiedyś człowieka? Walczyłeś do wycieńczenia z wiekowym dębem?
Ze szczytów grzybów powoli zaczął się sączyć fioletowy dym, ale ani rycerz, ani Kuglarz nie zdołali tego zauważyć.
- Nigdy, ale...
Rycerz klasnął w ręce, a stalowa rękawica zabrzęczała głucho.- Nigdy nie byłeś wojownikiem, więc jak mógłbyś wiedzieć... - Położył dłoń na wypiętej piersi. - Jak mógłbyś rozumieć co znaczy pędzić komuś na ratunek i w imię jego bezpieczeństwa odbierać życie?
Gaz wciąż ulatniał się z grzybów, teraz sięgał mężczyznom już do kostek. Fess pociągnęła Kuglarza za rękaw, ale ten tylko się otrząsnął.
- Nie muszę tego rozumieć. - Enin uniósł brodę i wepchnął pięści w kieszenie płaszcza. - Nie jestem rycerzem, więc nie mam obowiązku walczyć. Muszę tylko dbać o równowagę i zachować własne życie.
- Obowiązek! - prychnął Garo. - Obowiązek mordu!
Fess zaczęła machać rękami przed twarzą Enina. Fioletowy dym sięgał im już do kolan.
- Taki obowiązek to ujma na moim honorze i zagrożenie dla prawdziwej równowagi. - Rycerz wbił miecz w ziemię przed sobą. - Kiedy uwolnię Lucienne, porzucę walkę i już nigdy nie będę odbierał życia! - Na te słowa dym podniósł się wyżej.
- I zostawisz tę powinność? Po prostu odejdziesz?
- Są ważniejsze... - Garo nie zdołał dokończyć, bo Enin zatkał mu usta.
Młodzieniec szarpnął się, warknął coś niezrozumiałego, ale wreszcie zauważył dym. Jego oczy rozszerzyły się kiedy zrozumiał. Kuglarz przyłożył palec do ust i zaczął szeptać zaklęcie.
Dym opadł odrobinę, a kapelusze grzybów powoli zaczynały się odbarwiać.
- Nigdy nie myślałem, że chęć uratowania kogoś drogiego jest czymś złym - szepnął Enin. - Dla mnie zawsze była walką w pogodzeniu tego pragnienia z troską o własne bezpieczeństwo.
- Więc dlaczego?
- Bo miałem nadzieję, że nie będziesz musiał tutaj walczyć. - Kuglarz wszedł między nieruchome grzyby, z których wciąż wciąż wypływał dym. - Martwy nikogo już nie ocalisz. - Podał rycerzowi kilka paczuszek.- Przydadzą ci się bardziej niż mi. - Mrugnął, uśmiechając się półgębkiem. - W końcu musisz uratować swoją żonę.
Garo pokiwał głową, ruszając za Fess. Prosto w las.
|}×{|
Ciemny bór zalało krwiście czerwone światło.
Troje postaci wspinało się pod górę, wciąż stąpając cicho i ostrożnie, żeby nie skruszyć zaklęcia chroniącego ich przed dymem.
Wszechobecne grzyby straciły kolor i nabrały konsystencji kryształu. Światło zachodzącego słońca zostało spotęgowane przez przezroczyste kapelusze, przynosząc nerwowość, a w dalszej perspektywie obietnicę śmiertelnej walki.
Enin i Fess zaczynali podupadać na siłach, ale na horyzoncie widzieli swój cel.
Ogromny, a jakże bliski.
Sakran, niegdyś dumnie wznoszący się nad szczytem góry, teraz ciężko opadł, wgniatając drzewa i ziemię masą jasnoszarego kamienia. Jego roztrzaskana tarcza opierała się o połamane kręgi, które kiedyś ją otaczały. Wymyślne ornamenty zostały zatarte lub zakryte przez rośliny. Pnącza, wici traw, nabrzmiałe korzenie, świeże liście, wszystko to oplatało majestatyczną budowlę, niemal jak liny próbujące utrzymać ją przy ziemi. Mimo tego spętania i krwistoczerwonego światła, zalewającego okolicę, Sakran wciąż ćmił niewyraźnym, białym blaskiem, powoli narastającym, tylko po to, żeby zaraz osłabnąć. To znaczyło, że starożytna budowla wciąż chroniła Cepno przed okrucieństwem tego świata.
Garo jako pierwszy dotarł na polanę, rozciągającą się na stoku. Grzyby tutaj nie rosły, a jedynie trawa, miejscami powgniatana przez coś ciężkiego i wielkiego jak koński łeb. Rycerz uważnie obejrzał otwartą przestrzeń, dobywając miecza. Pod samą ścianą lasu leżała wielka góra pnączy i gałęzi, ale nie sprawiająca wrażenia jednej rośliny. Powyginane gałązki i liście nie do końca się łączyły, bardziej jakby otaczały coś wielkiego, niż wyrastały z ziemi.
- Garo, tuż po lewej, w grocie.
Rzeczywiście, w skale, którą rycerz wcześniej tylko obrzucił spojrzeniem, widać było coś matowo białego. Coś...
Z bliska Garo mógł się upewnić. Leżała tam osoba, ukryta w zwałach jakiejś substancji, jakby zastygłej żywicy. Kobieta o pięknych włosach koloru malachitu i hardym spojrzeniu. O rysach, które tak doskonale znał.
- Garo...? - Fess pochyliła się w jego stronę, opierając się na kosturze.
- Nie mieszajcie się w to! - Rycerz, kierowany przeczuciem, przetoczył się w bok.
Huk. Coś ogromnego uderzyło w ziemię, a ze sterty roślin posypały się liście i gałęzie,
Kiedy Garo wstał, kołysała się nad nim nie jedna, a cztery gadzie głowy. Łuski płynnie przechodziły w twardą, skamieniała korę, a liczne oczy błyszczały jak rubiny.
Hydra.
Nad rycerzem stała bestia, która miała wyginąć setki lat temu. I właśnie składała się do ataku.
Garo przyjął pierwsze uderzenie na miecz, jednocześnie nabierając oddechu. Ezoteryczny wiatr prześlizgnął się przez jego gardło, kiedy pochylił się pod kłami drugiego łba. Stanął pewnie, ściskając rękojeść w dwóch dłoniach i pozwolił trzeciej głowie zatakować.
Zamach, wydech, krok do przodu.
Przez ostrze przepłynęła błyskawica energii, kiedy przepołowił łeb aż po szyję. Przetoczył się pod nim, jeszcze przez chwilę niezdolnym do walki.
Dwie połowy przeciętej głowy wybuchnęły krwią, a mięśnie zakołysały się na rozbitych kościach.
A potem zaczęły się zwijać i łączyć.
Zawiał gorący wiatr, a drewno pomknęło wzdłuż szyj bestii, lecząc strzaskane kręgi i czaszki. Później podobne do pędów żyły wypełniły się sokami roślinnymi, a zdrewniałe liście stworzyły nową skórę. Na końcu głowy pokryły się stwardniałymi łuskami, między którymi widać było ognisty mech.
Garo zacisnął dłonie na rękojeści miecza, aż zbladły mu knykcie.
- Oh? Oh? You're approaching me? - Rycerz rozłożył ręce, sycząc w języku cudzoziemców. Krwistoczerwone światło oświetliło go od tyłu, kiedy ustawił się w pozycji szermierczej i natarł na bestię.
|}×{|
- Pomóżmy mu! - Fess wycelowała laską w hydrę, szepcząc zaklęcie.
- Nie! - Enin złapał ją za ramię i obrócił do siebie. - Garo chciał poradzić sobie z tym sam! My mamy inną misję do wypełnienia!
- To nie ważne! On jest w niebezpieczeństwie!
- Nawet jeśli byśmy się włączyli w walkę, będziemy bardziej przeszkodą, niż pomocą! Nie poradzimy sobie z bezpośrednim atakiem! Po chwili to on będzie musiał ratować nas!
- Ja... - Z oczu Fess popłynęły łzy. - Chcę mu pomóc. Nie chcę go stracić!
- Garo da sobie radę. - Enin uśmiechnął się, delikatnie pocierając jej ramię. - Ta walka jest specjalnie dla niego. A teraz chodźmy. Sakran na nas czeka.
Adeptka otarła oczy i chwyciła mocniej Kuglarską laskę. Rozbudzone magią grzyby już uderzały w ziemię na skraju polany, miarowo jak młoty w kuźni. Fess i Enin odetchnęli głęboko. Kapelusze błyszczały krwistą czerwienią ogromnego pieca jakim było zachodzące słońce.
Rośliny zdawały się miotać bez większego celu, jakby oślepione nadmiarem nagromadzonej w powietrzu magii. Fess wskoczyła między nie. Uchyliła się przed uderzeniem, w biegu uniosła laskę i krzyknęła zaklęcie. Jęzor ognia wypalił jej drogę. Rzuciła się przez wyrwę, szepcząc kolejne słowa. Z ziemi wysunęły się dwa kamienne stopnie, pozwalając jej przebiec nad powalonym grzybem. Kuglarz ruszył za nią, rzucając granatowymi iskrami, które powiększały się do rozmiaru psa, wypalając ziemię i rośliny. Kiedy zamachnął się na nich kolejny kapelusz, Enin klasnął w dłonie, a z pomiędzy jego palców wystrzeliły gwiazdy.
Stok był coraz ostrzejszy i bardziej kamienisty, a Enin i Fess tracili impet. Zaklęcia padały coraz rzadziej, a kuglarskie sztuczki były coraz mniej i mniej pożyteczne. Grzyby i drzewa zdawały się przyzwyczajać do nowego zakresu ruchu i ostrzału, a z ziemi zaczęły wyrastać witki trawy.
Mimo to, parli na przód. Między roślinami w oddali widać było szarą masę wiekowego kamienia.
|}×{|
Garo nacierał i wirował. Przecinał skórę bestii i uchylał się przed uderzeniami. Szeptał magiczne słowa i nabierał gorączkowe oddechy.
Teraz atakowało go jednocześnie siedem głów, ale on przeciwstawiał się każdej z nich. Wielkie kły błyskały tuż nad powierzchnią jego pancerza, ale żaden z nich nie mógł go trafić. Zęby hydry ociekały zieloną trucizną, substancją, która skwierczała, padając na ubitą ziemię.
Garo zobaczył lukę w chaotycznych atakach. Rzucił się wzdłuż boku potwora, przejeżdżając na kolanach po trawie. Wykrzyczał zaklęcie i ciął przez jego nogę.
Bestia zachwiała się z rykiem i szarpnęła spazmatycznie. Głowy wystrzeliły w stronę rycerza, ale go już tam nie było. Jeden ze spóźnionych łbów śmignął tuż nad jego ramieniem, a trucizna chlapnęła na czoło. Żrąca substancja na chwilę go oślepiła, a ból wyszarpnął mu z gardła przeciągły jęk. Instynktownie uniósł miecz, blokując uderzenie kłów. Ostrze zaklniowało się, a rycerz czuł jak trucizna napływa mu do oka. Warknął kilka słów, a wybuch światła rozsadził głowę bestii. Natychmiast przetoczył się poza zasięg najdalszych szyj. Stanął pewnie, wciąż parując i uskakując.
Osiem głów.
Hydra nie była na razie w stanie się poruszyć. Jeszcze nie przyzwyczaiła się do braku nogi. Garo tracił wizję w oku zalanym trucizną, a jego ruchy słabły. Słońce już niemal zaszło.
|}×{|
Enin i Fess przedarli się w końcu na otwartą przestrzeń, zostawiając za sobą ogromne drzewa, sięgające aż do krzywizny Sakranu nad ich głowami. Kamienny stok porośnięty był jedynie bordowymi cierniami, które splatały się na ziemi w gęstą pajęczynę i zwisały z budowli grubymi, kolczastymi wstęgami. Słońce już zaszło, a niebo stało się granatowe.
Ciernie trwały w bezruchu. Wyglądało to jakby były całkowicie uśpione, mimo ogromnej ilości magii, która się tutaj przelewała. Czyżby była to zasługa Sakranu, w którego stronę wyrywała się brosza na piersi Kuglarza?
Enin ostrożnie wszedł między kolczaste pnącza, a te nie poruszyły się ani o jotę. Od celu dzieliło go ponad pięćdziesiąt kroków. Pół setki kroków, pod górę, z każdym kolejnym stąpnięciem szukając miejsca na stopę pomiędzy cierniami. Fess ruszyła tuż za Kuglarzem, stawiając kroki dokładnie na jego śladach.
Wokół Sakranu panowała cisza. Zakłócał ją jedynie wiatr świszczący między liśćmi i kołyszący koronami drzew. Odgłosy walki Garo i hydry były zbyt odległe, żeby dało je się usłyszeć.
Dziewczynka zadrżała na samą myśl o bestii. Ten potwór był czymś stanowczo gorszym niż smok, którego spotkali wcześniej, był wypaczonym stworzeniem, które zapoczątkowało problemy z roślinami. Z pod stóp Fess osypywały się drobne kamienie, kiedy przeskakiwała nad pnączami.
Enin powoli przybliżał się do kamiennej budowli. Ciernie jak dotąd się nie poruszały, ale Kuglarz zauważył, że w niektórych z nich powoli przelewała się brązowa ciecz. Na ten widok pzebiegł go dreszcz. Enin wolał nie sprawdzać, co się stanie jeśli stanie na jedną z tych roślin.
Za jego plecami rozległo się ciche westchnienie zdziwienia.
Kuglarz zareagował instynktownie. Złapał za najbliższe pnącze, zaczerpnął z niego magię i wykrzyknął zaklęcie. Zanim Fess zdążyła upaść na ziemię, gwałtowny podmuch wiatru wyrzucił ją w górę, w stronę Sakranu. Wtedy ciernie się rozbudziły. To, które trzymał Enin, owinęło się wokół jego ręki, a kolejne wystrzeliły w stronę jego kostek i łokci. Kolce wysysały krew z jego żył. Mężczyzna wolną dłonią sięgnął do torby, po czym cisnął sobie pod nogi paczkę, która wybuchła gryzącym dymem. Pnącza na chwilę rozluźniły uścisk, a Enin dobył sztyletu i przeciął te, które już zdążyły się w niego wbić. Mimo toksycznych oparów, kolejne ciernie wciąż napływały. Spróbował złapać jedno z pnączy, ale ono wyślizgnęło się i ruszyło w górę jego przedramienia, wpijając się w odsłoniętą żyłę. Sztylet wypadł mu z dłoni, a w głowie zakręciło się z utraty krwi.
Wtedy maleńki płomień przeciął pnącze, a magiczna siła uniosła go w górę, aż do kamiennej półki, na której klęczała Fess.
- Dziękuję, mała - uśmiechnął się Enin, spoglądając na ciernie wbite w rękę. - Musimy się dostać na szczyt. Brosza Sharon ciągnie w tamtą stronę.
- Dzięki Podwójnemu Bogu, że ją zabrałeś! - Fess podała mu kolejny sztylet z torby. - Wiedziałam, że ona miała powód żeby ci ją dać.
- Czasem trzeba decydować samemu - westchnął, unosząc ostrze.
|}×{|
Garo ciężko dyszał. Trucizna, która zalała jego oko, coraz bardziej zacierała pole widzenia. Ruchy rycerza słabły, a gardło i przełyk paliły go od wypowiadania zaklęć.
Jedna z głów hydry uderzyła w ziemię na pół stopy od niego. Kolejna otarła się o naramiennik, następna zacisnęła szczęki w miejscu, gdzie chwilę temu było ucho Garo. Trucizna pokrywała już jego pancerz.
Rycerz cofał się z każdym atakiem hydry. Przyjął uderzenie na miecz, a jego buty wyryły głębokie bruzdy w ziemi. Uchylił się przed jednym z łbów i rzucił w bok. Ściana lasu była niebezpiecznie blisko.
Prześlizgnął się pod następną szyją, osłonił mieczem przed atakiem z boku. Stracił równowagę, przetoczył się i zerwał na nogi. Ostatkiem sił uderzył w inną głowę, ledwie przecinając jej zdrewniałą skórę. Hydra zakołysała się zaskoczona, cofnęła wszystkie łby i zasyczała przeciągle.
Garo stanął, dysząc ciężko. Miecz wysunął się z jego palcow. Przed oczami mu pociemniało, a kolana się ugięły.
Rycerz, upadając, dostrzegł przebłysk nieba, na którym migały pojedyncze gwiazdy.
Wreszcie hydra ruszyła na niego. Łbów było zbyt wiele, żeby Garo mógł je policzyć. I wszystkie składały się do ataku.
|}×{|
Enin i Fess wspinali się wzdłuż wygiętego żebra Sakranu. Wyrzeźbione w popękanym kamieniu ornamenty były jedynym oparciem dla nóg. Im wyżej się wspinali, tym bardziej powietrze pulsowało od starożytnej magii. Bordowe ciernie czepiały się ubrania.
Nad nimi, wysoko w górze, widać było miejsce, w którym zbiegały się wzory ornamentów. Korona Sakranu. Tam też ciągnęła brosza.
Sztylet wciąż błyszczał w dłoni Kuglarza. Pnącza owijały się raz za razem wokół jego kostek, rozrywając cholewy butów. Kolce wpijały się w skórę, zostawiając drobne rany, a Enin odcinał je pospiesznie.
Fess wciąż panowała nad smugą ognia, trzymając ciernie na dystans.
Kuglarz podciągnął się jeszcze wyżej, a kamienne żebro zaczęło zaginąć się do środka. Linia ornamentów nieubłaganie przesuwała się w dół, jakby miała okrążyć kamień i pojawić się dopiero przy koronie. Enin, ciężko dysząc, przestawił nogę wyżej i nachylił się żeby odciąć pnącza. Mięśnie paliły go ze zmęczenia, a sztylet ciążył w dłoni. Ciernie zdawały się napływać bez końca, a Sakran nawet z bliska sprawiał wrażenie monumentalnego.
Kuglarz zgrzytnął zębami. Podjął się tej misji, bo ciążył na nim obowiązek. Spojrzał w dół i zakręciło mu się w głowie od wysokości. Na jego barkach spoczywał ciężar powinności, a konsekwencje miały być ogromne.
- Wszystko dobrze? - Fess zadarła głowę, a ognista smuga zgasła.
Enin potrząsnął głową gwałtownie.- Jasne. - Zmusił się do uśmiechu. - Już nie daleko.
Odetchnął głęboko i zaczerpnął magii. Kuglarz wyciągnął dłoń przed siebie, szepcząc słowa. Lekki wiatr zmierzwił jego włosy i ochłodził zmęczoną twarz, później przepłynął wzdłuż krzywizny Sakranu, kołysząc roślinami. Na paznokciach mężczyzny zatańczyły iskry, a opuszki palców pokryły się sądzą.
Nic więcej się nie wydarzyło.
Pnącza, rozbudzone magią, popęzły szybciej do przodu, czepiając się jego łydek i rękawów.
Fess jęknęła zaskoczona i zacisnęła palce na lasce. Magia przepłynęła do niej obfitą falą, a powietrze zamigotało od nagłego wzrostu temperatury. Odcinek ornamentu pod jej stopami rozjarzył się słabym blaskiem.
Płomień, który zaczął rozpalać się w powietrzu, zgasł z krótkim sykiem.
Enin poczuł przypływ energii. Cofnął się do Fess, ciskając papierową paczką i odkładając sztylet do torby. Kiedy pnącza zwinęły się pod wpływem błękitnego dymu, zakrył usta, po czym pociągnął dziewczynkę do przodu. Wdrapując się, deptali rośliny. Brosza wciąż ciągnęła Kuglarza do przodu, wydając z siebie niski pomruk.
Kiedy wynurzyli się z chmury dymu, zauważyli, że kamienne żebro pękło, tworząc dwudziestostopową wyrwę między ich położeniem a koroną. Szczyt Sakranu wciąż znajdował się poza ich zasięgiem, a ciernie napływały nową falą.
Kuglarz sięgnął do torby, ale zostały tam tylko noże. Ostatnia paczka z gryzącym dymem została u kogoś innego. Zamiast nich wyciągnął broszę, która wyrywała się z jego ręki. Myślał gorączkowo.
Cienie zwieszające się z okolic korony mogły posłużyć za liny, ale próba wspinaczki była samobójstwem. Magia nie działała, a jego torba była pusta. Enin zdarł z siebie płaszcz i zaczął owijając go wokół dłoni.
- Ja to zrobię. - Fess przejęła broszę i wskazała w górę. - Ciernie cię nie utrzymają.
- Nie mogę się na to zgodzić - warknął.
- Musisz - westchnęła. - Proszę, pozwól mi zrobić to dla ciebie.
Enin pokręcił głową, przeszywając wzrokiem pełznące pnącza.
- Poradzę sobie. - Wyciągnęła ręce przed siebie. - Nie mamy już czasu.
Kuglarz warknął, przyciskając dłonie do oczu. W końcu wyprostował się i położył swój płaszcz na dłoniach dziewczynki.
- Podrzucę cię w górę - powiedział pełnym napięcia głosem. - Wciągnij się jak najszybciej. Kiedy będziesz wystarczająco blisko, dopasuj broszę do korony. To powinno przywrócić równowagę. - Kiedy skończył z materiałem, odsunął ją na długość ramienia. - I uratuj to miasto, córko.
Enin przykucnął, czując jak ciernie wbijają się w jego kostki i łydki. Odciął rośliny z nóg dziewczynki, a po jego twarzy spłynęły łzy. Fess stanęła na jego rękach. Kuglarz wyrzucił ją w górę, wykrzykując zaklęcie.
Dziewczynka wzbiła się w powietrze, a luźne poły jej płaszcza załopotały na wietrze. Wszechobecna magia zadrżała. Brosza, ciągnięta magiczna siłą, wysunęła się spod bluzki Fess i wystrzeliła w stronę korony Sakranu.
Dziewczynka spróbowała złapać klejnot, ale zaczęła już spadać. Pnącza wyciągnęły się w jej stronę, więc złapała się ich instynktownie. Pęk roślin zatrzeszczał i się rozerwał.
Kiedy Fess spadała, czas jakby spowolnił. Widziała jak brosza sunie w stronę Sakranu, jakby płynąc przez gęste mleko, widziała jak Enin gorączkowymi ruchami próbuję odcinać ciernie, które otaczały go już do pasa. Starożytna budowla wciąż leżała na szczycie wzgórza, a las tkwił nieruchomo, jakby zastygły w oczekiwaniu.
Brosza wpasowała się w jasny kamień z cichym brzękiem, a czas znów przyspieszył.
Klejnot wybuchnął fontanną światła i kolorów. Sakran zatrząsł się, po czym uniósł w powietrze. Rośliny, które go obrastały, zamieniły się w proch, który porwał nagły podmuch chłodnego wiatru.
Kuglarz zakołysał się na nogach i runął głową w dół. Stracił przytomność. Fess nabrała tchu i wyszeptała zaklęcie. Zadbała o równowagę.
|}×{|
Nagła eksplozja światła oślepiła atakującą hydrę. Rycerz wykrzesał z siebie ostatki sił i wyszarpnął z kieszeni małą paczuszkę. Cisnął nią w kłębowisko łbów, po czym poderwał miecz z ziemi. Nabrał oddechu. Magia przepłynęła przez jego gardło ciepłą falą, dodając mu sił i rozpalając ostrze energią. Garo rzucił się do przodu, nurkując nisko pod brzuchem bestii. Stanął pewnie i wbił ostrze w jej klatkę piersiową.
Hydra zakołysała się i jakby oklapła. Jej zdrewniała skóra zmiękła, a ślepia zaszły mgłą. Garo odtoczył się akurat na czas żeby uniknąć strumienia krwi, który buchnął z jej ciała. Jednocześnie z posoką, wytrysnęła magia.
Bestia osunęła się na ziemię, nie wydając żadnego odgłosu. Garo dostrzegł ponad jej cielskiem wielki kamienny dysk Sakranu, pulsujący śnieżnobiałym blaskiem, po czym pobiegł w stronę jamy.
Odgarnął ziemię z wejścia i zobaczył swoją żonę, jakby zamrożoną w górskim krysztale. Uderzył mieczem w kamienne więzienie, rozbijając je natychmiast. Kiedy tylko Lucienne nabrała pierwszego tchu, Garo uśmiechnął się ze zmęczeniem i stracił przytomność.
|}×{|
„Zasady te, przestrzegane przez człowieka prawego, który wtajemniczony do profesji Kapłana lub Kuglarza został, mu podstawę dadzą do tego, aby mówić mógł o sobie szczerze: <<Jestem Kapłanem, pierwszą twarzą Podwójnego Boga!>> i <<Jestem Kuglarzem, drugą twarzą Podwójnego Boga!>>. Ponadto, mimo całej godności, miłości ludzi prostych (jak i tych wyrafinowanych) i sławy jakie te tytuły za sobą niosą, otrzyma człowiek ten, ochronę przed urokami oraz czarami, rzucanymi na niego bezpośrednio. Zarówno tymi potrafiącymi zaszkodzić jego umysłowi i woli, jak i tymi [szkodzącymi] ciału i kościom. Bo jak długo człowiek ten dbać o Zasady będzie, tak długo [Zasady] dbać będą o niego". ~ Zasada Pierwsza.
*Przepraszam, za tak długą przerwę i mam nadzieję, że macie się dobrze. (Ten rozdział leżał ukończony w notatkach parę ładnych miesięcy, ale ostatnio z watt nie było mi po drodze)
Btw:
Czy ta platforma nie zaczyna umierać?*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro