„Jak on okropnie krzyczy..."
„Kapłan ani Kuglarz nigdy nie osiądą na miejscu jednym więcej niźli dni osiem, gdyż radość, pokój, piękno i dobro mają nieść wszędzie, nie tylko w miejscu największej dla nich wygody. Ponadto stłoczenie zbytnie [Kapłanów czy Kuglarzy] nieświadomych siebie w grodzie lub wiosce tej samej może poprowadzić do równowagi zachwiania. Dlategoż sobory oraz spotkania wszelakie winny zostać uprzednio ogłoszone wszystkim członkom profesji, aby pewność osiągnąć, iż do takiego nie dojdzie nieplanowanego". ~ Zasada Piąta.
|}×{|
Rycerz ostrożnie stawiał kolejne kroki na leśnej dróżce. Kuglarz, idący tuż za nim, poruszał się bez najmniejszego szelestu. Mieli oczy i uszy szeroko otwarte, uważnie studiujące każdy skrawek liści, grzybów i pni dookoła. Nagle coś, jak ciepły, ale wciąż nieuchwytny zefir, owiało Enina od boku. Kuglarz stanął, potoczył spojrzeniem po otaczającej go zieleni i rozłożył ręce na boki.
– Ktoś właśnie użył magii – zawyrokował. – Prawdopodobnie to nasza Fess. – Mężczyzna złożył ręce razem. – Chociaż nie było jej dużo, bo inaczej... – Gwałtownie przerwał, czując poruszenie. Spojrzał w dół, na swoją torbę. Wibrowała lekko, raz po raz obijając się o jego biodro.
Garo podrapał się po głowie, skonsternowany.
– Inaczej co?
– Cicho – syknął natychmiast Enin. – Coś żywego jest w mojej torbie. Teraz wysypię wszystko na ziemię, więc przygotuj miecz.
– Ale co z...
– Nie pomożemy jej, jeśli coś nam się stanie. No już, pełne skupienie!
Kuglarz bardzo powoli i z wielką ostrożnością przełożył pas przez głowę, a potem zsunął go z ramienia. Po kolejnym pociągłym ruchu torba wylądowała w jego dłoniach, teraz wyciągniętych jak najdalej.
– Raz...
Młodzieniec zacisnął i rozluźnił palce na rękojeści miecza.
– Dwa... – Mężczyzna, odpinając klapę, zignorował strach przed tym, że stworzenie kryjące się pod grabowaną skórą właśnie próbuje wydrzeć się na zewnątrz.
– Trzy! – Szybkim ruchem wywrócił torbę dnem do góry.
Przedmioty natychmiast wysypały się na zewnątrz, ale nic nie wyskoczyło w górę, ku któremuś człowiekowi. Nic też nie odbiegło, nie odleciało, ani nie odpęzło w krzaki.
Było znacznie gorzej. Wibrujące „stworzenie" wciąż leżało na ziemi. Wyglądało jak złota brosza, w którą wprawiono wielki opal.
Niemal natychmiast spoczęły na nim dwa ciężkie spojrzenia. Klejnot wciąż drgał lekko, wydając z siebie niski dźwięk. Wygląd miał zupełnie niegroźny.
Enin i Garo wymienili spojrzenia. Mężczyzna powoli wyciągnął rękę, wyprostował palec wskazujący i dźgnął podejrzany kamień.
Natychmiast przez jego ciało przeszedł dreszcz, a w uszach rozbrzmiały przerażająco głośne głosy. Kuglarz odskoczył do tyłu, jak poparzony.
– Ten... Ten... Ten wisior, krzyczy. – Przyłożył dłonie do skroni i podniósł oczy na rycerza. – Jak on okropnie krzyczy...
– Co robi? – Młodzieniec zmarszczył brwi.
– Krzyczy, głuchy jesteś? – Machnął ręką. – Dźwięki agonii, wrzaski ludzi przebijanych korzeniami wielkich drzew, jęki zaduszanych przez gałęzie – wyliczył szybko. – Kiedy go dotknąłem, miałem wrażenie, że to wszystko dzieje się tuż obok. – Enin skrzyżował ręce na piersi. – Pewnie jest niebezpieczny.
– Skoro tak, to go zakopmy. Wtedy nie będzie szans, że ktoś go znajdzie.
Kuglarz spojrzał na niego z konsternacją.
– To dobry pomysł – stwierdził powoli. – Nawet bardzo dobry. Jak ty żeś tak szybko to wymyślił?
– W trakcie wypraw robiliśmy tak z rzeczami, których nie mogliśmy zabrać ze sobą – odparł Garo uradowany. – Wtedy nikt nie mógł ich ukraść. – Sięgnął po klejnot, ale mężczyzna niemal natychmiast go zatrzymał.
– Czekaj. Najpierw musimy wy...
Nie dane mu było dokończyć, bo przez ścieżkę przetoczył się huragan ciepłego, ezoterycznego wiatru.
– Jasna cholera! – Enin zatoczył się na bok, mimo że podmuch nie mógł mu zaszkodzić w fizyczny sposób. – Teraz użyła naprawdę dużo magii! Rośliny zaraz zaczną...
Tym razem przeszkodziła mu szorstka łodyga próbująca owinąć się wokoło nogi. Na szczęście rośliny, wepchnięte na wyższy poziom świadomości przez zefir wywołany zaklęciem, jeszcze nie oswoiły się z nowymi możliwościami ruchów, więc mężczyzna zdołał się wyślizgnąć. Odskoczył od rośliny jak najdalej, prosto pod wielkie drzewo z siatką korzeni wystających ponad powierzchnię ziemi. Gałęzie zakołysały się z przerażającym skrzypieniem, ale nie zdołały sięgnąć Kuglarza, który odsunął się poza zasięg pobliskiego bluszczu i przywołał Garo.
Rycerz, szarżując z obnażonym mieczem w rękach, rozciął kilka łodyg i całą kępę krzaków, zanim dotarł do bezpiecznego miejsca.
– Cały zdrów? – Wydyszał.
Enin tylko pokręcił głową i wskazał na coś leżącego głębiej w ścieżce. Złoty wisior, do którego właśnie podpełzała kępa mchu. Roślina posuwała się powoli do przodu, ale gdy znalazła się w odległości stopy od broszy, jakby zwinęła się w sobie i cofnęła gwałtownie. Trawa dookoła wisiora jakby zmalała, a do tego nie poruszała się, jak reszta roślin.
– Zabieram broszę ze sobą – stwierdził Enin.
– Ona jest niebezpieczna! – Garo złożył ręce na piersi.
– Nieważne. – Najpierw wskazał na drzewa po drugiej stronie ścieżki, a potem na krzaki po jego lewej. – Lepiej zadecydujmy czy idziemy w tej chwili, czy zaczekamy, aż natura się uspokoi.
– Teraz – stwierdził natychmiast rycerz.
Enin westchnął i sięgnął do torby. Wyciągnął z niej gałązkę rozpalnika i wetknął ją na szczyt swojej laski.
– Ruszaj. – Wskazał w stronę, z której wyczuł podmuch magii.
Razem, z mieczem i długą pochodnią, wyskoczyli z bezpiecznego pola. Kiedy pierwsze pnącza rzuciły się w ich stronę, Garo uniósł ostrze i odciął je wszystkie jednym, szybkim cięciem. Kuglarz zamachnął się kosturem, a płomień liznął korę wyciągającej się do niego gałęzi. Roślina natychmiast odskoczyła i zwinęła się w sobie.
Rycerz postawił jeden krok, drugi. Następstwem trzeciego, mrugnięcie okiem później, był mocarny cios, wyprowadzony z biodra. Enina owiał eteryczny wiatr, a wielki konar, właśnie zwieszający się nad ścieżkę, padł, przecięty w pół. Do tego dziesiątki drobnych i większych łodyg wokoło, przypalonych, rozpadło się na drobne szatki. Każdy ma odrobinę magii.
Kuglarz nie stracił ani sekundy na podziwianie tego ciosu, tylko rzucił się pędem w głąb ścieżki. Zamachał pochodnią na kilka giętkich korzeni i prześlizgnął się pod opadającą gałęzią. Kilka kęp mchu spróbowało się na niego wciągnąć, więc strzepnął je dłonią w pstrokatej rękawiczce. Wtedy Garo wysforował się przed niego, ścinając kolejne pnącza, grzyby z ciężkimi kapeluszami i liście. Kiedy tylko dotarł do krzaków przed nimi, jakby na umówiony znak, buchnęła z tamtego miejsca fala gorąca i ryk ognia.
Równowaga została zachwiana. Rośliny natarły w tamtą stronę z nową siłą, ale nie miały najmniejszych szans przeciw furii pożogi. Po krótkim czasie, wszystko wokoło Kuglarza i rycerza, skulonych za kamieniem na krańcu ścieżki, wyschło i spłonęło. Młodzieniec wychylił się zza skały, ale Enin natychmiast wciągnął go z powrotem.
To jeszcze nie był koniec. Ten świat uczyni wszystko co w jego mocach, aby natura nie pozostała w osłabionej pozycji.
Najpierw mchy, a po mrugnięciu okiem również grzyby, zaczęły, odnowione, wyrywać się z ziemi na swoich poprzednich miejscach. Miały mnóstwo magii do sporzytkowania.
Zostały natychmiast zmiecione ognistą falą.
Fessilatiana, dysząc z przerażenia i wściekłości, o dłoniach jakby zanurzonych w gotującej się lawie aż po łokcie, rozstawiła szerzej stopy i potoczyła spojrzeniem po wypalonym przez siebie kręgu. W tym momencie, tuż pod jej nogami, wyrosła kępa długiej, giętkiej trawy, błyszczącej od rosy. Dźbła natychmiast zacisnęły się na jej kostkach i pociągnęły w dół. Adeptka, w odwecie, rozgrzała ziemię, na której wyrosły. Ale to nie zaradziło problemowi. Wszędzie dookoła zaczęły wyrastać giętkie gałęzie i szerokie liście.
Dziewczynka powiodła po nich jęzorem płomienia, ale teraz to natura wiodła prym. Na spalonej, martwej ziemi wykwitła zieleń i ciemny brąz.
Fess zmiotła wyrywające się do niej rośliny ognistym sznurem, ale nie mogła już niczego zmienić. Kolejne gałęzie wyciągnęły się w jej stronę ogromną falą, niemożliwą do powstrzymania.
Kuglarz, nie myśląc i nie wiedząc dlaczego to robi, wyskoczył zza kamienia. Pobiegł w stronę dziewczynki, której jasnozielone loki zaczynały już znikać pod ciemną masą liści. Biegł jak nigdy w życiu. Ominął korzeń, przeskoczył nad kilkoma grzybami i wślizgnął się tuż pod roślinny dach, mrugnięcie okiem przed tym jak ten opadł na ziemię.
Żywa fala spłynęła, prosto na rozwścieczoną dziewczynkę i zasłaniającego ją własną piersią mężczyzny.
Tym mężczyzną był Kuglarz Enin.
|}×{|
Fess odzyskała przytomność, otoczona nieprzebraną ciemnością, ale cała zdrów, jeśli wyłączyć kilka zadrapań i siniaków. Kolejnym co do niej dotarło był zapach. Świeżo przeoranej ziemi, jeszcze mokrej. Pachnących latem liści, młodej kory, pączkujących gałązek. Otaczała ją woń życia.
Później wróciło czucie w jej ciele. Było jej tak rozkosznie, tak uspakajająco, tak ciepło... Mimo to, coś się nie zgadzało. Uświadomiła sobie, że nie może normalnie oddychać. A potem, że jej dłonie są przytwierdzone do podłoża grubymi pękami korzeni.
Spróbowała podnieść się na samych łokciach, ale wtedy poczuła na sobie ciężar. Ciężar bezwładnego ciała.
Panika natychmiast zalała jej umysł, a zimny pot skropił czoło i plecy. Zaczęła się bezmyślnie szarpać. Nieważne było to, że leżał na niej nieruchomy Kuglarz. Ważne było tylko wyszarpnięcie się z tych duszących splotów, wyrwanie z ciasnej klatki liści i gałęzi. Zrzucenie korzennych kajdan, a zaraz potem tej masy, ociekającej czymś mokrym i szkarłatnym.
Jej palce były wolne. Jej usta także. Mogła się stąd wydostać... Zaczerpnąć jeden oddech, jeden haust magicznego wiatru... Musiała tylko sięgnąć do ściany klatki, musnąć coś co ma w sobie życie.
Przesunęła się i napięła w roślinnych pętach, ale liście były zbyt daleko. Nie mogła złapać żadnego z nich.
Znalazła się w potrzasku.
Zostanie tutaj tak długo, aż się udusi. Bo nie była w stanie sama sobie pomóc, a jedyna osoba, która mogła ją uratować... Leżała razem z nią w roślinnej klatce, z życiem powoli wyciekającym z rozerwanego ciała. Fess musiała dać radę o własnych siłach. Zupełnie jak ostatnim razem.
Tragiczne wspomnienia, przez ostatni czas zagłuszane natłokiem wydarzeń, znowu zaczęły migać przed jej oczami.
Wielka budowla unosiła się w powietrzu, złożona z kamiennych kręgów. Już tylko połowa z nich była w jednej części. Wielki opal coraz wolniej i słabiej rozblyskiwał różnokolorowym światłem. Aż w końcu zgasł...
Mężczyzna, który na płaszczu nosił drewnianą przypinkę w wydłużonym kształcie. Głos miał szorstki i lekko ochrypły...
Jego gwiazdka, rozbita na drobne kawałki i jej własna, nawet wtedy opierająca się natarczywym podmuchom. Podmuchom pod których naporem nie kołysze się trawa.
Ciemność, która zalała ziemię mimo tego, że las rozświetlił się światłem bijącym z kapeluszy wielkich grzybów.
Oddech dziewczynki coraz bardziej zwalniał.
|}×{|
Fess obudziła się, czując, że coś potrząsa jej głową. Jej policzek musnął łagodny przeciąg. Gdzieś w roślinnej kopule była szpara. Powietrze mogło się tu dostać. Łapczywie go zaczerpnęła.
Coś znów poruszyło jej głową. A po chwili do jej uszu dobiegł dźwięk. Cichy charkot, powoli składający się w tylko jeden, krótki wyraz.
– Fess...
Jej imię. Kuglarz spróbował się poruszyć, kolejny raz trącając ją w czoło.
– Fess... Laska...
Dziewczynka spróbowała się przechylić na tyle, żeby dostrzec jego twarz.
– Laska? – Z jej spierzchniętych warg wydobyło się to słowo, a kolejne wydukała z trudem. – Co z laską?
– Żywe... – Mężczyzna zaczął tracić siły, a jego ciało stawało się coraz bardziej bezwładne. – Drewno... Żywe...
Adeptka wreszcie zrozumiała. Mogła użyć laski, żeby zaczerpnąć magii. Wystarczyło sięgnąć polerowanego kija. Wyciągnęła się do przodu, tak żeby wsunąć dłonie dalej w pęta. Skóra przedramion zapłonęła bólem. Szorstka kora otarła je mocno, prawie do krwi.
Fess przechyliła się na lewą stronę i potoczyła dłonią, wyprostowaną do granic możliwości, wokoło. Końcem palca musnęła gładkie drewno. Tylko laska, której szukała, mogła być tak śliska.
Całą pozostałą siłą naparła na prawą pętlę. Ból wypełnił jej żyły ogniem, ale zagryzła zęby i pchała dalej. Przez kilka pełnych napięcia chwil kajdany wydawały się niewzruszone, aż wreszcie, jej dłoń przesunęła się dalej, zrywając wierzchnią warstwę kory. Krzyknęła, kiedy jeden z kawałków wbił się w jej ramię, tuż przed łokciem.
Ale dosięgła i ujęła laskę. Przyciągnęła ją bliżej, złapała ją pewniej i z powrotem wciągnęła dłoń w pętlę.
Co powinna teraz zrobić? Jeśli rozgrzeje ziemię, sama czyniąc się odporną na ogniste jęzory, Enin mógłby zostać poparzony. Jeśli uderzy ogniem w górę, nie uwolni dłoni i nie będzie mogła się podnieść, ani uciec. Będzie musiała jednocześnie spalić więzienie i pęta, jednym sznurem lawy.
Zaczęła żałować, że nie znała innych zaklęć. Takich, które wyciągnęłyby ją z takiej sytuacji.
Zamknęła oczy, poprawiła chwyt na łasce i głęboko odetchnęła. Poczuła jak magia, w postaci ezoterycznego wiatru, przelatuje przez jej usta, aż do płuc.
W mgnieniu oka stworzyła ognistą wstęgę i wypuściła powietrze. Kiedy zatoczyła nią koło, słoneczne światło zalało ją od boków. Gdyby była lepsza, mogłaby to zrobić inaczej.
Ale nie była. Więc nie miała wyboru. Na mrugnięcie okiem otoczyła siebie i Kuglarza płonącym wirem, zmiatając klatkę z powierzchni ziemi. Natychmiast zaczerpnęła kolejny chaust magii i odepchnęła gorące powietrze daleko w górę.
Zerwała się na równe nogi, już wolna od pęt. Rozejrzała się, szaleńczo mrugając nieprzyzwyczajonymi do światła oczami. Rośliny natarły na nią ze wszystkich stron. Zmiotła je ognistym podmuchem i rzuciła się do ucieczki.
Niemal natychmiast coś, ktoś złapał ją i poniósł w przeciwną stronę. Twarde płyty pancerza wbijały się w jej brzuch. Kiedy odzyskała wzrok, pierwszym co zobaczyła była głowa porośnięta iskrząco granatowymi włosami. Obciętymi na garnek.
Dopiero chwilę później zorientowała się, że rycerz niesie ją na ramieniu, jak worek kartofli, i rozcina lub wymija kolejne rośliny. Nie miała mu tego za złe. W końcu ratował jej życie. Tak jak Kuglarz...
Rozejrzała się szybko, ale nigdzie go nie zobaczyła.
– Garo... Enin... – Zaprotestowała, cichutko z powodu zmęczenia. – Enin tam został.
Młodzieniec nawet nie zwolnił.
– Nie każdego można ocalić. – Długim ślizgiem wpadł pod osłonę wielkiego drzewa, którego korzenie nie pozwalały innym roślinom na wyrośnięcie w promieniu kilkunastu kroków. – Na każdym polu bitwy zostają jacyś bohaterowie.
– Ale... Ale... – Wyczerpana dziewczynka znalazła w sobie dość energii żeby krzyknąć. – On musi przeżyć! To wszystko nie może się powtórzyć!
Garo przełknął ślinę i obejrzał się na polanę, teraz pełną niskich roślin.
– Masz rację. – Rycerz wyprostował się i podniósł lekko miecz. – Nie mogę zostawić kompana, zwłaszcza, że przysiągłem go chronić. Zostań tutaj, młoda damo. Niedługo wrócę.
Fess nie miała siły, żeby się zaśmiać. Nie tylko z powodu nazwania jej „młodą damą", ale też determinacji, błyskającej w jego oczach.
Młodzieniec wybiegł przed siebie, przecinając kilka gałęzi i wymijając kolejne grzyby, przechylające się gwałtownie w jego stronę. Jeden z nich zamachnął się mocno i uderzył Garo w osłonięty piszczel z siłą młota. Rycerz upadł na ścieżkę, przetoczył się i niemal natychmiast zerwał na równe nogi. Miecz wyślizgnął się z jego dłoni, ale młodzieniec, unikając grubej gałęzi, odwrócił się i przysiadając na piętach, pewnie go chwycił. Wyskoczył z objęć długich traw i ruszył dalej, depcząc mech podbitymi butami i utrzymując równowagę mimo mokrej od rosy ściółki.
Coś zawirowało dookoła niego, kiedy postawił pierwsze pewne kroki. Wyminął o włos kolejny konar i rozciął w połowie kilka zbitych razem krzaków. Przeskoczył nad grzybem, próbującym uderzyć go twardym kapeluszem. Zgniótł kępę trawy zanim ta zdołała wyciągnąć się w stronę jego kostek. Magiczny wiatr znów zawirował, kiedy zahamował na wielkich, śliskich liściach rosnących wokoło miejsca, w którym leżał Kuglarz.
Poruszając się z nadnaturalną prędkością, rozgarnął rośliny i zobaczył kolorowy płaszcz. Do zieleni, granatu i pomarańczu dołączyła kolejna barwa: szkarłatna czerwień, powoli przesączająca się przez całą długość pleców i bioder. Rycerz nie miał czasu na podziwianie kolorów. Chwycił mężczyznę w pasie, po czym zarzucił go sobie na ramię. Głowa Enina podskakiwała, kiedy Garo obrócił się na pięcie i zaczął biec z powrotem w las.
Przywołana wcześniej magia dodawała mu sił, ale mimo to, jego krok zwolnił. Jeden zamach mieczem nie wystarczył, żeby przeciąć kępę kolczastych krzaków, zagradzających drogę, którą wcześniej dotarł na polanę. Ponowił atak i wyrwał się na ścieżkę. Przechylił się w bok, próbując uniknąć konaru, nadlatującego z góry, ale ciężar bezwładnego mężczyzny ściągnął go tak nisko, że prawie upadł. Wbił ostrze miecza w ziemię i dźwignął się na nim. Chciał ruszyć dalej, ale wstęga bluszczu owinęła się na jego ramieniu i zaczęła przyciągać go w stronę drzewa. Wyrwał z gleby ostrze i ciął niemal na oślep. Liściasta lina padła. Był wolny.
Strzepnął z uda kępę ognistego mchu i wyskoczył dalej, w stronę bezpiecznego miejsca. Potrzebował jeszcze tylko trzech kroków, żeby móc wskoczyć w bezpieczny obszar.
Oparł się na podbitym obcasie, przechylił i rzucił do przodu. Upadł na poskręcane korzenie, ale zdołał uchronić Kuglarza przed uderzeniem się w głowę. Jego płaszcz zatrzepotał, a z kieszeni wypadły różne przedmioty. Młodzieniec przeciągnął go jeszcze kilka kroków bliżej drzewa. Byli bezpieczni.
Dziewczynka natychmiast do niego podpęzła, biorąc głęboki wdech.
– Nie. – Garo dźwignął się na kolana.
– Chcę mu pomóc!
– Nie. – Rycerz, dysząc, oparł dłonie o ziemię. – Nie. Nie. Nie. – W jednej z nich rozbłyskiwało coś różnokolorowego.
Fess podniosła na niego spojrzenie. Młodzieniec miał nieobecne spojrzenie i nie zareagował, kiedy trąciła go w ramię. Wciąż tylko szeptał to jedno słowo. Adeptka dostrzegła przedmiot, utkwiony w zaciśniętej pięści. Wielki opal, wprawiony w złoto. Złapała za metaliczną część i powoli wyłuskała broszę z jego dłoni. Zaczęła ją ostrożnie obracać, aż brosza upadła na ziemię.
– Wszystko w porządku? – spytała, kiedy tylko Garo złapał łapczywie oddech.
– Tak. – Otarł oczy, a dziewczynka uczepiła się jego łokcia. – Koniec z tym! – Młodzieniec potrząsnął nią i wskazał na Kuglarza. – Musimy mu pomóc.
Przesunął się w stronę mężczyzny, już nie zwracając uwagi na Fess, która wciąż ściskała jego ramię. Chciał opatrzyć Kuglarza, więc zaczął grzebać w swoim worku, leżącym blisko.
Zdążył oczyścić rany wodą z manierki i obwiązać je kawałami materiału, wyrwanymi z koszuli na zmianę, zanim adeptka doszła do siebie. Usiadła na wystającym korzeniu i w niemal nabożnym milczeniu przyglądała się pracującemu rycerzowi.
Słońce już zachodziło, a oni nie mogli odejść z pod drzewa, bo rośliny wciąż nie sporzytkowały całej magii. Czekała na nich długa noc.
|}×{|
Kuglarz gwałtownie podniósł się do siadu i rozszerzonymi oczami powiódł spojrzeniem dookoła. Łapczywie nabrał powietrza, po czym znowu opadł na prawie płaskie miejsce pośród korzeni. Gdzieś w oddali zahukała sowa.
Garo i Fess, przyciśnięta do jego boku żeby zyskać trochę ciepła, spojrzeli na mężczyznę zaskoczeni. Dziewczynka pierwsza przechyliła się do Enina, wyrzucając z siebie kilkanaście słów, żadnym sposobem nie mogących wyrazić tego, co czuła.
Kuglarz tylko odwrócił się do niej plecami, mamrocząc o tym, że nigdy nie pozwolą mu się wyspać.
Młodzieniec, wciąż lekko zmroczony snem, z niedowierzaniem spojrzał na mężczyznę i podparł się na łokciu.
– Pozwólmy mu spać. Musi odzyskać siły.
|}×{|
*Tym razem tylko jedna Zasada, bo zaczyna wyglądać na to, że opowiadanko przekroczy pięć planowanych rozdziałów. A Zasad mam tylko dziesięć. I nie dam rady wymyślić więcej. Na serio.*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro