Epilog: „Przyjacielu, twoje szczęście jest moim własnym!"
Do Cepna i okolic nadeszła zima. Rośliny w kilka dni straciły liście, a zwierzęta zapadły w sen zimowy. W lasach szalała zamieć, a z pod grubej warstwy śniegu wystawały tylko nieliczne skały. Jedna z nich była szczególna.
Skamieniałe drewno układało się w kształt, który znudzonemu wędrowcowi mógł się wydawać bestią o wielu głowach. Ten sam wędrowiec mógłby pomyśleć, że człowiek, który poskromił tego potwora żył wiele lat temu.
Ale nie miałby racji.
|}×{|
Tegoroczne obchody Sznan były huczne. Święto panowania człowieka nad naturą zawsze wyznaczało środek zimy, przynosząc mieszkańcom Sekoran odrobinę radości w tych ciężkich, krótkich dniach. Na ulicach wystawione zostały wielkie iglaste drzewa, wycięte z lasu i spętane czerwono-zielonymi proporcami przez miejscowy garnizon. Wszechobecne lampiony sprawiały, że miasto było zalane miękkim blaskiem. Ulice przepełniał gwar głosów i zapachy świątecznych dań.
W jednej z wielu pełnych gospód w Cepnie, Kuglarz Enin opowiadał historię grupce dzieci.
– ...wtedy potężny rycerz cisnął paczką prosto w oczy bestii i zakończył walkę jednym szerokim cięciem! – Mężczyzna rozłożył ręce szeroko, uśmiechając się promiennie. Pochylił się, osłaniając usta dłonią, jakby wyjawiał niesamowicie ważny sekret. – I to właśnie tak naprawdę umarła ostatnia hydra. – Kuglarz uniósł palec ku kamiennej kopule karczmy. – Ale rośliny zyskały szczątkową świadomość już wcześniej. – Zakończył historię z tajemniczym uśmiechem, po czym stuknął o podłogę drewnianą laską.
Dzieci uśmiechały się do siebie z podnieceniem i szeptały między sobą, a dorośli wrócili do rozmów przy stołach. Enin odwrócił się do dziewczynki, nieco starszej i oddalonej od reszty. Ta stała z rękami splecionymi na piersi i mimo uśmiechu, unosiła brew.
– Chodźmy, bo jeszcze się spóźnimy. – Kuglarz zmierzwił jej włosy. – Wszyscy pewnie już czekają. – Mrugnął jednym okiem.
– Na pewno już czekają. – Fess przewróciła oczami, kiedy mężczyzna pomagał nałożyć jej płaszcz.
|}×{|
Sala jadalna była wielka. Enin obracał się, zmierzając do stołu, a Fess szła z rozdziawioną buzią.
Kryształowe żyrandole i czerwono-zielone pasy materiału zwieszały się z sufitu, ściany zdobiły malowidła i gobeliny. Dziewczynka westchnęła z zachwytu. Stół został przykryty śnieżnobiałym obrusem, spływającym aż do podłogi.
Gospodarz tej posiadłości podniósł się z lekkim trudem, przytrzymywany przez żonę.
– Witajcie, moi drodzy! – Garo rozłożył ręce szeroko, szczerząc zęby.
Enin uścisnął go ze śmiechem.
– Zastaję cię w dobrym stanie, przyjacielu. – Odsunął się na długość ręki i zmierzył spojrzeniem. – Dochodzisz do siebie.
– Oczywiście! Kapłani uzdrowiciele wiedzą czego potrzeba mężczyźnie!
Obydwaj mężczyźni zarechotali, niemalże zwijając się w pół. Lucienne skwitowała to tylko wzruszeniem ramion.
– Witajcie. – Uścisnęła dłoń Kuglarza, patrząc mu w oczy. – Eninie. – Przeniosła spojrzenie na dziewczynkę. – Fessilatiano.
Adeptka przybliżyła się i ukłoniła, wyraźnie spięta. Kobieta poprawiła suknię, po czym pogładziła włosy Fess z matczynym uśmiechem.
Milczenie trwało tylko chwilę, bo Garo otoczył dziewczynkę niedźwiedzim uściskiem, jednocześnie podrywając ją z ziemi. Fess klepała go w plecy raz za razem, chichocząc i majtając nogami w powietrzu.
Ostatnia z gości podniosła się od stołu. Wysoka kobieta wygładziła płaszcz, do którego przytwierdzona była drewniana gwiazda, po czym podeszła do Kuglarza kołyszącym krokiem.
– Mademoiselle Sharon – przywitał się Enin, unosząc jej dłoń do pocałunku.
– Monsieur – odpowiedziała, kryjąc rumieniec za powłóczystym rękawem.
Jednocześnie, jak na sygnał, ryknęli śmiechem. Sharon zdjęła płaszcz, ukazując fioletową kamizelkę, otoczyła ramieniem szyję Kuglarza i potarła energicznie jego głowę. Enin nawet się nie bronił, wciąż śmiejąc się, aż po jego policzkach popłynęły łzy.
Gdy już usiedli, na stole roiło się od świątecznych potraw. Srebrzyste półmiski były pełne sosów, mięs i aromatycznych warzyw, karafki wypełnione najróżniejszymi napojami, a sosjerki niezrównanymi dziełami sztuki kulinarnej.
Gdy już zaspokoili pierwszy głód, odezwał się Garo, pocierając opatrunek na oku.
– Pewnie zastanawiacie się po co was tutaj zebrałem – zaczął, składając dłonie w piramidkę. – Otóż chcę dowiedzieć się, jakie plany mają moi przyjaciele, bliscy mi jak prawdziwa rodzina!
Lucienne poklepała męża po potężnym przedramieniu.
– Niezmiernie cieszymy się, że tutaj przybyliście. – Jej spojrzenie zmiękło. – Tegoroczne Sznan jest nadzwyczaj wyjątkowe.
Wszyscy zgodnie pokiwali głowami.
– Nie wiele się zmieniło – zaczął cicho Enin. – Życie Kuglarza nigdy nie było zbyt ciekawe. – Zamarkował ziewnięcie. – Chociaż przyszłość z niedawno poznaną Kapłanką zapowiada się nader interesująco.
Sharon obrzuciła go pociągłym spojrzeniem, na co ten założył ręce za głową.
– Jeśli dostaniemy pozwolenie od Rad obydwu Zawodów, będziemy odtąd podróżować razem. – Machnęła ręką w stronę dziewczynki. – W drodze będę uczyć Fess i wykonywać swoje Kapłańskie obowiązki. – Dźgnęła Enina palcem. – Dla niego nic się nie zmieni. Tylko kolejna dziewczyna będzie mu gledziła nad głową.
– I to jak gledziła! – Kuglarz złapał jej dłoń z rozanieloną miną.
Fess przewróciła oczami, ale zaraz prychnęła, kiedy Sharon wykręciła mężczyźnie rękę.
Garo i Lucienne wymienili znaczące spojrzenia.
– Postaramy się szepnąć kilka słów gdzie trzeba, chociaż wątpię, żeby było to potrzebne. – Rycerz poklepał się po bicepsie. – W końcu przywróciliście roztrzaskany Sakran do pierwotnego stanu. – Zmierzył spojrzeniem rozcierającego nadgarstek Kuglarza i niewinnie trzepoczącą rzęsami Kapłankę. – Na prawdę, przyjacielu, twoje szczęście jest moim własnym!
– Jeśli chodzi o nas – zaczęła Lucienne, lekko się czerwieniąc – spodziewamy się dziecka.
– Przechodzę na emeryturę – wtrącił Garo.
– Zamierzamy wychować je w spokoju.
– Nawet jeśli będzie silnym chłopcem... – Mężczyzna położył dłoń na piersi, jak do ślubowania. – Nie chcę uczyć go odbierania życia.
Enin i Fess pokiwali głowami, krzywiąc się z lekka. Lucienne zacisnęła usta w wąską kreskę, a Sharon wbiła ponure spojrzenie w stół.
– Ale dzisiaj nie o tym! – Garo uniósł pełen kufel. – Jest Sznan, więc dzisiaj cieszymy się z nadchodzącej przyszłości, a smutną twarz przeszłości pozostawiamy Podwójnemu Bogu, który obdarzył nas cudem! Cieszmy się tegorocznym zwycięstwem!
Przyjęcie ciągnęło się do późnej nocy, przez cały ten czas wypełnione muzyką i gwarem głosów.
|}×{|
[KONIEC]
*I tak moja przygoda z pierwszym draftem Sakranu lub Grzybków (jak kto woli), się kończy.
Spędzajcie Święta Bożego Narodzenia z ukochanymi i dbajcie o swoją prawdziwą rodzinę!
PS
Miałem narysować trójkę naszych głównych bohaterów, ale nie umiem w graficzne projektowanie postaci, więc na razie mówi się trudno :>*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro