73
— Jestem już zmęczona, wynajmijmy sobie gdzieś pokój — mówię do Vincenta. Po nim też już widać zmęczenie, ale nie ma w tym nic dziwnego skoro od pięciu godzin jedzie.
— To nie jest zbyt rozsądne.
— No weź się zgódź, wybierzemy jakieś tanie miejsce, gdzie nie będzie nawet monitoringu. Jesteśmy też kilkaset kilometrów od domu, małe prawdopodobieństwo, że ktoś nas tu rozpozna.
— Bardzo jesteś zmęczona? — pyta Vincent spoglądając na mnie, a ja jednie kiwam głową. — No dobrze weźmiemy dwa pokoje.
— To kto będzie z kim? — wyrywa się Thomas, a ja o mało co nie parskam śmiechem. On nieświadomie swoim zachowaniem doprowadza Vincenta do szału.
— To może wy obaj — komunikuje z poważnym wyrazem twarzy. — Sprawdzicie co was łączy, a może macie jakieś wspólne cechy?
— Szczerze to wolałabym z tobą, ale Vincent też może być. Zawsze chciałem mieć fajnego brata, a pokarało mnie Niall'em. A teraz skoro już nie jesteśmy wrogami to nic nie stoi na przeszkodzie byśmy się zaprzyjaźnili. Nie chowam urazy o ten nos i rękę, i resztę tego co wtedy było. Ważne, że już jesteśmy wolni.
Niby wolni, a ja ciągle się przyłapuje na myśleniu o Niall'u, robię to dużo częściej niż wtedy jak był blisko mnie. Kurwa mam przy sobie teraz Vincenta i moich myśli nie może zajmować Niall.
— Za jedźmy może najpierw coś zjeść. Mam wielką ochotę na śledzie — mam już dość tych nudnych kanapek, chcę wreszcie zjeść coś o wyrazistym smaku.
— Śledzie? — pyta zdziwiony Thomas. — Z tego co się wcześniej dowiedziałem to ty lubisz tylko wędzone ryby, a przede wszystkim to łososia — On się naprawdę u nas bardzo nudził skoro tak dokładnie zgłębiał moje upodobania kulinarne.
— Bo tak jest, ona to zamówi, zje kawałek, a następnie stwierdzi, że jej nie smakuje i zamieni nasze talerze, bo uzna, że ja mam lepsze. Praktycznie zawsze tak robi — No to musi być naprawdę wściekły skoro wkurza się o takie głupstwa. Może i tak zrobiłam raz albo dwa.
— To tym razem zamówię sobie coś innego żeby cię tak nie irytować. A poza tym to usiądę sobie obok Thomasa, skoro tak ci przeszkadzam — komunikuje, a następnie spoglądam w szybę. Kurczę musimy jakoś rozładować tę napiętą sytuację, bo już zaczynam mieć tego dość.
— Okej, ja tam lubię śledzie i bardzo chętnie podzielę się z tobą moim jedzeniem.
Przez kolejne kilka minut jedziemy w zupełniej ciszy aż przystaje obok małej knajpki. Wątpię by mieli tu akurat to na co mam ochotę, ale nie będę wybrzydzać
— Najlepiej będzie jak zamówimy i zjemy w samochodzie, Niall już na pewno od kilku godzin stara się nas namierzyć, więc nie chcę ryzykować. Mam nadzieję, że się nie gniewasz? — pyta, a ja kręcę głową. Na dworze jest już ciemno, ale za to w samochodzie pali się światło. — Okej to pójdę coś kupić. Jakie macie życzenia?
— Weź co będzie mniej więcej wiesz co lubię.
— A ja to jestem taki głodny, że zjem wszystko co będzie. A i kup coś do picia, bo nie sądzę by w miejscu, w którym się zatrzymamy był jakiś bufet.
— Okej — odpowiada, a następnie wychodzi.
— Po tak długiej jeździe na pewno bolą cię plecy. Zanim pójdziemy spać to mogę cię rozmasować. Nie twierdzę, że jestem w tym jakiś dobry, ale na pewno poczuła byś ulgę.
— Nie sądzę by Vincent był z tego faktu zadowolony — muszę jak najszybciej uświadomić o wszystkim Thomasa. Na razie dobrze, że mówi o tym wszystkim wtedy gdy Vinni'ego z nami nie ma.
— Zobaczy, że nie jestem taki jak Niall i nie będzie miał nic przeciwko. Valerie sporo zaryzykowałem przychodząc do was, lecz ani chwili się nad tym nie wahałem. I teraz też niczego nie żałuję.
Odpinam pas i odwracam się w jego stronę.
— Nie gniewaj się na mnie, ale ja cię traktuje jedynie jak dobrego przyjaciela. Zawsze byłeś dla mnie dobry i naprawdę to doceniam. Teraz jednak zamierzam się skupić na Vincentcie — po jego wzroku i wyrazie twarzy widać, że jest zawiedzony.
Trudno wszystkich nie dam rady uszczęśliwić.
Na razie u ich spokojnie, ale niedługo coś się wydarzy. Liczę na waszą opinię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro