12
- No przyznaję, że nie sądziłem iż tak szybko pójdziesz po rozum do głowy, ale jestem tym faktem pozytywnie zaskoczony. Po pierwsze i co najważniejsze zostajesz matką dla mojej córki. I chciałbym byś dość dobrze traktowała Sophie. Poza tym bądź dla mnie milsza. Jesteś siostrą Vincenta i do tego bliźniaczką, więc jestem pewien, że twoja śmierć bardzo by go zabolała. Ja jednak staram się byś dobrze się tu czuła, a za to oczekuje od ciebie jedynie tego, że okażesz mi odrobinę wdzięczności. I mogłabyś być dla mnie trochę milsza, bo naprawdę nie będziesz miała tu innego mężczyzny poza mną - szczerze to nie powiedział niczego czego bym się nie spodziewała. Jego monolog jest bardzo przewidywalny.
- Dobrze, ale jeszcze dziś chcę pojechać do swojego domu na godzinę albo dwie. Jeśli chcesz to na ten czas mogę przysłać Thomasa - proponuję. To dla niego będzie pewnego rodzaju zabezpieczenie. Jak ja nie wrócę to zerwą rozejm, a jego bratu mimo tego nic nie będzie grozić.
- Nie trzeba, bo ja pojadę z tobą - rozszerzam oczy na je w słowa. On naprawdę chce z własnej woli jechać do mojego domu? - Tylko masz się trzymać blisko mnie. Nawet na chwilę ode mnie nie odejdziesz.
Czyli nie będzie mi dane porozmawiać z Vincentem. A to przecież dla niego przede wszystkim chcę tam jechać.
- Vincent nie będzie chciał ze mną przy tobie rozmawiać.
- I tym lepiej. To jak zgadzasz się, bo mi jakoś bardzo nie zależy na tym by tam jechać - kiwam głową na tak. Przynajmniej mój brat zobaczy mnie całą i zdrową i może przestanie się martwić.
- Ale masz mi też oddawać mój telefon i komputer. Poza tym niech ktoś w najbliższych dniach pojedzie ze mną na zakupy. Myślę, że moje karty są nadal aktywne.
- Nie będziesz z nich korzystać, ja od tej pory będę płacił za twoje zachcianki.
- Jeśli taka jest umowa to cię zmartwić. Wydatki twojego brata nie będą nawet wynosiły jednej setnej moich. W tej kwestii to akurat mój ojciec będzie wygrany - śmieje się na moje słowa.
- To mój pomysł. Poza tym będę cię całować kiedy tylko przyjdzie mi na to ochota - nie rozumiem tego zainteresowania jego moją osobą. Przecież może mieć każdą, którą zechce to po co tak bardzo zabiega o moje względy.
- Okej, ale chcę mieć tu szacunek, nie mogę być traktowana jako popychadło.
- I nie będziesz. Tylko ja mogę ci rozkazywać - patrzę na niego surowym wzorkiem. Ja nie znoszę rozkazów. - Okej będę cię czasem o coś prosił, ale ty nie będziesz miała możliwości odmówić. A każdy inny będzie zmuszony robić co tylko zechcesz, oczywiście jeśli to nie będzie wykraczało poza to co ci tu wolno.
Zgadzam się na bardzo duży kompromis z mojej strony, ale cóż zawsze mogłoby być gorzej.
- To kiedy jedziemy? - pytam i biorę się za moją sałatkę.
- Najpierw pobawimy się z Sophie, ona już na pewno czeka na swoich rodziców.
Średnio lubię dzieci, ale ta mała nie wydaje się taka najgorsza. Poza tym jest moja przepustką do miarowej wolności.
Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej kolejny rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro