~ 10 ~
•••
Pod koniec roku szkolnego wydarzyło się bardzo wiele złego. Rozegrała się bitwa w Ministerstwie Magii, w Departamencie Tajemnic. Lojaliści Voldemorta, stoczyli tam walkę z Zakonem Finiksa, a także z kilkoma uczniami z Hogwartu. Tego dnia zginął Syriusz Black, zbieg z Azkabanu. Po bitwie wielu, szanowanych czarodziejów zostało zdemaskowanych jako Śmierciożercy, a następnie skazano ich na Azkaban. Wśród nich był ojciec Teodora Notta.
Cały świat czarodziejów był przerażony faktem, że Voldemort powrócił. Czekały ich wszystkich ciężkie czasy.
– Dlaczego nie zostałam poproszona o dołączenie do Gwardii Dumbledore'a? – Zapytała Rosemary, z wyrzutem, kiedy wraz z Deanem i innymi Gryfonami wchodzili do pociągu.
– Seamus przekonał wszystkich, aby lepiej tego nie robić. Obawiał się, właściwie my wszyscy, że mogłabyś przez przypadek wydać nas Nottowi i reszcie Ślizgonów. Nie chcieliśmy ryzykować. Przepraszam, Rose.
– Dobrze wiesz, że nie zrobiłabym tego. – Rzekła smutno.
– Wiem. – Przyznał Dean. – Uśmiechnij się, Rose. Czekają nas wakacje. Piąty rok w Hogwarcie dobiegł nareszcie końca. Umbridge została wydalona ze szkoły, co oznacza, że będziemy mieli nowego nauczyciela od Obrony przed Czarną Magią. Ktokolwiek to będzie, na pewno lepiej sprawdzi się na tym stanowisku.
– No chyba, że byłby to Snape. – Mruknęła Rosemary w odpowiedzi.
Kiedy peron opustoszał, a uczniowie zajęli miejsca w przedziałach, pociąg ruszył w drogę powrotną do Londynu. Rosemary dzieliła przedział z Deanem, Ginny, Nevillem i Seamusem, który uparcie milczał przez całą podróż.
Myśli Rosemary zaprzątały ostatnie wydarzenia. Wisiało nad nimi widmo wojny i cholernie ją to przerażało.
Kiedy pociąg zatrzymał się w Londynie, wzięła swoją walizkę i wyszła z przedziału. Na peronie pożegnała się z przyjaciółmi i rozejrzała się, poszukując wzrokiem swojego ojca. Dostrzegła go, stojącego samotnie i machającego do niej entuzjastycznie. Allan Fernsby był niskim i krępym mężczyzną o niezwykle sympatycznej twarzy. Rude włosy i jasne oczy, Rosemary odziedziczyła po nim. Nosił duże okulary i kolorowe szaty.
Rosemary uśmiechnęła się na widok ojca. Ruszyła w jego kierunku, kiedy poczuła jak ktoś chwyta ją za ramię. Odwróciła się i ujrzała Teodora.
– Udanych wakacji, Mary. – Rzekł.
– Wzajemnie, Teodorze. Jakieś plany na te dwa miesiące?
– Ogarnięcie bałaganu, pozostawionego przez mojego ojca. – Oznajmił.
Rosemary poczuła chłód, przypominając sobie, że ojciec Teodora jest Śmierciożercą i przebywa akurat w Azkabanie. Z tego co było wiadome, Teodor wychowywał się bez matki, toteż został teraz zupełnie sam. Nie wyglądał jednak na zasmuconego tym faktem.
– Cóż... – Odezwała się Rosemary. – Powodzenia.
– Do zobaczenia za dwa miesiące.
Teodor uśmiechnął się lekko do Gryfonki, następnie puścił do niej oczko i ruszył wzdłuż peronu.
•••
Rosemary utkwiła wzrok w liście, który tego ranka przyniosła do jej domu sowa. Było to wyniki SUM'ów.
Allan Fernsby, siedział na fotelu przed córką, wbijając w nią poddenerwowane spojrzenie.
– I jak, Rosie? – Dopytywał.
– Całkiem przyzwoicie. – Stwierdziła. – Otrzymałam ocenę W z Zaklęć i Transmutacji. P z Obrony przed Czarną Magią i... ah. – Mina nieco jej zrzedła. – Dobrze, że nie planowałam zostać Aurorem bo z oceną N, z Eliksirów, mogłabym jedynie o tym pomarzyć.
Dziewczyna przeczytała resztę ocen. Ojciec nie krył swojej dumy.
– Moja córeczka jest już taka dorosła. Dopiero co rozpoczęłaś naukę w Hogwarcie, a teraz masz już za sobą SUM'y. Jeszcze dwa lata i ukończysz Hogwart. Twoja matka byłaby z ciebie taka dumna, kochanie.
Rosemary uśmiechnęła się ciepło do ojca po czym podeszła do niego i objęła go w pasie.
Dziewczyna była wychowywana jedynie przez ojca. Jej matka, Catherine, zmarła tragicznie w pożarze budynku, w którym niegdyś mieszkali, kiedy dziewczyna miała zaledwie sześć lat.
Allan Fernsby dobrze sprawował się w roli samotnego ojca. Poświęcał swojej córce wiele uwagi. Wspierał ją na każdym kroku i był jej najwierniejszym kibicem. Rosemary miała w nim przyjaciela. Ojciec, był najważniejszą osobą w jej życiu.
– Uważaj na siebie, Rosie. – Rzekł pewnego, słonecznego poranka. – Nadchodzą ciężkie czasy. Musimy być ostrożni.
•••
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro