11
*
Hugo siedział w Pokoju Wspólnym Gryfonów na kanapie przed kominkiem. Czuł się dziwnie spokojnie i jakby... radośnie. Tak, to była radośc. Było mu ciepło,a rumiane policzki to pokazywały. Wciąż rozpamiętywał wydarzenia sprzed godziny, kiedy to uratował Inez przed upadkiem z wieży i kiedy... całował ją. To było zakochanie? Tak, raczej było. Nikt raczej od tak po prostu nie rozpamiętywa sytuacji związanych z jedna i tą samą osobą
Zarumienił się nieznacznie. Inez była pierwszą dziewczyną, z którą się całował i musiał przyznać – sam przed sobą – że mu się to podobało.
Jej drobne ciało było wtulone w niego. Było to dziwne,ale fajne uczucie. Kruche dłonie Inez błądziły po jego lekko zgarbionych plecach, a jej wlosy muskału jego twarz i szyję. A kiedy się od siebie odsunęli, nie mógł oderwać od niej wzroku. Z błyszczącymi oczami wpatrywał się w czerwone jak cegły policzki Inez . Cała się zawstydziła i za pewne chciała się gdzieś przed nim ukryć, ale nie dał jej uciec. Chwycił ją za dłoń i odprowadził do wieży . Po drodze naśmiewali się z Filcha, który słysząc ich kroki postanowił ich złapać, ale trochę mu to niewyszło. Flich w nocy widział jeszcze gorzej. Byli nieuchwytni.Niezwyciężeni. Tak, adrenalina podskoczyła. Podobało mu sie to, ale nie bardziej niz Inez.
Hugo zaśmiał się cicho i podskoczył ze strachu, słysząc bicie starego zegara,który wisi w dalszej części salonu. Zamknął książkę i ulotnił się niezauważony do pokoju.
*
Kiera obudziła się w dobrym humorze. Otworzyła oczy i usiadła na łóżku przeciągając się jak kot i potężnie ziewając. Spojrzała na łóżko obok, gdzie spod pościeli wydobywały się ciche i miarowe dźwięki oddechu Rose. Uśmiechnęła się delikatnie i omiotła wzrokiem pokój. Reszta współlokatorek dawno wyszła.
- Dzień dobry – powiedziała szeptem Kiera, zerkając na koleżankę. Alsha odrapała się po głowie, jeszcze bardziej burząc swoją już roztrzepaną fryzurkę, która przez noc zamieniła się w pobojowisko i spojrzała na Martinez.
- Cześć – mruknęła zaspana. Pomrugała chwilę powiekami i spojrzała na smacznie śpiącą Rose. – Kiedy wróciła? – Spytała, odrzucając kołdrę na bok, siadając na materacu i zsuwając stopy wprost do kapci w kształcie dwóch głów lwów, które zamruczały cichutko, gdy poczuły, że są używane. Alsha uwielbiała te kapcie, ale blondynka nie chciała zdradzić, gdzie je kupiła, twierdząc, że nie byłaby już taka oryginalna, kiedy ALshamiałaby takie same.
- Nie wiem, nie słyszałam jak otwierała drzwi – odpowiedziała Gonzalez, głaszcząc kota, który wskoczył na jej nogi. – Biedaczka, spędziła całą noc z Malfoyem – mruknęła.
- Połowa damskiej populacji w tej szkole... a przynajmniej ta głupia połowa, dałaby się posiekać za noc z Malfoyem – zaśmiała się cicho Nicole. – Wiesz, ciemny las, jest strasznie, a przy boku mają seksownego, napalonego Ślizgona, który wymachując różdżką wrzeszczy: Nie bój się, mała! Ja cię ochronię! – Rose mlasnęła cichutko i jeszcze bardziej zakopała się pod kołdrą. Alsaha i Alsha wstrzymały oddechy. Żadna z nich nie chciała obudzić koleżanki, ale nie tylko dlatego, że były tak miłe, by pozwolić jej się wyspać, ale głównie z powodu, dla którego nikt nigdy nie odważył się budzić Rose bez powodu: obudzona i niewyspana była nie do zniesienia, wrzeszczała, warczała i wyzywała. - A później lądują gdzieś pod krzakami, bo Malfoy chce ją również ochronić przed zimnem nocy, wykorzystując do tego ciepło swego ciała – dodaje szeptem Kiera.
- Obleśna historia – stwierdziła Kiera, marszcząc zabawnie nos. – Po pierwsze Malfoy jest okropny, a po drugie... tak w lesie?
Blondynka wzruszyła ramionami i wyjęła z szafy szkolną szatę.
Alsha pochyliła się nad persem i spojrzała na jego pyszczek. Przymknięte powieki kotka świadczyły o dobrym samopoczuciu, a ciche mruczenie rozczuliło Alshę jeszcze bardziej.
- Co, mały? – Szepnęła. Jedna powieka uniosła się do góry i ciemne okno spojrzało na właścicielkę. – Jesteś głodny? Hm? – Spytała, uśmiechając się lekko do zwierzaka. Pogłaskała go pod pyszczkiem i spojrzała na obróżkę, którą kiedyś podarowała jej Rose. Była to niebieska wstążka ze srebrną zawieszką w kształcie płatka śniegu. uśmiechnęła się i chwyciła kota, niezgrabnie wychodząc z łóżka. – Zaraz pańcia ci coś da – zaintonowała dość wysoko i wyjęła ze swojego kufra ciasteczka dla kotów
*
Albus schodził po schodach prowadzących do Wielkiej Sali, spokojnym, wolnym krokiem. Kątem oka zauważył trzyosobową grupkę dziewcząt stojących po jego prawej stronie. Uśmiechnął się, gdy zdał sobie sprawę, że mówią o nim. Ostatnio coraz częściej był tematem rozmów dziewcząt.
Niewątpliwie miało to związek z jego ojcem, który – bądź co bądź – uratował ludzkość przed Voldemortem. Jednak niezwykłe zainteresowanie płci przeciwnej Albus zawdzięczał również urodzie, która w przeciągu ostatnich kilku lat z dziecięcej stała się bardziej męska. Jego zazwyczaj wiotkie ciało nabrało trochę masy, wypełniając szatę, wiecznie wiszącą na jego ramionach, szczęka nabrała ostrzejszych rysów, a włosy, których nigdy nie był w stanie ułożyć, zaczęły układać się same.
Młody Potter był zadowolony z tych zmian. Podświadomie zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli zainteresowało się nim większość dziewcząt w szkole, może dołączyć do nich Julia. Czyż to nie wspaniała nowina?
Julia stała prze wyjściem z zamku, rozmawiając ze swoją siostrą. Spojrzała w jego kierunku i uśmiechnęła się. Odwzajemnił uśmiech, kiwnąwszy głową. Zeskoczył z dwóch ostatnich stopni i pewnym siebie krokiem wszedł do Wielkiej Sali na śniadanie.
Albus podszedł do Hugo siedzącego przy stole Gryfonów i usiadł naprzeciw niego.
- Cześć – powiedział, sięgając po grzankę.
- Humor dopisuje? – Spytał młody Weasley, zajadając się jajecznicą na bekonie. Wyglądał, jakby nie spał całą noc, ale mimo ciemnych cieni pod oczami, wydawał się być zadowolony z życia.
- Dopisuje – odpowiedział Albus, uśmiechając się szeroko. W pamięci miał plotkujące o nim dziewczyny i uśmiechniętą Julię.
- Cześć chłopaki – powiedziała Alsha, dotykając ramienia Albusa i siadając obok niego.
- Cześć. Rose wróciła? – Spytał Hugo, na co Azjatka pokiwała twierdząco głową.
- Biedaczka pół nocy spędziła w lesie, na lekcjach będzie nie do życia – stwierdziła, nie patrząc na rozmówców i zajmując się swoim tostem z dżemem.
- Powinni odrobić ten szlaban dzisiaj. Mogliby jutro spać jutro cały dzień – stwierdził Albus.
Shila uśmiechnęła się delikatnie, nie podnosząc wzroku z tosta, którego namiętnie smarowała dżemem. Doskonale wiedziała, czym kierowała się Rose, błagając McGonagall o karę w środku tygodnia: nie chciała przegapić imprezy w Siódmej Strefie. Niestety nie mogła podzielić się tą informacja z bratem i kuzynem Rudej, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że Siódma Strefa jest tylko dla zaproszonych.
Perspektywa Scorpiusa
Widzę cię. Widzę, widzę. Widzę jak tańczysz, jak zmysłowo poruszasz biodrami, jak spoglądasz na mnie spod przymkniętych powiek. Twoje długie rzęsy rzucają cień na twoje policzki. Przygryzasz dolną wargę, odchylając głowę do tyłu.
Masz na sobie skąpą sukienkę, sięgającą uda, ledwie przykrywającą kształtny tyłek. Duży dekolt odsłania fragment czerwonego, koronkowego stanika.
Jest mi dobrze od samego patrzenia!
A byłoby lepiej, gdybyś pozbyła się tej zbędnej sukienki.
Tak! Kocham magię! Teraz dokładnie widzę twoje ciało. Seksowna, czerwona bielizna przyciąga mój wzrok jak magnes. Podchodzę bliżej, chcę cię dotknąć, posmakować. Odwracasz się plecami i odchodzisz. Co chwilę spoglądasz ponad ramieniem. Mam iść za tobą?
Uwielbiam takie gierki!
Gdy znikasz w pokoju, wchodzę za tobą. Podchodzę bliżej i odwracam w swoją stronę.
Wrzeszczę ze strachu, widząc twoją twarz.
Zabini?! Ty nie możesz być Zabini!
- Malfoy, padalcu, obudź się wreszcie!
Wrzeszczę głośniej.
- Malfoy, tępa pało, puszczaj! – Skrzywiłem się i podniosłem powieki. Już drugi raz: najpierw we śnie, teraz już totalnie na jawie, ktoś rzuca we mnie obelgami! Ta zniewaga krwi wymaga!
- Zabini przymknij twarz, bo chcę spać – mruknąłem, wtulając się w poduszkę. Dziwne wydało mi się, że owa poduszka była jakaś twardsza niż zazwyczaj i bardziej ciepła. Zmarszczyłem czoło.
- Puść mnie deklu, bo jak ktoś to zobaczy i orzeknie, że jesteśmy parą, to cię powieszę za jaja na wieży Gryfonów!
- O czym ty gadasz? – Podniosłem głowę i zdałem sobie sprawę, że twarz Zabiniego znajduje się o jakiś metr bliżej niż powinna. Zerknąłem na swoją poduszkę, którą okazał się być tors Damiana. – O rzesz w mordę! – Wrzasnąłem, odskakując od niego jakby co najmniej płonął. Zabini pospiesznie wstał i wygładził szatę, odchrząkając.
- Nareszcie.
- Co ty tu robisz? Gdzie moja gorąca laska? – Spytałem, rozglądając się po dormitorium.
- Przyszedłem cię obudzić. Śniadanie już się dawno skończyło, a za pięć minut mamy transmutację. Jak nie przyjdziesz, McGonagall transmutuje cię w kanapkę! I nie wiem, do cholery, gdzie twoja seksowna laska, ale ja na sto procent nią nie jestem! Co to w ogóle było? Ściskałeś mnie – powiedział oburzony. – Jesteś gejem?
- Co? – Zapytałem zszokowany. – Nie! Jak w ogóle... Zjeżdżaj stąd, muszę się ubrać – zaperzyłem się i rzuciłem w Zabiniego poduszką, by dał mi spokój. Zrobił dziwną minę i wyszedł, trzaskając drzwiami.
- Moja gorąca laska! – Westchnąłem żałośnie, rzucając się na materac i przykrywając kołdrą.
*
No nie wiem czy to dobry pomysł – powiedziała Rose, siadając na krześle na środku pokoju. Wokół niej krzątała się Alsha.
- To fantastyczny pomysł – zawołała uradowana Alsha, sięgając po paletę z cieniami do powiek. Już zdążyła nasmarować twarz Rose pudrem, przez co Ruda dziwnie się czuła. Nigdy wcześniej się nie malowała. Nie widziała takiej potrzeby. – Zresztą, bądźmy szczere... idziesz na wypasioną imprezę, tak?
- Tak – odpowiedziała Rose.
- Zamknij oczy – poleciła jej Alsh. – Będzie tam mnóstwo chłopaków, tak?
- Tak – powiedziała Ruda, choć mniej pewnym głosem niż poprzednio.
- A ty chcesz ładnie wyglądać, bo będzie tam także Ben, tak? – Zapytała Alsha, ale nie uzyskała już odpowiedzi. Jednak zdawała się nie zwracać w ogóle uwagi na milczącą Rose i ciągnęła dalej. – Więc, kochana, nie możesz iść tam w mundurku szkolnym. Ja wiem, że w nim czujesz się najlepiej i, nie wierzę, że to powiem, ale w tej spódniczce twoje ekstra nogi wyglądają ekstra, ale, na litość boską! To będzie mega impreza! Nie można pokazać się na niej w tym, w czym ludzie widzą cię na co dzień – mówiła, robiąc kolejne pociągnięcia pędzlem. Rose nie czuła się komfortowo, czując coś na oczach i będąc ochrzanianą przez przyjaciółkę. Najbardziej niekomfortowe było jednak to, że musiała, o ironio!, przyznać Alshi r a c j ę: na wielką imprezę nie można iść w mundurku szkolnym.
- A od tego typu zadań specjalnych, w których potrzeba profesjonalnego makijażu, ekstra fryzury i odjechanej kiecki jestem ja, więc... odpręż się i pozwól mi działać.
Rose wzięła głęboki oddech i spróbowała się odprężyć. Trudne to jednak było, kiedy nad sobą miała Alsha, marudzącą: otwórz oczy, zamknij oczy, popatrz w lewo, popatrz w prawo.
W końcu po półgodzinnym malowaniu, zmywaniu i rysowaniu od nowa Alsha oznajmiła:
- Skończyłam – i podała Rose lusterko.
Przez chwilę nie chciała patrzeć. Bała się zobaczyć, co zrobiła Alsha. I choć wiedziała, że nie może spodziewać się nikogo innego jak siebie samej, swojej własnej twarzy, obawiała się, że nie rozpozna swoich rysów.
- No na co czekasz? Patrz! – Zawołała Alsh szturchając ją w ramię. Rose odetchnęła głęboko i otworzyła oczy.
- O rzesz w mordę! – Szepnęła, przyglądając się odbiciu swojej twarzy. Nie było tak źle, mogła rozpoznać siebie pod tymi cieniami, tuszem i błyszczykiem. Uśmiechnęła się i po raz pierwszy powiedziała sobie w duchu, że wygląda ładnie. Naprawdę ładnie. – Dobra jesteś.
- Jeszcze nie skończyłam. Trzeba cos zrobić z tym – powiedziała, biorąc do ręki włosy Rudej, związane w ciasny kucyk.
- Nie mogę iść z kucykiem? – Zapytała Rose z nadzieją, spoglądając na przyjaciółkę z miną szczeniaka.
- Nie ma mowy! Nie po to stałam tu pół godziny z twoim makijażem, żeby puścić cię w tym... nudnym kucyku! – Zawołała. – Tylko jeszcze nie wiem, co... - Przerwała w połowie zdania i spojrzała na Rose z szeroko otwartymi oczami. Uśmiechnęła się szeroko i nakazała jej zamknąć oczy.
- Ale nie ogolisz mnie na łyso? – Spytała przestraszona.
- Jeszcze nie dziś – odpowiedziała Alsha i nim Rose zdążyła przymknąć powieki zdjęła z jej włosów gumkę. Weasley czekała chwilę, ale nic się nie działo, więc otworzyła oczy.
- Już? – Spytała, spoglądając do lusterka.
- Jestem genialna – Alsha zaklaskała w dłonie, widząc dziwnie spoglądającą na swoje odbicie Rose. Spodziewała się wymyślnej fryzury, ścinania, nawet farbowania... A ona tylko je rozpuściła? – Muszę ujawnić swój geniusz – powiedziała Alsha, patrząc na nią jak na zjawisko nadprzyrodzone.
*
- To jakaś totalna bzdura. Siódma Strefa na pewno nie istnieje – mówiła Rose, kiedy wraz z Alshą szły na umówione miejsce.
- A jak istnieje? Żałowałabyś, gdybyś poszła w mundurku! – Powiedziała Martinez.
- Ale to? Ja nigdy nie pokazuję się w takich rzeczach! – Zawołała Rose, jednoznacznie patrząc na płaszcz, który kazała jej założyć Alsha by nie zdradzać innym prawdziwego ubioru.
- Właśnie! Teraz się pokarzesz i od razu ustawi się do ciebie kolejka seksownych i napalonych mężczyzn! – Zawołała Martinez.
- Coś sugerujesz? – Spytała Rose.
- Ja? Ja nigdy niczego nie sugeruję – odpowiedziała spokojnie .
- Poza tym, to nie są mężczyźni! Maja po 17 lat, to jeszcze nie...
- Psujesz moją wspaniałą wizję – mruknęła niezadowolona Alsha. – Daj spokój, Rose. To tylko zabawa. Potańczysz, pośmiejesz się, poflirtujesz, a jeśli ci się nie spodoba, jutro znów będziesz szarą Rose, gnębiącą Malfoya, pochłaniającą tony książek i chodzącą w szkolnym mundurku.
- Nie wiem, na co się tak napalasz, ale lepiej ochłoń, bo Siódma Strefa do bujda! – Powiedziała pewnie Gryfonka, dla efektu przytupując nogą. Uwielbiała mieć rację.
- Czyżbyście się kłóciły o mnie? – Spytał Josh, wychodząc zza rogu z uśmiechem na ustach. Miał na sobie biały podkoszulek, na który narzucił niebieską koszulę, nie zapinając jej i podarte dżinsy. Rose zaniemówiła. I nie tylko dlatego, że Ben wyglądał, co najmniej, oszałamiająco. Siódma Strefa coraz bardziej stawała się rzeczywistością.
Skoro Josh przyszedł, ba!, przyszedł ubrany jak na imprezę, musiało to oznaczać, że tajemny klub istniał naprawdę. To by z kolei oznaczało, że Weasley nie miała racji. A to poprowadziłoby do złego samopoczucia. Zabolał ją brzuch.
- Zakładam, że te płaszcze to część kamuflażu? – Spytał, unosząc delikatnie do góry brew i wkładając dłonie do kieszeni spodni.
Alsha puściła do niego perskie oko.
- W takim razie: nie mam pytań. Pozwolicie jednak, że zasłonię wam oczy. Rozumiecie, ze względów bezpieczeństwa, nie możemy pozwolić, aby każdy nasz gość znał dokładne położenie Strefy.
- Naturalnie – uśmiechnęła się Alsha, jako pierwsza podchodząc do Bena i pozwalając sobie zasłonić oczy. – Tylko nie za mocno, żebym się nie rozmazała – dodała, gdy poczuła delikatny materiał czarnej chustki na swojej skórze.
Rose nie była tak pewna jak Alsha. Czuła się niekomfortowo w ubraniu, jakie nakazała jej założyć przyjaciółka. W dodatku miała mieć zawiązane oczy.
Ben zbliżył się do niej z czarną chustką w dłoniach i przyjaznym uśmiechem. Jego błękitne oczy wręcz wołały: „Możesz mi ufać!"
Wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy, przypominając sobie słowa przyjaciółki:
To tylko zabawa. Potańczysz, pośmiejesz się, poflirtujesz, a jeśli ci się nie spodoba, jutro znów będziesz szarą Rose, gnębiącą Malfoya, pochłaniającą tony książek i chodzącą w szkolnym mundurku.
I te przed wyjściem z dormitorium:
Rozluźnij się, zrelaksuj. Dzisiaj weź głęboki oddech i zapomnij o tym, że jesteś najlepszą uczennicą Hogwartu. Zrób to dla mnie. Pełen relaks.
Poczuła chłodny materiał na skórze. Mimowolnie wzdrygnęła się, ale nie odezwała się słowem o makijażu. Miała nadzieję, że jeśli się rozmaże, Alsha pozwoli jej wrócić do dormitorium, by nie kompromitowała swojego wizerunku. Z drugiej strony wiedziała, że takie wydarzenie było całkowicie niemożliwe, ponieważ Alsha zabrała ze sobą chyba cała kosmetyczkę.
Rose westchnęła i pozwoliła Benowi poprowadzić siebie i przyjaciółkę w ciemność.
*
Perspektywa Rose
To było jak uderzenie ze ścianą. W jednej chwili cisza jak makiem zasiał, nawet Alsha nie odezwała się ani słowem, zbyt podekscytowana, a po sekundzie huk muzyki, krzyki, śpiewy i śmiechy. Cała moja teza, jakoby Siódma Strefa była wyssaną z palca historyjką upadła na twarz, zgnieciona bolesną prawdą.
Alsha zdjął mi z oczu opaskę, ALsha sama zadbała o siebie.
- Tu jest ekstra! – Zawołała, odwracając się w moja stronę. – Rose, kocham cię! – Zaświeciły jej się oczy. Skrzywiłam się, w ostatniej chwili unikając kolejnego, żenującego pocałunku.
- Tak, tak, to już wiem – powiedziałam widząc śmiejącego się z nas Josha . Alsha odsunęła się ode mnie i zdjąwszy płaszcz, który rzuciła na podłogę, a który w magiczny sposób sam przetransportował się na wieszak, uciekła na parkiet.
Pozwoliłam, by Josh pomógł mi zdjąć mój płaszcz, w między czasie rozglądając się dookoła.
Nie wiem skąd ci Puchoni wytrzasnęli takie miejsce, ale trzeba było przyznać, że robiło wrażenie. Wysokie pomieszczenie z kamiennymi ścianami, do których zamontowane zostały kolorowe światełka, wydawały się nagle takie ciepłe i jakby nie od tego zamku. Na wprost wejścia, które również w magiczny sposób zniknęło, była ogromna scena, na której stał sprzęt muzyczny najnowszej generacji, wyglądający jak ten mugolski, a jednak bardzo magiczny. Za tymi panelami stał jakiś chłopak, DJ zapewne, który kiwnął do Josha Nad nim widniał wielki zielony, neonowy napis Siódma Strefa, widniejący na tle ogromnej siódemki, wyglądającej jakby ktoś oblał ją szlamem. Coś z niej kapało i było to zielone i świecące.
Dookoła migały kolorowe, w większości zielone, światła, na suficie wisiała wielka, dyskotekowa, mugolski kula. Z lewej strony stały krzesła, stoliki i kanapy obite czarną skórą, z prawej – bar wypełniony wszelkiego rodzaju trunkami, za którym stało dwóch Puchonów. Serwowali oni drinki każdemu, nie bacząc na wiek. Choć w sumie nie było tam nikogo poniżej piętnastego roku życia. Jakieś zasady muszą być, pomyślałam. Między tym wszystkim: wejściem, sceną, barem i miejscem do odpoczynku znajdował się ogromny parkiet z przezroczystą podłogą. Było przez nią widać wodę, która zmieniała swój kolor. Uniosłam do góry brew, pierwszy raz spotykając się z czymś takim.
Mój wzrok przykuł ruch, powyżej tego wszystkiego. Spojrzała w górę. Okazało się, że pomieszczenie było dwupiętrowe. Na tym poziomie znajdowała się dyskoteka, na górnym, cóż, burdel. Inaczej nie mogłam nazwać rzędu tych zielonych drzwi, za którymi raz po raz znikała jakaś para. Miałam przeczucie, że właśnie do tego służy górny pokład.
- Jest dziś dużo ludzi, a to dopiero początek imprezy – powiedział Ben, chwytając mnie za dłoń i ciągnąc w stronę baru. Zdziwiło mnie to, że doskonale go słyszałam mimo panującego dookoła hałasu. Pokazał coś barmanowi i odwrócił się w moja stronę. – Ładnie wyglądasz – uśmiechnął się szeroko, a jednym policzku pojawił się dołeczek. Uśmiechnęłam się delikatnie. – Nie codziennie można zobaczyć cię w takim stroju – dodał, lustrując mnie od stóp do głów.
Shila wpadła na genialny pomysł założenia mi spódniczki krótszej niż pozawalają na to wszystkie normy estetyczne, etyczne i w ogóle... wszystkie. Udało mi się jednak wyperswadować jej tą spódniczkę, zgadzając się na obcisłe, czarne rurki. Niestety jeśli chodzi o górną część mojego ubioru nie popisałam się dyplomacją. Martinez niemal siłą zdjęła ze mnie czarny T-shirt, grożąc, cytuję, macaniem. Nie miałam innego wyjścia, jak tylko wziąć od niej czerwony stanik i czarną koszulkę na ramiączkach, którą Alsha po swojemu dopracowała tak, by pokazywała fragment owego nieszczęsnego stanika. Nic nie mogłam zrobić.
Z tą kobietą nie ma żartów! Czasem miałam wrażenie, że ma zadatki na burdel mamę. Żadna szanująca się dziewczyna nie mogła ubierać się tak codziennie. Pierwszy raz w życiu odsłaniałam biustonosz i czułam się z tym okropnie! Jak prostytutka! Ale Alsha Martinez użyła bardzo brutalnych argumentów. Strach się bać.
Ale szpilki, które podsunęła mi pod nos od razu wyrzuciłam za drzwi. Nigdy w życiu nie zmusiłabym się do niszczenia swojego kręgosłupa! Co to, to nie!
- Alsha mnie zmusiła. Normalnie się tak nie ubieram – powiedziałam, odbierając od niego drinka. Nie byłam pewna, czy chcę go pić. Nigdy nic nie wiadomo. Jak mówi babcia: Nie znasz dnia ani godziny. Choć nie sądziłam, aby Josh mógł... Nie. Z takimi oczami?
- Chwała jej za to, powinnaś się częściej tak ubierać – uśmiechnął się tak słodko, że poczułam, jak uginają mi się kolana. Naprawdę.
Czy on... Jezus Maria! Ja nie umiem flirtować z facetami! Nie mam pewności siebie Alshy, nie jestem tak wygadana jak ona... Nigdy nie flirtowałam z facetem...
Boże, jestem żałosna.
Wdech, wydech, wdech... Muszę się napić.
Upiłam łyk drinka, którego mi podał. I kolejnego i jeszcze jednego. Musiałam wyluzować.
Josh zaśmiał się i spojrzał w kierunku parkietu, gdzie Alsha szalała z jakimś Krukonem.
?*********************
Także ten no... PRZEPRASZAM!
Straciłam wenę na fanf Potterowskie i nie, nie wróciła, ale chce skończyc to fanf.
Ten rozdział był pisana na raty i zapomniałam nawet jak nazywali się bohaterowie. Czy moze byćcoś gorszego.
Można powiedzieć,zę wracam.
DO KIEDYŚ TAM!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro