~9~ Okropne i podstępne, ameby stalkerskie.
Obudziłam się w białym pomieszczeniu, na niezbyt wygodnym łóżku. Wiem, że nie powinnam narzekać, zważywszy na to, że ostatnie tygodnie przespałam na zimnej podłodze bądź, co gorsza, na brudnej ziemi. No cóż, księżniczce na ziarnku grochu, pomimo tak wielu wygodnych materacy i tak przeszkadzała ta maciupeńka kuleczka. Delikatnie dotknęłam palcami mocno obolałej głowy, która była nieco rozgrzana. W momencie, gdy moje opuszki napotkały na nieznany materiał, przesiąknięty jakąś cieczą, znacznie się zaniepokoiłam. Usiłowałam zbadać, co wcześniej miało miejsce i dlaczego znajduję się akurat w tym miejscu.
Pomimo wszelkich starań, nie udało mi się przypomnieć, co wydarzyło się przed moim snem. Ciekawiło mnie, ile tak właściwie tu przeleżałam. O dziwo, to, co mi się śniło, zapamiętałam z wielkimi szczegółami. Zapewne moja głowa wykreowała tę retrospekcję tylko dlatego, że zbyt wiele rozmyślałam. Wiele rzeczy trapiło mnie w ostatnim czasie. Niesamowite jest to, jak ludzki mózg jest w stanie połączyć ze sobą fakty w taki sposób, żeby wybrać ze swojej pamięci coś, co ma nawiązanie do zaistniałej sytuacji. Pytanie tylko, co to miało na celu? Pamiętam, że takie zdarzenie miało miejsce już wcześniej. Podczas gdy zastanawialiśmy się, w jaki sposób unicestwić zarażonego, w nocy przyśniło mi się wspomnienie, w którym mój ojciec zabił mojego królika, mówiąc, że jeśli serce zostaje wyłączone, to w wielu przypadkach głównym centrum dowodzenia staje się mózg. Tak też jest u zombie, u których całe ciało zostaje „uśpione", a strata żadnych układów, ani większych ubytków w ciele, nie jest w stanie pokonać umarlaka.
Kiedy poczułam, że niezidentyfikowana substancja obficie przeniosła mi się na dłoń, uznałam, że pora zobaczyć, co tak właściwie znajduje się na moim czole. Widząc krew, odruchowo wciągnęłam powietrze i podniosłam się do siadu. Momentalnie usłyszałam chrapnięcie Tymona, którego musiałam właśnie obudzić. Siedział po drugiej stronie bialutkiego pokoju, na drewnianym krześle, które śmiesznie wyglądało na tle ścian i podłogi.
- No widzisz, tak długo musiałem pilnować mojej śpiącej księżniczki, że sam zasnąłem - odparł, przecierając ręką oczy.
- Muszę przyznać, że kiepski z ciebie ochroniarz.
- Zgaduję, że ani trochę nie interesuje cię, gdzie jesteś ani co cię spotkało, więc... - przerwał, żeby wstać z mebla i podnieść z niego kartkę, na której siedział. - Możemy pograć w kółko i krzyżyk.
- A skąd weźmiesz coś do pisania?
- Myślałam, żeby użyć twojej krwi, bo dość dużo jej wydzielasz. - Spojrzałam na niego ze strachem, a on ze swoim przeuroczym uśmiechem, kontynuował: - Żartuję, mam długopis.
Wyciągnął go z kieszeni spodni i usiadł przy mnie na łóżku. Narysował cztery kreski i pozwolił mi zacząć. Starałam skupić się na narysowaniu krzyżyka, jednak mocno kręciło mi się w głowie. Nieumyślnie pociągnęłam kreskę na pół kartki, przez co Tymon zaniepokojony na mnie spojrzał.
- Ej słońce, wszystko gra?
- Trochę mi słabo...
Mój przyjaciel rozejrzał się po pokoju, po czym wyciągnął spod wojskowego łoża, butelkę z wodą. Odkręcił ją i pomógł mi się napić, lekko obejmując moją głowę. Następnie położył mnie i z troską powiedział:
- Musimy poczekać, aż ktoś tutaj przyjdzie i powie nam co dalej.
- Tymon... Gdzie my jesteśmy?
- Gdybym mógł, to odpowiedziałbym, że w raju, ale jako że nie ma tu Matta, to, to miejsce nie zasługuje na tyle gwiazdek.
Spojrzałam na niego wymownie, oczekując normalnej odpowiedzi. Pewnie nie chciał mnie jeszcze bardziej martwić, szczególnie że nie czułam się najlepiej, jednak takie odwlekanie dużo bardziej mnie stresowało.
- Och dobrze... Zemdlałaś przed grupą SLM i przez to, że ich baza była bliżej, to zaproponowali pomoc. Matt musiał wrócić do naszych, żeby ci nie martwili się, że nie żyjemy.
- No nie... Czyli znowu czeka mnie konfrontacja z Oliwierem?
- W rzeczy samej, kwiatuszku.
Nawet nie zauważyliśmy, kiedy do pokoju wszedł żółtooki mężczyzna. W zasadzie powinno mi być głupio, ponieważ znowu zaproponował nam pomóc, a ja wspomniałam o nim z takim zniesmaczeniem. Jednakże czułam się tak fatalnie, że wszystko było mi jedno i nie poczułam ani grama wstydu.
- Pozwolisz, że zmienię ci opatrunek? - zapytał, na co odpowiedziałam mu skinięciem głową.
Ostrożnie odwiązał ukrwiony bandaż i obejrzał ranę. Podczas upadku zahaczyłam o kamień, przez co lekko rozcięłam sobie prawą stronę czoła. Na szczęście nie na tyle mocno, żeby było trzeba to szyć.
- Jak tam treningi? - wydobyłam z siebie jakiekolwiek pytanie, żeby zabić niezręczną ciszę.
- Dobrze, z każdym dniem coraz lepiej. Sandra również świetnie sobie radzi.
Kiedy skończył obwiązywać materiał, poczułam pewnego rodzaju ulgę. Po pierwsze, przestał mnie dotykać, a po drugie, nie czułam już, że cała lepię się z krwi. W sumie to uczucie mogę przyrównać do zmienienia podpaski podczas miesiączki.
Zobaczyłam na jego zegarku, że jest już po dwudziestej. Zdziwiło mnie to, bo dopiero co było słoneczne popołudnie. Nie sądziłam, że na aż tak długo mi się przysnęło. Jako że mieliśmy zjeść coś lepszego od razu po powrocie z miasta, mój żołądek wydał z siebie niezręczne burczenie. Byłam przeokropnie głodna, ale nie chciałam naciągać Oliwiera na kolejną pomoc, w postaci posiłku. Na szczęście on sam zaproponował, więc nie upierałam się, że nie mam na nic ochoty.
Wyszliśmy z pokoju i skierowaliśmy się w stronę stołówki. Blondyn szedł blisko mnie, żeby w razie kolejnego omdlenia wystarczająco szybko mnie złapać. Dalej kręciło mi się w głowie, ale było zdecydowanie lepiej, niż od razu po przebudzeniu.
Na korytarzach było dziwnie pusto. Wiedzieliśmy, że SLM zyskało w ostatnim czasie wielu nowych rekrutów, więc dziwnie było widzieć taki spokój na obiekcie, o tak, stosunkowo, wczesnej porze. Mijając kolejne zakręty, nareszcie trafiliśmy na jakąś żywą duszę. Musiał być to ktoś równie wysoko postawiony, jak żółtooki, ponieważ zwracali się do siebie po imieniu.
- Oliwier, namierzyliśmy ich. Powoli zbliżają się w naszym kierunku, czy mamy...
- Arkady! Jakbyś nie zauważył mamy gości. Czy mógłbyś pójść z tym do mojego biura i poczekać tam na mnie? - Mężczyzna przerwał koledze i dość nie naturalnym, jak na niego głosem, szybko odesłał kolegę.
Był to dość niecodzienny widok i pomimo mojej wrodzonej ciekawości, nie miałam ochoty drążyć tematu. To nie ja tu rządzę, ba! Ja nawet tutaj nie należę. I gdyby nie moje nieokreślone zaburzenia, to nie trafiłabym znowu za te pancerne mury. Zależało mi tylko na tym, że coś zjem i to za darmo! Emerytka, której złożyliśmy wcześniej wizytę, powiedziała nam na odchodne takie mądre zdanie: „Jak dają, to bierz, jak biją, to uciekaj". W końcu doszliśmy pod właściwe drzwi, zza których wyłaniał się przyjemny zapach.
- Matthew powiedział wcześniej, że przyjdzie po was, więc powinien niebawem się zjawić. Niestety ja muszę was tutaj zostawić, bo wzywają mnie sprawy służbowe. Kucharka Lena się wami zajmie, smacznego.
Podziękowaliśmy mu raz jeszcze i podeszliśmy bliżej do wskazanej przez niego osoby. Zza lady popatrzyła na nas dość krągła kobieta, o pięknych, błękitnych oczach. Akurat czytała jakiś magazyn, ale widząc nas, od razu zerwała się z miejsca i z uśmiechem nas powitała.
- Witajcie! Mam nadzieję, że z twoją głową wszystko dobrze, panienko.
Nie powinno zdziwić mnie to, że wiedziała o moim wypadku, szczególnie że opatrunek na pół głowy i fakt, że ktoś zlecił jej wydanie nam posiłku, mówił sam za siebie.
- Już lepiej, dziękuję.
- Z obiadu została nam zapiekanka makaronowa. Nie dość, że pięknie pachnie, to smakuje jeszcze lepiej. Ze mną to codziennie takie pyszne dania.
Chwyciliśmy podane nam talerze i usiedliśmy kilka stołów dalej. Owszem, zaserwowana potrawa była nieziemsko dobra, ale sposób, w jaki to powiedziała, był dość specyficzny... Nie! Od razu odtrąciłam te głupie myśli. Dlaczego ciągle doszukiwałam się czegoś złego w dobroci innych? Nawet jeśli ludzie rzadko okazują taką życzliwość, to jeśli to robią, należy być im za nią wdzięcznym.
Po skończeniu posiłku nie za bardzo wiedzieliśmy, co powinniśmy ze sobą zrobić. Odnieśliśmy brudne naczynia i wyszliśmy ze stołówki, przy czym natknęliśmy się na solidnie napakowanego mężczyznę.
- Proszę za mną, przyjaciele już na państwa czekają - powiedział bez jakichkolwiek emocji. Myślę, że pani Lena mogłaby mu odstąpić trochę swojego entuzjazmu.
Na zewnątrz powoli zaczynało się ściemniać. Wieczorne, chłodne powietrze musnęło moją rozgrzaną skórę, wywołując na niej gęsią skórkę. Za bramą ujrzeliśmy czwórkę naszych przyjaciół, którzy wraz z latarkami czekali, aż do nich dołączymy.
Miałam zamiar zamknąć za sobą drzwi, więc chwyciłam klamkę. W tej samej chwili usłyszałam stłumiony krzyk, dobiegający ze środka budynku. Mężczyzna popatrzył na mnie ze zastanowieniem, jakby starał się zrozumieć, dlaczego tak nagle się zatrzymałam. Zdziwiło mnie, że nie okazał żadnej reakcji na usłyszany dźwięk. Najgorsze było to, że do Tymona tajemniczy głos również nie dotarł. Pewnie to ja musiałam się przesłyszeć. W sumie nie byłoby to specjalnie dziwne, zważywszy na moje coraz częstsze powroty do wspomnień z młodości, które nawiedzały mnie co jakiś czas.
- Ja rozumiem, że można być niezdarnym, ale żeby przewrócić się o kamyk? - zapytał złośliwie Julian, kiedy w końcu do nich dołączyliśmy. Pożegnaliśmy wartowników i jak najprędzej się oddaliliśmy.
- Jaki kamyk? Kto ci takich bzdur naopowiadał... Matthew?!
- A przestań Elcia, ten kretyn się tylko z tobą drażni.
- Jak dalej będziecie tak drzeć japy, to niebawem zza rogu nam coś wyskoczy. Skupcie się na trasie, bo jak coś mnie wpierdoli, to nie będzie już Marcel, Marcel, którędy droga.
Rudowłosy starał zachowywać się odpowiedzialnie. Gdyby nie on, mielibyśmy ogromne problemy z dojściem w różne miejsca. Oczywiście miał rację, zważywszy na to, że zaczęło się ściemniać, a my mieliśmy tylko dwie latarki do dyspozycji. To, że potwory na ogół poruszały się po miastach i tam były ich największe skupiska, to nie znaczy, że lasy były od nich wolne. Tu również przechadzały się jakieś niedobitki. Teraz, gdyby jakiś nas usłyszał, to podbiegłby w naszą stronę, a my nawet nie usłyszelibyśmy, jak przedziera się przez krzaki przez naszą głośną rozmowę.
- Spotkaliście Sandrę?
- Nie, na korytarzach ogólnie było dziwnie pusto. Spotkaliśmy może z trzech pracowników, ale żaden z rekrutów się nie pokazał.
- To dziwne... Oliwier nie wspominał, że o dwudziestej mają ciszę nocną.
- Możliwe, że wprowadzili nocne treningi. A zresztą, co nas tak interesuje, czym oni się zajmują? Powiedzcie lepiej, czy udało wam się zdobyć trochę zapasów - zapytałam z nadzieją, że chociaż im jakoś się powiodło.
- Trochę to mało powiedziane - Marcel rozejrzał się, żeby sprawdzić, czy aby na pewno nikt nas nie śledzi, po czym oznajmił: - Trafiliśmy na otwarty magazyn. Ktoś musiał zapomnieć o zamknięciu budynku na godzinę oczyszczenia, więc my idealnie wślizgnęliśmy się do środka, zgarnęliśmy, ile tylko zdołaliśmy i kiedy na dworze było już czysto, zwialiśmy do bazy. Najlepsze jest to, że ludzie z miasta raczej na niego nie trafią, bo stoi w dość specyficznym miejscu.
I to była genialna wiadomość, dokładnie taka, jaką chciałam usłyszeć. Dzięki temu zdobyliśmy sporo pożywienia i będziemy mogli spróbować wybrać się tam kolejnego dnia. Może akurat zdołamy zabrać coś jeszcze. Czy można nazwać to kradzieżą? Oczywiście. Sęk w tym, że przetrwają najlepsi, najsprytniejsi i najmądrzejsi ludzie. Apokalipsa jest idealnym czasem, żeby obudzić w sobie instynkt przetrwania i zacząć myśleć samolubnie. Jako dobre osoby niestety nie pociągniemy za długo. Poza tym, co nam szkodzi? Poszukiwanie przez przeróżne organy na skalę krajową mamy już odhaczone. Zabranie paru konserw? Byliśmy oskarżani o pomoc przy rozprzestrzenieniu się wirusa zombizmu!
- Moim zdaniem i tak poradziliście sobie lepiej. Świeżo upieczone ciastka, kompot i flacha wódki. Naprawdę nie rozumiem, jakim cudem uzyskaliście to połączenie.
Opowiedzieliśmy drugiej grupie, co dokładnie miało miejsce dzisiejszego dnia. Kiedy skończyliśmy, byliśmy już niemalże przy domku. Matt przypomniał o nocnych wartach, na co zareagowaliśmy z niesmakiem. Okrążyliśmy budynek i kolejno patrzyliśmy, jak każdy wchodzi przez okno. Niestety sposób włażenia do środka nie zmienił się, ponieważ nie mieliśmy kluczy do drzwi wejściowych. I tak ten sposób był bezpieczny, ponieważ nie było opcji, żeby jakikolwiek zombie dostał się do środka. Otwór był za wysoko, a my dodatkowo przysłanialiśmy go masywną szafą. Dzięki temu mogliśmy spać spokojnie. No prawie, bo w końcu trzeba było wstawać na codzienne gapienie się w pusty las.
Po tym, jak brunet przepuścił rudowłosą i gdy ta była już do góry, a na dole została tylko nasza trójka, szepnął:
- Dwudziesty dziewiąty czerwca, godzina dwudziesta. Udało się.
To był właśnie ten moment, w którym zaczęłam na poważnie myśleć, że nareszcie zaczęło nam się układać. Jeśli wszystko poszłoby zgodnie z planem, to dzień później - w moje siedemnaste urodziny - ruszylibyśmy w dalszą podróż, zostawiając za sobą to urokliwe miejsce, pełne jakże wysokich drzew oraz krzaków, zza których wyskakują żółtoocy podrywacze.
Niestety w dalszym ciągu nie nauczyliśmy się, że los zwykle kładzie kłody pod nogi i zmienia o sto osiemdziesiąt stopni, nawet najbardziej dopracowane plany. Oczywiście optymistycznie nastawiona młodzież, nie potrafi dostrzec wielu nieprzyjemności świata oraz tego, jak bardzo potrafi być on brutalny.
~*~
To była kolejna noc, w której nie potrafiłam zmrużyć oka. Tym razem nie marnowałam nawet czasu na próby zaśnięcia i wstałam z zamiarem zmienienia aktualnego wartownika wcześniej. I tak spałam już wystarczająco przez to głupie omdlenie.
Wspięłam się po schodach i zauważyłam lekko uchylone drzwi do pokoju z balkonem. Cicho do nich podeszłam i przełożyłam głowę, żeby sprawdzić, czy coś szczególnego ma miejsce w środku. Zazwyczaj tak po prostu zamykaliśmy te drzwi. Więc kiedy zobaczyłam moją ulubioną, czarnowłosą czuprynę, stojącą niedaleko otworów na ścianie prowadzących na zewnątrz z palcem na ustach, wiedziałam, że coś jest na rzeczy. Po cichu podeszłam do niego i momentalnie odkryłam, dlaczego jest tu aż tyle przed swoją wartą.
- Hm... A jak się dzisiaj czujesz?
- O wiele lepiej niż wczorajszej nocy... Naprawdę dziękuję, że posiedziałeś tyle ze mną.
- Uwierz mi, że gdybym mógł, to zostałbym z tobą do samego rana.
Zasłoniłam usta dłonią, żeby nie wydobyć z siebie przesłodzonego „o jejuuu". Rozmowa Matta z Anią była lekko zabawna, przez to, że w ich głosach dominowała ogromna nieśmiałość. Obydwoje nie mieli wcześniej swojej drugiej połówki, przez co nie za bardzo wiedzieli, jak mają się zachować i na co mogą sobie pozwolić. Co prawda brunet miał w swoim życiu jedną pannę, aczkolwiek ten związek z podstawówki, skończył się po tygodniu i to z takim skutkiem, że biedny chciał się wybielić przez swój kolor skóry... Do dziś nienawidzę tej szmaty, przez której wyśmianie, mój najlepszy przyjaciel mógł skończyć w ciężkim stanie w szpitalu.
- Nie jest ci może zimno? - kontynuował z lekkim wahaniem.
Julian, słysząc to, cichutko parsknął śmiechem i poruszył, żeby wyjrzeć przez okienko i zobaczyć co się tam dzieje. Totalnie nie spodobała mi się ta reakcja, ponieważ mógł nas wydać. Nie dość, że skończyłoby się ogromnie niezręcznie i dla nich i dla nas, to na dodatek, brunet jutro by mnie chyba udusił za brak prywatności. Instynktownie złapałam Julka za rękę, żeby pociągnąć go z powrotem na miejsce. Dopiero po chwili, kiedy mój towarzysz w zbrodni uścisnął moją dłoń, doszło do mnie, co takiego zrobiłam. Z pewnością się zarumieniłam, bo aż poczułam dziwną reakcję moich policzków. Dzięki Bogu było wystarczająco ciemno, żeby to ukryć. Finalnie to zielonooki pociągnął mnie w swoją stronę i skończyło się na tym, że z odpowiedniej odległości obserwowaliśmy, jak Matthew wręcza rudowłosej swoją bluzę.
- Dziękuję...
- Ymm, to ja już, będę się zbierał, tak...
Z zapartym tchem obserwowaliśmy, jak zakochani złapali dość bliski kontakt wzrokowy i powolutku zaczęli zmniejszać dystans między swoimi twarzami. On przytrzymał swoją dłoń na jej policzku, a ona oplotła swoje ręce na jego karku. I dosłownie po chwili, która pewnie z ich perspektywy była dłużącą się wiecznością, złączyli swoje usta, zamykając je w swoim pierwszym pocałunku. W ciszy, nocą i oświetleni jedyni ciałami niebieskimi, umieszczonymi wysoko na ciemnym niebie.
Nie licząc nas, okropnych i podstępnych ameb, które przyglądają się ludziom w tak intymnych momentach i czerpią z tego jeszcze większą radość niż oni... Chyba najwyższa pora udać się do jakiegoś specjalisty.
Julek przytrzymał mi dłoń na ustach, żebym nie wydała z siebie żadnego pisku. Byłam tak szczęśliwa, że w końcu odważyli się zrobić krok dalej. Lekko zazdrościłam im, że odnaleźli siebie w obliczu apokalipsy, a ich pierwsze zbliżenie było niczym wyciągnięte z bajki.
Następnie Matt odgarnął kosmyk jej włosów za ucho i szepnął coś do ucha. Niestety, nie usłyszeliśmy, co powiedział dokładnie, ale to, że po chwili zaczął się zbierać, uznaliśmy za niezawodny znak, że pora narzucić pelerynę niewidkę, której, jak można się domyślić, nie mieliśmy. Julian szybko wpadł na jakiś pomysł i uniósł mnie, żeby następnie położyć w otworze na okno. Całe szczęście, że ściana tutaj była na tyle gruba, że zmieściliśmy się na niej obydwoje. Wstrzymując oddech, czekaliśmy, aż intruz opuści pomieszczenie i kiedy to zrobił, przeszliśmy z powrotem do pozycji początkowej. Na szczęście Mattem musiały szarpać tak pozytywne emocje, że bardzo możliwe, że gdybyśmy mu zaczęli machać, ten nawet nie zwróciłby na nas uwagi.
Usiedliśmy na podłodze i z ulgą wypuściliśmy z ust powietrze. Czarnowłosy spojrzał na mnie i mogę przysiąc, że na twarzy gościł mu jego typowy uśmiech. Przez chwilę zastanawiałam się, o co mu chodzi, ale na szczęście zrozumiałam, że przecież wygrał nasz zakład. Minęły nawet mniej niż trzy doby, a ta dwójka, co prawda, nie zapytała się o chodzenie, ale wyznała swoje szczere uczucia przez pocałunek. Niestety, coraz częściej ten cudowny symbol, nie oznacza niczego poważniejszego między dwójką osób. Ludzie całują się na imprezach, domówkach, a dla niektórych jest to po prostu sposób okazania przyjaźni albo chęć manipulacji. Jednak pomiędzy tą dwójką coś zaiskrzyło i jestem pewna, że nigdy więcej nie zobaczę bardziej szczerego pocałunku niż ten.
Nie było mi jakoś przykro, że przegrałam. Nawet jeśli czarnowłosy wymyśli dla mnie jakieś nieprzyjemne wyzwanie, to wiem, że przynajmniej było warto się założyć.
Odczekaliśmy chwilę, po której podeszłam do Anki, gdyby nigdy nic i odesłałam ją spać. Na szczęście raczej niczego nie podejrzewała i kiedy po krótkiej rozmowie oddaliła się, Julek od razu przysiadł obok mnie. W ręku trzymał zdobytą na ostatniej wyprawie butelkę z wieloprocentowym napojem. Spojrzałam na niego wymownie, bo nie czułam większej potrzeby, żeby opróżniać zawartość tej flaszki.
- No co? Musimy oblać moje zwycięstwo!
- Z kim ja się zadaję...
Koniec końców jakoś tak wyszło, że z zadowoleniem gratulowałam mu tak sporego osiągnięcia. Śpiewaliśmy marynarskie piosenki, graliśmy w łapki i genialnie się bawiliśmy. Reasumując, robiliśmy wszystko to, czego na nocnej warcie nie powinniśmy. Czas płynął szybko, a razem z jego upływem, coraz bardziej ubywało ze szklanej butli.
Ze zdziwieniem spojrzeliśmy do Tymona, który nagle stanął obok nas. Miał on ostatnią wartę, więc mniej więcej ogarnęliśmy, jak wiele nocy już minęło. Blondyn z żalem patrzył na to, co właśnie odwaliliśmy. Natychmiast wyśpiewaliśmy mu wesołą nowinę, a ten z radością przyłączył się do nas i dopił to, co pozostało.
Na końcu w trójkę cieszyliśmy się ze szczęścia naszych przyjaciół, tańcząc i śmiejąc się do rozpuku. Oglądaliśmy jak księżyc, który oczywiście wiwatował razem z nami, znikał za horyzontem. Niestety do wschodu słońca nie doczekaliśmy, bo wspólnie zasnęliśmy na balkonie, nie wiedząc jednej rzeczy.
A mianowicie, jaki to przyjemny będzie poranek, w którym to wkurwiony Matthew będzie próbował nas dobudzić.
~*~
Muszę przyznać, że ranek faktycznie nie należał do najprzyjemniejszych. Za karę Matt nie dał nam wody, mówiąc, że skończyła się i dopiero jak jakąś zdobędziemy, to się napijemy. Nie było to z jego strony miłe, ale gdyby wiedział, że podglądaliśmy całą jego nocną rozmowę, zapewne specjalnie dla nas skołowałby Saharę, żebyśmy umarli z odwodnienia. Ciekawił mnie fakt, dlaczego podczas tamtej pamiętnej nocy, w której zadzwoniły do nas nasze matki, zdołaliśmy ogarnąć się w chwilę, pomimo tak dużej ilości alkoholu. Teraz, ledwo zdołaliśmy wstać o własnych siłach.
Jak cudownie byłoby znowu usłyszeć piękne i wrażliwe głosy naszych mam. Wtedy byliśmy niezwykle przerażeni zaistniałą sytuacją i to, że musieliśmy z nimi rozmawiać, zdecydowanie komplikowało sprawę. Natomiast teraz odliczałam każdą godzinę do audycji, tylko, bo nie mogłam doczekać się takiego potwierdzenia, że żyją i działają dla dobra świata.
Kolejne dni znowu zaczynały być monotonne. W kółko robiliśmy to samo, a mianowicie, staraliśmy się przeżyć. Chodziliśmy kąpać się nad jezioro, praktykowaliśmy wymijanie zombie i ostrożne zabijanie ich z daleka. Było to nieco zabawne, bo moja deska z gwoździami idealnie się do tego nadawała. Pomagała nam oczyszczać teren z pojedynczych potworów, które wyłamały się ze swojego stada. Wystarczyło mocno rzucić w ich głowy, a te momentalnie padały na ziemię.
Niektóre sytuacje zmieniały się z dnia na dzień. I nie mówię tutaj o ciągle kurczących się zapasach, jednak o tym, jak coraz rzadziej widywaliśmy grupę SLM. Być może mieli nowy plan treningowy, który po prostu wymijał się z naszymi wypadami poza las. Zauważyłam jednak nieco dziwną rzecz. Nie to, że Sandra kiedykolwiek była normalna, ale jej pozytywna z początku energia, słabła z każdym kolejnym przypadkowym spotkaniem. Pewnie po prostu miała gorszy czas albo zaczął jej się okres, jednak ewidentnie unikała jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego. Bardzo możliwe, że po prostu chciała się wreszcie od nas odciąć, jednak takie zachowanie nie było ani trochę w jej stylu.
Zastanawiała nas również taka kwestia, że podczas gdy kolejnego dnia wybraliśmy się do znalezionego przez Julka, Oliwiera i Ankę magazynu, ten był całkowicie pusty. Nie powinno nas to dziwić, ponieważ każdy człowiek, który natrafiłby na taką okazję, podczas tak wielkiego kryzysu, bez zastanowienia zabrałby, ile jest tylko w stanie. Jednak coś nam nie pasowało. Wspomniany budynek znajdował się na obrzeżach miasta, ale z daleka ani trochę się nie wyróżniał. Co więcej, ludzie nie natrafiliby na głównie wejście ot tak, ponieważ ścieżka, która do niego prowadziła, nie była żadnym skrótem i istniały lepsze alternatywy, żeby gdzieś się dostać. Inaczej sprawa wyglądałaby, gdyby obszerna brama została po prostu zamknięta, ale ta była rozchylona idealnie tak samo, jak wcześniej. Zatem ludzi z miasta mogliśmy wykluczyć, również nie mogła być to żadna ciężarówka ani inny pojazd, ponieważ dróżka obok była leśna i ślady kół, albo zgniecione rośliny z pewnością by się na niej odznaczyły. Magazyn był wyczyszczony kompletnie, nie zostało w nim absolutnie nic. Jedyną opcją było to, że jakaś grupa wyprzedziła nas i wyniosła nam wszystko sprzed nosa. Jednak to nie mogły być cztery osoby, a co najmniej kilkanaście zorganizowanych ludzi. Tylko jakim cudem ktoś na to tak szybko trafił...
Na przestrzeni dni rozwijała się również urocza relacja Matthew i Ani. Oczywiście ta dwójka do niczego się nie przyznała, ale wszyscy wiedzieliśmy, co jest na rzeczy. Bardzo kryli się z wszelkimi czułościami, ale nasza stalkerska czwórka idealnie wychwytywała każdy uśmiech, puszczenie oczka czy przypadkowe kontakty fizyczne. Wiem, że to zachowanie było nie na miejscu i powinniśmy przestać im się tak przyglądać, ale to była nasza jedyna forma rozrywki. I nie zrozumcie nas źle, wcale nie uważaliśmy, że ich relacja jest żenująca i śmiejemy się z niej. My patrzymy na to pod kątek nadmiernego shipowania dwójki postaci. Naprawdę trzymaliśmy za nich kciuki.
Jednak definitywnie z wszystkich toczących się spraw, najgorsze było to, że reszta naszej ekipy zaczęła coś podejrzewać. Zdarzało nam się od czasu do czasu spotkać w jednym pokoju, żeby rozważać plusy i minusy wszelkich możliwości i ewentualności, które będziemy musieli podjąć po audycji. Oni nie byli głupi, z pewnością czuli się źle, że ustalamy i spiskujemy coś za ich plecami. Wiedzieli, że coś poważniejszego jest na rzeczy. Owszem nie powinniśmy niczego ustalać bez nich, ale my widzieliśmy to z trochę innej strony. Od dziecka wpajano nam, że musimy trzymać wiedzę o schronie w tajemnicy. Pomimo tego, że mogliśmy im powiedzieć wszystko, a oni z takimi wiadomościami nie zrobiliby nic, to trzymała nas pewnego rodzaju bariera w naszych głowach. Zadecydowaliśmy, że w dzień poprzedzający moje urodziny, wszyscy razem zbierzemy się przed radiem i po wysłuchaniu audycji wszystko im wyjaśnimy. Sęk w tym, że oni również zaczęli spiskować i bardzo możliwe, że planowali dołączenie do SLM.
Zawsze starałam się zrozumieć odczucia również drugiej strony konfliktu. Zrozumiałe było to, że w takiej sytuacji mogli poczuć chęć przynależności do czegoś większego, co wydaje się być idealnie dopracowane. Oni nie wiedzieli, czy mają do kogo wrócić, co jeśli po przekroczeniu rodzinnego progu zastaną jedynie dwa potwory lub dwójkę samobójców z listem pożegnalnym? Nie wiedzieli co dalej, zero pomysłu na przyszłość. A przez to, że nie wiedzieli o naszych zamiarach dalszej podróży, bardzo możliwe, że myśleli, że zostaniemy w tym domku jeszcze przez długi czas.
Zaczęliśmy się obawiać, że rozpoczną jakiś bunt przeciwko nam i dojdzie do nieprzyjemnej wymiany zdań zakończonej ostrą kłótnią. Na szczęście te dni minęły na tyle szybko, że w mgnieniu oka nadszedł czas radiowej audycji. Stresowaliśmy się tym, w jaki sposób zareagują na tyle nowych wiadomości, na taki zwrot wydarzeń. Zresztą my sami nie wiedzieliśmy, co takiego usłyszymy.
W końcu doczekaliśmy się upragnionej godziny dwudziestej. Usiedliśmy na dywanie w dziecięcym pokoju i wpatrywaliśmy się w radio, dalej leżące pod łóżeczkiem. Czekaliśmy, czekaliśmy... Powoli zaczął łapać nas stres, że coś źle zrozumieliśmy, albo straciliśmy kontakt ze stacją. Marcel z Julkiem wymieniali między sobą zmieszane spojrzenia, a ja w myślach błagałam, żeby się udało. Choć ten jeden raz...
- Przepraszamy za chwilę opóźnienia. Witamy wszystkich odbiorców zainteresowanych dzisiejszym wykładem. Z początku oczywiście pozwolę sobie przeczytać notkę do naszych zaginionych dzieci, dla których drzwi pozostaną na zawsze otwarte.
ZŁAMMY ZASADY.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
{+/- 4000 słów}
Hejka wszystkim! Wszystkiego najlepszego z okazji Mikołajek, mam nadzieję, że spotkało was dzisiaj coś dobrego ^-^!
Przyszłam z krótkim podsumowaniem mojego listopada. Nie podejmowałam się NaNo, ale ustaliłam sobie za cel 500 słów dziennie czyli 15k w ciągu miesiąca. Udało się, pomogła mi przy tym tabelka w Excelu, którą zrobiłam w taki sposób, że wszystko ładnie i przejrzyście mi liczyła każdego dnia. Dzięki temu po skończeniu najbardziej produktywnego - jeśli chodzi o pisanie - miesiąca w moim życiu (dotychczas) w Wordowym pliku miałam ponad 40k słów, dla mnie to już zaczynają być niesamowite liczby! Dużo mnie to nauczyło i bardzo polecam stawianie sobie pisarskich celi na dany miesiąc. Trzymam się wszystkich terminów publikacji od dwóch miesięcy i mam nadzieję, że dalej pójdzie tak owocnie. Niestety grudzień lepszy nie będzie, ale postaram się trzymać formę.
Przy okazji widzieliście jak niesamowicie ewoluował Languagetool? Coś pięknego, jeśli chodzi o pierwsze wrażenie.
Do zobaczenia niebawem, do jednego z najbardziej planowanych rozdziałów całej opowieści...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro