Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~3~ Kto daje i odbiera, ten się w piekle sponiewiera

Kiedy ktoś dzwoni do nas w środku nocy, to są tego tylko dwa powody. Pierwszy to taki, że wydarzyło się coś bardzo pilnego. Czy to palący się dom, czy włamywacz z pistoletem na ganku – nieważne! Obie z tych sytuacji potrzebują pilnej reakcji oraz pomocy. Natomiast, gdy odbierasz w drugim przypadku, to po drugiej stronie słuchawki słyszysz głos przyjaciela, rozbujany niczym po wesołych muchomorkach. Gdy w końcu uda ci się zrozumieć ten bełkot, to uświadamiasz sobie, że ten ktoś został bez kasy, z prawie rozładowanym telefonem i pijany potrzebuje transportu do domu. Wtedy właśnie trafia cię szlag i wpół śpiący jedziesz po niego w dresach – ale dzisiaj nie o tym. Zapewne nie jest to zbieg okoliczności, że trzy mamusie dzwonią do swoich dzieci, kiedy te pijane ryzykują dożywociem dla nauczycielek oraz, co gorsza, własnym życiem.

— Mamo, wszystko okej? — zapytałam z drżeniem w głosie. Wysilałam mózg, żeby zapamiętał każdy nawet najmniejszy szczegół naszej rozmowy.

— Nic nie jest okej Elenko. Nawet nie wiesz, jak cieszę się, że odebrałaś. — Ja również nie posiadam się z radości. To wcale nie tak, że dzieje się coś poważnego, a ja połowy z tego nie zakoduje. — Zaczęło się, mamy badania, dowody i mniej więcej zarys sytuacji. Zaraz zadzwonię do twojej wychowawczyni i wszystko jej przekaże. Jutro wrócicie do domu i natychmiast do naszego schronu. Córciu, naprawdę mam ci tyle do powiedzenia, ale to musi poczekać do jutra. Unikaj kontaktu z podejrzanymi osobami, a w razie jakiejkolwiek ewentualności pamiętaj o wszystkich zasadach i radach. Zadzwonię jeszcze później. Widzimy się jutro wieczorem, kocham cię.

I wtedy obleciał mnie strach, a dreszcz przeszedł po całym ciele. Nogi miałam jak z waty, a w głowie czułam nieprzyjemny ból. Kluczowe słowa, które umiałam sobie przypomnieć, odbijały się po ściankach mózgu i krzywdziły moje neurony.

Zaczęło się, schron, podejrzane osoby, zasady.

— Teraz nie róbcie sobie żadnych jaj, spakujcie to jak najszybciej! Matt z Tymonem pilna narada, natychmiast! — Chłopakom zapewne nie spodobało się takie rozstawianie po kątach z mojej strony. Nie znali powagi sytuacji, a w tym momencie naprawdę byliśmy w głębokiej dupie. Przed wyjazdem mama oznajmiła mi, że telefon od niej to rzecz święta, więc byłam pewna, że to nie są żadne ćwiczenia.

Kiedy zaciągnęłam przyjaciół na stronę, wszyscy wiedzieliśmy, co musimy zrobić. Siedzieliśmy w tym razem i jasne było, że to nie przelewki. Pomijając fakt, że za dwie minuty przestraszona nauczycielka zacznie wbiegać do naszych pokoi i krzyczeć, że mamy się pakować. Oraz to, że od razu zobaczy naszą nieobecność i chyba natychmiast umrze ze stresu. To kompletnie nie wiedzieliśmy, czego możemy spodziewać się na zewnątrz, co takiego zagraża naszemu życiu? Musieliśmy jak najszybciej dostać się do pokoi, na co potrzebowaliśmy co najmniej około dziesięciu minut. Po drodze pamiętać o ostrożności, a przede wszystkim zawiadomić Anię, żeby wpuściła nas do budynku.

Zgarnęliśmy resztę rzeczy i z plecakami wybiegliśmy w las. Julek i Marcel patrzyli na nas jak na uciekinierów z psychiatryka i gdyby byli trzeźwi, to na pewno nie daliby się tak łatwo zaciągnąć z powrotem. Nie czułam zmęczenia, biegłam przed siebie, przeskakując liczne kłody, rowy i pokrzywy. Latarkami oświetlaliśmy okolice, by nie wpaść na żadne z wysokich drzew. Co prawda kręciło mi się w głowie, ale czułam się orzeźwiona i pełna sił, by jak najszybciej dotrzeć do hotelu. Kiedy zbliżyliśmy się do dróżki, skręciliśmy w przeciwną stronę niż ta, z której przybyliśmy – było to niezbędną częścią wieloletniego planu. I kiedy dzieliły nas dosłownie trzy zakręty, usłyszeliśmy głośną muzykę dobiegającą z pewnego samochodu. Schowaliśmy się za pobliskim murkiem, wyłączyliśmy świecące lampki i głośno dysząc, spojrzeliśmy przez niego.

Na maleńką stację benzynową wjechał policyjny radiowóz. Z otwartych szyb wydobywała się niewyobrażalnie głośna nuta, która powinna obudzić pół miasteczka. Obserwowaliśmy, jak policjant wychodzi z auta i otwiera otworek na paliwo. Powoli zaczął tankować, w międzyczasie zapalając papieroska. Zachował się bezmyślnie i gdyby nie fakt, że nas samych nie powinno tam być, nagralibyśmy to i przekazali odpowiednim służbom. Jednak moją uwagę przykuła dziwnie poruszająca się sylwetka. Kierowała się w stronę policjanta kulawym krokiem i jedną ręką na niego wskazywała. Dopiero po chwili, w świetle latarni zobaczyłam, z czym mamy do czynienia. To, przez co moja mama zarwała ostatnio wiele nocek.

Okazało się, że nadchodząca istota była już martwa, ale właśnie powstała, by zacząć rozsiewać zarazę.

Następnie poszło już gładko. Postać zaskoczyła nieudolnego policjanta, wbijając przy tym swoje zęby w jego prawe ramię. Ten wyciągnął pistolet i strzelił postać w nogę, ale było już za późno. Później podbiegł do auta i odjechał. Zostawił nieodwieszony wąż, z którego wykapało trochę, łatwopalnej cieszy. Na szczęście papieros został w jego ustach, bo gdyby wypadł, zapewne zaczęłoby się palić, a nawet mogłoby dojść do wybuchu.

Po tej przerażającej scenie stchórzyłam jeszcze bardziej. Miałam wywalone na jakikolwiek przypał. Chciałam po prostu trafić do pokoju i siedzieć w nim, chociażby przez tydzień. Skręciliśmy po raz ostatni i nareszcie zobaczyliśmy ośrodek, w którym paliło się sporo świateł. Wybrałam numer Ani i starałam się utrzymać urządzenie w moich drżących rękach. Na szczęście kobieta od razu odebrała, co lekko uspokoiło nas wszystkich.

— Aniu słońce, otwórz szybko balkon. — Dziewczyna momentalnie pokazała się na tarasie i pomachała w naszą stronę. Cicho podeszliśmy do barierki i nawzajem zaczęliśmy się wciągać i podsadzać. Potrwało to chwilę, ale przez adrenalinę i liczne obawy, poszło nam całkiem sprawnie.

— Zatrzymała się u spanikowanych spod dwudziestki. Idźcie szybko do pokojów. — Skierowała się do chłopców, na co oni pokiwali głową i czmychnęli do siebie. Zasłużyła sobie nawet na szybkiego przytulasa od Matta, który z całą pewnością po wejściu do pomieszczenia odetchnął najbardziej z nas wszystkich. Byłam mu bardzo wdzięczna, bo jednak jego plan zadziałał, nikt nie spodziewał się takiego obrotu zdarzeń.

W świetle księżyca ujrzałam moją współlokatorkę. Miała lekko zaczerwienione policzki i błąkający się na twarzy uśmieszek. Ja sama mocno ją przytuliłam, bo dowiodła nam wszystkim, że nawet w tak niebezpiecznej i nierozsądnej sytuacji, można na niej polegać.

Po chwili do pokoju wbiegła przerażona nauczycielka, odziana w pomarańczowy szlafrok. Na twarzy rozmazany był zielonkawy krem. Oczy miała spuchnięte i podkrążone, a włosy splątane w wielkim nieładzie. I mimo że było to zrozumiałe z powodu tak późnej pory, to i tak w duszy cicho się zaśmiałam. Nawet nie zapytała, dlaczego stoimy na balkonie, od razu przeszła do rzeczy.

— Za dwie godziny wyjeżdżamy. Spakujcie się i niczego nie zapomnijcie, bo nie będziemy się wracać. Nie oglądajcie teraz wiadomości, bo nie chcę, żebyście nie potrzebnie się stresowali i siali panikę dalej. Na razie za wiele nie wiadomo, twoja mama Eleno podała mi tylko zarys sytuacji. Zdążyłam zadzwonić do dyrekcji i objaśnić z nimi kluczowe sprawy. Także siódma rano widzę was na korytarzu z torbami. — Muszę przyznać, że tej nocy przyswoiłam o wiele więcej informacji, niż było to możliwe w moim aktualnym stanie.

Bardzo chciałam na krótką chwilę zamknąć oczy i się zdrzemnąć. Aczkolwiek Anka nawet nie chciała o tym słyszeć i jak tylko zbliżałam się do łóżka, to zaczynała mnie szczypać i łaskotać. Oblała mnie nawet wodą, żebym zaczęła racjonalnie myśleć, co nie było w ogóle możliwe. Wszystko zaczęło mnie boleć, ale wiedziałam, że ma rację i stanowczo wzięłam się w garść. Na szczęście większość ubrań zostawiłam w walizce, dzięki czemu nie musiałam wszystkiego wciskać na siłę. Do podręcznego plecaka spakowałam ciepłą bluzę, wodę, wszystkie leki, jakie miałam w kosmetyczce, książkę, planer i pozostałe jedzenie na podróż. Dorzuciłam jeszcze parę innych rzeczy, które mogłyby się przydać, w razie jakiejkolwiek ewentualności. Kiedy skończyłam, rudowłosa pozwoliła mi w końcu przymknąć na chwilę oczy, obiecując, że z rana mnie obudzi.

~*~

Ani trochę nie zdziwił mnie poranny kac. Gdy tylko otworzyłam oczy, powitała mnie przyjaciółka z dużą szklanką wody i listkiem tabletek w ręku. Cieszyłam się, że nasza mała kłótnia rozeszła się w powietrze, a co więcej zajęła się mną, chociaż wcale nie musiała. Gdyby nie ona, nie zdołałabym racjonalnie się spakować, tylko od razu wskoczyłabym do łóżka.

Podczas gdy szorowałyśmy razem zęby, do pokoju wpadł Matt i Tymek. Byli równie zmarnowani tak bardzo, jak ja. Kiedy zobaczyli tabletki, lekko oprzytomnieli i połknęli kilka, wlewając przy tym w siebie całą butelkę wody.

— Spakowaliście wszystko? — spytałam bełkotem spowodowanym dużą ilością piany w ustach.

— Tak, było ciężko, ale mamy torby już na korytarzach — odpowiedział Tymek, na co ja rzuciłam mu wymowne spojrzenie. — Mój ręcznik został na balkonie!

— Przyniosłem wam monsterki, sam wypiłem już z trzy. Wolisz czarny, czy czerwony Ania?

— Obojętnie. — Trochę zdziwiło mnie, że wzięła, ponieważ zazwyczaj z pogardą patrzy na napoje energetyczne. Myślę, że ona również nie miała zbyt przyjemnej nocy i wszystko jej jedno. Z drugiej strony, chyba udobruchała ją nasza wczorajsza wdzięczność i najwidoczniej lekko postanowiła otworzyć się na innych.

— Dziękuję Matt... Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że gdyby nie zaistniała sytuacja, wszystko poszłoby dobrze. Najważniejsze, że wszyscy uszliśmy z życiem. — Wzniosłam toast, unosząc plastikową puszkę, która była dla mnie zbawieniem. — Za mistrza operacji Matta!

Uszczęśliwiłam bruneta, który z wdzięczności wyniósł nasze bagaże na korytarz. Zegar wskazywał na za piętnaście siódmą. Wszyscy czekali przed czasem w miejscu zbiórki, co nigdy wcześniej nie miało miejsca. Większość klikała coś w telefonie bądź dzwoniła do najbliższych. Sporo osób szukało informacji dotyczących zaistniałej sytuacji, co jakiś czas wymieniając się poglądami. Ja stwierdziłam, że na razie wolę żyć w niewiedzy i pooglądać zdjęcia z wczoraj. Z każdym kolejnym ujęciem szczerzyłam się coraz mocniej do telefonu. I wszystko było pięknie, zanim pewna blondyna z zaskoczenia mi go nie wyrwała.

— Mieliście iść dzisiaj! Nie wierzę, że uszło wam to na sucho! — odparła z oburzeniem i rzuciła mi do rąk telefon.

— Jakiś problem, Sandrynku? — Julek tak jak reszta nie lubił Sandry, ale od zawsze ubóstwiał się z nią droczyć. Gdyby tak złożyć wszystkie fakty z przeszłości, to bardzo możliwe, że kiedyś coś między nimi było, jednak żadne z nich, nigdy się do tego nie przyznało.

— Spierdalaj pacanie, wszystko w jak najlepszym porządku. — Wiadomo, że była zazdrosna. Każdy umiał to rozpoznać po tym, że marszczyła brwi i w zabawny sposób wydymała usta. Wiele wspólnych wspomnień, poszło w zapomnienie po pewnym incydencie – z pewnością chciałaby do tego wrócić.

— Dobrze wiesz, przez co wyleciałaś, to teraz wielce się nie oburzaj! — Stali naprzeciw siebie, wlepiając w siebie złowrogie spojrzenia. Wiedziałam, że czarnowłosego w głębi duszy bawiła ta sytuacja, co pokazał, pstrykając jej palcami w nos. Blondyna chciała go popchnąć, ale nieoczekiwanie zza drzwi wyłoniła się grubsza pani z bandanką na głowie.

— Proszę przestać się kłócić, sprawdzam obecność. Tak dla wyjaśnienia, bo patrzycie na mnie jak na kosmitę, jestem waszym kierowcą i bezpiecznie zawiozę was do domów. Po drodze opowiem pokrótce o najciekawszych zabytkach i miejscach, które będziemy mijać, żeby umilić wam czas.

Na twarzy Sandry dostrzegłam promyczek smutku, którego ona w życiu by przy nas nie wyjawiła. O dziwo, w żadnym stopniu nie było mi jej żal, Julian miał rację. Sprawnie udaliśmy się do autobusu i zajęliśmy te miejsca co ostatnio.

— Ania, chodź do nas na tyły. Nie będziesz znowu tak z dala od wszystkich — zaproponowałam, na co dziewczyna niechętnie przystała.

Za oknem zaczął obwicie padać deszcz, a wiatr tworzył małe trąbki powietrzne, zakręcające leżące liście. Siedząc w środku, panował przyjemny klimat. Było trochę ciemno, więc światła na suficie się zapaliły. Kiedy tylko odjechaliśmy, babka z przodu zaczęła opowiadać o krajobrazie za oknem, na co większość uczniów zareagowała kliknięciem wyciszającego przycisku. Najchętniej poszłabym spać, ale w mojej głowie powstawało zbyt wiele czarnych scenariuszy. Postanowiłam wziąć książkę do ręki i skupić swoje myśli na niej, do momentu aż zasnę. Marcel słuchał muzyki na słuchawkach, Tymon zasnął na nim z otwartą buzią, Ania przeglądała jakiś magazyn, a Matthew i Julek grali w karty. Zrobiło mi się chłodno, więc założyłam na siebie bluzę, a potem najwidoczniej zasnęłam.

Obudził mnie dopiero dzwonek telefonu. Zaspana odebrałam i usłyszałam głos mojej mamy mówiącej coś o jakimś wywiadzie z matką Tymka w radiu. Szturchnęłam go, przez co przebudził się z głośnym chrapnięciem. Przyłożyłam mu telefon do ucha, bo on za bardzo nie kontaktował.

— Halo? O, dzień dobry ciociu. Tak, wyjazd fajny. Dobrze, to zadzwonię do niej po prostu później. Wywiad? Tak z chęcią posłuchamy, dobranoc! — Rozłączył się jedną ręką i położył się na swoją rudą poduszkę, Marcel tylko westchnął i wrócił do oglądania drzew i łąk za oknem. Cieszył się, że miał miejsce obok okna, bo uwielbiał poznawać i obserwować nowe miejsca. Jako że audycja miała zacząć się za kilka minut, uszczypnęłam Tymona porządnie w ucho, co chyba zadziałało.

O dziewiątej rano na naszą prośbę, została włączona odpowiednia stacja radiowa. Wszyscy byliśmy ciekawi, czego nowego dowiemy się o zaistniałej sytuacji. Po chwili, gdy prezenter przedstawił Molly Mrozek i Gosię Kwiatkowską, usłyszeliśmy dobrze znane nam głosy.

— Witamy wszystkich bardzo serdecznie. Nie będziemy przedłużać i od razu przejdziemy do konkretów. Na świecie wybuchła całkiem nowa sytuacja, z którą wcześniej nie mieliśmy do czynienia. Wszystko zaczęło się niecałe dwa tygodnie temu, kiedy przy kontrolnym badaniu jakości powietrza, dostrzegłyśmy dodatkową cząsteczkę. W żadnych źródłach nie było o niej wzmianki, więc przy wielu konsultacjach z innymi uczonymi z zagranicy, zaczęliśmy badać to na własną rękę. Powtórzyłyśmy również badania gleby oraz wody i wszędzie doszukałyśmy się śladowych ilości substancji.

— Jeśli mogę spytać, to dlaczego tak długo znajdowałyście konkretną odpowiedź? Gdybyście działały choć trochę szybciej, to być może nie doszłoby do...

— Z całym szacunkiem, proszę nie przerywać. Nasz czas jest ograniczony, a nikogo nie obchodzą pańskie przypuszczenia. Jeśli uważa pan, że zrobiłby to lepiej, to proszę bardzo zmienić branże i studiować kilkanaście lat. Kontynuuj Gosiu. — Kiedy moja mama się złości, od razu da się to wyczuć po jej sarkastycznym, aczkolwiek przyjaznym głosie.

— Jak można być aż tak bezczelnym? Twoja mama dobrze mówi — zwrócił się do mnie Marcel, który mocno wczuł się w rozmowę. Zresztą cały autobus zainteresował się tą dyskusją, nawet Sandra odstawiła na później piłowanie paznokci.

— Takie badania, to nie jest kwestia kilku godzin, tygodni, a nawet miesięcy. Nadal dużo nie wiemy, więc będziemy państwa informować, jak tylko dowiemy się czegoś nowego. Tymczasem przejdźmy do spraw teoretycznych.

— Skutkiem ubocznym tego dodatkowego elementu, jest powstawanie irracjonalnych istot. Wiem, jak głupio to brzmi, ale postacie te powstają z martwych. Z pierwszych analiz wydają się nad wyraz agresywne. Kiedy widzą ludzkie ciało, podążają do niego, zapewne w celu powiększenia bandy umarłych. Chcą gryźć, więc zapewne tak się „rozmnażają". Bardzo prosimy o zachowanie wszelkich środków bezpieczeństwa i niezbliżanie się do nich. Jeśli widzicie podejrzaną osobę, o charakterystycznym chodzie – prosimy o zgłaszanie tego niezwłocznie policji.

— Ale czym są konkretnie te istoty? — przerwał znowu prezenter.

— Myśleliśmy, że to nie realne, żeby tak fikcyjne charaktery pojawiły się na świecie. Są niczym w przygodowych grach, w które zagłębia się dzisiejsza młodzież. Wszystko wskazuje na to, że na świat przyszły zombie.

— Wasz czas niestety dobiegł już końca, dziękujemy wszystkim za wysłuchanie. Jeśli to możliwe, to zostańcie w domach i wysłuchujcie kolejnych informacji. A już za chwilę specjalny i długo wyczekiwany gość! Opowie nam o tym, jak nauczył szydełkować swoje trzy psy oraz o lamie, z którą wspólnie gra na akordeonie, zapraszamy!

Informacja o zombie wstrząsnęła chyba całym autobusem, bo nikt przez najbliższe dziesięć minut się nie odezwał. Stwierdziłam, że potrzebuje trochę cukru na uspokojenie, więc otworzyłam czekoladę, którą dostałam dwa dni wcześniej. Poczęstowałam moich przyjaciół, a gdy Julek wyciągnął rękę po tabliczkę, odparłam:

— Kto daje i odbiera, ten się w piekle sponiewiera, przyjacielu. — Chłopak tylko wywrócił oczami i z lekkim uśmieszkiem urwał sobie rządek tej mlecznej rozkoszy.

— Piekło, to ja mogę tutaj rozpętać, jeśli Matt jeszcze raz włoży sobie asa w rękaw. Stary, gramy tylko o cukierki.

— To wyście mi je zabrali! Wiedziałem, że ich nie zjadłem, jak mogliście?!

I takim oto sposobem, z cichego i przerażonego autobusu powstała kłótnia stulecia. Śmialiśmy się, podczas wytykania sobie nawzajem błędów i jakiś mało ważnych przewinień. Wszystko zapowiadało się świetnie. Dzisiejszego wieczoru mieliśmy bezpiecznie wrócić do domu i wraz z rodzicami zacząć naprawianie świata. Byłam pewna, że przerwa nie potrwa długo i po wakacjach wrócimy do szkoły i rozpoczniemy maturalną klasę. Następnie zdamy maturę, wkraczając przy okazji w dorosłe życie. Natomiast to wszystko legło w gruzach, po jednym zdaniu Marcela:

— No co za kretyn, wyprzedza na podwójnej ciągłej.

I właśnie w tej chwili, wszystko się zaczęło. Gdzieś w tle słyszałam ciągły hałas, przerywany wieloma seriami krzyków i płaczu. Poprzedzające to mocne szarpnięcie, wypchnęło mnie z siedzenia kilka rzędów dalej i wywołało dziwne zgięcie mojej ręki. Leżałam bezbronna na ziemi z bólem głowy, nie wiedziałam, co właśnie miało miejsce. Chwilę później usłyszałam nawoływanie mojego imienia i krótkie rozkazy moich przyjaciół takie jak „weź jej plecak", „wybij tę szybę", „rusz się kretynie", „szybko, tędy Ania". Było mi słabo, prawie zasnęłam. Po chwili poczułam podnoszące mnie dwie silne ręce, które przycisnęły moje ciało do klatki piersiowej. Osoba zaczęła biec, w nieznanym mi kierunku.

Zdecydowałam otworzyć oczy, co okazało się największym błędem, jaki mogłam popełnić. Bo kiedy wyostrzył mi się obraz, zobaczyłam pełno krwi i wiele bezbronnych, martwych ciał moich znajomych przyciśniętych przez siedzenia. Najgorszy jednak był tir, który wjechał w nasz autobus, przebijając się całą przednią częścią do środka.

Zaczęłam odzyskiwać panowanie nad sobą. Zimny powiew wiatru i obfity deszcz spowalniał i utrudniał bieg mojego przyjaciela, który i tak musiał taszczyć jeszcze mnie. Nawoływanie o pomoc z każdą chwilą stawało się cichsze, aż całkowicie ustało.

~*~

Obudziłam się w małym pomieszczeniu, przypominającym wypasiony domek leśniczego. Nie wiem, ile spałam, ale kiedy tylko ruszyłam się odrobinę, natychmiast usłyszałam zadowolone okrzyki ekipy. Czułam się denko zorientowana, a przeszywający me ciało ból utwierdzał mnie w przeczuciu, że chyba już umarłam.

— Słoneczko, nareszcie się ocknęłaś! Tak bardzo się martwiliśmy. — W moje objęcia rzucił się przestraszony Tymon. — Pospałaś trochę odkąd dotarłaś tu z Mattem.

— Co się stało, błagam, wyjaśnijcie mi wszystko. A najlepiej to, dlaczego tak bardzo boli mnie ręka. Ach, nie mogę nią ruszać.

— Nie wiem, czy jesteś w dobrym stanie, żeby to wszystko usłyszeć. Stało się naprawdę wiele złego.

Ania podeszła do mnie i oparła moje plecy stabilniej przy ścianie. Wyciągnęła apteczkę i zaczęła oglądać moją zaczerwienioną rękę. Okropnie bolało mnie, jak przyciskała każde miejsce i pytała, gdzie czuję największy ból. Po krótkiej chwili postawiła diagnozę.

— Na szczęście to tylko stłuczenie. Niepokoi mnie tylko ta kostka, leciutko się przemieściła, więc trzeba ją nastawić.

— Ja z wielką chęcią to zrobię. — Wielce zadowolony Julian wstał z miejsca i klęknął przy mnie. — Uwielbiam nastawiać ludziom kości i patrzeć na ich wyraz twarzy.

— Nienawidzę cię — odparłam z grobową miną i zamknęłam oczy, szykując się na niewyobrażalny ból.

— Mniej będzie boleć, jak zaczniesz myśleć o powodach, za które chciałabyś mnie zabić.

— To nastawianie tak długo potrwa? — Chłopak chwycił mój nadgarstek i sprawnym ruchem przemieścił na miejsce kostkę. Głośno krzyknęłam, bo nigdy wcześniej nie doznałam żadnej kontuzji, a muszę przyznać, że do najprzyjemniejszych doznań to nie należało.

— I już po krzyku maleńka. — Oddalił się, a rudowłosa chwyciła bandaż i zaczęła mocno obwiązywać rękę, w celu jej usztywnienia. Każdy patrzył na mnie, jak na zjawę z kosmosu, na co głośno westchnęłam. Oznajmiłam im, że żyje i żeby tak mnie nie obserwowali, bo powyrywam im oczy.

Kolejną godzinę spędziliśmy na rozmawianiu i ustalaniu na czym stoimy. Dowiedziałam się, że tir, widząc auto na swoim pasie, zapewne pod wpływem impulsu, zjechał na przeciwny, tworząc jeszcze większą tragedię. Nie wiele myśląc, uciekliśmy z miejsca zdarzenia, chcąc ratować własne życia. Nie wiadomo, ile trwa przemiana w to paskudztwo, więc woleliśmy nie ryzykować. Nasz bagaż podręczny stał rzucony pod ścianą. Drzwi zostały zabarykadowane komodą w razie, gdyby właściciel zamierzał wrócić. Siedzieliśmy w kole i szukaliśmy racjonalnych rozwiązań. Co banda nastolatków powinna zrobić w zaistniałej sytuacji? Po głowie krążyła mi tylko jedna myśl – już nigdy nie przeżyje gorszego kaca.

Na drewnianej ściance powieszone było małe i niesamowicie brudne lusterko. Wstałam i mimowolnie spojrzałam na swoje odbicie. Zobaczyłam przemoczoną kobietę o zmieszanym wyrazie twarzy, która swoje brązowe oczy wlepiała w małą szramę na czole. Związałam gumką włosy, bo nadal wilgotne pasma, nie przyjemnie opadały na moją twarz.

— Może zadzwonimy do rodziców? Zapewne coś na to poradzą — zaproponowałam. Dziwiło mnie, że wcześniej nie wpadli na tak oczywiste wyjście. Zajęłam miejsce przy kominku i pochłaniałam jego ciepełko.

— Nie ma zasięgu. Musimy przeczekać tu ulewę, a potem wyjdziemy i skontaktujemy się z kimś.

— Świetnie, czyli utknęłam na dłużej z dwoma rudzielcami, murzynem i trzema życiowymi przegrywami?

Zaniemówiliśmy. Sandra odezwała się pierwszy raz, odkąd wylądowaliśmy razem w tym miejscu. Wlepiliśmy w nią nasz zdziwiony wzrok, lecz ona nawet nie zwróciła na to uwagi. Pobiegła za nami, zostawiając swoje dwie przyjaciółki w potrzasku. Przykre, że jej ciekawość co do nas, jest ważniejsza od przyjaźni, a nawet życia najbliższych! Owszem, ja też jestem za ciekawska i wiele razy za to oberwałam, ale to całkiem inna sprawa. Piątce z nas te puste, nic nieznaczące słowa wleciały jednym uchem i natychmiast wyleciały drugim. Jednak widocznie zasmucony i rozeźlony Matt, nie dał się obrażać.

— Jak śmiesz, ty pusta i nietolerancyjna rasistko! — wykrzyczał tak głośno, że leżąca na stole szklanka zadrżała.

— Ojejku, brązowe dziecko poruszyło jego właściwe określenie, jak mi przykro — zaśmiała się głośno. Miałam wrażenie, że oko Matta się zaszkliło. Nie wytrzymał, kopnął stojący obok stoliczek. Szanował kobiety, jednak jestem pewna, że gdyby powiedział to facet – zapewne ten straciłby kilka zębów. Zawsze miał dystans do tego, jaki jest, jednak przy zaistniałej sytuacji, nam wszystkim puszczały nerwy.

— Właśnie zostawiłaś swoje dwie, cierpiące przyjaciółki w autobusie. Prawdopodobnie jak tam wrócimy, nie będą już ludźmi. Zamiast jakiegokolwiek poczucia winy, wyzywasz nas wszystkich, chociaż dobrze wiesz, że nikt z nas obecnych cię tutaj nie chce.

— To nie były moje przyjaciółki. Widziałam, jak się całują, a ja nie przyjaźnie się z upośledzonymi.

Kiedy po raz pierwszy tego wieczoru butelka padła na Matthew, widziałam po twarzach znajomych, że długo na to czekali. Siedzieliśmy skuleni w pokoju, jedząc mnóstwo śmieciowego żarcia. Pałeczkę przejęła Sandra i zadała wybrane przez bruneta pytanie.

— Skąd wziąłeś się w Polsce? No bo tacy jak ty, nie rodzą się tutaj.

— Dzięki za bardzo uprzejme ułożenie pytania Sandro. Wiedziałem, że prędzej czy później zapytacie, tak właściwie to i tak długo zwlekaliście. A więc moja rodzina przez wiele pokoleń mieszkała w stanach. Mieli się tam dobrze, jednak moja mama mniej więcej w naszym wieku, poznała mojego ojca, który mieszkał w naszym kraju, ale był na uczniowskiej wymianie. Polubili się, pokochali, a potem ożenili. Kiedy miałem sześć lat, zamieszkaliśmy w małej wiosce nieopodal Eleny i Tymka. Pomimo że mówiliśmy w innych językach, to dogadaliśmy się i przyjaźnimy do dziś. Inne dzieci w przedszkolu bały się mnie, podczas gdy oni dzielili się ze mną swoimi zabawkami. Kontaktów z dziadkami nie mam, nie tolerują decyzji mojej mamy. No i to tyle, nic ciekawego.

— Jak dla mnie jesteś po prostu mocniej opalony. — Julek poklepał go po plecach, a następnie wzniósł toast za nas wszystkich.

Znałam tę historię bardzo dobrze i z nieco większymi szczegółami. Nigdy nie poprosiliśmy o nią Matta. Sam nam opowiedział, kiedy nie wytrzymał presji środowiska na początku podstawówki. Zawsze byliśmy dla siebie jak rodzeństwo, nie rozumieliśmy, jaka jest różnica między białym a czarnym. Traktowaliśmy każdego dobrze i życzliwie, choć nas tak nie traktowano. Wytykanie palcami i obgadywanie było na porządku dziennym. Inne dzieciaczki nie rozumiały też, że dziewczynka może przyjaźnić się z tymi „fuu, chłopakami". Stworzyliśmy dobre relacje tak jak nasi rodzice. Wyjeżdżaliśmy na wspólne wakacje, wspieraliśmy, zawsze służyliśmy dobrą radą. Nie patrzyliśmy na opinię innych, choć momentami było naprawdę ciężko. Matthew jest inny, ale nie z powodu koloru skóry – jest naszym przyjacielem, który szanuje wszystkich, rozumiejąc przy tym, że nie zawsze otrzyma szacunek dla swojej osoby.

~*~

Bazgrałam w moim planerze i rozmyślałam nad tą całą sytuacją. Z wielu gier, które przeszłam wspólnie z chłopakami, wiedziałam, że kłótnie w grupie to nic dobrego. Martwiłam się tym wszystkim, ale przecież nie mogliśmy siedzieć z założonymi rękoma i płakać tuląc misia. Rok dzielił nas od pełnoletności, nie mogliśmy zachowywać się jak banda gówniarzy. Potrzebny był dobry plan i zorganizowanie, które pozwoli nam wrócić do domu. Być może okropne podejście Sandry w niczym nie pomagało. Nie lubimy jej, ale pomimo różnicy zdań, musimy zrozumieć i uszanować jej decyzję. Każdy ma prawo do własnego zdania, nawet jeśli nie potrafi go uargumentować. Jeśli nie chce takich osób w społeczeństwie, to niech się od nich odsunie. My wolimy im pomagać i dążyć do równości. Dziwne, że nie jest to oczywiste.

— Nie wiem jak wy, ale ja na pierwszy rzut oka widzę mądrego medyka, świetnego nawigatora, wielu doskonałych strategów i jakże znakomitego rozdzielacza zapasów. Razem możemy stworzyć świetną drużynę, jeśli tylko będziemy chcieć. A ty Sandro, jeśli nie chcesz współpracować, to z wielką chęcią wypuścimy cię na zewnątrz i zostawimy. Wnieś coś więcej do nas, oprócz raniących słów. — Naprawdę wierzyłam, że możemy stworzyć zgraną ekipę, którą tak właściwie zawsze byliśmy. Jeśli będzie trzeba, to pozbędziemy się zbędnej kupy kłaków w odcieniu blond.

— El ma rację, weźmy się w garść. Wygląda na to, że spędzimy tu noc, bo nie zamierza przestać padać. Jak tylko się trochę uspokoi, to pójdziemy do sklepu i kupimy coś do jedzenia.

Stojący w pomieszczeniu kominek był nie za duży. Dodawał przyjemnego klimatu temu wnętrzu. Dzięki niemu mogliśmy się osuszyć i ogrzać. Finalnie grzaliśmy się przy nim dobre kilka godzin. Nie chcieliśmy wywoływać kłótni, więc dla naszego dobra, każdy zajął się sobą. Sandra grała w grę na telefonie, Ania czytała podręcznik z geografii. Ja miałam ochotę nadrobić zaległe ćwiczenia, ale miejsce w domku było ograniczone, więc zajęłam się planowaniem tego, czego potrzebujemy ze sklepu. Dodatkowo nadal bolała mnie ręka, co niczego nie ułatwiało. Marcel, Tymek i Matt zorganizowali konkurs, kto najlepiej narysuje daną rzecz. Nikt z nich nie miał jakiegoś szczególnego talentu, więc kiedy jednym okiem zerkałam na to, co im powstało, momentalnie zaczynałam się śmiać. Dla przykładu owca Tymona wyglądała jak rozjechana chmura ze wstrzykniętym kwasem. Julian przeszukał pomieszczenie i z jednej z szuflad wyciągnął jakiś dość tępy nożyk. Zajął się struganiem w bloczku drewna, co widocznie go zaciekawiło.

Po wielu godzinach nareszcie doczekaliśmy się słońca. Na niebie rozpościerała się nawet mała tęcza, której końce chowały się za konarami drzew. Uradowana odłożyłam notes na bok i wstałam, strzelając przy tym wieloma kościami. Wyciągnęłam z plecaka zbędne rzeczy i popatrzyłam z uśmiechem na resztę. Większość była zdziwiona moim zachowaniem, na co wskazywały uniesione do góry brwi. Jakby popatrzeć na to z innej strony, to przypominały szerokie parabole.

— A panienka, to gdzie się wybiera?

— No ustaliliśmy przecież, że idziemy do sklepu, jak tylko się rozjaśni. Potrzebuję jeszcze jednej osoby, nie licząc Marcela, który obowiązkowo z nami idzie.

— Ja pójdę, ale ty nie. Na co przyda się kaleka? — W głowie dopisałam kolejny powód do listy zatytułowanej „Tysiąc sposobów, za które można zabić Juliana". Nie byłam żadnym kaleką. To nie moja wina, że przy wypadku spadłam właśnie na rękę.

— Nie zaczynaj, zaplanowałam listę zakupów, która nie może się zmarnować! I nie, nie dam wam po prostu tych kartek.

I znowu powstał nowy spór, który musiałam zaprzestać. Oznajmiłam znajomym, że musimy się rozdzielić. Nie mogliśmy przecież zostawić naszych rzeczy bez opieki. Chociaż znacznie bardziej irytował ich fakt, że zostaną z Sandrą, niż to, że nie mogą wybrać się na zakupy. Nie chciało mi się tego słuchać, więc zadecydowałam wyjście. Na odchodne rzuciłam, że rozliczymy się, jak tylko wrócimy.

Bezskutecznie zaczęłam przesuwać mebel barykadujący drzwi. Chłopcy, widząc to, z lekkim uśmieszkiem przepchali komodę. Ostrożnie uchyliliśmy przejście na zewnątrz. Teren wydawał się czysty, więc skierowaliśmy się w stronę, wybraną przez naszego nawigatora. W powietrzu roznosił się zapach trawy po deszczu, a na niebie widniał różowy zachód słońca. Musieliśmy się pośpieszyć, bo wracanie nocą nie byłoby zbyt dobrym wyjściem.

— Naprawdę tutaj ładnie — odparłam zachwycona, bo już dawno nie byłam w tak urokliwym miejscu. Drzewa były bardzo wysokie, a runo leśne pełne krzaków i nieznanych mi roślin.

— Ostatnim razem tego nie zauważyłaś, bo w pół przytomna leżałaś w ramionach biegnącego faceta.

— Na szczęście nie były to twoje ramiona. — Kiedy tylko przytrafiała się okazja, to droczyłam się z tym niezbyt inteligentnym człowiekiem. — Nie miałabym się potem jak się odkazić, czy coś.

— Ach tak? — Czarnowłosy gwałtownie przerzucił mnie przez swoje ramię. Niósł mnie jak worek ziemniaków, co bardzo mi się nie spodobało, aczkolwiek rozbawiło.

— Julian ty debilu, odstaw mnie na ziemię! — krzyczałam, nie mogąc powstrzymać śmiechu.

— Czy pani „mam plan, musimy uważać" oraz pan „po prostu jestem debilem" mogą się łaskawie zamknąć i nie zwracać na siebie uwagi? — Marcel również się śmiał, jednak zachowywał zdrowy rozsądek. Dobrze, że zwrócił nam uwagę. Zagrożenie mogło czyhać niedaleko, a my zachowywaliśmy się jak dzieci.

Spacerując, coraz to bardziej zbliżaliśmy się do celu. Tak naprawdę nie mieliśmy pojęcia, co nasza grupa powinna zrobić dalej. Przerażał nas fakt, że nie daleko od stacji benzynowej, w której zamierzaliśmy zrobić zakupy, stał nasz autobus, w którym prawdopodobnie zginęli nasi najbliżsi. Nie chcieliśmy zahaczać o to miejsce, jednak ciekawość wzięła górę. Zbaczając lekko ze ścieżki, wypatrywaliśmy miejsca stłuczki. Byliśmy pewni, że przecież nie mogło być aż tak źle. Jednak prawda znów okazała się całkiem inna, przeciwna.

Na pierwszy rzut oka dało się zobaczyć mnóstwo pustych, policyjnych radiowozów z pootwieranymi drzwiami. Było niebywale cicho, syrena alarmowa musiała uciszyć się już dawno. Dookoła tego wszystkiego znajdowało się pełno odłamków szkła. Środkowe drzwi autokaru były odcięte za pomocą specjalnych nożyc. Lekkomyślność osoby, która zadecydowała wykonanie tego, musiała być bardzo duża. Wydawało się pusto, kiedy już zamierzaliśmy wracać, usłyszeliśmy ciche, stękające odgłosy. Nasze ciała przeszedł dreszcz. Nagle do dziury po drzwiach przyczołgała się nasza wychowawczyni. Nie była już sobą, jej twarz zmieniła się i nabrała lekko zielonkawego koloru. Ubrania były poszarpane i poplamione krwią. Jednak na najgorsze, jeszcze chwilę musieliśmy poczekać. Kiedy potwór próbował wydostać się na zewnątrz, zobaczyliśmy.

Ciało czołgało się, ponieważ miało ucięte nogi. Nie wiem, jak do tego doszło, nie chciałam wiedzieć. Za panią Stokrotką ciągnęła się olbrzymia kałuża krwi. Odruch wymiotny zawładnął moim ciałem, ale na szczęście udało mi się powstrzymać mdłości. Zjawa chyba usłyszała nasz szelest, bo zaczęła kierować się w naszą stronę. Julek z Marcelem wzięli mnie pod ramię i szybko wróciliśmy na odpowiedni szlak.

— Pierwszy raz tak bardzo żałuję, że byłam ciekawska. — W ustach czułam gorzki i obrzydliwy smak, który natychmiast chciałam czymś zniwelować. Powodował w mojej wyobraźni ciągły obraz nauczycielki, bez dolnej części ciała. Pragnęliśmy już bezpiecznie wrócić do kryjówki i w spokoju z dachem nad głową zjeść coś dobrego.

— Jestem pewien, że bardziej żałowałaś zapytania Sandry o to, co robi w wolnym czasie.

— Dobra, masz rację. Jej odpowiedź była najobrzydliwszą rzeczą na świecie. I ja to jeszcze sprawdziłam w internecie z mamą u boku.

— Przynajmniej dowiedziałaś się czegoś przydatnego. — Nagle moim towarzyszom zakwitł wielki uśmiech na twarzy, zapewne spowodowany tym głupim jak but wspomnieniem. Prychnęłam z zażenowania. — Chyba to tutaj, prawda Marcelku?

— Tak, pośpieszmy się. Pokaż mi tę listę El.

Weszliśmy do środka i natychmiast rozdzieliliśmy. Sklepik stacji benzynowej był przepełniony mnóstwem pamiątek, zdecydowanie zbyt drogich rzeczy oraz hot dogami, których zapach unosił się nawet na zewnątrz. Przechodziłam pomiędzy regałami, wrzucając wiele produktów do koszyka. Potrzebowaliśmy wyżywić siedem osób i zrobić mały zapas na później. Co prawda obawiałam się, że stracę trochę pieniędzy na tym interesie, ale starałam się zrobić jak najwięcej dla dobra innych. Kiedy zgarniałam z półki paczkę tamponów, usłyszałam, że w lokalu jest włączony telewizor. Namierzyłam go wzrokiem i wytężyłam wzrok, by przeczytać małe literki z ekranu. Stwierdziłam, że wsłucham się w wiadomości, bo tak właściwie nie mieliśmy kontaktu ze światem przez co najmniej osiem godzin.

— I takim oto sposobem, prezydencka szynszyla została uratowana! A teraz przejdźmy do kolejnej sprawy, która miała miejsce dzisiejszego ranka. W związku z zaistniałym światowym problemem, dla bezpieczeństwa wszystkie trwające wycieczki, musiały się niezwłocznie skończyć. Niestety w autobus jednej z nich wjechał tir, który mocno przebił się do środka. Powodem wypadku była osobówka, wyprzedzająca autobus, na odcinku, w którym jest to niedozwolone. U sprawcy wykryto dwa promile. Chwilowo śledztwo w sprawie zostało zawieszone, z powodu braku meldunku wielu jednostek policyjnych. Ciężko obliczyć nam ofiary śmiertelne. Po pozbyciu się jednych z drzwi pojazdu, stado tych dziwnych stworzeń wydobyło się na zewnątrz i zaatakowało mnóstwo policjantów. Ostatnie służby w regionie zabrały ich do szpitali. Na razie nie potrafimy określić ich stanu. Z kamer odnotowaliśmy ucieczkę siódemki uczniów.

— Kurde, mój nos zawsze tak wygląda? — Staliśmy z trzema pełnymi koszykami i tak jak reszta osób zadzieraliśmy głowę, by dowiedzieć się jak najwięcej informacji.

— Powiedziałabym, że nawet trochę gorzej.

— Nie udało nam się ich namierzyć. Nie wiemy, gdzie przebywają, ani czy są bezpieczni. Jeśli widziałeś ich, to zadzwoń na numer podany poniżej, a my zajmiemy się resztą. A teraz pora na przerwę reklamową, po której przedstawimy wam nową maskotkę senatu – bobra Krzysia!

Staliśmy jak wryci i nic nie mówiąc, patrzyliśmy dalej na reklamę kota zajadającego pasztecik z właścicielem. Mieliśmy dziwne wrażenie, że wszyscy w sklepie nas obserwują. W drodze do kasy zgarnęłam jeszcze parę produktów i z plecaka wyciągnęłam portfel. Pani bacznie nas obserwując zaczęła powoli kasować produkty. Poprosiliśmy Marcela, żeby nie szedł z nami i poczekał z tyłu, ponieważ jako grupa osób mogliśmy wywołać podejrzenia. Nie chcielibyśmy, żeby ktoś teraz zadzwonił pod ten numer. Woleliśmy wszystko wyjaśnić z resztą po powrocie.

Czasem myślałam, że jestem uzależniona od telefonu, jednak fakt, że mogłam go sprawdzić i zadzwonić już prawie trzy kwadranse temu, zdecydowanie przekreślił tę ideę. Z tylnej kieszeni spodni wyciągnęłam go i aż zadrżałam, gdy zobaczyłam pięćdziesiąt siedem nieodebranych połączeń od mamy. Nawet po największej imprezie mojego życia rekordem było zaledwie szesnaście. Zdecydowałam, że oddzwonię zaraz po wyjściu.

— Coś nie tak panienko? — Ekspedientka wyglądała na taki typowy osiedlowy monitoring, jestem pewna, że przejrzała nas, ale szukała dowodów.

— Wszystko dobrze, dziękuję.

— Wiem, że to nie moja sprawa, ale po co dwójce ludzi takie duże zakupy? — Kiedy cena na liczniku przekroczyła dwieście złotych, kasjerka postanowiła znowu się odezwać. Nie miałam ochoty z nią rozmawiać.

— Tak to nie pani sprawa — oświadczył Julek. Widząc wyraz twarzy kobiety, szybko dodałam:

— Widzi pani, co dzieje się na ulicach. Zamierzamy zrobić większy zapas i nie wychodzić z domu, dopóki wszystko się nie polepszy.

— Dobrze, mniejsza z tym. Do zapłaty będzie trzysta pięćdziesiąt trzy złote i trzynaście groszy.

Przyłożyłam kartę do czytnika i w mgnieniu oka straciłam ponad trzy stówki. Wiedziałam, że po powrocie każdy odda mi pięć dych, ale i tak nie lubiłam wydawać tyle kasy. Uprzejmie pożegnałam się i wyszłam ze sklepu z rękoma pełnymi zakupów.

— Nie przemyślałaś tego, jak mamy to teraz wszystko donieść, przed nami pół kilometra drogi.

— Och, to wy się na tym zastanówcie. Potrzebuje pilnie zadzwonić.

Odeszłam od nich parę kroków i wybrałam numer mamy. Byłam pewna, że po drugiej stronie od razu usłyszę wyrzuty, że nie odbierałam wcześniej telefonu. Kiedy po wielu sygnałach włączyła się poczta głosowa, nagrałam wiadomość. Powiedziałam, że jesteśmy bezpieczni, kto jest z nami i gdzie się ukryliśmy. Wyjaśniłam, że musimy pilnie wracać do miejsca, w którym nie ma zasięgu. Proszę ją, by napisała sms-a, którego odczytam jutrzejszego ranka. To powinno dać jej niezawodny powód, że żyje. Wracam do przyjaciół, którzy patrzą na mnie spode łba. Nie mamy pojęcia jak się z wszystkim zabrać, a przejście po resztę grupy potrwałaby za długo. Rozglądam się i nagle do głowy wpada mi najgłupszy pomysł na świecie. Szeptem mówię swoje zamiary, a przyjaciele bez problemu na niego przystają.

Niestety nie było innej opcji. To, co zamierzaliśmy, było z lekka nieetyczne. Jednak z moją skaleczoną ręką, mieliśmy ich zaledwie pięć. Zaczęliśmy działać. Z Marcelem odwróciłam uwagę kamer, podczas gdy Julek wyprowadził jeden z wózków sklepowych na tyły. Zdziwiło nas, że stały one na stacji benzynowej. Zapewne służyły do przenoszenia ciężkich kanistrów z benzyną i przeróżnymi płynami do samochodów. Następnie czarnowłosy wrócił i wspólnymi siłami daliśmy radę wpakować wszystko do wózka. Puściliśmy się biegiem, uważając, by nie wywalić naszych zakupów. Musieliśmy starannie dobrać drogę, którą dają radę przejechać kółka.

Po ponad piętnastu minutach ujrzeliśmy leśniczy domek, umiejscowiony głęboko w lesie. Z tego, co się dowiedziałam, wcześniej drzwi były otwarte, dzięki czemu mogliśmy się tam zadomowić. Pewnie właściciel zapomniał ich zamknąć, przy swojej ostatniej wizycie. Spowodowało to pewnie pełno pustych butelek po piwie, które znaleźliśmy na stole.

Weszliśmy bez pukania, co widocznie przestraszyło naszych znajomych. O dziwo, każdy miał nos na swoim miejscu, nie było też widać żadnych śladów krwi, co oznacza, że chyba znaleźli wspólny język. Zgodnie z umową, każdy oddał mi odliczoną kwotę, co znacznie uspokoiło moją oszczędną duszę.

Usiedliśmy w kole i oglądaliśmy wybrane przez nas produkty. Każdy wziął sobie coś na kolację, a Matthew widząc swoje ulubione żelki, pisnął z radości. Pomimo że bułki były lekko twarde, masło skostniałe, a sałata denko nie świeża, każdy najadł się do syta. Podczas posiłku opowiadaliśmy reszcie o tym, co miało miejsce podczas naszego wyjścia. Wzruszyli się na wieść o pani Stokrotce, przerazili na dotyczące nas telewizyjne wiadomości i zaśmiali z tego, że ukradliśmy wózek sklepowy. Nawet Sandra okazywała swoje emocje, co bardzo mnie zaskoczyło.

Zaczęliśmy dyskusję na temat zombie. Czy są one tak groźne, jak w grach? Po jakim czasie całkowicie znikną z naszego świata? Pytań było tak wiele. Wymienialiśmy się spostrzeżeniami, by jak najlepiej zobrazować całą sytuację. To wszystko było wielce pogmatwane. Tak sporo wydarzyło się w ciągu jednego dnia! Jeszcze dzisiaj, chłopcy lizali sobie nawzajem stopy. Jakim cudem, to wszystko przemieniło się w tak trudną sytuację?

Doszliśmy do wniosku, że musimy o siebie dbać i chronić się wzajemnie. Jak najszybciej dostaniemy się do swoich domów, by bezpiecznie przeczekać ten dziwny okres. Byłam wykończona, obolała i całkowicie wyssana z życia. Marzyłam o ciepłym łóżku, a nie o zimnych panelach. Męska strona zachowała się bardzo miło, użyczając nam koc, który mieliśmy w autobusie. Podłożyłyśmy go pod siebie i co prawda lekko ściśnięte, miałyśmy dużo cieplej. Przed zaśnięciem ktoś zadał pytanie, które rozniosło się w powietrzu:

— Jak należy to unicestwić?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

{ 6200 słówek }

Hejka promyczki! Przedstawiam wam mój najdłuższy (jak na razie) rozdział w życiu. Osobiście mi się podoba, więc mam nadzieję, że wam również <3

Kolejny 17.06 - 19:00, lub 21.06 - 19:00, ale to jeśli się nie wyrobię z kolejnym

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro