Epeisodion XXII
Życie całkowicie nieprzewidywalne, przepełnione zmiennymi wartościami. Krwiopijcze, żąda stabilizacji, dając pole do popisu wśród nieustannych zawirowań. Tylko od duszy, zaklętej w ciele zależy jak i kiedy pokaże swój potencjał.
_______________________________
Chwilę po zakończeniu występu Plisetskiego, Yuuri, przecząc swoim jeszcze niedawnym zachowaniom, dopadł go w garderobie.
- Chodź - mruknął od niechcenia, przyciskając policzek do drzwi.
- Gdzie - fuknął, zrzucając łyżwy w kąt pomieszczenia.
- Przejdziemy się.
- A po kiego... - nie dokończył, gdyż Katsuki zaraz schwycił go za nadgarstek i pociągnął do wyjścia, ciskając w niego kurtką.
- Podziękujesz za to, że cię stąd zabieram.
Yurio nie miał siły, żeby drążyć ten temat i posłusznie wyszedł ze swoim niekompetentnym trenerem na zewnątrz.
- Siwus nie będzie szukać swojej laleczki? - zauważył kąśliwie.
- Spadaj... - zamyślił się na moment.
Viktor, siedzący na arenie z innymi łyżwiarzami, po kryjomu planował ślub, który miał odbyć się tu, w Waszyngtonie. Zamierzał wykorzystać okazję, bo po co wracać do konserwatywnej Rosji, a potem znowu lecieć na drugi koniec świata? Wesele jednak miało odbyć się na miejscu. Chciał zaprosić całą rodzinę, włącznie z denerwującymi ciotkami, wszystkich przyjaciół a nawet wrogów. Skoro gejowskie, to musi być z rozmachem. Tyle że pewnie zmuszeni będą czekać z tym do lata. Zorganizowanie takiej uroczystości to nie jest byle co. Zamknięty w sieci własnych myśli nawet nie zauważył, kiedy najważniejszy element jego planów gdzieś zniknął.
- Po co mnie wyciągasz na ten mróz, demonie? - prychnął, splatając ręce na piersi. Znów był zgryźliwy, tylko po to, by ukryć swoje zdenerwowanie.
Nie wiedział, jak będzie wyglądać jego przyszłość po Grand Prix. Czy Yakow zlituje się nad bezbronnym kotkiem, czy to Katsuki będzie bawił się w średniej jakości trenera? A może w ogóle znajdzie sobie kogoś z doskoku?
Nim Yuuri zdążył odpowiedzieć, odezwał się głośny grzmot. Burza w środku grudnia, pośród wszechobecnego szronu wydawała się czymś zupełnie nienaturalnym. Łyżwiarze spojrzeli w zachmurzone niebo, które po chwili rozjaśniła spora błyskawica. W mgnieniu oka rozszalał się wiatr.
- I to w TAKĄ pogodę - dodał.
- Jak to w ogóle możliwe? - szepnął Yuuri, a serce przyspieszyło mu pod wpływem złych przeczuć. Jakby... mogło chodzić o niego...
- Katsuki! - Rosjanin potrząsnął niższym chłopakiem, ściskając ręce na jego kościstych ramionach. - Będziesz tak tu stać, palancie?!
Wichura przybrała nagle na sile, szarpiąc na lewo i prawo nagie drzewa, a Yuuri dopiero teraz zdał sobie sprawę, że zatrzymał się na środku drogi. Drobne śmieci unosiły się w powietrzu wraz z żwirem, bezlitośnie podrażniającym oczy.
- Boisz się burzy, czy co? - spojrzał na niego spode łba. Japończyk przecząco kiwnął głową. Nawet taki ruch okazał się dla niego szalenie trudny. Czuł, jakby przykuło go do ziemi. Nawet dzwoniący natarczywie telefon nie mógł wybudzić go z transu. Yurio odczekał moment, po którym wyciągnął komórkę z jego kieszeni i sam odebrał.
- Kochanie, gdzie jesteś? - po drugiej stronie odezwał się zaniepokojony Viktor.
- Weź nie słodź, bo mnie zemdliło.
- Yuu... Yurio? Dlaczego masz jego telefon? Gdzie Yuuri?!
- Stoi obok... - Katsuki niespodziewanie wyrwał mu telefon i przyłożył do swojego ucha, ściskając obiema rękami.
- Viktor... - zmrużył oczy w reakcji na silniejszy wiatr, przeszywający go aż do kości. Z jego oczu popłynęły łzy. - Kocham cię...
Zabrzmiał, jakby się z nim żegnał. Nawet zwykle niewzruszony Plisetsky poczuł dziwny niepokój, kiedy to usłyszał. Zabrał mu telefon i krzyknął do Nikiforova:
- Byliśmy się przejść, zaraz wracamy - tylko tyle powiedział, zanim połączenie się przerwało...
¤
Yurio przez kilka minut próbował doprowadzić Katsukiego do normalności, a potem siłą zaciągnął go z powrotem na stadion. Ten w pełni ocknął się dopiero, kiedy wszedł do środka.
- Yuuri! - Viktor pobiegł do niego i zamknął w szczelnym uścisku. - Co się stało, czemu wyszedłeś nic nie mówiąc? - ujął jego chłodną twarz w dłonie i potarł lekko jego policzki, by go rozgrzać.
- Ja... nic nie pamiętam... - ścisnął drżące dłonie na jego ubraniu.
- Yurio...
- Nie mam pojęcia co się stało, ledwo go tu doprowadziłem. - Wytłumaczył się szybko, po czym zniknął w budynku.
- Dlaczego ja nic nie pamiętam? - zapytał sam siebie.
- Cicho, spokojnie. Nic się nie stało - przytulił go, równocześnie całując jego czoło i nos.
- Nie wiem co się działo po moim występie. Nie wiem nawet, jak zszedłem z lodu - szepnął, a jego dłonie zaczęły drżeć.
- Nie bój się, to nie ważne, nic się nie stało, nic złego nie zrobiłeś. Chodź już odebrać swoje złoto - ucałował srebrną obrączkę Japończyka.
¤
Yuuri wszedł na podium w czarnym kostiumie, a skrzydła miał na wierzchu. Były już tak duże, że owijanie ich wokół talii nawet na godzinę było dla niego cierpieniem. Wciąż był trochę zdezorientowany, a z jego oczu zaczęły płynąć łzy.
Zdał sobie sprawę jak żałosny był dla niego ten rok, ile się wycierpiał, żeby teraz los się odwrócił. Żeby zdobyć złoto i męża, którego zawsze pragnął, musiał stać się demonem. Zapłacił wysoką cenę, właściwie wciąż płacił tymi zanikami pamięci.
Nic z tego nie było ważne, gdy stanął na najwyższym stopniu, z góry podziwiając świat, który klaskał wyłącznie dla niego. Spojrzał na Viktora, cieszącego się z boku. Radość i duma w jego pięknych oczach była dla niego najważniejszym medalem.
Tak wspaniale się poczuł, gdy złoty krążek wylądował na jego szyi. Otrzymał piękny bukiet czerwonych róż, tak idealnie pasujących do jego demonicznego stroju. Łzy spływały mu jak z wodospadu, gdy słyszał hymn swojego kraju.
Yurio, srebrny medalista, spojrzał na zapłakanego zwycięzcę. Czuł się jak Yuuri na GRand Prix dwa lata temu. Mogło być gorzej, jednak nie udało mu się go prześcignąć. Był tak perfekcyjny i niedościgniony, że nikt nie pokona go, dopóki nie odejdzie na emeryturę.
A że jest nieśmiertelny to już nikt go nigdy nie pokona.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro