Epeisodion XVII
Kontrola jest czasami zupełnie nieosiągalna, nawet niepotrzebna. To przeszkoda, hamująca przed działaniem i posuwaniem swego życia do przodu. Kontrola może być tak samo zgubna, jak jej brak...
______________________________
Łyżwiarze wyjechali z Rosji przegrani. Yuuri nie miał czasu przejmować się jednak własną porażką, bo zaliczał ich już dużo w swoim życiu i jedna w tą czy we wtą niewiele zmieniała.
Skrzydła z dnia na dzień rosły z zatrważającą prędkością, przez co w dniu wyjazdu na Internationaux de France miały już pokaźne osiemdziesiąt centymetrów.
Zmuszony sytuacją, owijał je wokół pasa już prawie dwukrotnie. Wcześniej używany szalik mu nie wystarczał, dlatego wymsknął się na przydrożny bazar, by załatwić sobie jakiś szerszy, a przede wszystkim bardziej wytrzymały materiał. Pióra stały się nieco szorstkie, a przez mocne ich związywanie zaczęły obcierać mu skórę, pozostawiając na niej zaczerwienione ślady. Męczył się, mając je skrępowane przez całe dni i noce, odbierało mu to siły witalne. Czuł się tak jak za każdym razem, gdy miał związane ręce. Nie żeby to było często, w roli ścisłości...
Dlatego kiedy tylko został sam, pozwolił sobie na rozwiązanie irytującej chusty, którą rzucił gdzieś w bok, nawet nie zwracając uwagi na to, że wylądowała na lampce nocnej obok dwuosobowego łóżka.
Skrzydła rozłożyły się, a on mruknął z lubością, przymykając oczy.
Zaraz się jednak jego humor przeminął. Zachowywał się, jakby się do tego przyzwyczaił. A przecież nie mógł! Nie mógł od tak tego zaakceptować!
Kiedy stanął przed lustrem w całej okazałości, bez koszulki, a zza pleców wystawały mu czarne pióra...
Aż zrobiło mu się słabo. Bo naprawdę wyglądał jak demon.
- Dlaczego... - szepnął, czując wzbierające się pod powiekami łzy.
A później wszystko wydarzyło się za szybko. Nie umiał zapukać, oczywiście, że nie, bo po co?
I jak pierw chciał krzyknąć, kazać mu wyjść, tak było już za późno...
- Co to jest?! - wydarł się Yurio.
- Wyjdź stąd - syknął, spuszczając głowę - kostium. - Wymyślił na prędce, jednak jego słowa nie miały potwierdzenia w czynach, bo skrzydła złożyły się, kładąc się wzdłuż jego pleców.
- No, jasne, kostium - prychnął i podszedł do niego, bez ostrzeżenia ściskając brzeg skrzydła. Pociągnął je w swoją stronę, a Yuuri krzyknął, zrównując się z podłogą. Plisetsky przez chwilę mierzył wzrokiem klęczącego łyżwiarza, usilnie wciskając palce w nasadę, żeby nie czuć aż tak tego bólu. - No to spadam. Ach, i sto lat... Demonie...
Po tych słowach wyszedł z pokoju, zostawiając Japończyka samego ze świadomością, że zestarzał się dziś ostatni raz...
Dopiero zdał sobie sprawę, że ma dziś urodziny. Może to dlatego jego narzeczony zniknął gdzieś rano i nie dawał znaku życia? Coś mu świtało, że Viktor budził go rano czułymi pocałunkami, coś tam mówił, ale zaspany Yuuri wolał rozkoszować się smakiem jego ust, które zdążył już zamoczyć w gorzkiej kawie.
Ścisnął swoją srebrną obrączkę, wierząc, że rzeczywiście weźmie ślub z mężczyzną swojego życia...
Nagle zapragnął wyznać mu prawdę o swoim pochodzeniu, może tak byłoby mu łatwiej? Przecież jego głupi sklerotyk akceptował go takim jakim był. Nie liczyło się dla niego, czy ważył sto kilo, czy niespełna sześćdziesiąt, czy płakał, czy śmiał się z rumieńcem na twarzy, on go po prostu kochał całego i na pewno by zrozumiał, gdyby wyznał mu, że nie jest jego aniołkiem, a diabełkiem. To mogłoby być całkiem urocze... Na swój sposób...
A przede wszystkim byłoby mu łatwiej się z tym uporać.
Nagle, bez żadnej przyczyny, z jego ręki wymsknął się ognistoczerwony płomień, który uderzył wprost w purpurową zasłonę, powodując jej zapłon. Katsuki krzyknął, gasząc ogień własnymi dłońmi. Nie poczuł najdrobniejszego nawet pieczenia, a ku jego ogólnemu zdziwieniu jedwabny materiał nie miał śladów po wypadku. Spojrzał na swoje otwarte dłonie, które drżały teraz z nerwów. Na domiar złego akurat w tej chwili usłyszał kroki na korytarzu, a intuicja podpowiadała mu, że to właśnie Viktor. Nie wiedział czemu, po prostu tak mu się wydawało, dlatego spanikował i zamiast schować się w łazience, w popłochu zaczął oplatać skrzydła wokół talii, niechlujnie związując je czarnym materiałem w wiśniowe kwiatki. No cóż, jakoś musiał sobie radzić, a że mody nijak nie dało się zmienić...
Klamka drgnęła, a Yuuri nie widząc innej opcji wślizgnął się pod kołdrę, uznając udawanie snu za jedyną skuteczną taktykę. Ujrzał zresztą jakąś pogniecioną koszulkę Viktora pod łóżkiem, więc sięgnął po nią szybko, wijąc się na materacu, by jak najszybciej ją na siebie nałożyć.
- Yuuri... - szepnął Nikiforov, obijając się o ściany. Młodszy przymknął oczy, udając, że w ogóle jeszcze nie wstawał. - Jeszcze śpisz?
Chłopak przeciągnął się, mrucząc cichutko z zaciśniętymi powiekami. Musiał grać, choć serce wciąż wybijało mu mordercze rytmy.
- Hej, Wszystkiego najlepszego, skarbie - położył swoje pakunki na etażerce przy łóżku i delikatnie usiadł na jego skraju.
- Och, tak... - uśmiechnął się lekko, zakrywając kołdrą po same oczy. Miał nadzieję, że nie widać w nich teraz strachu.
Viktor potrząsnął głową, pozwalając swoim włosom rozsypać się na wszystkie strony i zsunął z Yuuriego kołdrę, aż do mocno zarysowanych bioder. Położył przed nim pudełko, a Japończyk podniósł się do siadu, nieustannie obserwując swojego kochanka.
- Ale nie kupiłeś mi sukienki? - spytał pół żartem.
- Nie... Nie tym razem. Nie będę cię upokarzał... - powiedział tajemniczo. Katsuki uniósł brew zainteresowany, po czym ściągnął wieko i westchnął z zachwytu. Spojrzał w turkusowe oczy, dla potwierdzenia, a pasja, którą w nich zobaczył zastąpiła tysiąc słów.
Yuuri wyciągnął biały garnitur ze złotymi dodatkami, czując jak łzy wzruszenia napływają mu do oczu.
- Nie chcę, żebyś działał pod presją. Weźmiemy ten ślub nawet jeżeli wycofasz się z Grand Prix - oznajmił, ukazując szereg białych zębów. - Choć nie ukrywam, że wolałbym, byś go dokończył.
- Wygram dla ciebie, wygram i tak! - obiecał i mocno go przytulił. Oparł głowę na jego ramieniu, próbując się nie rozpłakać.
- Ale to jeszcze nie koniec... - szepnął, całując jego głowę.
- Nie? - odsunął się kawałek, po czym oparł się o jego czoło. - Ja już nic więcej nie potrzebuję...
- Oj daj spokój, zasługujesz na więcej niż dla ciebie zrobiłem. Każdego dnia powinieneś dostawać więcej, niż dałem ci przez całe życie - położył przed nim drugi karton, tym razem cięższy.
- Ale ty mi siebie dałeś, to wystarczy - uśmiechnął się, nie chcąc ściągać kolejnego wieczka, a spodnie z Viktora. Srebrnowłosy wywrócił oczami, sam odkrywając kolejną niespodziankę, którą okazał się tort ze zrobionymi z lukru kostiumami scenicznymi, które narzeczeństwo nosiło na swojej pierwszej jeździe w duecie. Katsuki zamarł, nieco zestresowany położoną przed nim bombą kaloryczną.
- Nie daj się prosić, Yuu. - Nikiforov czule pogłaskał go po policzku.
- Vitya... Ja nie mogę jeść takich rzeczy... - spojrzał na niego z nadzieją, że mu odpuści.
- Tylko spróbuj - wziął trochę kremu truskawkowego na palec, podsuwając go jubilatowi pod nos. Yuuri zaśmiał się, wkładając jego palec do swoich ust. Nawet, kiedy słodki krem został przez niego połknięty, nie zamierzał oddawać ukochanemu raz skradzionego palca. Zassał go lekko, patrząc figlarnie w rozochocone oczy. Katsuki po omacku ubrudził swoją dłoń niebieskim i różowym kremem, po czym roztarł go na policzku starszego. Dopiero wtedy pozbył się jego obślinionego palca, mając ciekawsze miejsce do wyczyszczenia.
- Tak chcesz się bawić? - powiedział namiętnie, odstawiając tort z powrotem na półkę i bez sktrupułów przygniótł Yuuriego swoim ciałem. Nadal miał na twarzy resztki ciasta, ale nie dał chłopakowi się ich pozbyć, sam chcąc go tylko nieprzerwanie całować.
- Mmm, takie prezenty lubię najbardziej... - mruknął rozmarzony, pozwalając by Viktor doprowadził go dziś do spełnienia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro