Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epeisodion XII

Ilekroć uderzysz pięścią w stół, nożyce się nie odezwą. Przynależysz do mnie i los twej duszy zapisany był już w dniu, w którym przybyła na Ziemię, zdobywając materialną powłokę.
_______________________________

Mimo wcześniejszych obaw, wymuszona przerwa od łyżwiarstwa wyszła Yuuriemu na dobre. Czuł się zdecydowanie lepiej, kiedy wypoczęty wyszedł na lód, z nowymi pokładami energii, której nie miał nigdy wcześniej. Jego stan psychiczny nieco się poprawił, dzięki czemu Katsuki był w stanie porzucić pesymistyczne myśli. Jedyne co go męczyło to diaboliczne koszmary, z których wybudzał się z krzykiem. Ponownie zasypiał tylko w ramionach Viktora, które oplatały go przez kolejne godziny, dopóki wschód nie przegonił straszliwej nocy. Dzięki jego bliskości wszystko stawało się prostsze, a każdy problem umykał niezauważony.

To dla niego dwa lata temu zatańczył Erosa, to o nim myślał przy każdym obrocie, to dla niego chciał zdobyć złoto, nie dla siebie.

Teraz również robił to dla niego, chciał, by nazwisko Nikiforova słynęło w świecie bez końca, jako wielokrotnego mistrza świata i trenera jego równie dobrego następcy.

Po kolejnym wyczerpującym (jednak w granicach zdrowego rozsądku) treningu, Yuuri marzył tylko o szybkim, chłodnym przysznicu. Był zmęczony i zasypiał na stojąco. Nie patrzył nawet w lustro, bo wiedział, że nie wygląda dobrze. Przez całą tą dietę Viktora przybyło mu kilka kilogramów i Japończyk ubolewał z tego powodu prawie tak bardzo, jakby ktoś umarł. Nic jednak nie mógł wobec tego zrobić, bo narzeczony nieustannie kontrolował jego wagę, a zawód na jego twarzy, gdy ta spadała, był najgorszą karą dla młodego łyżwiarza.

Myślał o tym, pozwalając by pojedyncze łzy mieszały się z chłodną wodą. Na zawsze znikały w odpływie, zrazu zastąpione przez nowe, przezroczyste krople. Nagle poczuł coś dziwnego na swoich łopatkach i wcale nie były to te twarde wypustki, męczące go od dłuższego czasu. To, co tam wyczuł było miękkie w dotyku, niczym mokre pióra. Zrezygnowany Yuuri postanowił wyjść z wanny, by na własne oczy przekonać się, że przemęczenie daje mu się we znaki i drażni go halucynacjami.

Stanął na puszystym dywanie, pozwalając by sukcesywnie zalewał się on wodą. Otępiały spojrzał w lustro, podpierając się o umywalkę. Machnął głową, rozchlapując wodę na boki, ale mało go to interesowało, gdyż ważniejsze były teraz jego plecy. Gdy spojrzał na nie przez ramię, coś czarnego śmignęło mu przed oczami. Uniósł brew zaskoczony, sprawdzając, czy nie zaatakowały go czasem mroczki. Czując jak serce zrywa się do szaleńczego biegu, odwrócił się tyłem, od razu tego żałując.

- Co to jest do... - urwał, dotykając dziwnej narości. U nasady była bardzo twarda, jednak im dalej sunął palcami, tym lżejsza i delikatniejsza się stawała. Wyglądało to jak malutkie skrzydła, mierzące zaledwie kilka centymetrów, ale jednak to były skrzydła. Czarne jak smoła pióra szybko wysychały, nabierając objętości. Katsuki spanikował i w nerwach zaczął szukać nożyczek. Gdy takowe znalazł, natychmiast zaczął przecinać baśniowy atrybut na swojej lewej łopatce, ale skończył z połamanymi kawałkami metalu w ręku.

Łzy rozpaczy przysłaniały mu widoczność, a on bez zastanowienia szarpnął skrzydło z całych sił. Niczego to nie zmieniło, jedynie zbolały jęk wyrwał się z jego krtani, zanim zasłonił sobie usta ręką. Stał tak przez chwilę, wpatrując się we własne, przerażone oczy.

- Yuu, wszystko w porządku? - usłyszał zaniepokojony głos Viktora, dobiegający gdzieś z salonu.

- Tak! - krzyknął, starając się by głos mu nie zadrżał. Obejrzał się jeszcze raz na niespotykaną narośl i zarzucił na na siebie jakiekolwiek ubrania, po czym wyszedł na przedpokój. Nie wiedział co zrobić, znów był w rozsypce. Ocierał pozostałości po łzach, jedną ręką związując sznurowadła jego wysłużonych butów.

- Gdzie ty idziesz, przecież byłeś zmęczony. - Nikiforov oparł się o szafę, spoglądając na młodszego.

- No, ale już mi przeszło - mruknął, nie patrząc w jego stronę. Wiedział, że gdyby sobie na to pozwolił, na pewno przestałby trzymać nerwy na wodzy, o ile teraz jeszcze to robił. - Przypomniało mi się, że czegoś nie załatwiłem.

- Masz mokre włosy, przeziębisz się - powiedział z troską, lecz Yuuri prychnął, nie przerywając wiązania sznurowadeł.

- Pamiętasz, żebym się kiedyś przeziębił? - w tym zdesperowanym głosie słychać było wręcz pogardę dla nic nie znaczących argumentów.

- No dobra, ale weź chociaż bluzę, bo zimno. I bądź cały czas pod telefonem - poprosił, czy może bardziej rozkazał.

- Aż tak się o mnie martwisz? - spytał, łapiąc go lekko za koszulkę. Przez chwilę pomyślał, że może całe to przedstawienie nie ma sensu i powinien powiedzieć swojemu narzeczonemu w pierwszej kolejności. Przecież te oczy nie ociekały wyłącznie seksapilem, ale i zrozumieniem! Zrezygnował z tego jednak, uważając, że jest on za bardzo niepoważny na tego typu sprawy. Przecież go wyśmieje, jak powie, że mu skrzydła urosły!

Samo w sobie było to idiotyczne.

- Daj mi swoją bluzę - uśmiechnął się, kradnąc mu krótki pocałunek. - To nie potrwa długo.

Uroczy uśmiech był wystarczającym motywatorem do wygrzebania ciemnogranatowej bluzy z kapturem i zaniesienia jej młodszemu. Katsuki podwinął zbyt długie rękawy, a Viktor założył kaptur na jego wilgotne włosy, zapinając zamek po samą szyję. Ucałował jego drobny nosek, wsuwając na niego okulary. Yuuri zarumienił się lekko, znów mając ochotę zmienić plany.

Przecież tak bardzo się kochają, tak bardzo są dla siebie oparciem i to pewne, że Viktor zrozumie, może rzeczywiście byłoby mu łatwiej, bo radzenie sobie z tym wcześniejszym schorzeniem nadszarpnęło jego wytrzymałość już wystarczająco...

Otrząsnął się jednak i bez słowa wyszedł z domu. Na dworze panował już półmrok, ostatnie czerwone smugi chowały się za horyzontem, a on szedł przed siebie z uczuciami zmieszanymi w taki sposób, że tworzyły istną mieszankę wybuchową, która potrzebowała tylko iskry, żeby ją rozpalić. Chłodny, jesienny wiatr owiał jego skórę, wywołując pojedynczy dreszcz. Yuuri naciągnął rękawy przydużej bluzy, tak żeby mógł schować w nich dłonie.

W rzeczywistości nie miał żadnej sprawy do załatwienia, po prostu chciał się przejść i przemyśleć wszystkie te dziwne sytuacje, nawiedzające go od kilku miesięcy.

Zaczął krwawić, mdleć, czuł ból, borykał się z naroślami na plecach... może naprawdę jest na coś śmiertelnie chory i zostało mu już mało czasu?

Ale skąd te skrzydła w takim razie? Co to ma do jego domniemanej śmierci?

Westchnął głośno i wyciągnął telefon z kieszeni. Na tapecie uśmiechała się znana para łyżwiarzy, ale Yuuri nie miał w planie wybierać numeru do tego o srebrnych włosach  (a już tym bardziej do siebie), więc zadzwonił do Pedro.

Po kilku sygnałach wreszcie podniósł słuchawkę.

- Coś się stało kochaniutki, że mnie nawiedzasz o tak późnej porze?

- Och, ja... przepraszam - zmieszał się i zwolnił kroku.

- Bez obaw, wiesz przecież, że chodzę spać o świcie. Siedzę teraz nad projektem. Mów, coś się stało?

- No... mam tylko małą prośbę... Chodzi mi o kostium do programu dowolnego...

- Coś nie tak? Rozmyśliłeś się? - spytał. Jego głos jak zawsze był spokojny i wyrozumiały. Dokładnie taki sam, jak jego właściciel.

- Nie, chcę tylko zapytać, czy mogę mieć jednak zakryte plecy - bał się na poważnie, nie miał pojęcia ile czasu będzie miał to coś, a nie uśmiechało mu się pokazywać tego całemu światu na Grand Prix.

- A może lepiej umów się na wizytę u dermatologa - odciął się, przypominając sobie o widoku z pierwszych przymiarek.

- To nie o to chodzi - warknął.

- Przykro mi złotko, nie mogę  tego zmienić. Musiałbym przerobić cały przód, zaprojektować całość od nowa, pozmieniać zamówienia, materiały. Już za późno na to. Teraz przyjmuję tylko kosmetyczne poprawki.

- Ale... na litość boską, ja nie mogę wystąpić w czymś takim! - zbulwersował się. - Mi na plecach skrzydła wyrosły! - wrzasnął, nie licząc się  z tym, że jest w miejscu publicznym. Po drugiej stronie zapadła długa i nieprzenikniona cisza.

- O czym ty mówisz? - odezwał się w końcu.

- Wiem, że to nierealne, sam w to do końca nie wierzę, ale...

- Yuuri, robisz sobie żarty? Czy ty wiesz, co to dla ciebie oznacza?

- Że się skompromituję, tańcząc z odkrytymi plecami. Proszę cię, Pedro, zlituj się - jego głos był tak żałosny, że budził bezdyskusyjną litość.

- Dobra... - westchnął ciężko, spodziewając się, że do rozgorączkowanego łyżwiarza i tak nie dotrze to, co chciał mu przekazać -  podszyję ci zaczepy od wewnątrz.

- Ale to nic nie da!

- Uspokój się, coś wymyślę. Wyślij mi potem zdjęcie tych... skrzydeł - powiedział z lekką kpiną i rozłączył się, nim Yuuri zacząłby wieszać na nim psy.

________
Trzeba uczcić TO:

OMG OMG OMG 💜💜💜💜💜
Nie spodziewałam się, że to złoto kiedyś nadejdzie. 🇯🇵🇷🇺

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro