Epeisodion X
Nie całkiem, widzę, zbył pożerczej siły.
I pod popiołem iskra gdzieś tlejąca
Znów klęski wznieca, które bodaj były
Coraz choć lżejsze! Toż od łez tysiąca
Które przez oczy serce z siebie strąca
Tym ogniom co mię trawią nie od wczora
Do samej rdzeni zgasnąćby już pora!
Francesco Petrarca
Ballata V
_______________________________
Katsuki nie zamierzał zatrzymywać się ani na moment. Chciał zdobyć złoto za wszelką cenę, oddając się całkowicie swojej desperacji. Wiązało się to z nieustannymi ćwiczeniami i odrzucaniem na bok własnych potrzeb.
Dlatego gdy tylko Viktor wrócił z tajemniczej rozmowy z Plisetskim, był już gotowy do wyjścia na lodowisko.
- Ej! Dlaczego zmyłeś mój makijaż? - zapytał, robiąc smutną minę.
- Bo w zdaniu "twoje zdolności wizażowe" pierwsze słowo jest kłamstwem - widząc jego reakcję podszedł bliżej i pocałował go czule, na przeprosiny - idziemy?
¤
Viktor patrzył na trenującego łyżwiarza z pewnego rodzaju utęsknieniem. Przypomniał sobie te czasy, kiedy byli razem naprawdę szczęśliwi. Gdy zamieszkali w przytulnym mieszkanku w centrum Petersburga i byli razem, tylko dla siebie. Ten rok wspólnej jazdy, rywalizacji i miłości jednocześnie. Tak bardzo go wtedy kochał, tak bardzo to było perfekcyjne...
Dopiero kiedy Viktor postanowił zrezygnować z łyżwiarstwa coś zaczęło się sypać. A raczej ktoś. Yuuriego dopadły chore ambicje, by zdobywać medale za nich obu, nie patrzył na to, że się wyniszcza, że jest tak chudy, że jego partner samymi dłońmi może opleść jego talię. A ostatnio zaczął się od niego odsuwać. Nie chciał jego dotyku, wieczorami zbywał go zmęczeniem i kończył na pocałunkach, tak oschłych, jak te dzisiejsze.
- Skarbie, zrób sobie chwilę przerwy, co? - krzyknął, wyłączając muzykę w środku układu. Yuuri odwrócił się do niego zdezorientowany.
- Nie, po co? - dyszał ciężko, a nogi drżały mu tak, że ledwie się na nich trzymał.
- Nie dajesz rady, spójrz jak ty wyglądasz.
- O co ci chodzi? Wszystko w porzadku - wzruszył ramionami, stając w pozie wyjściowej.
- Nie, Yuuri, nic nie jest w porządku! - wrzasnął niespodziewanie, nawet dla siebie, a jego głos rozniósł się dramatycznym echem po całej auli. - Spójrz na siebie, jesteś blady jak ściana, ledwie stoisz na nogach i ty mówisz, że jest w porządku?!
- Viktor... - otarł dłonią spocone czoło, zbyt sparaliżowany, by ruszyć się z miejsca.
- Ja już mam tego dosyć. Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo boli mnie to, że doprowadzasz się na skraj autodestrukcji - powiedział nieco ciszej, powstrzymując się od płaczu.
- Viktor, przestań... - podjechał do bandy i chwycił dłonie kochanka, jednak ten od razu je wyszarpał, stając poza jego zasięgiem.
- Ja nie chcę cię ubierać do trumny - szepnął, przełykając łzy.
- Nie mów tak, Viktor, nie mów tak! - załkał, uderzając ostrzem w taflę lodu. Te słowa ugodziły go, jak żadne inne i nie był w stanie już dłużej tego znosić. Zszedł z lodowiska i ściągnął łyżwy, zanosząc się płaczem. Rzucił je gdzieś w bok - tak myślał - lecz w rzeczywistości mało co nie uderzył nimi Viktora. Opuścił głowę i bez słowa skierował się do wyjścia.
- Gdzie ty idziesz? - zapytał, unosząc wzrok znad sponiewieranych łyżew. - Yuuri, gdzie ty idziesz? - zawołał za nim, gdy nie usłyszał odpowiedzi. Pobiegł do niego i złapał za ramię.
- Puść mnie! - krzyknął, wyrywając się. - Sam się ubiorę do trumny... - dodał, głosem tak poważnym i nienawistnym, że starszego aż przeszły dreszcze.
Stał w całkowitym osłupieniu, kiedy Katsuki popchnął drzwi i wybiegł na ulicę, choć nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Łzy przysłaniały mu widoczność, wszystko wydawało się wirować, aż w końcu upadł na chodnik, łkając żałośnie z twarzą ukrytą w dłoniach.
- Yuuri, Yuuri! - z oddali słychać było przerażone wołanie Viktora, który biegł ile sił w nogach, gdy ujrzał swoją zgubę. - Yuuri, proszę ciebie, wybacz mi, przepraszam, wiesz, że nie o to mi chodziło - dyszał ciężko, kiedy młodszy powoli podnosił się z ziemi. Objął mocno Japończyka, który wykończony całym tym biegiem nie miał sił na nic więcej, jak oddanie się w jego ramiona.
- Mi też nie - szepnął, kładąc dygoczące ręce na jego przedramionach.
- Ja tylko nie chcę, żebyś mnie zostawił. Kocham cię i... i...
- Cicho, już, wystarczy - zamknął oczy, ściskając go mocniej. Nogi się pod nim ugięły i gdyby nie trzymający go Viktor, znów wylądowałby na bruku.
¤
Kolejnego dnia okazało się, że Phichit i Chris przyjechali do Rosji i chcą spotkać się wieczorem w jakiejś restauracji. Yuuri nie był tą wizją specjalnie zachwycony, ale finalnie zgodził się na wszystko, nawet na dzień przerwy od treningu, byleby Viktor nie mówił mu kolejny raz o planowaniu pogrzebu.
Bo mimo wszystko tak się dla niego poświęcił. Bez najmniejszej zadyszki zaniósł go do domu, nieustannie oplatając silnymi ramionami, nakarmił go jak małe dziecko i ucałował do snu, byleby ten wybaczył mu te ostre słowa.
A Yuuri był już tak zmęczony i zagubiony, że nie potrafił nawet podziękować...
Oboje w eleganckich koszulach dotarli do miejsca spotkania, gdzie czekali już na nich przyjaciele. Przywitali się i opowiadali sobie nawzajem o tych wszystkich zawodach i innych rzeczach, które podziały się w życiu każdego z osobna. A że życie Katsukiego i Nikiforova stało się jednością, to już inna kwestia...
Czas mijał na samych przyjemnościach, a towarzystwo nie zamierzało poruszać tematu Grand Prix, przede wszystkim ze względu na podłamanego Yuuriego, który mieszał widelcem w pozostawionych na talerzu resztkach. Chris zdążył rzucić jakieś głupkowate komentarze na ten temat, jednak Chulanoit zganił go raz, a porządnie i nic już więcej nie powiedział. Viktor w rekompensacie szeptał młodszemu komplementy, bo przecież porcje w restauracji są zdecydowanie większe niż te, które dawał mu w domu.
Byleby to się już nie powtórzyło...
Po kolacji postanowili posiedzieć jeszcze przy stole, zadowalając się różnymi trunkami, gdyż ruch nie był na tyle duży, żeby kogoś interesowała ich obecność. Katsuki wielokrotnie spuszczał wzrok, co chwila błądząc myślami wokół mrocznych tematów, których nie był w stanie kontrolować. One po prostu się pojawiały, a chłopak nie mógł od tak o nich nie myśleć.
- Yuuri... - rzekł Phichit z wyczuwalnym niepokojem w głosie. Kiedy ten spojrzał w ciemne oczy przyjaciela, ich właściciel wskazał znacząco na swój nos. Katsuki otworzył szerzej oczy i przetarł dłonią przestrzeń nad ustami, nie do końca rozumiejąc co to ma na celu.
Wszystko się wyjaśniło, gdy zauważył ciemną czerwień, rozmazującą się na jego palcach. Szybko chwycił serwetkę, czując jak serce drastycznie mu przyspiesza. Cienki papier natychmiast przeciekał, przez co używanie go mijało się z celem.
- Yuu, co się stało? - Viktor zwrócił uwagę na jego nienaturalne ruchy i zaniemówił. Szybko przejął od niego przesiąknięte serwetki, podając kolejne.
- Ja... Pójdę może do łazienki... - mruknął, zatykając nos. Podparł się o stół, z ociąganiem podnosząc się z krzesła. Wszystkie mięśnie mu drżały, a widok krwi przyprawiał o mdłości.
- Poczekaj, pójdę z tobą - Nikiforov złapał go za łokieć, podnosząc się pospiesznie. Odsunęli się może o dwa kroki, a Yuuri całkowicie stracił kontakt z rzeczywistością i opadł bezwładnie w ramiona Viktora.
Nie otworzył już oczu...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro