Epeisodion VI
Miłości walutą - poświęcenie.
O miłości! Ciebie nie oceni, kto nie pozna.
Nie pozna, kto nie zasmakuje.
Nie zasmakuje, kto się nie poświęci.
______________________________
Yuuri chciał myśleć, że to wszystko jest tylko chorym snem. Jego marzenia nie miały sprawczej mocy również w tym przypadku, bo gdy się obudził, zobaczył białą opaskę na draśniętym ramieniu. Przerastało go to wszystko, zawsze był okazem zdrowia, a teraz nagle słabł z dnia na dzień i pierwszy raz odczuł prawdziwy, namacalny, fizyczny ból. Bał się samego siebie i choć mówił - całkiem nie dawno z resztą - że brak tego uczucia jest dla niego dziwny, to ani razu w tych zdaniach nie padła prośba, by to się zmieniło. Przecież właśnie dzięki temu czuł się wyjątkowy i porażki nie wpływały na niego tak drastycznie jak ta wczorajsza. Co się z nim stanie, gdy będzie słaby nie tylko psychicznie, ale i fizycznie? Jaka jest szansa, że zniesie tak dużo?
Myśli Viktora krążyły wokół nieco innych tematów. Chociaż to, co spotkało Yuuriego nie należało do przyjemnych, to jednak potwierdzało, że jego organizm działa jak należy. Wiedział, że jego Eros dogłębnie to przeżywał.
Zabrał przygotowaną w kuchni tacę i zaniósł ją do sypialni. Odłożył przedmiot na etażerkę, po czym zgrabnie wskoczył na łóżko, zawisając nad Katsukim.
- Yuuriś, wstajemy... - szepnął mu do ucha, muskając ustami jego policzek. Brunet niechętnie otworzył oczy. Nie wiedział ile czasu minęło od jego omdlenia, ani jak długo rozmyślał o negatywnych zmianach w swym życiu. Pierwszym, co ujrzał były rozczochrane włosy, pognieciona koszulka i figlarny błysk w turkusowym morzu.- Siadaj, przyniosłem ci śniadanie.
Śniadanie? Był już kolejny dzień, a on nic nie pamiętał? Serce zabiło mu szybciej, ale bał się spytać o cokolwiek Viktora. Zamiast tego usiadł na łóżku, odsłaniając kawałek ciała i uważnie przyglądał się ruchom starszego.
- Nie jestem głodny - mruknął to, co zawsze, nerwowo zwijając dłonie w pięści. Viktor pochylił się nad nim, powoli, z tym namiętnym wzrokiem i Yuuri już był gotowy na długi pocałunek, kiedy ten odsunął się bezdusznie.
- Coś za coś - zaproponował transakcję. Katsuki ściągnął brwi niezadowolony i oparł głowę na zagłówku łóżka.
Viktor wysmarował swoje usta miodem, który pierwotnie miał znaleźć się w herbacie i pocałował narzeczonego, który chcąc nie chcąc zlizał słodycz z jego warg.
Ta bliskość bardzo szybko go otumaniła, pozwolił się zmanipulować, gdy wraz z pocałunkami Viktor wmuszał w niego jedzenie.
- Wystarczy - odwrócił głowę, nerwowo przełykając już tylko ślinę, która tak, czy inaczej wywołała znienawidzone uczucie sytości.
- Nie zjadłeś nawet połowy - stwierdził starszy z zawodem spoglądając na talerz.
- Już starczy. - Dodał zdecydowanym, wręcz oschłym tonem, na co Viktor bez słowa odstawił tacę na etażerce.
- W porządku, rozumiem. - pogłaskał go po policzku, powstrzymując się od niezadowolonego westchnięcia. - Sprawdzimy jak ramię, dobrze?
Sięgnął do zmiętoszonego opatrunku, nie czekając na zgodę. Yuuri nie odezwał się, lecz w jego oczach pojawił się niepokój. Zacisnął jednak zęby, chcąc stanąć twarzą w twarz z kolejną przeszkodą, która nawiedziła jego egzystencję.
- A to dziwne... - rzekł, odwinąwszy bandaż. Skóra była całkowicie zagojona i nie było na niej nawet drobnej blizny, ani rysy. A przecież widział krew. Poprzedniego dnia ostra łyżwa rozcięła jego ramię!
- Wtedy też tak było... - stwierdził, kątem oka spoglądając na odsłoniętą część ciała.
- To... Mów gdyby coś się jeszcze działo - zwinął opatrunek, odsuwając się nieco od niego.
Yuuri uśmiechnął się znacząco i pociągnął go za koszulkę, na tyle mocno, by ten wywrócił się wprost na niego. Jeden gest wystarczająco zachęcił ich oboje do kontynuowania porannych igraszek. Viktor zaczął całować go po szyi, na co Yuuri cicho stęknął, wyginając grzbiet w ostry łuk.
- Vitya... - sapnął, rozanielony. Delikatny dotyk rozbudzał jego zmysły, rozrywał od środka, powodując przyjemne łaskotanie w podbrzuszu.
- No już, skarbie. Wszystko będzie dobrze... - podłożył dłonie pod jego plecy, w okolicy nerek i uniósł go nieznacznie, żeby zetknęli się biodrami. Yuuri uśmiechnął się, zarzucając ręce na jego szyję. Kochał te chwile wytchnienia od codziennego biegu, gdy mógł do woli demonstrować swoją uległość wobec drugiego ciała...
¤
- Zaczniemy jeszcze raz, dobrze? Tylko nie stresuj się - powiedział Viktor, widząc jego drżące ręce i przeszklone oczy. Ewidentnie bał się wejść na lód po ostatnim wypadku.
- A jeżeli znowu... - srebrnowłosy położył palec na jego drżących wargach.
- To nic się nie stanie - zapewnił, nie pozwalając mu dokończyć. Im dłużej będzie mówić, tym więcej znajdzie "ale", a wątpliwości całkowicie go sparaliżują.
- Mogę tylko coś sprawdzić? - spojrzał na trenera i nie czekając na odpowiedź, z całych sił uderzył łokciem w bandę.
- Yuuri! - krzyknął w reakcji na ten jakże masochistyczny gest. Chłopak jednak zachował całkowity spokój, a jego twarz nie zdradzała żadnego wyrazu, jakby stracił zdolność do odczuwania emocji.
- Niczego nie poczułem, włącz muzykę - zarządził, wjeżdżając na środek lodowiska. Viktor posłusznie nacisnął przycisk, a w auli rozniosła się muzyka do programu krótkiego. Patrząc na pierwsze, niespójne kroki zastanawiał się, jak właściwie zareagowałby w przypadku, gdyby jednak go zabolało. Spanikowałby i uciekł, a może zacisnął szczękę, robiąc poczwórnego axla?
Wraz z ostatnią nutą Yuuri stanął w pozycji wyjściowej, patrząc niezrozumiale na Nikiforova. Ten westchnął cicho i wszedł na lód, tym razem tak, żeby go widział. Podrapał się po głowie, nie wiedząc od czego zacząć. Kontrowersyjny, jak kiedyś ich związek temat stwarzał burzę w jego umyśle, a wszystkie dotychczasowe możliwości pękały niczym bańka mydlana.
- Dobrze... Ile skoków... Coś konkretnego sobie życzysz?
- Żebyś stworzył mi najwspanialszy program, ociekający desperacją i bezsilnością - rozpoczął swój monolog i dla ułatwienia mu pracy, wspierał się wymyślanym na bieżąco układem. - Każdy ma zobaczyć wewnętrzne cierpienie, które nie może się fizycznie zmaterializować, dogłębny przekaz, brak zmysłów, całkowity obłęd i zwątpienie w siebie. Sytuację, z której nie ma wyjścia i choć jest przerażająca, to trzeba się z nią pogodzić, bo to jedyna z możliwych opcji...
Te słowa rzeczywiście pomogły starszemu zauważyć kolejne aspekty emocjonalnej piosenki. Znalazł już miejsca na skoki i obroty, powoli rozkwitał jego wspaniały taniec, przepełniony trudnymi figurami. Zatańczył wstępną wersję przed chłopakiem, myląc się gdzieniegdzie. Zrobił kilka niedokończonych ruchów, ale wiedział, że Katsuki im podoła, bo dawno zdążył już go przerosnąć. Zresztą ile Nikiforov teraz jeździł? To jak porównać porzeczkę do arbuza.
- Dokładnie - uśmiechnął się, próbując powtórzyć układ. Skupił się wyłącznie na jego wydźwięku emocjonalnym, dlatego nic nie zapamiętał. Miał jednak satysfakcję, że jego ukochany podołał ekspresji, wczuwając się w jego sytuację.
Srebrnowłosy zszedł z lodowiska, by zapisać sekwencje, zanim wypadną mu z głowy. Kończąc tworzenie chaotycznej notatki, omyłkowo nacisnął coś na radiu, przełączając je na program dowolny.
Nuty uderzały o ściany i obijały się o uszy, przepełniając powietrze niepokojem. Obaj zamarli w bezruchu, patrząc po sobie. Między nimi pojawiło się napięcie.
- Chcesz ułożyć drugi? - spytał, Katsuki, gdy otrząsnął się już z szoku. Viktor skinął głową, jakby nieśmiało i podszedł do bandy, stając na pograniczu lodowiska.
Młodszy zawahał się, wsłuchując w odmienny rytm. W jego sercu brzmiało jeszcze "oblicze zmiany", jak to roboczo nazywał swój program krótki. Czas jednak na "całkowitą przemianę" i płynące z niej doznania.
- Tutaj całkowicie tracę wiarę, nie liczę na żadną odmianę. Brak jest sił na walkę z niepokonanym, nietykalnym. Bezsilność pożera od środka, pozwala skonać i upaść bez podparcia. W całkowitej samotności, w studni bez dna, gdzie twój krzyk roznosi się echem, obija o mur i zmienia znaczenie. Oddaję się temu co mnie trzyma i nie widzę już rarunku... Następuje całkowita autodestrukcja i zdesperowany krzyk o pomoc, która nie nadejdzie -zakończył agresywnym szarpnięciem, a Viktora całkiem zamurowało. Wszystkie te słowa były tak bardzo niepodobne do jego uroczego chłopca, że aż przeszły go dreszcze. Jakby to ktoś inny za niego mówił, jakby ktoś sterował jego wychudzonym ciałem, zmuszając do morderczych skoków.
Tym razem nie był w stanie wymyśleć niczego...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro