Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2 - Rudzik

Kolejne dni nie przynosiły ze sobą żadnych nowych wydarzeń. Gwen, choć początkowo niechętnie, wykonywała codzienne obowiązki sumiennie i nie uszło to uwadze wujostwa, którzy w ramach podziękowania za jej wkład obiecali, że najbliższy weekend ma wolny od pracy. Jej myśli od czasu do czasu przywoływały obraz kamiennej postaci, ale praca pochłaniała ją na tyle, iż często najzwyczajniej zapominała, o tamtym wydarzeniu.

Gdy takowy dzień wolny nastał, Gwen zwlekła się z łóżka jeszcze zanim budzik wskazał ósmą rano i nie czekając na śniadanie wyszła z domu. Jej celem był oczywiście tajemniczy pomnik, który napotkała w lesie kilka dni temu. Nie od razu udało jej się odnaleźć tamtą polanę, tym bardziej, że okolica nie wydawała się taka sama jak poprzednim razem. Jednak niespecjalnie się tym przyjęła, bo zdawała sobie sprawę, iż po zmroku większość miejsc wygląda inaczej. Tak czy siak, nie zamierzała z tego powodu rezygnować, a nietypowość tego lasu, jeszcze bardziej podsyciła jej ciekawość. Lecz w głowie Gwen od czasu do czas pojawiała się myśl, że to co obecnie ją otacza, nie jest do końca normalne. Mimo tych niepewności, starała się tłumaczyć to sobie zbyt wybujałą wyobraźnią i dużą ilością zasłyszanych historii, o nawiedzonych lasach.

Przedzierała się przez gęstwiny liści, a kiedy po raz kolejny wyszła dokładnie tam, gdzie weszła, nie miała wątpliwości, że coś tutaj nie grało. Powoli cała ta wędrówka i świadomość, że kręci się w kółko, zaczynały odbierać jej chęci na dalsze poszukiwania. W pewnym momencie straciła nawet poczucie czasu i nie przypuszczała, że na tym błądzeniu zeszły jej ponad dwie godziny.

Gdy w końcu udało jej się dostrzec czubek pomnika, było już chwile po dwunastej. Od przyjazdu Gwen, pogoda nie zachęcała do wychodzenia z domu i dzisiejszy dzień nie był wyjątkiem. Ciemne chmury powoli przysłaniały niebo, a wiatr stawał się coraz silniejszy. Konary drzew, pod wpływem pędu powietrza nieprzyjemnie trzeszczały, sprawiając wrażenie jakby miały zaraz się przewrócić. Co oczywiście, nie powinno się zdarzyć w normalnych okolicznościach, bo ich stan miał się bardzo dobrze. "No właśnie, w normalnych" – przemknęło jej przez myśl i uśmiechnęła się krzywo.

Opatuliła się szczelniej fioletową bluzą i swoją uwagę na powrót skupiła na tajemniczej kamiennej postaci. Jej wygląd nie zmienił się wcale od ostatniego razu. Nad Gwen, teraz już nie wisiała presja znalezienia psa, dlatego bez wyrzutów sumienia mogła dokładniej przyjrzeć się swojemu odkryciu. Przykucnąwszy w pobliżu pomnika, zrobiła mu kilka zdjęć uprzednio wyciągniętym telefonem.

– Ale jesteś śmieszny. – Dotknęła cylindra,  spoczywającego na czubku trójkątnego pomnika.

Obrzuciła kamienna figurę nieco uważniejszym spojrzeniem niż poprzednim razem i wychwyciła kilka szczegółów, które ostatnio musiały jej umknąć. Jeden bok trójkąta przysypany był kupką ziemi, porośniętą trawą. Widoczne ubytki w pomniku pozwoliły jej sądzić, że musiał leżeć tutaj całkiem sporo czasu. Groteskowy wygląd kamiennej postaci dodawał całości nieco upiornej aury i Gwen nie mogła wyzbyć się uczucia, iż nie tylko las tak dziwnie na nią oddziałuje. Zresztą, to zdążyła zaobserwować już poprzednio, ale miała pewność, że wtedy była to wina pory dnia.

– W sumie wyglądasz jak doritos. Trochę stary i skamieniały, ale doritos. – Zaśmiała się cicho pod nosem. Pod wpływem wiatru, rude jej pukle włosów znalazły się na twarzy, chwilowo ograniczając widoczność.

Gwen zignorowała ten nagły podmuch i na lekko chwiejących nogach, obeszła dookoła pomnik. Uważnie lustrowała każdy szczegół kamiennej figury, ale jej wzrok najbardziej skupiał się na wyciągniętej dłoni.

– Aha i że jak niby podam ci rękę, to coś się stanie? – mruknęła z kpiną. – W sumie to nie masz najgorzej, pomijając fakt, że jesteś kamieniem przysypanym ziemią, w środku lasu. Ale tak, poza tym, same zalety. Nie potrzebujesz pieniędzy, nie musisz myśleć o przyszłości. – Wyliczała na palcach. – No i przede wszystkim, nikt od ciebie niczego nie oczekuje.

Westchnęła i usiadła naprzeciw trójkątnego pomnika. Tchnięta nadzieją, na znalezienie kilku smaczków o tajemniczym kamieniu, rozesłała uprzednio zrobione zdjęcia do znajomych i na odpowiedź nie musiała długo czekać. Jednak przeważnie dotyczyły one porównania do piramid i ufo. Żadna z nich nie wydała jej się zbyt przekonywująca i powoli cały entuzjazm Gwen się ulatniał. Sama nie wiedziała, czego spodziewała się po przyjściu tutaj, ale z pewnością nie rozczarowania.

Telefon w jej dłoni nagle zawibrował, oznajmiając, iż jego właścicielka dostała wiadomość. Treść zaskoczyła dziewczyna i zaczęła się sobie dziwić, że sama na to nie wpadła. Wyjrzała znad urządzenia, by jeszcze raz spojrzeć na pomnik i zmrużyła lekko oczy. W przeglądarkę wstukała hasło "Oko Opatrzności", a efekty wyszukiwania zadowoliły ją o wiele bardziej niż piramidy czy ufo. Wizualnie wszystko się zgadzało, ale na grafikach w Internecie nie było cylindra, muszki ani żadnych odnóży. Myśli zaczęły podsuwać jej powiązania z Bogiem, ale szybko to od siebie odrzuciła.

Z bijącym sercem, podniosła się z ziemi i postąpiła krok do przodu, a potem następny, aż miała pomnik na wyciągnięcie ręki. Zmarszczyła brwi i parsknęła pod nosem, sama nie wierząc w to, co zamierza zrobić.

– Miło mi pana poznać, panie doritosie w cylindrze – powiedziała z rozbawieniem, chwytając kamienną dłoń. – Jestem Gwen Ashworth.

Na początku pomysł podania ręki tej dziwnej kamiennej postaci wydał dla Gwen całkowicie niegroźny i nie wierzyła, że wywoła to jakąś reakcję. Lecz gdy ów posąg, zajął się błękitnym ogniem, a w tym i ręka dziewczyny, zaczęła żałować, iż coś takiego w ogóle przyszło jej do głowy. A gdy zimna dłoń gwałtownie zacisnęła się, miażdżąc w uścisku rękę Gwen, ta upadła na kolana z głośnym jękiem. Widziała jak obszar skóry, który zajmował ogień zaczął pękać i przyjmować ciemną barwę. Miejscami otwierały się rany z których powoli wypływała krew, nienaturalnie ciemna i za gęsta. Ból był tak silny, że przegryzła język i wbiła paznokcie zdrowej dłoni w udo. Próbowała, choć trochę odwrócić swoją uwagę od faktu, że druga ręka stoi w płomieniach. Nieświadomie zamknęła oczy, ale mimo to łzy i tak wciąż płynęły po rozpalonych policzkach. Strach paraliżował jej ciało i przez moment zastanawiała się, co jest gorszę. To, iż pomnik nagle ożył, czy to, że właśnie paliła się żywcem.

Gdy już była przygotowana na najczarniejszy scenariusz, ból i uścisk, który krępował jej dłoń ustał jak za dotknięciem różdżki. Jednak dziewczyna się nie poruszyła, a cały ciężar ciała opierała o rozgrzany pomnik. Rękę miała wygiętą pod nienaturalnym kątem, ale zmęczone jakie nią owładnęło przyćmiewało odczuwany dyskomfort.

– Oh, czyżbym przesadził, czy to ludzie stali się jeszcze słabsi? – odezwał się metaliczny, nieco skrzekliwy męski głos.

Gwen niechętnie otworzyła zapuchnięte powieki, celowo nie patrząc na zranioną rękę i w pierwszej kolejności jej wzrok zarejestrował złotawy rozmyty punkt. Dopiero gdy przetarła zdrową dłonią oczy, ujrzała lewitujący żółty trójkąt, identyczny jak pomnik w lesie. Kuriozalnie wyglądająca istota unosiła się parę metrów nad ziemią i swoim jedynym okiem, z kocią źrenicą uważnie obserwowała każdy ruch dziewczyny.

– Siema Rudziku – odparł radośnie i poprawił czarną muszkę pod okiem. – Jestem Bill Psotnik Cyferka, a ty wezwałaś mnie, aby zawrzeć układ.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro